Rok 2009 ostatecznie zamknął rozdział stoczniowy w Polsce. Funkcjonowanie zakładów w Gdańsku i Szczecinie próbowano podtrzymywać przez wiele lat, aż w końcu postanowiono je zakończyć. Rząd po nieudanych, swoich i poprzedników, próbach sprzedania stoczni, przyciśnięty do ściany przez Komisję Europejską, pod pręgierzem krytyki mediów rozparcelował majątek przedsiębiorstw i sprzedaje tym, którzy go w ogóle chcą.
W Nowym Roku stoczniowcy z Gdyni i Szczecina znali już swój los. W grudniu prezydent Lech Kaczyński, przekonywany, że wybiera mniejsze zło, podpisał tzw. specustawę stoczniową. Regulowała ona sprzedaż majątku obu stoczni w rządowych przetargach i świadczenia dla kilku tysięcy pracowników, lepsze od tych, które dostaliby, gdyby zakłady po prostu upadły. A upaść musiały. Pomoc, którą otrzymały z polskiego budżetu po naszym wejściu do Unii Europejskiej, według zasad konkurencji jest nielegalna. Zwrot nie wchodził w grę, bo stocznie od lat są nierentowne. Unia zgodziła się puścić pomoc w niepamięć, gdy stocznie pokażą plany mające postawić je na nogi. Rząd Jarosława Kaczyńskiego zdołał w 2007 roku sprzedać Stocznię Gdańsk spółce-córce ukraińskiego Donbasu. Warunki prywatyzacji budziły jednak zastrzeżenia Komisji Europejskiej.
Katar nie pomógł
Na pomysł dla Gdyni i Szczecina ostateczny termin KE dała do końca 2008 roku. Rząd wymyślił specustawę. Z początkiem 2009 roku w zakładach zaczęły się zwolnienia. Minister skarbu Aleksander Grad przekonywał, że zrobił wszystko, by zapewnić stoczniowcom godne odejście, i że nie składa broni w poszukiwaniach branżowego inwestora. Trwało to kilka miesięcy, podczas których brak efektów opozycja tłumaczyła blefem PO przed eurowyborami, a rząd tłumaczył – kryzysem. W końcu w czerwcu Grad ogłosił, że przetarg na kupno kluczowych dla produkcji statków części majątku za 400 mln zł, wygrała spółka z Kataru. Zaczęły pojawiać się jej kolejne nazwy, a nawet reprezentanci przekonujący, że szykują się do sfinalizowania transakcji. Zarejestrowali oficjalne przedstawicielstwo, a rząd czekał na pieniądze. Wciąż nie potrafił jednak do końca wytłumaczyć, kto tak naprawdę ma je przysłać. Pod koniec lipca zwycięzca przetargu poprosił o przesunięcie o miesiąc terminu zapłaty.
Nieliczni zainteresowani
Oskarżany o nieudolność minister Grad podejrzewał o spisek kolaborantów ślących do inwestora nieprawdziwe listy. Wtedy Katarczycy zdecydowali nagle, że w obecnych czasach nie są w stanie poprowadzić tego biznesu. Dawali nadzieję, że przejmie go inny, państwowy katarski fundusz. Głowa ministra, która wisiała na włosku, nie spadła z niego, gdy ten interes także nie wypalił. Kilka tygodni później CBA ujawniło materiały pokazujące szczegóły procesu sprzedaży, które oceniono jako nieudolną determinację ze strony rządu. Wyszło też na jaw, że w transakcji pośredniczył kontrowersyjny handlarz bronią, znany na świecie i wśród polskich polityków. Minister Grad przyznał wtedy, że „może za bardzo się starał”, a sprawę zaczęła badać prokuratura. W efekcie majątek obu stoczni podzielono jeszcze raz, i w kolejnych aukcjach rząd sprzedaje jego kawałki nielicznym zainteresowanym. Pracę straciło ok. 10 tys. osób.
Tekst: Maciej Góźdź Wideo: Tomek Kaliszewicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomek Kaliszewicz; źródła: TVN, TVN24