Premium

Przyniósł na policję rękę i pożałował. Omerta zwyciężyła z prawdą. "Duchy z Portopalo"

Zdjęcie: gironavigando.it

Po cichu liczysz na to, że to tylko jakiś makabryczny żart, legenda rybaków. Ale kolejne osoby potwierdzają ci, że to wszystko prawda. Te nogi, ręce, ta ludzka głowa, którą ktoś przed rzeźnikiem nabił na pal. Mieszkańcy sycylijskiego Portopalo przez cztery lata skrywali potworną tajemnicę. A kiedy usłyszał o niej świat, władze Włoch wolały odwrócić oczy.

Był 25 grudnia 1996 roku. Wieczorne niebo nad Portopalo spowiły ciemne chmury. Przyniosły nie śnieg, a gwałtowną ulewę. Nie zdziwiła mieszkańców wyspy, a zwłaszcza jej najbardziej wysuniętego na południe cypla. Tamta noc Bożego Narodzenia była nocą grzmotów, piorunów i błysków. Nad wodami Sycylii przetoczyła się potężna burza.

170 łodzi rybackich, zabezpieczonych starannie na świąteczną przerwę, huśtało się w porcie. Ich właściciele wrócili na morze dopiero po Nowym Roku.

Mieszkańcy miejscowości żyją głównie z rybołówstwaSaul Caia

W pierwszych dniach stycznia zaczęli wyławiać z wody dziwne "skarby". Buty, spodnie, koszule. "Ludzie zaczęli też gadać, że wyciągają w sieciach tuńczyki. To było jeszcze dziwniejsze. Tuńczyki? Przecież nie wyciąga się ich włokiem dennym [rodzaj sieci do połowu ryb, którą ciągnie się blisko dna - red]. Na początku nie rozumiałem, o co im chodzi. Pojąłem dopiero po kilku dniach" - wspominał po latach Salvatore Lupo, który jako jedyny z miejscowych rybaków odważył się opowiedzieć mediom prawdziwą historię "Duchów z Portopalo".

To nie były tuńczyki, a fragmenty ludzkich ciał. Przez cztery lata traktowane jak odpady, niechciany ciężar, który po wrzuceniu do wody uparcie wraca na powierzchnię. - Wyławiali je z wody, po czym wrzucali to wszystko z powrotem do morza - mówi mi Giovanni Maria Bellu, dziennikarz, autor książki "Duchy z Portopalo".

Kwiecień 2001 roku.

Salvatore Lupo wypłynął na ryby nieco dalej niż zwykle. Kiedy wciągał swoje sieci na pokład, zobaczył, że zaplątała się w nie para dżinsów. W ich kieszeni znalazł dowód osobisty 17-letniego chłopaka. Córka Lupo była w podobnym wieku. Zrozumiał, że przyszedł czas, żeby opowiedzieć historię, którą mieszkańcy Portopalo tak skrzętnie przez lata ukrywali.

Świat dowiedział się o tragedii "statku widmo".

Czerwiec 2022 roku.

Piszę do Departamentu Ochrony Ludności (organu działającego przy włoskim rządzie) z pytaniem, na jakim etapie jest operacja wydobycia wraku wspomnianej jednostki.

Nosił jeansy, był w wieku jego córki

Portopalo di Capo Passero to niewielka miejscowość w prowincji Syrakuzy. Żyje w niej około trzech tysięcy osób. Jest południowym włoskim "końcem świata" - za Portopalo (na co dzień mieszkańcy używają tej skróconej nazwy) nie ma już nic. Tylko morze. Po horyzont.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam