"Całe niebo płonęło. Było jak w piekle". Strażacy w Tiencin uciekali przed śmiercią


W strefie przemysłowej w Tiencin następuje wybuch. Eksplozja jest potężna. Na miejsce ściągają wszystkie zastępy miejscowej straży pożarnej. Rozpoczyna się akcja gaśnicza, ale nawet samym strażakom trudno się zorientować w sytuacji. Otoczeni przez ogień czekają na kolejny wybuch. Wiedzą, że nastąpi. - Nie było gdzie się schronić. Nastąpiła eksplozja. Wyrzuciła nas w górę. Zapłonęło całe niebo - mówi jeden z nich.

12 sierpnia w Tienicin w północno-wschodnich Chinach dochodzi do tragedii. Składowane w strefie przemysłowej chemikalia, toksyczne materiały i gaz wybuchają. Eksplozja wyzwala energię porównywalną do detonacji trzech ton trotylu. Do akcji wkraczają strażacy. Na miejsce przybywa kilkuset z nich, ale wkrótce będzie ich tysiąc.

Ucieczka w zgliszczach

W pierwszej grupie jest m.in. 18-letni Xiao. Po kilku dniach od eksplozji opisuje to, co widział na miejscu, choć - jak mówi - "trudno to w ogóle opowiedzieć".

Xiao wraz ze swoją drużyną znajduje się kilkadziesiąt metrów od miejsca wybuchu. Wszyscy - łącznie z jego szefem - starają się zorientować, jak mają walczyć z szalejącym ogniem.

Z jego opowieści wynika, że w chwili, gdy szaleje już pożar, on i jego koledzy zdają sobie sprawę z tego, że to nie koniec i zniszczeń będzie jeszcze więcej. Ciągle oczekują na kolejny wybuch i mają świadomość tego, że prawdopodobnie nie przeżyją. W końcu decydują się, by uciekać.

- Ale nie było gdzie. Wokół nic nie było. Jedyne, co widzieliśmy to kompletnie zniszczony wóz. Ja zobaczyłem kawałek trawy. Rzuciłem się, by ukryć w nim twarz - mówi i dodaje, że wtedy nastąpił wybuch.

Pięć dni po eksplozji chińskie władze już wiedzą. Drugi wybuch miał siłę równą detonacji 21 ton trotylu, był więc kilkakrotnie silniejszy od pierwszego.

Tiencin wciąż płonie. W zgliszczach odnaleziono zaginionego strażaka
Tiencin wciąż płonie. W zgliszczach odnaleziono zaginionego strażakaReuters TV

Fala uderzeniowa po tej eksplozji wyrzuca w powietrze Xiao i jego kolegów. - Zapłonęło całe niebo. Fala porwała mnie w górę. Straciłem hełm. To było jak inny świat. Płomienie uderzały w głowę jak krople deszczu. Potem było jeszcze kilka eksplozji. Podniosłem się. Zacząłem szukać kolegów. Nikogo nie widziałem. Wołałem ich po imieniu. Nikt nie odpowiadał. Odnalazłem dowódcę zastępu. Mieliśmy gołe głowy. To był chaos, było jak w piekle - mówi 18-latek.

Następują kolejne eksplozje, a płomienie obejmują coraz większe połacie strefy przemysłowej. Xiao i jego dowódca uciekają między zniszczonymi kontenerami. Błądzą, niewiele widzą, duszą się, wdychają zatrute powietrze. Dochodzą do jednej ślepej uliczki, potem do kolejnej. Zmieniają kierunki. W końcu Xiao udaje się wdrapać na jeden z kontenerów. Widzi przed sobą tylko pustynię i ogień. Żadnych ludzi.

- Tam zginął mój kolega. Miał 23 lata. Tuż przed akcją świętowaliśmy jego urodziny. I nigdy więcej go nie zobaczę - mówi.

700 ton cyjanku sodu

Pięć dni po katastrofie w Tiencin władze informują o 112 osobach, które zginęły w środową noc w strefie przemysłowej. Ponad 700 osób pozostaje w szpitalach, a prawie 100 uznaje się za zaginione. Eksplozje były tak silne, że większości wydobytych z ruin ciał nie udało się jeszcze zidentyfikować.

Chińskie władze poinformowały też, że w miejscu katastrofy przechowywano m.in. 700 ton cyjanku sodu - niezwykle silnej trucizny. Nie wiadomo, dlaczego się tam znajdowały, wiadomo jednak, że nie wiedzieli o tym okoliczni mieszkańcy. Pierwsze budynki - w tym nowo budowane osiedla - znajdują się niespełna kilometr od miejsca katastrofy, teraz w całości skażonego po wybuchach.

Oddalone o ok. 120 km od Pekinu Tiencin jest ważnym portem i ośrodkiem przemysłowym i jednym z najnowocześniejszych miast Chin. Według danych z 2013 roku aglomerację zamieszkuje ok. 15 mln ludzi.

Autor: adso/ja / Źródło: channelnewsasia.com, PAP