Bush zapowiada sankcje wobec członków birmańskiej junty

Aktualizacja:

Biały Dom zapowiada, że podczas jutrzejszego wystąpienia na forum ONZ, prezydent George W. Bush ogłosi zaostrzenie sankcji przeciwko birmańskiemu reżimowi. Wiadomo, że prominentni członkowie junty i ich rodziny nie będą mogli otrzymać amerykańskiej wizy.

 
Do protestujących mnichów przyłączyły się tysiące ludzi (PAP/EPA) 

Rządząca w Birmie junta wojskowa zagroziła, że "podejmie środki" przeciwko protestującym od tygodnia w Rangunie mnichom buddyjskim, do których przyłączyły się już dziesiątki tysięcy ludzi.

Jest to pierwsza oficjalna reakcja władz Birmy na pokojowe manifestacje antyrządowe - największe od zdławienia przez wojsko ruchu na rzecz demokracji w Rangunie w 1988 roku.

Junta zaczyna grozić

Birmańskie media podały, że minister ds. religii generał Thura Myint Maung spotkał się w poniedziałek z hierarchami buddyjskimi.

- Jeśli mnisi sprzeciwią się regułom posłuszeństwa nauk buddyjskich, podejmiemy środki stosownie do obowiązującego prawa - powiedział minister cytowany przez telewizję państwową.

Z protestującymi mnichami solidaryzuje się jednak duchowy przywódca Tybetańczyków, Dalajlama.

Dalajlama zabiera głos

Wyraził podziw dla akcji birmańskich mnichów, "pełne poparcie dla ich apelu o wolność i demokrację" i zaapelował do władz w Rangunie o niestosowanie siły wobec manifestantów.

Na ulicach Rangunu protestowało dziś już ponad sto tysięcy ludzi (połowa z nich to mnisi buddyjscy). Około sześciuset mnichów przemaszerowało też ulicami innego miasta, Mandalaj.

Wojskowe władze, sprawujące rządy w Birmie przez około 45 lat, dotychczas ostro reagowały na jakiekolwiek protesty, zatrzymywały pod najmniejszym pretekstem działaczy opozycji i krytyków rządu, a od czterech lat ponownie przetrzymują w areszcie domowym przywódczynię opozycji Aung San Suu Kyi.

Junta boi się Chin

Anonimowy dyplomata jednego z państw regionu, cytowany przez agencję AP, ocenił, że wojskowe władze Birmy są obecnie pod silną presją Chin, które ze względu na swe rozległe interesy w tym kraju nie chcą, by w miastach birmańskich doszło do konfrontacji. Domagają się więc, by miejscowe władze zaczęły stopniowo spełniać żądania społeczności międzynarodowej w kwestii powrotu do demokracji. Pekin, gospodarz przyszłorocznej olimpiady, obawia się, że w razie brutalnej akcji władz w Rangunie ucierpi też wizerunek Chin - głównego dostawcy pomocy dla junty.

Amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice potępiła w niedzielę "brutalny reżim w Birmie", zapowiadając, że "z bardzo bliska" będzie śledziła sytuację w tym kraju.

Na początku września prezydent USA George wezwał władze w Birmie, żeby "przestały zastraszać swoich obywateli, którzy walczą na rzecz demokracji i praw człowieka, oraz żeby uwolniły wszystkich więźniów politycznych, w tym Aung San Suu Kyi".

Źródło: PAP