Ziemia była tam niezbyt żyzna, "różowa", a w szkodę wchodziły krokodyle. Nieważne. Był taki moment, kiedy cała Polska ekscytowała się tym, że Madagaskar wkrótce będzie naszą kolonią...
W 1938 roku, gdy pod koniec listopada Arkady Fiedler świętował swoje 44. urodziny, Polacy myśleli już o prezentach świątecznych dla swoich bliskich. Dla dorosłych taką świetną gwiazdką będzie nowa książka Arkadego Fiedlera: "Jutro na Madagaskar". (Wyd. Rój, 1939). Znakomity pisarz podróżniczy w 34 żywo i bystro potraktowanych szkicach zdał relację z podróży na wielką wyspę, o której dość głośno ostatnio w sferach, zajmujących się problemami emigracji - polecała 18 grudnia 1938 roku "Polska Zbrojna".
To był hit. W ciągu roku książka miała dwa dodruki. Cała Polska ekscytowała się tym, czy ten afrykański kraj wkrótce będzie naszą kolonią...
Niemiec płakał i oddawał. Ale nie Polsce
W 1918 roku Polska po 123 latach niewoli wróciła na mapy świata. Inwestowano w gospodarkę, nowe technologie. Inni mieli się z nami liczyć. O statusie mocarstwa świadczyły wówczas własne kolonie. Marzyliśmy o nich i my. Ligę Morską i Rzeczną przekształcono dlatego w 1930 roku w Ligę Morską i Kolonialną. Powstała lista proponowanych miejsc do skolonizowania przez Polskę.
Mieliśmy zakusy na byłe kolonie niemieckie: Togo, Kamerun, Niemiecką Afrykę Zachodnią i Niemiecką Afrykę Wschodnią. Po I wojnie światowej znajdowały się one pod auspicjami Ligi Narodów i zawiadywały nimi Anglia, Francja i Belgia. Dlaczego nie Polska?
Cesarstwo niemieckie upadło. Polska, która odebrała mu część swoich ziem, jest jego sukcesorką. Niemcy zdobywały swoje kolonje pieniędzmi państwowemi, w których były podatki Wielkopolski, Pomorza i Górnego Śląska. Udział ten naszych pieniędzy – zresztą całkiem przymusowy, co rzeczy nie zmienia – określa się jako jedna dziesiąta sum, przez Niemcy wydanych. Rachunek jasny: mamy prawo do dziesiątej części byłych kolonij niemieckich – głosiła w programie kolonialnym z 1929 roku Liga Morska i Rzeczna. Przypominała, że w 1931 roku w Lidze Narodów nastąpi rewizja mandatów kolonialnych, co może otworzyć Polsce drogę do terytoriów zamorskich. Nie udało się.
Morska Wola w Brazylii
Pomyślano o brazylijskiej Paranie.
Jeszcze przed I wojną światową osiedliło się tam około 100 tysięcy Polaków. Mieliśmy nawet polskie osiedle - Morską Wolę. Uprawiano tam kawę, kakao i bawełnę.
Znów klęska - na wykup ziemi nie zgodził się brazylijski rząd.
Upadały kolejne "projekty": Angola, Mozambik, Gwinea Francuska, Francuska Afryka Równikowa, Gambia. Nie udało się też z Liberią, gdzie wysłano kilkudziesięciu plantatorów.
W końcu wymyślono kolonię na Madagaskarze.
Projekt Madagaskar
Afrykańska wyspa była wtedy francuską kolonią. Francuzi jednak mieli być zainteresowani sprzedażą części ziem. Taką propozycję złożył ministrowi spraw zagranicznych Józefowi Beckowi francuski minister kolonii Marius Moutet.
W 1937 roku na Madagaskar wyjechała polska delegacja, by zbadać możliwości kolonizacji wyspy.
Na jej czele stanął Mieczysław Lepecki, adiutant marszałka Józefa Piłsudskiego i wiceprezes Międzynarodowego Towarzystwa Osadniczego. A wśród uczestników wyprawy znalazł się Arkady Fiedler.
- Madagaskar uchodził za wyspę niezwykle nęcącą ze względu na ciekawe kultury i niezwykłą przyrodę. To ojca bardzo pociągało. A dzięki misji państwowej mógł połączyć interes państwa z pasją podróżniczą - tłumaczy Arkady Radosław Fiedler.
Laureat m. Poznania Arkady Fiedler, autor wielu książek podróżniczych, opuścił Poznań. Jedzie on najpierw do Palestyny, po czym po krótkim pobycie uda się na kolej do Madagaskar, gdzie zatrzyma się mniej więcej rok.
"Dziennik Polski" z 14 kwietnia 1937 roku
Lepecki był gorącym zwolennikiem utworzenia kolonii. Dla Fiedlera wyjazd na Madagaskar był przede wszystkim okazją, by podziwiać piękno przyrody i poznawać miejscowe obyczaje. Obaj po wyprawie mieli przygotować raport dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych i odpowiedzieć na pytanie, czy Madagaskar nadaje się do tego, by osiedlili się tam Polacy.
Prasa nie miała wątpliwości, która opinia będzie dla władz ważniejsza.
Ta trzecia z kolei podróż Arkadego Fiedlera obok niewątpliwego dorobku literackiego, na który czekać będziemy z niecierpliwością, przyniesie jeszcze jedno, może najważniejsze: rzetelną, objektywną relację z Madagaskaru, wywołującego w aktualnej rzeczywistości politycznej specjalne zainteresowanie ze strony społeczeństwa polskiego. Rezultaty madagaskarskich obserwacji posiadają dla nas wartość nie tylko literacką, ale i gospodarczą, polityczną na daleką metę - pisał 25 stycznia 1937 roku Aleksander Czyżewski w "Gazecie Polskiej".
"Żydzi na Madagaskar"
W skład delegacji weszli również przedstawiciele polskiej społeczności żydowskiej - Leon Alter, dyrektor żydowskiego towarzystwa emigracyjnego "Jeas" i inżynier Salomon Dyk, "ekspert dla osadnictwa rolnego, szczególnie obeznany z osadnictwem żydowskim w Palestynie".
Plany kolonizacji Madagaskaru zaczynały nabierać kształtów.
Wróciło hasło "Żydzi na Madagaskar". Ani hasło, ani pomysł nie był polski. W 1885 roku jako pierwszy rzucił je Niemiec, Paul de Lagarde. Potem o projekcie osiedlenia tam społeczności żydowskiej mówiły Anglia, Francja czy Holandia. No i sami Żydzi, szukający miejsca dla swojego państwa, mieli być zainteresowani osadnictwem na Madagaskarze.
Trudno się im było dziwić. Adolf Hitler rósł w siłę w Niemczech. Żydzi pozbawiani byli tam obywatelstwa, ochrony prawnej i własności. Zwalniano ich z pracy w urzędach i w wojsku. Miało być już tylko gorzej. Tylko ucieczka z Europy mogła im zagwarantować bezpieczeństwo.
Polskie władze wspierały plany osiedlenia Żydów w Palestynie. Do czasu.
Rząd Polski nie może zamknąć oczu na fakt, że, jako rynek imigracyjny, Palestyna zaspokoić może — na razie przynajmniej — tylko częściowo głód emigracyjny ludności żydowskiej w Polsce (…) Dlatego też Rząd Polski, wobec gotowości Rządu Francuskiego — udostępnienia Madagaskaru emigracji żydowskiej — odniósł się pozytywnie do wyjazdu ekspedycji ekspertów, która będzie mogła zbadać na miejscu obiektywne warunki i możliwości imigracyjne – czytamy w komunikacie rządowym z 21 maja 1937 roku.
Lepecki pełen entuzjazmu
Delegacja wyjechała w maju wspomnianego roku.
W pierwszych dniach maja Komisja udała się do Paryża. Dnia 4 maja minister kolonii M. Moutet przyjął na długiej audiencji ambasadora R. P. Juliusza Łukasiewicza wraz z Komisją Studiów. Pan minister Moutet zapewnił nas o swoim życzliwym stosunku do sprawy osadnictwa polskiego w koloniach francuskich, oraz obiecał wydać niezwłocznie odpowiednie dyrektywy Generalnemu Gubernatorowi Madagaskaru, aby udzielił nam wszelkiej pomocy i ułatwień - pisał Lepecki w książce "Madagaskar. Kraj, ludzie, kolonizacja".
5 maja wypłynęli z Francji. Na Madagaskar dotarli 31 maja. Spędzili tam dziesięć tygodni.
Zwiedzali, analizowali, badali, rozmawiali, wyliczali.
Lepecki raportował: Łącznie Komisja Studiów przejechała około 30.000 km drogi morskiej i około 11.000 km drogi lądowej po wyspie, czyli odbyła podróż równą co do długości obwodowi kuli ziemskiej na równiku; odwiedziła kilkadziesiąt różnych miejscowości, zwiedziła szereg stacji rolniczych i hodowlanych oraz gospodarstw i plantacji, przeprowadziła setki rozmów i wiele konferencji. Jej końcowym wyczynem, zupełnie zresztą natury fizycznej, było przebycie 200 km drogi przez kraj górzysty w filanzanach, czyli pewnego rodzaju tubylczych lektykach. Podczas tego etapu podróży towarzyszyła Komisji karawana tubylczych tragarzy w liczbie 55 ludzi.
Wreszcie orzekli.
Komisja doszła do wniosku, że centralny Madagaskar, położony powyżej 800 m nadaje się do osadnictwa białego, opartego w zasadzie na pracy fizycznej osadnika, a więc na gospodarce rolnej typu chłopskiego. Oczywiście, jak każda akcja osadnicza, również i osadnictwo na Madagaskarze wymaga przygotowania terenu tj. przeprowadzenia prac komunikacyjnych, regulacji rzek i stworzenia odpowiednich warunków sanitarnych. (…) Projekt emigracji z Polski na Madagaskar, po przeprowadzeniu niezbędnych prac inwestycyjnych i organizacyjnych oraz przy czynnym poparciu francuskich czynników rządowych, będzie więc mógł wejść w stadium realizacji. (…) Madagaskar nadaje się również dla wychodźtwa żydowskiego – czytamy w komunikacie z 24 grudnia 1937 roku.
Władze czekały już tylko na szczegółowe raporty, które mieli przedstawić po powrocie.
Lepecki już w 1938 roku wydaje książkę "Madagaskar. Kraj, ludzie, kolonizacja".
Pisze w niej między innymi, że w zimę jest tu lato i średnia temperatura wynosi 25 stopni Celsjusza. A gdy w Polsce jest lato, temperatura spada tu do 15 kresek powyżej zera.
Że najwyższy szczyt jest wulkanem i ma wysokość 2880 metrów.
Że 56 procent grafitu na świecie pochodzi stąd.
Że w lasach rosną satrapy i baobaby.
Że nie ma tu dzikich drapieżnych kotów, za to są woły rasy zebu i mnóstwo lemurów.
Różowa ziemia
Na raport Fiedlera trzeba było poczekać dłużej.
Podróżnik nie wrócił z resztą delegacji. Pozostał na Madagaskarze jeszcze rok. - Mógł nasiąknąć nastrojami, jakie tam panowały, aurą, przyrodą, polityką. Może dzięki temu to, co potem mówił, było uważane za bardziej miarodajne – ocenia Arkady Radosław Fiedler.
Na Madagaskarze pisał książkę. W niej nie jest już tak "różowo", jak w sprawozdaniach Lepeckiego.
Madagaskar to wyspa potężna, bo przeszło półtora razy większa niż Polska, lecz rodzącej dla człowieka ziemi ma znacznie mniej, niż pół województwa warszawskiego. I to głównie zasianego ryżem i maniokiem, produktami spożywanymi na miejscu przez ludność tubylczą. A z tej połowy województwa warszawskiego raptem jedna dziesiąta część - ot, powiat płoński - rodzi prawdziwie na wywóz. Są to plantacje tak zwanych bogatych kultur, kawy, goździków, wanilii, trzciny cukrowej, tytoniu, roślin perfumowych i one to, na powierzchni nie większej niż powiat płoński, stanowią główną chlubę Madagaskaru, ważną część jego eksportowej potęgi. (…) Madagaskar jest pustawy, sześciu mieszkańców przypada na jeden kilometr kwadratowy.
- Delegacja raczej niewiele zobaczyła. Raczej tylko słuchała, rozmawiała z administratorami i na podstawie tego dokonywała oceny – podkreśla Arkady Radosław Fiedler. Polski podróżnik zamieszkał natomiast w afrykańskiej wiosce, wśród tubylców. Marek Fiedler, młodszy syn pisarza: - Przychodził człowiek, który się z nimi bratał. Brali go początkowo za dziwaka. Potem się przekonali, że jest serdecznie do nich nastawiony, że jest zainteresowany kulturą, wiarą. Nawet mu zaproponowali, by się ożenił i tam zamieszkał.
Przyglądał się też pracy francuskich kolonistów. Pisał o tym, jak z góry traktują "czarnych". Zwracał też uwagę, że wcale nie czują się tu szczęśliwi.
Przybywają tu z Francji jako wzorowi urzędnicy, spełniają sumiennie i świetnie swój obowiązek, organizują piękne dzieło cywilizacji - lecz czy są tu sercem? Rzecz wątpliwa; wszyscy przybysze, prawie bez wyjątku, marzą o powrocie do Francji.
Jako przestrogę dla polskich osadników przytaczał przykład Raymonda Malherby'ego, który stworzył na Madagaskarze plantację kawy. Okazało się, że powstała na laterycie - "różowej ziemi". W efekcie po trzech latach drzewka obumarły, a osadnik zbankrutował.
A ile jest laterytu na Madagaskarze? Dużo, dziewięć dziesiątych całej jego powierzchni.
Zdaniem Fiedlera do upraw nadawały się jedynie wąskie doliny. W sumie na całym Madagaskarze miało to być około 6 milionów hektarów gruntów, z czego tylko na jednej czwartej ziemia była już uprawiana. Reszta leżała odłogiem, głównie na zachodniej części wyspy. Ziemie te wymagały jednak osuszenia, co z kolei ciągnęłoby za sobą olbrzymie nakłady finansowe. I raczej nadawały się pod uprawę tubylczą.
Pod europejskiego rolnika miały nadawać się natomiast grunty wokół regionu Ankezina. To przyszła ojczyzna europejskiego osadnika na Madagaskarze - przewidywał.
I doskonałe miejsce do uprawy kawy, którą Madagaskar zaczął eksportować dopiero po I wojnie światowej. Co rok wzrasta jego eksport kawy i dziś przybrał tęgie rozmiary przeszło dwudziestu tysięcy ton rocznie - pisał.
Najlepszej jakościowo arabiki produkowano ledwie 200 ton. A możliwości były znacznie większe - nawet 10 tysięcy ton. Zapewnić mogli to europejscy osadnicy. Na przykład Polacy.
Ziemia ta, według ustaleń Fiedlera, nadawała się też pod uprawę jarzyn. Można było hodować szparagi, bób, kalafiory, marchew, kapustę, a także ziemniaki i truskawki.
Krokodyle i urzędnicy
Zwracał też uwagę na czyhające na wyspie na rolników niebezpieczeństwa. Przede wszystkim na krokodyle.
[Krokodyl] ofiar ludzkich pochłania nieporównywalnie więcej, aniżeli osławione węże Ameryki Południowej czy wielkie koty Afryki czy Azji. Tylko nikła część wypadków porywania dociera do łamów tutejszej prasy, lecz i to, co się czyta, przejmuje grozą. (...) W ciemne noce pory deszczowej, gdy szaleją burze i wielkie powodzie dosięgają wiosek, zuchwałe krokodyle żerują bezkarnie wśród chałup, porywając domowe zwierzęta, czasem dzieci.
Fiedler rozmawiał wreszcie z pragnącym zachować anonimowość wyższym urzędnikiem, bliskim współpracownikiem gubernatora generalnego Madagaskaru. Ten odnosił się do informacji zamieszczonych w "Journal de Madagaskar", jakoby Polska chciała sprowadzić na afrykańską wyspę 30 tysięcy żydowskich kolonistów. I podkreślał, że to szaleństwo. Mówił, że na 44 tysiącach hektarów do upraw, jakie można kolonizować, można maksymalnie umieścić do 1,5 tysiąca osadników z rodzinami. I powinni być to doświadczeni rolnicy.
"Bluff madagaskarowy" w prasie
Prasa pisała o książce już na długo przed jej wydaniem.
W danej chwili Fiedler bawi na Madagaskarze, troskliwie wypatrując przyszłe miejsce pobytu dla naszych przymusowych gości, którym rzetelnie pragniemy dopomóc w ich godnej szacunku tęsknocie do konsolidacji narodowej. Sądzić też możemy, że przyszła książka Fiedlera stanie się dziełem o epokowem znaczeniu tak dla Polaków, jak też (i zwłaszcza!) dla Żydów - pisał 5 lutego 1938 roku w "Gazecie Wileńskiej" Stanisław Cywiński.
Z kolei trzy dni później "5-ta rano. Bezpartyjny dziennik żydowski" donosił o pierwszych spostrzeżeniach podróżnika z Poznania:
BLUFF MADAGASKAROWY
W niedzielnej „Gazecie Polskiej” j. Arkady Fiedler zamieścił list z Madagaskaru pod tytułem „Prawdziwy Madagaskar”. Z tego listu jasno wynika, że nie może być mowy o masowej emigracji na Madagaskar, bo „wszystko co można było zająć bez większych zachodów – jak pisze autor – już zajęto”. Dalej pisze autor, że „przeważająca część tej żyznej ziemi, (wolnej - przyp. red.) przeszło 4 miliony ha, leży na zachodnich nizinach, gdzie nadaje się tylko do kolonizacji tubylczej, lecz tubylców brak”. Z korespondencji tej wynika, że na kolonizację białych nadałyby się tereny w Ankezinie, dokąd autor się udaje.
W książce Fiedler ostatecznie przychylnie odnosi się do planów kolonizacji Madagaskaru: Wierzę w polskiego osadnika w Ankezinie. Wierzę, że Madagaskar to tak. Jeżeli uczciwie, rozumnie, bez wybujałej fantazji, bez chorobliwej ambicji, bez niebezpiecznych marzycieli, lecz realnie, skromnie, w ramach możliwości, powtarzam: uczciwie to tak.
Raport: na chłodno
Fiedler po powrocie do Polski nabrał dystansu do Czarnego Lądu i sporządził obiecany raport dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
- Był on bardziej krytyczny (od raportu Lepeckiego – red.). Zawsze gdzieś w tyle głowy tata miał klęskę polskich kolonistów w Kumari (Peru – red.) nad rzeką Ukajali. Sprawozdanie było bardzo wstrzemięźliwe. Studził hurraoptymizm, który był w ówczesnych kołach kolonialnych – wspomina Arkady Radosław Fiedler.
Treść raportu niestety nie zachowała się.
A plany kolonizacji dość szybko upadły. We Francji zmienił się rząd, który nie patrzył już tak przychylnym wzrokiem na polskich osadników w Madagaskarze, a 1 września 1939 roku Adolf Hitler napadł na Polskę, rozpoczynając II wojnę światową. Ta ostatecznie przekreśliła marzenia o polskiej kolonii.
- Wybuchła wojna, więc nie wiemy, co by było. Kto wie, może te plany kolonizacyjne w jakiejś zmniejszonej formie by się udały? – zastanawia się Arkady Radosław Fiedler.
Gdyby tak się stało, jego zdaniem na Madagaskar trafiliby raczej Polacy. - Żydzi raczej nie byli rolnikami. Gdyby oni tam pojechali, to zajęliby się raczej handlem i administracją - w tym byli mocni. Gdyby pojechali tam jako rolnicy, to klęska byłaby murowana – śmieje się.
A może słynny Król Julian z disneyowskiej bajki "Madagaskar" mówiłby wtedy po polsku i bawił się z Reksiem?
Ze świata do Puszczykowa
Wojna zastała Arkadego Fiedlera na Tahiti. – Na francuskim statku pojechał do Francji i tam wstąpił do Wojska Polskiego. Po tym, jak Francja padła, została ostatnia nadzieja – Anglia. Tam został porucznikiem piechoty, ale też pisał o polskich lotnikach w książce "Dywizjon 303" – opowiada Marek Fiedler.
W Anglii poznał swoją żonę, Włoszkę mieszkającą w Londynie. Doczekali się dwóch synów. - W 1948 roku ojciec zabrał całą rodzinę do Polski. Kupił dom w Puszczykowie, niedaleko dębów rogalińskich, przy których spędził dzieciństwo i przy których narodziła się jego pasja do przyrody – wspomina Marek Fiedler.
Po 18 latach wrócił na Madagaskar, którym był zauroczony.
Arkady Radosław: – Ten Madagaskar przewijał się w opowieściach rodzinnych. Wyspa była po prostu urzekająca.
Marek: - Ojciec zawsze opowiadał o nim z przejęciem. O ciekawych ludziach, ciekawych miejscach, obyczajach i endemicznych zwierzętach.
Z wypraw na Madagaskar zachowały się pamiątki.
- Tata zawsze jak wracał z podróży, przywoził ciekawe eksponaty. Otwierał walizę, skrzynie i wydobywały się z niej zapachy nie z tego świata. To było coś niesamowitego. Dla nas to było wielkie przeżycie. No i te opowieści ojca... – wspomina z rozrzewnieniem Marek Fiedler.
Synowie podróżnika utworzyli w domu rodzinnym w Puszczykowie muzeum. Na ścianach obok afrykańskich masek czy motyli w gablotach wiszą zdjęcia. Na jednym z nich podróżnik pozuje ze skorupą olbrzymiego jaja.
- To jajo epiornisa. To były największe ptaki świata. Ważył pół tony i miał trzy metry wysokości. A samo jajo było tak wielkie jak 120 jaj kurzych – opowiada Marek Fiedler.
Arkady Fiedler zmarł 7 marca 1985 roku. Zostawił po sobie 32 książki, które zostały wydane w 23 językach i w ponad dziesięciomilionowym nakładzie. Odbył 30 wypraw i podróży. Odwiedził m.in. Brazylię, Tahiti, Gujanę, Trynidad, Wietnam, Laos, Kambodżę i Gwineę.
28 listopada świętowałby swoje 125. urodziny.