Anarchiści mieli plan. "Byliśmy podzieleni na dwie falangi"


- W Rzymie wygraliśmy, bo mieliśmy plan, byliśmy zorganizowani - mówi anonimowy anarchista. - Mówię jako ktoś, kto jest na wojnie. Ona się nie skończyła - dodaje w rozmowie z dziennikarzem. Bilans "wojny"? 135 rannych, milion euro strat i wielkie zniszczenia w centrum Rzymu. Gwałtowne zamieszki, w które przekształciła się pokojowa demonstracja "oburzonych", nie były przypadkowe.

30-letni mężczyzna rozmawiał z dziennikarzem gazety "La Repubblica". Jak mówi, pochodzi z Apulii na południu Włoch. Gazeta napisała, że pochodzi z dobrej rodziny, ma wykształcenie i pracuje dorywczo.

Towarzysze z Aten nauczyli nas, że walki uliczne to sztuka, w której wygrywa się dzięki dobrej organizacji. Przed rokiem chcieliśmy tylko wszystko rozwalać. Teraz wiemy, jak to się robi. W Rzymie wygraliśmy, bo mieliśmy plan, byliśmy zorganizowani. anarchista

Anarchistyczna międzynarodówka

Włoch twierdzi, że on i jego "towarzysze" przygotowywali się do zamieszek od roku. - Wszyscy wiedzieli, co chcemy zrobić. I wiedzieli, że to potrafimy - mówił 30-latek, który twierdzi, że anarchiści nie ukrywali się ze swoim planem.

Skrajni lewicowcy mieli przez rok pobierać nauki u "towarzyszy z Aten", którzy mają wieloletnie doświadczenie w brutalnych demonstracjach i zamieszkach. - Zrobiliśmy "masters" (masters degree - odpowiednik polskiego magistra) w Grecji. Przez rok, raz w miesiącu płynęliśmy tam promem z Brindisi - mówił Włoch w rozmowie z dziennikiem.

- Towarzysze z Aten nauczyli nas, że walki uliczne to sztuka, w której wygrywa się dzięki dobrej organizacji. Przed rokiem chcieliśmy tylko wszystko rozwalać. Teraz wiemy, jak to się robi. W Rzymie wygraliśmy, bo mieliśmy plan, byliśmy zorganizowani - stwierdził anarchista.

Jesteśmy podzieleni na 12- i 15-osobowe baterie, a każda bateria podzielona jest na trzy grupy specjalistów. Są ci, którzy zapewniają broń zbierając na ulicy kamienie, kije, pręty, donice. Inni używają zgromadzonej broni. I są też specjaliści od ładunków wybuchowych domowej roboty. anarchista

Włoch opisał, jak zostały zorganizowane zamieszki. - Byliśmy podzieleni na dwie falangi. Pierwszych pięciuset uzbroiło się na początku manifestacji i miało za zadanie zniszczenie via Cavour - mówi anarchista. To właśnie na tej ulicy w centrum Rzymu, podczas pokojowego w intencjach przemarszu, doszło do pierwszych aktów wandalizmu: podpalano samochody, atakowano banki i sklepy.

- Kolejnych 300 ludzi ochraniało pochód z tyłu, by nie dopuścić do tego, by zostali odizolowani - twierdzi anarchista. Według jego słów, otrzymali oni rozkaz, by na początku manifestacji nie wyjmować kasków, masek przeciwgazowych, koktajli Mołotowa czy kijów. - Nie chcieliśmy, żeby gliny odkryły, ilu nas jest i chcieliśmy przekonać ich, że zadowoliły nas zniszczenia na via Cavour - dodał.

- Nabrali się - podkreślił chuligan odnosząc się do tego, że najgwałtowniejsze starcia z policją wybuchły dopiero później, na Lateranie, gdy do walk ulicznych włączyło się także 300 ludzi zamykających pochód.

Na placu przed bazyliką świętego Jana na Lateranie jego grupa w przeddzień demonstracji miała zostawić samochód dostawczy, w którym była "ukryta broń, by zwyciężyć". Poza tym, według jego relacji, zapas drewnianych pali i kamieni schowali na pobliskim terenie budowy linii metra.

Zorganizowani przeciwnicy organizacji

Anarchista opisał też sformalizowany podział jego organizacji. - Jesteśmy podzieleni na 12- i 15-osobowe baterie, a każda bateria podzielona jest na trzy grupy specjalistów - mówił zadymiarz. - Są ci, którzy zapewniają broń zbierając na ulicy kamienie, kije, pręty, donice. Inni używają zgromadzonej broni. I są też specjaliści od ładunków wybuchowych domowej roboty - zauważył.

- Mówię jako ktoś, kto jest na wojnie - oświadczył uczestnik ciężkich starć. - Ona się nie skończyła - dodał.

Źródło: PAP