Rewolta na żywo w necie


Każdy reżim podczas tłumienia społecznej rewolty nie chce mieć świadków. Nie inaczej jest w Iranie, skąd władze wyrzuciły zachodnich dziennikarzy. Ale ich rolę szybko przejęli sami uczestnicy protestów. Od ich początku w internecie pojawiły się tysiące informacji i filmików opisujących gniew manifestantów i zbrodnie władz.

Od wyborów prezydenckich w Iranie, kwestionowanych przez opozycję, aresztowano tam ok. 40 dziennikarzy i pracowników mediów. Aresztowania objęły głównie irańskich dziennikarzy, ale nie tylko. W Teheranie aresztowano m.in. greckiego dziennikarza Jasona Fowdena, pracującego dla dziennika "Washington Times". Wcześniej aresztowani zostali m.in. pracujący dla "Newsweeka" Maziar Bahari i korespondent BBC w Iranie Jon Leyne.

Już po trzech dniach protestów, władze Iranu unieważniły akredytacje prasowe dla wszystkich zagranicznych korespondentów i zabroniły dziennikarzom opuszczania biur.

Na żywo w internecie

Świat i sami Irańczycy zostali pozbawieni rzetelnej informacji o protestach, ale dziennikarzy zastąpili świadkowie wydarzeń. Dzięki youtube, Twitter i Facebook demonstranci relacjonują wydarzenia na żywo oraz publikują filmy i zdjęcia. Poprzez portale internetowe informują o tym co się dzieje na ulicach Teheranu.

Około 23 milionów Irańczyków (35 procent) ma dostęp do Internetu. Z powodu blokady informacyjnej sieć stała się źródłem informacji. Filmy i zdjęcia umieszczane na youtube i Flickr pokazały światu manifestacje w Teheranie. Korzystając z materiałów na portalach największe stacje telewizyjne relacjonowały wydarzenia w Iranie.

Widzowie zobaczyli masowe protesty oraz brutalność policji wobec manifestantów. Stacje pokazały śmierć Nady – młodej Iranki, postrzelonej na ulicach Teheranu. Film został nakręcony przez uczestników demonstracji telefonem komórkowym. Nada stała się symbolem oporu wobec obecnego reżimu.

Jak pomóc, jak zaszkodzić

Inicjatorzy „Krakowa solidarnego z Irańczykami” starają się na bieżąco relacjonować sytuację z Teheranu – mówi administrator bloga glosiranu.blog.pl.

- Z Iranu ciągle napływa ogromna ilość informacji, ale wraz z nią i olbrzymia ilość dezinformacji. Pomoc polskich, bloggerów czy użytkowników serwisów społecznościowych jest o tyle trudna, że można zarówno pomóc Irańczykom jak i bardzo łatwo im zaszkodzić, np. szerząc, czy przekazując informacje, które są niesprawdzone, mogą bowiem być to informacje sztucznie stworzone przez reżim w celu wprowadzenia chaosu informacyjnego ostrzega administrator.

Na stronach serwisu Twitter Irańczycy tworzą swoje kanały na których opisują wydarzenia. Pod wątkiem #Iranelection co sekundę pojawiają się nowe krótkie, jedno zdaniowe informację. "Uwaga! Marsz Musawiego trwa. Godz. 17.00" - głosi jeden z postów. „Moi przyjaciele są przetrzymywani wbrew woli na terenie uniwersytetu” - głosił inny z wpisów. „Przed szpitalem Rasoul Akrama są lekarze, idźcie tam po pomoc” – doradza inny. Niektóre z nich są następnie podawane przez media.

Tak było w przypadku wybuchów w Teheranie 20 czerwca. O 15:28 o zamachach napisali użytkownicy Twittera. Dwadzieścia minut później agencja AFP potwierdza informacje. To był zamachowiec-samobójca. Agencja twierdzi, że ranny został jeden pielgrzym. Irańska agencja Fars mówi o jednej ofierze śmiertelnej.

Walka na ulicy i w sieci

Pomóż demonstrującym - zmień strefę czasową oraz miejsce pobytu na miasto w Iranie w swoim profilu na Twitterze i podszyj się pod Irańczyka. To jedna ze wskazówek, którą można odnaleźć w Internecie jak pomóc demonstrującym w Teheranie i zmylić cenzurę. Protestujący Irańczycy walczą z władzami na ulicach oraz w sieci.

W dniu ogłoszenia wyników wyborów hackerzy zainicjowali pierwsze ataki DdoS

skierowane na strony internetowe rządu irańskiego. - Ataki tego typu polegają na tym, że sieć zarażonych wirusami komputerów wysyła naraz zapytania na dany serwer, w wyniku czego ten blokuje się, co uniemożliwia wejście na witrynę – wyjaśnia Jerzy Łabuda, redaktor naczelny „Komputer Świata”.

W tym samym czasie na Twitterze zaczęły pojawiać się odezwy o przeprowadzanie podobnych ataków, wraz z linkami do stron, z których hackerzy mogą ściągać przydatne do tego typu działań narzędzia.

Twitter ponad granicami

Odpowiedź rządu była natychmiastowa. Mieszkańcom Iranu zablokowano dostęp do sieci. Przywrócono go dopiero po dwóch dniach. - Mimo to, korzystanie z Internetu jest wciąż utrudnione, niektóre strony zostały całkowicie zablokowane, a działające serwery są przeciążone – donosi Ali Tadrizi, Irańczyk mieszkający w Polsce, który kontaktuje się z przyjaciółmi z Iranu.

Według niego jest to rezultat działań rządu. Jednocześnie otrzymuje informację o aresztowaniach bloggerów i użytkowników Twittera, którzy na własną rękę rozprzestrzeniają informacje na temat protestów i działań rządu.

Reżim kontra internet

Według doniesień „Wall Street Journal”, władze Iranu posiadają jeden z najlepszych na świecie systemów do monitorowania treści umieszczanych w sieci. Według gazety władze w Teheranie stosują metodę tzw. głębokiej inspekcji pakietów (DPI), która pozwala im zbierać informacje dotyczące indywidualnych użytkowników internetu. System ten wyszukuje wiadomości na m.in. portalach społecznościowych i e-mailach na podstawie słów-kluczy. Może to być głównym powodem spowolnienia sieci w kraju. Tłumaczyłoby to również, dlaczego dostęp do Internetu nie został zablokowany całkowicie.

Użytkownicy Twittera nie poddają się. Ostrzegają się przed osobami, które podszywają się pod dziennikarzy, a tak naprawdę chcą uzyskać dane przeciwników Ahmadineżada.

- Jednym z obszarów gdzie ludzie mogą się porozumiewać to Twitter – przyznał jeden z wysokich przedstawicieli Departamentu Stanu USA. - Administratorzy Twittera ogłosili, że planują modernizację portalu – dodał. Oznaczało by to odcięcie protestujących od niezależnej informacji. Nieoficjalnie przedstawiciele Departamentu Stanu USA zainterweniowali w tej sprawie w administratorów portalu. Poprosili, aby przesunąć modernizację w czasie.

Źródło: tvn24.pl