Premium

"Nie dam się przykuć do łóżka". Po wypadku został mistrzem Europy, maratończykiem i triathlonistą

Zdjęcie: ANJA NIEDRINGHAUS/EPA/PAP

Te straszne słowa, w które uwierzyć nie mógł i nie chciał, usłyszał w szpitalu. "Pan już więcej trenować nie będzie". Zaryzykował - do sportu, tego w wydaniu zawodowym, wrócił bardzo szybko, choć wiedział, że igra z ogniem. I już się nie zatrzymał. Po zakończeniu kariery Paweł Januszewski postawił na biegi długie, a 12 czerwca zadebiutował w triathlonie, czyli zmaganiach ludzi z żelaza.

Samochód prowadzić lubił zawsze, uspokajało go to i relaksowało. Nigdy nie miał stłuczki, żadnych nieprzyjemnych wydarzeń. A tamtego dnia potrącił psa. Rozstrzęsiony poprosił Wojtka, by zamienili się za kierownicą. Ruszyli dalej, po kilkunastu kilometrach stanęli przed zamkniętymi rogatkami przejazdem kolejowym. Cisza i spokój, nic nie zapowiadało tragedii.

Mówi Januszewski: - To było dawno temu. Tak dawno, że dokładnej daty nie pamiętam. Jak najszybciej chciałem o tym zapomnieć. Nie oglądam się za siebie, dla mnie ważne jest tu i teraz. Przez miejsce wypadku przejeżdżałem kiedyś dosyć często. I nic, absolutnie nic nie czułem. Żadna trauma. Na dodatek okolica została przebudowana, pewnie bym jej nie rozpoznał, bo teraz bywam tam rzadko.

Krzyk, chaos, sygnał karetki

23 września 1997 roku, to ten dzień latami wymazywał z pamięci.

Słutowo, gmina Recz. Pogodny, ciepły wieczór. Januszewski i Wojtek - szwagier, mąż siostry - zatrzymują się przed zamkniętym szlabanem. Pociągu jeszcze nie widać. Czekają, rozmawiają, o niczym ważnym. Nuda.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam