Mieszkańcy Naddniestrza mają dwa, czasem trzy paszporty jednocześnie. Muszą je mieć, żeby przekroczyć granicę, bo dokumenty pseudopaństwa, w którym mieszkają, nie są uznawane nigdzie na świecie. Bo choć Naddniestrzańska Republika ma swój hymn, granice, służby, wojsko, władze, walutę i tablice rejestracyjne, to oficjalnie nadal jest częścią Mołdawii. Jak żyje się w kraju, którego nie ma?
W Raszkowie latem jest tak cicho i gorąco, że słychać tylko słońce. Nie ma tu wielkiego przemysłu i wszędzie jest daleko. Za to historię Raszków ma piękną. W małej miejscowości na północy Naddniestrza brał ślub Tymofiej, syn Bohdana Chmielnickiego. Ruiny cerkwi, w której odbyła się ceremonia, można podziwiać tutaj do dzisiaj, tak jak pozostałości jednej z najstarszych synagog na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. To w tych okolicach, według "Trylogii" Henryka Sienkiewicza, Horpyna więziła Helenę – ukochaną Skrzetuskiego – i tu miał zostać zamordowany syn Tuhaj-beja – Azja. Polski noblista nie mógł przewidzieć, że 100 lat później miejsca przezeń opisane będą częścią separatystycznej, samozwańczej republiki, a nie naszymi kresami czy zaborem rosyjskim.
Dniestr jest w Raszkowie żywy i martwy jednocześnie. Żywy jako rzeka, bo płynie szybko, wystarczy odrobinę odpłynąć od brzegu, by prąd po chwili zniósł nas nawet kilkadziesiąt metrów dalej. A martwy jako granica. Tak przynajmniej mówią miejscowi.
– Nie wierzysz? To patrz – mówi Wowa. Wypił na spółkę z kolegą Miszą pół litra ukraińskiej wódki i zaczyna czuć się niepokonany. Wchodzi do wody i po kwadransie macha nam z drugiego brzegu, z Mołdawii. Po czym, nie niepokojony przez nikogo, wraca wpław.
– I nic? – pytam zdyszanego pływaka, gdy ten z powrotem melduje się na wiejskiej plaży. – Żadnych celników, kontroli dokumentów?
– A jak paszport weźmiesz przez wodę? Może w zęby by dało radę, ale to zaraz by się zmoczył i po dokumentach – śmieje się Wowa, obnażając nie tylko swoje złote zęby, ale i bezsens mojego pytania.
– Taka to granica – mówi z przekąsem jego kolega Misza, który zagryza wódkę suszoną rybą. Tutaj, tak jak w Rosji i na Ukrainie, taki posiłek to element postsowieckiego stylu bycia. Kolejny dowód na to, że z Naddniestrza bliżej jest na Wschód niż Zachód, chociaż na Zachód, co przed chwilą udowodnił Wowa, można przedostać się bez problemu.
– I pomyśleć, że właśnie za tę granicę tylu naszych rówieśników zginęło – mówi smutno Wowa. Ma na myśli mołdawską wojnę domową, która skończyła się niecałe 30 lat temu i sprawiła, że ten i tak niewielki kraj podzielił się na dwie części.
Rumunia albo Rosja
Rozpad Związku Radzieckiego był dla obywateli największego państwa na świecie jak otwarcie puszki Pandory. Pęknięcia w konstrukcji kolosa na glinianych nogach zaczęły obnażać kłamstwa władz, korupcję, rosnącą przestępczość i ukrywane bądź wyciszane przez lata demony nacjonalizmu, które w wielu punktach upadającego imperium stały się przyczyną wojen. Swietłana Aleksijewicz, laureatka literackiej Nagrody Nobla, tak wspomina krach ZSRR w swojej książce "Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka": "W latach dziewięćdziesiątych wydawało nam się, że wybór został dokonany, że komunizm bezapelacyjnie przegrał. Tymczasem wszystko dopiero się zaczynało".
W Naddniestrzu tym, co się zaczynało, była wojna.
– Silny nurt antykomunistyczny sprawił, że znaczna część mołdawskiego społeczeństwa, wraz z niektórymi politykami, dążyła do zjednoczenia z Rumunią, którą uważali za swoją historyczną ojczyznę. To wywołało silne napięcie w Naddniestrzu, które nie było etnicznie mołdawskim regionem – opowiada w rozmowie z Magazynem TVN24 Wiktor Ross, ambasador RP w Mołdawii w latach 1994-2000. – Wykorzystały to grupy prosowieckich aktywistów z Tyraspola, którzy ogłosili odłączenie Naddniestrza od Mołdawii, strasząc miejscową ludność perspektywą zjednoczenia z Rumunią – tłumaczy.
Źródłem różnic między Naddniestrzem a resztą Mołdawii była silna industrializacja tych terenów w latach 60. XX wieku. Wówczas nad Dniestr zjechało kilkadziesiąt tysięcy wykwalifikowanych fachowców z całego Związku Radzieckiego. - Mołdawski Zakład Metalurgiczny, Tiroteks (tekstylia), Rybnicki Kombinat Cementowy, elektrownia w Dniestrowsku... Wszystkie te zakłady, na których oparta jest dzisiaj ekonomia regionu, są odziedziczone jeszcze po ZSRR – przypomina Kamil Całus z Ośrodka Studiów Wschodnich.
W efekcie Naddniestrzanie w dużej części mieszkali w miastach, byli lepiej wykształceni i mówili po rosyjsku. Kiedy zatem w 1989 roku narodowo nastawiona Rada Najwyższa Mołdawskiej Republiki, wtedy jeszcze w składzie ZSRR, ustanowiła rumuński jedynym językiem państwowym, po lewej stronie Dniestru zaczęły się protesty. Ale Kiszyniów zignorował bunt. Dalej wydarzenia potoczyły się lawinowo. W 1990 roku Naddniestrzańska Republika Mołdawska ogłosiła niepodległość i jednostronnie odłączyła się od Mołdawii. Kiszyniów postanowił zdławić nieposłuszeństwo siłą.
Kim jesteśmy
Konflikt trwał ponad dwa lata, zginęło w nim ponad tysiąc osób, kilka tysięcy zostało rannych. Separatyści nie mieli szans w starciu z wojskami mołdawskimi, ale Naddniestrze uzyskało wsparcie militarne z Moskwy, co nie tylko zwiększyło jego siłę, ale także osłabiło morale drugiej strony. W obliczu impasu i nacisków ze strony ówczesnego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w lipcu 1992 roku Kiszyniów zgodził się na zawieszenie broni. Gwarantem umowy była obecność w Naddniestrzu wojsk rosyjskich, które stacjonują tam do dzisiaj. Mimo wielu kolejnych prób rozmów separatystyczny region pozostał niezależny od Mołdawii, ale po 1992 roku już nigdy doszło do zbrojnych starć.
– Wojna nigdy nie jest potrzebna, ale ta była jeszcze bardziej bezsensowna niż każda inna – ocenia Borys, którego spotykam w Dubosarach, jednym z miast najmocniej dotkniętych konfliktem. Borys ma 40 lat, jest zawodowym kierowcą. W wojnie nie uczestniczył, bo był wówczas za granicą. Ale ani powodów, ani efektów konfliktu nie rozumie.
– Ogłoszono tę śmieszną niepodległość, bo widocznie komuś to pasowało, żeby zarobić na tym pieniądze. Ale nikt na świecie nie uznaje nas jako państwo. Bo my nie jesteśmy ani państwem, ani narodem. Kim my jesteśmy? Cholera to wie. Mój dziadek pochodzi z Ukrainy. Za Stalina miał o jedną krowę za dużo i uznano go za kułaka, czyli zbyt bogatego jak na komunizm gospodarza. Za karę, za tę jedną krowę, całą rodzinę zesłano do Kazachstanu. Potem przyszła odwilż i ich zrehabilitowano, mogli stamtąd wyjechać, dokąd chcieli. Mój ojciec usłyszał, że tutaj jest sporo pracy, więc przyjechał, zamieszkał, ożenił się i ja urodziłem się już w Naddniestrzu. Byłem obywatelem Związku Radzieckiego i wszystko było jasne! - opowiada.
– A teraz? – pytam.
– A teraz to ja mam trzy dokumenty trzech państw. Dowód osobisty mam naddniestrzański. Bez niego nie możesz ani kupić, ani wynająć mieszkania, nie przyjmą cię do pracy. Ale poza Naddniestrzem to możesz się nim, za przeproszeniem, podetrzeć. Żeby stąd wyjechać, trzeba mieć paszport jakiegoś normalnego kraju, ja na przykład mam dwa: mołdawski i rosyjski. To możliwe, bo Kiszyniów i Moskwa nie kontrolują wzajemnie, komu od nas wydają dokumenty. Niektórzy mają nawet po trzy paszporty, te co ja i jeszcze ukraiński. Jak komu wygodnie. Bo przecież tego świstka – Borys pokazuje mi naddniestrzański paszport – nigdzie ci nie uznają. Nawet w Rosji, która podobno nas tak kocha… – żali się.
Dlaczego Rosja wciąż nie uznaje państwowości Naddniestrza, chociaż na wszystkich separatystycznych urzędach wywieszone są jej flagi, a plakaty propagandowe na każdym kroku zapewniają o przyjaźni pomiędzy Tyraspolem a Moskwą?
– Bo niepodległe Naddniestrze nie jest Rosji do niczego potrzebne – odpowiada Kamil Całus z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Region ten stanowi z perspektywy Moskwy instrument politycznego i – w mniejszym stopniu – militarnego nacisku na Mołdawię, a także na Ukrainę. Strona rosyjska nie chce Naddniestrza uznać, bo w jej interesie jest tak naprawdę zjednoczenie regionu z prawobrzeżną częścią kraju (Mołdawii - red.), oczywiście na warunkach Moskwy.
Jak tłumaczy Całus, w wypadku zjednoczenia na swoich warunkach Rosja miałaby wpływ na całą Mołdawię, a nie tylko, jak obecnie, na Naddniestrze.
Skansen komunizmu
W Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, jest czysto, cicho i spokojnie. W porównaniu z gwarną i sławną sąsiadką Odessą, oddaloną o godzinę drogi autem, Tyraspol sprawia wrażenie nie miejskiego organizmu, a skansenu komunizmu, i to pustego skansenu. Jakby ktoś prawie wszystkich stąd zabrał, jakby nie istnieli, bo skoro oficjalnie nie ma Naddniestrza jako państwa, to i jego obywateli być nie powinno. Ale oni są. Tylko kim są?
– W ostatnich latach władze Naddniestrza prowadzą akcję "Jestem Naddniestrzaninem". Dla mnie ten termin pojawił się dopiero kilka lat temu, wcześniej nikt w ten sposób o sobie nie mówił – tłumaczy mi Natalia, która jest częścią dużej i prężnie działającej tutejszej Polonii. Chociaż urodziła się w Naddniestrzu, to czuje się Polką. – Rozmowy o przynależności narodowej kiedyś tutaj były bardzo rzadkie, a jak już były, to mówiono o sobie: jestem Ukraińcem, Mołdawianinem, Rosjaninem lub Polakiem - przyznaje.
Jej zdaniem dopiero młodsze pokolenia, wychowane w pełni w duchu naddniestrzańskiego patriotyzmu, być może inaczej odczują przynależność państwową.
Z tym, że sądząc po tutejszej, wręcz schizofrenicznej inżynierii społeczno-historycznej, bycie Naddniestrzaninem znaczy bycie współczesnym człowiekiem radzieckim, tylko mniej zindoktrynowanym. Tutejsze miasta do bólu przypominają białoruskie lub rosyjskie. Są billboardy przypominające o 20-letniej historii "państwa" i plakaty, które niczym reklamy nawołują do bycia dumnym obywatelem kraju liczącego niewiele ponad pół miliona mieszkańców. Są też pomniki Lenina, ulice imienia ojców ideologii komunizmu, są też tak zwane "kompleksy wojennej pamięci", nieodzowny element każdego miasta z sowieckim rodowodem.
W Tyraspolu wszystkie katastrofy współczesnej historii, które w jakiś sposób dotknęły Naddniestrze, postanowiono skumulować na jednym, wylanym betonem placu w samym centrum miasta, naprzeciwko Pałacu Republiki, czyli siedziby władz. Tablice, pomniki i płaskorzeźby poświęcone są kolejno II wojnie światowej, wojnie w Afganistanie, katastrofie czarnobylskiej (wielu mężczyzn stąd wysyłano w jedno i drugie miejsce) i wreszcie najświeższemu konfliktowi, bratobójczej domowej wojnie o niepodległość Naddniestrza. Czyli historia ZSRR w pigułce.
Pod urzędem miasta stoi również charakterystyczny dla upadłego imperium element – Ściana Chwały. Na ogromnej tablicy wywieszono zdjęcia najbardziej zasłużonych obywateli. Są wśród nich naddniestrzański kosmonauta, sześciu wojskowych, szwaczka oraz prezes fabryki konserw. Panteon lokalnej elity uzupełnia oczywiście szef wytwórni koniaków Kvint. Oczywiście, bo Kvint, podobnie jak holding Sheriff, to gospodarcza duma separatystów.
Tu rządzi szeryf
Wielu podróżników lubi podkreślać w blogach i na YouTubie, że Naddniestrze to czarna otchłań bezprawia, gdzie mafia kontroluje ulice, a na służby nie ma co liczyć, bo każdy tutejszy mundurowy to łapówkarz. Tak naprawdę obecnie republika, choć separatystyczna, nie jest mniej bezpiecznym obszarem niż Mołdawia czy Ukraina. Trzeba jednak pamiętać o tym, że jeśli coś nam się stanie na terenie Naddniestrza, to nie możemy liczyć na pomoc konsulatu RP, bo Polska, jak i reszta świata, nie uznaje odrębności tej ziemi i nie ma po lewej stronie Dniestru swojego przedstawicielstwa.
Co zaś tyczy się mafii, to sprawa jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze, w większości postsowieckich republik w latach 90. ubiegłego wieku władza stanowiła wypadkową półświatka przestępczego, formacji mundurowych i polityków. Podobnie stało się w Naddniestrzu. Po drugie, nawet jeśli nadal mafia rządzi w Tyraspolu, to swoje brudne interesy załatwia na zupełnie inną skalę, na poziomie niedostępnym dla zwykłych śmiertelników. Bo tych, zamiast ograbiać, woli legalnie zatrudniać.
– Szczególną rolę w gospodarce regionu odgrywa stworzona przez byłych milicjantów Wiktora Guszana i Ilję Kazmały grupa Sheriff – opowiada Całus. – To największe pod względem liczby pracowników przedsiębiorstwo naddniestrzańskie zatrudnia 12 tysięcy osób. Holding jest właścicielem między innymi sieci supermarketów, siłowni, stacji paliw czy operatora telefonii komórkowej. Firma zmonopolizowała wiele gałęzi regionalnej gospodarki.
Można się tylko domyślać, jakie były początki tego gigantycznego biznesu w czasach politycznego chaosu i bezprawia. Fakt jest taki, że charakterystyczna gwiazda Sheriffa jest widoczna dziś w Naddniestrzu na każdym kroku. Także w parlamencie i Pałacu Prezydenckim.
– Firma Sheriff posiada swoją reprezentację w parlamencie w postaci partii Obnowlenie, która od lat ma większość w izbie. Do tego od końca 2016 roku prezydentem tej nieuznanej republiki jest reprezentujący interesy Sheriffa Wadim Krasnosielski. Nie będzie więc przesadą twierdzenie, że Naddniestrze de facto kontrolowane jest przez holding – wyjaśnia ekspert.
Sheriff zapewnia obywatelom nie tylko chleb, ale i igrzyska. Prawdziwą dumą Naddniestrza jest klub piłkarski Sheriff Tyraspol, który dysponuje nowoczesnym stadionem na 16 tysięcy miejsc. Co ciekawe, to jeden z niewielu wspólnych mianowników rozbitego państwa. Sheriff, choć sponsorowany przez separatystów, występuje w lidze mołdawskiej i regularnie zostaje mistrzem kraju. Klub z Tyraspola począwszy od sezonu 2000/01 aż 17 razy był najlepszą drużyną Mołdawii i dzięki temu występuje w europejskich pucharach. Trzy lata temu w kwalifikacjach do Ligi Europy wyeliminował ówczesnego mistrza Polski, Legię Warszawa. Dzięki międzynarodowym występom tej piłkarskiej wizytówki nieuznawanego państwa odwiedzili Tyraspol kibice drużyn m.in. z Marsylii, Pragi, Stambułu czy Moskwy.
Pytanie za milion dolarów
Jaka będzie przyszłość tego parapaństwa? Czy nadal będzie nieuznawanym, wspieranym przez Rosję sztucznym tworem? Czy może Tyraspol dojdzie w końcu do porozumienia z Kiszyniowem?
– To jest pytanie za milion dolarów – odpowiada Całus. – Niezależności Naddniestrze raczej nie uzyska. Nie tylko ze względów ekonomicznych, ale też dlatego, że nikt takiego pomysłu nie popiera. Zawsze istnieje jednak perspektywa zjednoczenia z Mołdawią. Tyle że to możliwe jest wyłącznie w wariancie, który proponowali Rosjanie w 2003 roku. Moskwa wówczas zakładała utworzenie federacji, w ramach której Naddniestrze między innymi uzyskiwałoby prawo weta wobec decyzji związanych z polityką międzynarodową Kiszyniowa. Ale dopóki w Mołdawii nie obejmą władzy siły prorosyjskie, które mogłoby zgodzić się na takie rozwiązanie, Naddniestrze pozostanie prawdopodobnie tam, gdzie jest obecnie – przewiduje ekspert.
Były ambasador RP w Mołdawii Wiktor Ross zgadza się z tezą, że status quo jest najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem. - Kiszyniów proponuje Naddniestrzu najdalej idącą autonomię, ale stawia warunek wspólnej granicy, waluty i wojska. Władze Naddniestrza całkowicie ignorują te propozycje - zaznacza.
Dlaczego Kiszyniów, choć ma w tej kwestii za sobą opinię międzynarodową, nie naciska na Tyraspol w kwestii zjednoczenia? Bo zdaniem eksperta obecna sytuacja tak naprawdę satysfakcjonuje i jedną, i drugą stronę. – Na istnieniu naddniestrzańskiej "czarnej dziury" korzystają elity obu stron konfliktu, tworząc nielegalne schematy kontrabandy fałszywych wyrobów tytoniowych, narkotyków i tak dalej. Co ważne, na Dniestrze sytuacja od niemal 30 lat jest spokojna. Nikt nie strzela, a wszyscy zarabiają - tłumaczy Ross.
– Życie w nieuznawanym państwie tak naprawdę nie różni się od życia w innych krajach. Każdy tu tak samo zmaga się z problemami życia codziennego. Jak znaleźć pracę, jak długo będzie stał w kolejce do przychodni i tak dalej – opowiada Natalia. Podkreśla jednocześnie, że sama widzi swoją dalszą karierę w Polsce. – Wielu młodych wyjeżdża z Naddniestrza, bo jednak w Moskwie lub w Warszawie jest większa szansa na rozwój. Ale sporo osób po jakimś czasie wraca. Kiedy już zarobią na samochód czy mieszkanie, przyjeżdżają tu z powrotem i w Naddniestrzu budują swoją przyszłość - zaznacza.
Bo zarobki w separatystycznym regionie, mówiąc delikatnie, nie zwalają z nóg. Jak podaje jeden z lokalnych portali, średnia miesięczna wypłata w quasi-republice wynosi niewiele ponad 4,5 tysiąca naddniestrzańskich rubli, czyli niecałe 1100 złotych. A i nie każdy może liczyć na takie pieniądze, bo wśród ogłoszeń o pracę znalazłem między innymi ofertę dla księgowej, która w przeliczeniu może liczyć na 1000 złotych oraz dla kierowcy za 900 złotych miesięcznie. O stanie tutejszej gospodarki dużo mówi fakt, że najwięcej, zarówno na ulicach, jak i w internecie, jest ogłoszeń o pracy... w Polsce.
To nie dziwi, bo chociaż różnice między zarobkami nad Wisłą i nad Dniestrem są kolosalne, to w cenach nie widać już takiej przepaści. Przykładowo w Polsce litr oleju napędowego kosztuje około pięciu złotych, podczas gdy w Naddniestrzu jest tylko o złotówkę tańszy. Ceny w tutejszych sklepach też nie odstają bardzo od tych w naszym kraju – litr mleka czy kilogram cukru kosztuje prawie trzy złote.
Być może sytuacja ekonomiczna Naddniestrza byłaby lepsza, gdyby tutejsza waluta (naddniestrzański rubel) miała jakąkolwiek wartość poza granicami samozwańczej republiki. Banknoty z wizerunkami Bohdana Chmielnickiego czy generała Aleksandra Suworowa (założyciela Tyraspola) są jednak niewymienialne. A jak złośliwie dodają mieszkańcy, także w Naddniestrzu wartość "separatystycznych" rubli jest wysoce wątpliwa.
Jaka będzie zatem przyszłość Naddniestrza i jego mieszkańców? Borys - kierowca, którego spotkałem w Dubosarach - jest równie ostrożny w ocenach jak wspomniani wcześniej eksperci.
– Jesteśmy nigdzie, pośrodku niczego. Ale żyjemy. A czy tu będzie niepodległość czy federacja? Czy Mołdawia czy Rosja? A kto to wie? Ważne, że jest jakaś praca, koniak i piłka nożna. Reszta i tak przecież nie od nas zależy - przyznaje.