Ci, którzy znali Zbigniewa Wodeckiego, wiedzą, że ostatnie dekady swojego życia dzielił między dom, scenę i samochód, w którym spędził niemalże jedną trzecią część tego czasu. To nie był przypadkowy samochód, podobnie jak przypadkowy nie mógł być kalendarzyk, w którym zapisywał swoje plany. I chociaż koncertował kilka razy dziennie, przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz, nasuwa się pytanie, czy był artystą spełnionym.