<center>"Yes, we can’t"</center>

Aktualizacja:

Gdyby niedługo ktoś chciał stworzyć pochlebny film o Baracku Obamie, powinien skończyć go sceną przemowy prezydenta tuż po ogłoszeniu wyborów. Pierwszy rok prezydentury to materiał na zupełnie inny film. Opowieść o człowieku, który może i chce dobrze, ale nie bardzo mu to wychodzi.

W kampanii wyborczej Obama porwał swoich zwolenników prostym hasłem "Yes, we can". Obiecywał Amerykanom, że mogą zrobić więcej. Powtarzał, że mogą w zasadzie zrobić wszystko.

Antybush

Kiedy objął prezydenturę, okazało się, że do "Yes, we can" dołączyło hasło "Yes, we have to". Obowiązkowych zadań miał przed sobą sporo. Stanął na czele kraju prowadzącego dwie wojny w ramach szerszej kampanii zwanej "wojną z terroryzmem". Stanął na czele kraju, który borykał się z największym od lat kryzysem finansowym. Stanął na czele kraju,

W kampanii wyborczej Obama porwał swoich zwolenników prostym hasłem "Yes, we can". Obiecywał Amerykanom, że mogą zrobić więcej. Powtarzał, że mogą w zasadzie zrobić wszystko. Kiedy objął prezydenturę, okazało się, że do "Yes, we can" dołączyło hasło "Yes, we have to" tvn24.pl

Amerykanie i cały świat znali winnego. To George W. Bush. Dlatego też Obama postanowił robić niemal wszystko odwrotnie niż jego poprzednik.

Szybko okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Choćby amerykańska polityka w Afganistanie czy Pakistanie, która musiała być, czy Obama tego chciał czy nie chciał, w dużej mierze kontynuowana.

W Afganistanie Obama zwiększył liczebność żołnierzy amerykańskich.

Uwięziony

Jednocześnie podał datę wycofania wojsk z Afganistanu. Większego prezentu talibom nie mógł dać - teraz mogą po prostu przeczekać do 2011 r. w ciszy i spokoju.

Do tej pory Waszyngton nie zlikwidował więzienia w Guantanamo, mimo że była to jedna ze sztandarowych obietnic podczas kampanii wyborczej. Okazało się, że pozbycie się kilkudziesięciu niebezpiecznych mężczyzn nie jest takie proste.

W polityce zagranicznej Obama odłożył pałkę, którą często posługiwał się Bush i zaczął rozdawać na około uśmiechy i obietnice. Zamiast na siłę, groźby i sankcje, postawił na negocjacje. Koncyliacyjny styl prowadzenia polityki nie zaprowadził jednak amerykańskiego polityka zbyt daleko.

Sprawa Iranu również nie została uregulowana. Gdy Obama dochodził do władzy, zapowiadał, że z ajatollahami na temat irańskiego programu atomowego dogada się za pomocą dyplomacji. Po roku okazało się, że ta polityka nie przyniosła owoców. Waszyngton grozi sankcjami i zapewnia, że w grę wchodzi opcja militarna, ale natychmiast dodaje, że możliwości rozmów nie zostały wyczerpane.

Polityka taka odczytywana jest w Teherania jako słabość wynikająca ze zdecydowanej niechęci obecnego prezydenta do podejmowania twardych kroków tak charakterystycznych dla jego poprzednika.

Obama nie wspiera dysydentów. Głośne stało się jego milczenie w sprawie Chin i tłumienia przez Pekin wolności słowa. Symbolem stała się odmowa spotkania z dalajlamą tuż przed wizytą w Chinach. Wizyta ta zresztą była doskonałym argumentem w ustach wieszczów upadku supremacji Ameryki - Obama w Pekinie został niemal upokorzony przez chińską wierchuszkę, co kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia.

Zresetowany

Choć Obama nie zapracował na wzrost roli Rosji we współczesnym świecie, to swoją polityką amerykański prezydent rosyjskie przekonanie o mocarstwowości umacnia wycofując się z planów budowy w Europie Wschodniej tarczy antyrakietowej. Zaproponowane przez Obamę zamienniki powstaną dopiero za kilkanaście lat, o ile w ogóle powstaną.

Losy tarczy pokazują przy okazji, jak nikłą rolę w amerykańskiej polityce zagranicznej zajmuje Polska.

Realizując zapowiadaną politykę "resetu" z Rosją, Obama zdaje się nawet wierzyć, że ustępstwami czy redukcją arsenałów atomowych może wciągnąć Moskwę do rozwiązywania problemów tego świata.

Rosja tymczasem każdy gest dobrej woli i ustępstwo ze strony Waszyngtonu traktuje jako potwierdzenie własnej, wzrastającej roli. Widać to dobrze w przypadku negocjacji nowego traktatu mającego zastąpić układ START-1. Ideały Obamy, prawdziwe czy tylko deklarowane, na Kremlu mogą spotkać się tylko z ironicznym uśmiechem.

Uśmiechy, ale raczej nerwowe wzbudza Obama wśród jednych z najwierniejszych sojuszników USA, w Izraelu. Idąc do wyborów z hasłami rozwiązania kwestii palestyńkiej, co było odzwierciedleniem pragnień znacznej części elektoratu Obamy, prezydent postanowił na początku naciskać na Izrael bardziej niż jego poprzednicy,

Nalegania na zastopowanie przez Tel Awiw wstrzymania osadnictwa żydowskiego na Zachodnim Brzegu nie były jednak stanowcze. W konsekwencji Izrael nie poddał się presji Waszyngtonu. Tym samym Obamie udało się zrazić do siebie obie strony bliskowschodniego konfliktu. Żydom objawił się niemal jako emanacja europejskiej lewicy obwiniającej za całe zło Izrael. Palestyńczykom, którzy z wyborem Obamy wiązali wielkie nadzieje, objawił się za to jako człowiek niezdolny do przekonania swojego najwierniejszego sojusznika do jakichkolwiek ustępstw.

Gołosłowny

Na Bliskim Wschodnie nadzieje z Obamą wiązali nie tylko Palestyńczycy. Pamiętna kairska mowa do świata muzułmańskiego o współpracy ze światem islamu pozostała tylko mową. Podobnie jak mowy wygłaszane do Europejczyków, w których Obama mówił o wspólnej odpowiedzialności za świat. Współpraca nowej administracji z Unią Europejską nie przyniosła jak do tej pory wielkich efektów.

Na arenie międzynarodowej Obama zawiódł nie tylko tych, którzy z nim nie zgadzali się od początku, ale też tych, którzy na niego stawiali. Dał temu wyraźny przykład przy okazji konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Pokładane w Obamie nadzieje ekologów, zielonych i lewicy prysły, gdy prezydent USA stanął w obronie interesów przemysłu swojego kraju. Poprzedni prezydenci USA robili zresztą to samo.

Rozrzutny

Obama naraził się swoim zwolennikom nawet wtedy, gdy odniósł największy triumf swojej dotychczasowej prezydentury – otrzymując pokojową Nagrodę Nobla. W pamiętnym przemówieniu podczas odbierania honorów powiedział, że nie każda wojna jest zła i jest czasem bardziej opłacalna niż pokój za wszelką cenę.

Na Obamie zawiedli się też rodzimi zwolennicy ostrej walki z wielkim kapitałem, odpowiedzialnym za kryzys finansowy. Choć Obama napiętnował wielki kapitał, to zaraz potem dosypał do niego publiczne pieniądze, powstrzymując tym samym gospodarkę przed ostatecznym krachem.

Tymczasem ogromne sumy nie pomogły na razie w walce z bezrobociem, które sięgnęło 10 proc. A cięcie kosztów może dla Obamy okazać się trudne.

Bo chociaż większość ekonomistów pozytywnie oceniło walkę Obamy z kryzysem, to kryje się w niej i niebezpieczeństwo. Jeśli prezydent nie wstrzyma się z pomocą, to Amerykanom grozi pogorszenie stanu finansów publicznych.

Tym bardziej, gdy forsuje reformę powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, która jest niezwykle kosztowna.

Są jednak decyzje, które można zaliczyć prezydentowi na plus. Sąsiadujący z Afganistanem Pakistan Obama zdołał zmusić do wydania wojny niepokornym granicznym plemionom i ukrywającym się wśród nich bojownikom Al Kaidy. Żadnemu amerykańskiemu rządowi nie udało się podporządkować sobie Pakistańczyków.

Paradoksalnie prowadząc politykę nieingerencji, Obama nie poparł wprost irańskiej opozycji protestującej przeciwko reżimowi. Takie poparcie mogło opozycji tylko zaszkodzić.

Uśmiechnięty

Błędów jest jednak więcej niż dobrych decyzji. Mimo to Obama ma nadal bardzo dobry wizerunek wśród Amerykanów, chociaż poparcie dla jego polityki ciągle spada - dobrze ocenia go 53 proc. społeczeństwa, co oznacza spadek o 15 proc. w porównaniu z początkiem kadencji.

Nowy prezydent bardzo nad swoim obrazem pracuje - pije piwo z profesorem i policjantem, je hamburgery w barze szybkiej obsługi, jego żona serwuje posiłki biedocie, razem tańczą i pięknie wyglądają.

To jednak za mało atutów jak na przywódcę wciąż największego mocarstwa na świecie. Być może już czas zdjąć maskę uśmiechu i przestać podobać się wszystkim wokół i wziąć do ręki pałkę, którą dzierżyli jego poprzednicy. Może czas być twardym - dla afgańskich i pakistańskich talibów, dla Iranu, Rosji i Korei Północnej.

A uśmiechy poparte konkretami

Być może już czas zdjąć maskę uśmiechu i przestać podobać się wszystkim wokół i wziąć do ręki pałkę, którą dzierżyli jego poprzednicy. Może czas być twardym. tvn24.pl

Gdy wstrząśnięci nieudanym grudniowym zamachem na amerykański samolot Amerykanie zaczęli zadawać pytania o swoje bezpieczeństwo, jak w 2001 roku po ataku na WTC, ogromne trzęsienie ziemi nawiedziło niedalekie Haiti.

(A)Społeczny

Bezmiar ludzkiego nieszczęścia stał się dla Obamy niemalże darem niebios. Organizując szybką i sprawną pomoc dla Haiti może pokazać światu swoje najlepsze atuty. Zaprezentować twarz społecznika, którym nigdy nie przestał być od czasów swoich politycznych początków w biednych dzielnicach Chicago. Rola ta najlepiej mu wychodzi, a to podoba się ludziom.

Źródło: tvn24.pl