Ile jeszcze znanych miejsc na świecie, tych "koniecznie do zobaczenia", możemy odwiedzić? W ilu się znaleźć, by ich nie zadeptać, a mieszkańcom dać w miarę normalnie żyć? Co dalej z turystyką? Czy na plany ferii i wakacji wpływać będzie ten coraz bardziej globalny tłok, czy może jednak zmiany klimatyczne? Albo jeszcze inaczej: czy zamiast podróżować po świecie zdecydujemy się na odpoczynek w duchu slow tourism?
Nadmierna eksploatacja regionów, zanieczyszczenia, zmiany klimatyczne (brak śniegu czy upały) już wpływają na nasze decyzje podróżnicze. Tylko nie zawsze na pierwszy rzut oka jesteśmy w stanie to zauważyć.
Wojtek na ferie z rodziną co roku jeździł na narty. Zazwyczaj stawiali na Polskę, w poprzednim sezonie odwiedzili Świeradów-Zdrój. W tym wymyślili coś innego. Zamiast czekać na zaśnieżenie stoku, jadą na wycieczkę do Dubaju. - U nas jest mało śniegu, kiepska infrastruktura, drogie hotele i karnety - wymienia. - A jakbyśmy chcieli pojechać na narty zagranicę, to jednak robi się z tego już cała wyprawa. Poza tym chcieliśmy pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło.
Z kolei Natalia postanowiła zorganizować wyprawę na Sycylię. - Może średni pomysł na ferie, ale nigdy tam nie byliśmy - opowiada. I dodaje: - Proszę w tekście nie polecać Szklarskiej Poręby, bo to miasteczko już i tak ma duże kłopoty. W okresie świąteczno-noworocznym zabrakło tam wody. To jest dramat. A teraz będzie chyba jeszcze gorzej, bo dolnośląskie ma wspólne ferie z Warszawą.
Takich opowieści będziemy słyszeć coraz więcej.
Podróż, która przygnębia
No dobrze, to gdzie nie jechać?
Jeszcze raz, żeby to nikomu nie umknęło: gdzie nie jechać?
Odradzaniem turystycznych kierunków od lat zajmuje się anglojęzyczne wydawnictwo Fodor, specjalizujące się w przewodnikach. Jakich turystycznych kierunków unikać podczas planowania tegorocznych ferii i wakacji?
- W Europie: Barcelona, Majorka, Wenecja, Wyspy Kanaryjskie, Lizbona.
- Na świecie: wyspy Bali (Indonezja) i Koh Samui (Tajlandia) oraz szczyt Mount Everest.
Eksperci co roku wybierają 15 miejsc, które są tak zadeptane, że odwiedzanie ich przestaje być przyjemnością. Na tegorocznej "No list" znalazły się także destynacje, którym taki los grozi - to m.in. Kioto i Tokio (Japonia), region Oaxaca (Meksyk) czy malownicza trasa nr 500 wzdłuż północnego wybrzeża Szkocji.
Twórcy rankingu o tych miejscach piszą wprost:
Są popularne nie bez powodu - zachwycają, intrygują i mają niebagatelne znaczenie dla kultury. Jednak część tych upragnionych turystycznych kierunków upada pod ciężarem własnej popularności.
Największy problem? Przykładanie znacznej wagi do satysfakcji turystów, za to ignorowanie dobrobytu mieszkańców. Z tego powodu popularne miejsca stają się zbyt drogie do mieszkania, wyludniają się, niszczeją. "Spójrzmy prawdzie w oczy: odwiedzanie takich miejsc rzadko zadawala podróżnych. Poruszanie się po miastach wypełnionych turystami jest frustrujące; zwiedzanie miast, w których miejscowi niechętnie odnoszą się do twojej obecności, jest denerwujące; a wędrowanie po zaśmieconej przyrodzie przygnębia" - czytamy dalej w tekście na temat rankingu.
To m.in. dlatego w 2024 r. niektóre popularne regiony zaczęły ze zjawiskiem nadmiernej turystyki walczyć. I tak na przykład władze Wenecji uruchomiły pilotażowy program opłat - 5 euro - dla jednodniowych odwiedzających. W Amsterdamie zakazano budowy nowych hoteli, w planach jest też przeniesienie części atrakcji poza centrum, a niektóre statki wycieczkowe są przekierowywane do oddalonego o 85 km Rotterdamu. Z kolei władze wielu europejskich miast - m.in. w Hiszpanii - zapowiedziały rozpoczęcie walki z najmem krótkoterminowym.
Co z tego wyniknie i czy ograniczenia faktycznie wpłyną na zmniejszenie liczby turystów? Nie wiadomo. Opłatę za wizytę w Wenecji uiściło niemal pół miliona odwiedzających, a zakaz przyjazdu grup powyżej 25 osób był omijany w ten sposób, że wycieczki dzieliły się na mniejsze podgrupy. Przesunięcie turystów ze stolicy Holandii do innego miasta nie sprawi, że zaczną oni unikać Amsterdamu, po prostu będą musieli jeszcze tam dojechać. Nawet powszechnie chwalone ograniczanie najmu tymczasowego może mieć dwojakie skutki - odciąży rynek mieszkaniowy, ale wzmocni hegemonię hoteli.
To najpewniej nie koniec obostrzeń. Władze Rzymu rozważają wprowadzenie biletów za zobaczenie fontanny di Trevi - za odwiedzenie obleganego miejsca trzeba będzie zapłacić 2 euro.
W Barcelonie od 2028 r. będzie obowiązywał zakaz najmu krótkoterminowego, nad podobnymi przepisami zastanawiają się też Grecy. Ubiegłego lata grecką wyspę Santorini - uznaną przez UNESCO za najpiękniejszą na świecie - odwiedziło tylu turystów (jednego dnia było to 11 tys. osób przy 15 tys. "lokalsów"), że w kryzysowym momencie władze prosiły mieszkańców, by ograniczali wychodzenie z domów.
Ale zadeptaniem przez turystów zagrożone są nie tylko miasta czy regiony popularne od wielu lat. Ostatnio o sile reklamy przekonało się miasteczko Roccaraso we włoskiej Abruzji. Zamieszkałą przez ok. 1,5 tys. osób miejscowość, będącą częścią narciarskiego regionu Alto Sangro, na początku roku poleciła włoska tiktokerka. Była na tyle przekonywająca, że w niedzielę 26 stycznia do Roccaraso zjechało 260 autobusów, przywożąc 10-12 tys. osób. Francesco Di Donato, burmistrz miasta, powiedział mediom, że turystów w szczytowym momencie było nawet 20 tys. Dodał, że Roccaraso nie jest w stanie obsłużyć takiej liczby odwiedzających. Szacował, że musiałby zorganizować tysiąc przenośnych toalet i ustawić je w ośrodku narciarskim. Podobno rozważa zwrócenie się do wojska z prośbą o pomoc w opanowaniu sytuacji.
"Zawróć! Spadające głazy!"
Zapomnijmy na moment o zimie, wyobraźmy sobie taką scenę: jesteśmy na Majorce, krętymi drogami wciśniętymi między zielone pagórki pędzimy na kolejną polecaną przez przewodnik plażę. Krajobrazy oszałamiają, ale choćbyśmy chcieli wpatrywać się tylko w nasyconą zieleń i błękitne niebo bez jednej chmurki, to nie da się nie zauważyć drewnianej tabliczki stojącej samotnie przy drodze. Wielkimi literami wypisano na niej: "Zawróć! Spadające głazy!". Co tu robić? Zawracamy. Poszukamy innej plaży.
Ta historia ma kilka innych wersji. Tabliczka może też ostrzegać przed niebezpiecznymi meduzami, toksycznymi odpadami czy przed zbyt silnym prądem wodnym. Czasem zamiast tabliczki wystarczy wyrastający nie wiadomo skąd płot, uniemożliwiający dostanie się do miejsca z ładnym widokiem. Wszystko to, żeby utrudnić życie przyjezdnym.
- Odwiedzający zobaczy tabliczkę i ucieknie, a lokalny mieszkaniec będzie mógł w spokoju korzystać z plaży - mówi dr hab. Karolina Buczkowska-Gołąbek, badaczka z Zakładu Przyrodniczych i Kulturowych Podstaw Turystyki i Rekreacji AWF w Poznaniu. Przyjezdny za słabo zna otoczenie, żeby wiedzieć, czy informacja jest prawdziwa, czy też nie. Lepiej nie ryzykować zdrowia dla ładnego widoku. - Frustracja mieszkańców osiąga takie poziomy, że postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce - podkreśla Buczkowska-Gołąbek.
To tylko niektóre sposoby na to, by wpłynąć na zachowanie turystów, a część z nich nawet odstraszyć. Boom turystyczny, który obserwujemy po pandemii, osiągnął takie rozmiary, że popularne regiony muszą się bronić. - Nie dziwię się, że włodarze miast sięgają po wszystkie możliwe środki, żeby opanować nadmierną turystykę. Naciskają na nich wyborcy, czyli mieszkańcy. To oni mają w mieście pierwszeństwo - tłumaczy Buczkowska-Gołąbek. - Miasta, które bardzo cierpią z powodu nadmiernej turystyki, przechodzą przez wszystkie fazy: od miękkich działań, po ostre, zdecydowane.
I tak w Wenecji zlikwidowano ławki i wprowadzono kary za jedzenie własnych kanapek na ulicy (żeby zmusić przyjezdnych do odwiedzania lokalnych knajpek). Na niektóre z plaż Sardynii nie wejdziemy z ręcznikiem, trzeba mieć matę - władze tłumaczą, że w ten sposób wynosi się mniej piasku. W Portugalii za puszczanie muzyki na plaży można dostać karę 36 tys. euro. W Portofino wprowadzono "no waiting zones", gdzie nie można się zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie, bo blokujemy przejście. - Coraz trudniejsze jest takie zwyczajne doświadczanie odwiedzanych miejsc - stwierdza Buczkowska-Gołąbek.
Turysta już nie znosi złotych jaj
Według danych Światowej Organizacji Turystyki (UNWTO) w 1950 roku w podróże zagraniczne na całym świecie wybrało się 25 milionów osób. W 1975 roku turystów było już 223 miliony, a w roku 2000 - 680 milionów. Ten gigantyczny wzrost liczby podróżujących spowodowały m.in. tanie loty, a także coraz tańsze noclegi, bo dzięki popularnym platformom internetowym nie trzeba już spać w hotelach. W 2020 r. trend się załamał z powodu pandemii koronawirusa, która zatrzymała podróżników w domach. Ale gdy tylko obostrzenia zostały poluzowane, wróciliśmy na szlak. I to ze zdwojoną siłą. Obecnie turystów rocznie jest w skali świata około miliarda.
W niejednym popularnym turystycznie miejscu mieszkańcy mają dość turystów: hałas, śmieci, rosnące ceny nieruchomości, drożyzna w sklepach, dewastacja środowiska naturalnego - to wszystko cena nadmiernej turystyki, czyli tzw. overtourism.
- Zmieniło się postrzeganie turystów. Nie uważa się już ich za kury znoszące złote jaja - mówi dr Paweł Cywiński, orientalista, geograf, współtwórca projektu Post-turysta.
Jak to się stało? - Przez kilka dekad turystyka na świecie rozwijała się jednocześnie bardzo dynamicznie i bardzo chaotycznie - opowiada Cywiński. - Przyjeżdżali turyści, powstawały hotele i inne elementy infrastruktury, następowała tak zwana turystyfikacja przestrzeni. Tego procesu właściwie nie kontrolowano. Niemal wszystkie regiony chciały być regionami turystycznymi. Dominowało przekonanie, że turyści przyjadą i zostawią pieniądze.
Okazało się, że niekoniecznie tak to wygląda, a złe skutki zaczęły przeważać nad korzyściami z przyjmowania przyjezdnych. - Dziś coraz więcej jest pytań dotyczących tego, jak mądrze przyjmować turystów - dodaje Cywiński.
Jak najłatwiej i najszybciej opanować nadmiarowy ruch turystyczny? Poprzez regulacje. Rozumiane bardzo szeroko - jako zakazy, nakazy (np. obowiązkowe opłaty) czy ograniczenia (np. obowiązek poruszania się w mniejszych grupach).
- Obserwujemy skręt w stronę większej kontroli nad tym, co się dzieje - stwierdza dr Cywiński. - Strategii jest sporo, jedną z nich jest ograniczanie ruchu turystycznego do wybranych miejsc. Na przykład w Egipcie kumuluje się turystów przede wszystkim w obrębie półwyspu Synaj. W Kairze oczywiście też są odwiedzający, ale nie ma ich aż tak wielu. Podobnie robi Tajlandia, wysyłając turystów na określone wyspy, a na innych wprowadzając zakaz ruchu turystycznego.
Turysta "dobry", czyli jaki?
A może odwiedzimy razem Amsterdam? Tylko najpierw wypełnijmy test. I to taki, w którym roi się od pułapek.
Jaki jest cel naszej podróży? Zwykła wycieczka czy wieczór kawalerski? Jeśli to drugie, to warto pamiętać, że takie imprezy są w tym mieście zabronione - dowiadujemy się od razu. Twórcy testu jednak nie odpuszczają. "Czy masz ochotę zwiedzać miasto z drinkiem i jointem w dłoni?" - pytają. Chcą też wiedzieć, czy będziemy zainteresowani wycieczką po dzielnicy czerwonych latarni albo zakupem kokainy.
Test jest częścią interaktywnej miejskiej kampanii zniechęcającej do odwiedzin wyjątkowo kłopotliwych turystów, Amsterdam przeprowadził ją w ubiegłym roku. Twórcy kampanii chcieli pokazać, że niektóre aktywności, jakie odwiedzający kojarzą z miastem, są w najlepszym razie niepożądane. W najgorszym - po prostu nielegalne.
Miastu zależy na dochodach z podatku turystycznego, ale problemem jest typ turystyki, który przyciąga. Goście pod wpływem alkoholu i/lub narkotyków nocami biegają z krzykiem po ulicach, oddają mocz w miejscach publicznych czy wymiotują pod oknami. Amsterdam próbuje ich zniechęcić, ale mimo rozmaitych wysiłków w 2023 r. liczba osób przyjezdnych, które nocują w stolicy, wzrosła o 23 proc. Było ich aż 9 milionów.
Interaktywny test był podsuwany za pośrednictwem narzędzi reklamowych Google'a osobom, które wyszukiwały w internecie np. "Amsterdam Coffee Shop". Projekt kosztował ok. 165 tys. euro.
Co, jeśli odpowiedzi w teście będą nieprawomyślne? Wtedy twórcy testu odradzają nam wizytę:
Biorąc pod uwagę Twoje preferencje, Amsterdam może nie oferować wrażeń, których szukasz.
- To świetny sposób na przygotowanie turysty do wyjazdu - wskazuje Karolina Buczkowska-Gołąbek.
Naukowczyni zwraca uwagę, że władze Amsterdamu stawiają na edukację. To też jeden ze sposobów na to, by zmieniać oblicze ruchu turystycznego - pokazywanie odwiedzającym, co najbardziej uwiera mieszkańców i dlaczego. Ale paradoksalnie edukacja może się okazać nieopłacalna.
- Wszyscy chcieliby zapraszać do siebie tylko tych "grzecznych": nieimprezujących, poruszających się w niewielkich grupach, szanujących otoczenie. Tylko że z drugiej strony w ciągu dnia turysta może pożałować 10 euro na obiad, ale już wieczorem lekką ręką wyda 50 euro na drinki. Dlatego tacy odwiedzający też są potrzebni. Na nich najwięcej się zarabia - tłumaczy Buczkowska-Gołąbek.
- Przekonanie, że każdy turysta to dobry turysta, jest już za nami - mówi Paweł Cywiński. No dobrze, ale co to znaczy "dobry"? - Taki, który zostanie trochę dłużej, lepiej zrozumie kulturę odwiedzanego kraju. Nie spędzi całego urlopu na all inclusive, przez co wydane pieniądze w dużej mierze zostaną w kraju, z którego wyjechał, a będzie wspierał lokalnych przedsiębiorców - wylicza Cywiński.
Ale "dobry turysta" to też taki, który w jak najmniejszym stopniu będzie dokładał się do dewastacji środowiska. W kolejnych dekadach będzie to kluczowe, bo zmiany klimatyczne bardzo mocno dotkną turystykę.
Wodospady wysychają
Wrzesień ubiegłego roku. Przez województwa dolnośląskie i opolskie błyskawicznie przetacza się powódź. Chwilę przed kataklizmem premier Donald Tusk uspokaja, że "nie ma powodów do paniki". Szybko okazuje się jednak, że powody są. Pod wodę trafiają miasta i miasteczka, w tym także miejscowości turystyczne, np. uzdrowiskowy Lądek-Zdrój czy słynące z XVII-wiecznej twierdzy Kłodzko. Kiedy woda opada, okazuje się, że problemy wcale się nie skończyły.
"Uwaga, przez Dolny Śląsk niedługo przejdzie kolejna fala. To będzie fala odwołanych rezerwacji i nieprzyjeżdżających turystów" - mówi w krótkim nagraniu Małgorzata Szumska, prezeska Kopalni Złota w Złotym Stoku.
- Ludzie w panice odwołują rezerwacje - opowiadała w rozmowie z tvn24.pl Szumska. - W sezonie codziennie przyjeżdża do nas 60 autokarów z wycieczkami. W tym tygodniu był jeden, a i tak witaliśmy go ze łzami w oczach - mówiła we wrześniu.
Jak tłumaczy Karolina Buczkowska-Gołąbek, decyzje dotyczące wakacji podejmujemy często spontanicznie. Mają na nie wpływ informacje o cenach, trendy, ale też doniesienia o tym, co w danym miejscu się dzieje. Dlatego na wieść o powodzi część turystów zadziałała automatycznie. Trzeba wyjazd odwołać, żeby nie stracić pieniędzy. Ale nie to było najgorsze.
- Ludzie zapobiegawczo poodwoływali rezerwacje nawet na kilka miesięcy do przodu - mówi Buczkowska-Gołąbek. - Straty spowodowane nie tylko kataklizmem, ale też zatrzymaniem odwiedzin były bardzo duże.
Wicemarszałek województwa dolnośląskiego Wojciech Bochniak alarmował pod koniec września, że tuż po powodzi odwołano blisko 90 proc. wycieczek na Dolny Śląsk, w tym w miejsca, które kataklizmu nie doświadczyły. - Powódź na Dolnym Śląsku zabrała ludziom wiele, nie zabrała jednak gościnności, otwartości i tych wszystkich pięknych widoków, które tutaj mamy - zachęcała do odwiedzin pisarka, noblistka Olga Tokarczuk.
Ile turystyka Dolnego Śląska straciła w wyniku powodzi? Zapytaliśmy o to Michała Nowakowskiego, rzecznika prasowego Marszałka Województwa Dolnośląskiego. Jak się dowiadujemy, w październiku 2024 szacowano, że straty bezpośrednie w branży turystycznej wyniosły ok. 12 mln zł (zniszczone mienie), natomiast straty wynikające z odwołanych rezerwacji wyniosły na tamten moment ok. 5 mln zł. Turyści rezygnowali z wyjazdów nie tylko do Lądka-Zdroju czy Stronia Śląskiego, czyli miejscowości najmocniej dotkniętych powodzią – na odwołane rezerwacje skarżyli się również przedsiębiorcy z Wrocławia, Legnicy i Świdnicy, które nie zostały zalane. Straty pośrednie dotknęły całą branżę turystyczną w regionie.
Takich sytuacji będzie coraz więcej. Chwilę po Dolnym Śląsku powódź dotknęła Hiszpanię. W styczniu pożary opanowały okolice Los Angeles. Przed zaplanowaniem urlopu trzeba będzie się zastanowić nad tym, czy danemu miejscu nie zagraża susza, powódź, wielki ogień.
- Turystykę będą kształtowały kataklizmy, związane ze zmianami klimatycznymi - przyznaje Paweł Cywiński. Jak dodaje, nasza część Europy jest mniej narażona na ekstremalne wydarzenia niż np. strefy okołozwrotnikowe. I podaje przykład: jedna z najważniejszych atrakcji Etiopii, monumentalne wodospady Tys Ysat na Nilu Błękitnym. - W związku z ociepleniem klimatu wody jest coraz mniej i atrakcja traci na znaczeniu.
BRICS rusza w podróż
A może moda się odmieni i zaczniemy podróżować inaczej? Postawimy na dłuższe spędzanie czasu na miejscu, bez odhaczania kolejnych atrakcji. Będziemy delektować się krajobrazami i zwracać uwagę przede wszystkim na "jakość", a nie na "ilość" (doświadczeń, miejsc, przeżyć). Będziemy szukać miejsc autentycznych, a nie takich, które stworzone zostały pod turystów.
To krótki opis "slowcations" (ang. "slow" - powolne, "vacations" - wakacje). Według branżowych pism ma to być najgorętszy trend w turystyce 2025 roku.
- Nasza chęć podróżowania nie słabnie, cały czas mamy potrzebę "nadrobienia" czasów pandemii. Ale potrzeby się zmieniają - komentuje Buczkowska-Gołąbek. - W czasach Covid-19 wyjeżdżaliśmy do miejsc spokojniejszych, bardziej odludnych i niektórym się to spodobało. O "slow tourism" - turystyce odpowiedzialnej, spokojniejszej, wymagającej namysłu - mówi się od lat. Teraz faktycznie coś się zaczyna w tym temacie dziać. Ale nie stanie się tak, że nagle z tego powodu zniknie overtourism. Raczej trzeba będzie zadbać o to, by te odludne miejsca nie zostały zadeptane, dotknięte nadmierną turystyką. Trudno będzie to wyważyć. W pandemii mówiło się, że najbardziej odludne są Bieszczady, a nagle obłożenie niektórych miejsc wzrosło o kilkaset procent. To jest to ryzyko.
Także Paweł Cywiński nie do końca wierzy w to, że oblicze turystyki w najbliższych latach zupełnie się odmieni. Powód jest prosty: turystów będzie coraz więcej. - Jesteśmy dopiero na półmetku boomu turystycznego, bo jego rozwój jest związany z rozwojem klasy średniej, a ona w wielu miejscach na świecie rośnie i ma globalne marzenia - stwierdza. Dotyczy to chociażby społeczeństw z krajów BRICS. - Coraz więcej Chińczyków, Brazylijczyków, Indusów stać na podróże po świecie. Ta grupa w ciągu następnych dwudziestu-trzydziestu lat będzie rosła - prognozuje.
Jak bardzo trafna to prognoza, widać choćby w Indiach. Paulina Wilk w tygodniku "Polityka" (nr 5 z 2025 r.) pisała niedawno o pielgrzymkach w tym kraju, przy okazji pokazując, co dzieje się na półwyspie. Autorka dowodzi, że Indusi się bogacą, a "nadwyżki coraz chętniej wydają na podróże". Wraz z przypływem pieniądza zmieniają się i aspiracje - obywatele Indii na plaże Goa nie przyjeżdżają już tylko, "by popatrzeć na białe dziewczyny w kostiumach kąpielowych, dziś odpoczywają tu całe indyjskie rodziny. W kurortach zbudowanych z myślą o zagranicznych turystach relaksuje się - i lansuje - indyjska klasa średnia. Znikają hotele 'tylko dla obcokrajowców'". W niektórych popularnych miejscach tłok jest tak wielki, że nie ma mowy o swobodnym zwiedzaniu czy - jak pisze Wilk - poleżeniu na trawniku przed Tadź Mahal. "Według raportu firmy konsultingowej KPMG do końca dekady turystyka nad Gangesem będzie zatrudniać 100 mln pracowników (o 20 mln więcej niż dziś), a jej wartość sięgnie 60 mld dolarów". A Indusi to zaledwie jedno ze społeczeństw krajów BRICS.
Paweł Cywiński dodaje, że choć każdy chciałby być "podróżnikiem", czy nawet "odkrywcą", to jednak są takie miejsca, które czujemy, że trzeba zobaczyć. Przepłynąć kanałami w Wenecji, usiąść w parku Güell w Barcelonie, przejść się ulicami Amsterdamu... Żeby wymienić tylko "must see" w Europie.
- Dopóki turyści kochają narzekać, że muszą stać w korku na zakopiance, by spędzić święta z tłumem innych osób w Tatrach, albo stać w gigantycznej kolejce do wyciągu w Szczyrku 6 stycznia, to nadmierna turystyka nie zniknie - ocenia Karolina Buczkowska-Gołąbek. - Slow tourism jest przyszłością i celem, do którego powinniśmy wszyscy dążyć, ale tylko zmianą mentalności turystów możemy to uzyskać. Przed nami długa droga.
W Europie: Barcelona, Majorka, Wenecja, Wyspy Kanaryjskie, Lizbona.
Na świecie: wyspy Bali (Indonezja) i Koh Samui (Tajlandia) oraz szczyt Mount Everest.
Autorka/Autor: Natalia Szostak, opracowanie danych i opracowanie graficzne: Katarzyna Korzeniowska
Źródło: tvn24.pl