- Starsi ludzie, którzy uważali do tej pory internet za niepotrzebną stratę czasu albo coś dla młodzieży, teraz zostali na internet skazani. Siedzą w domach i muszą się do niego podłączyć. Siłą rzeczy są eksponowani na zjawiska, z którymi wcześniej nie mieli styczności, w tym memy. Pytanie, co z tego wyniknie po pandemii. Sądzę, że wielu z nich w tym świecie wirtualnym już zostanie na stałe - mówi prof. Magdalena Kamińska, badaczka memów i cyberkultury.
Prof. Magdalena Kamińska* opowiada w rozmowie z Aleksandrem Przybylskim o cyberkulturze w obliczu pandemii i o tym, jak internet zabija śmiechem wirusa.
Aleksander Przybylski: Maseczki z koca i tycie w kwarantannie to dosyć oczywisty temat żartów. A z jakich mniej oczywistych zjawisk internet chętnie "toczy bekę"?
Magdalena Kamińska: Na przykład z zakazu wstępu do lasu. To zaowocowało przeróbkami rozmaitych, głównie XIX-wiecznych obrazów, do których doklejano polskich policjantów z bloczkami mandatowymi. A kiedy zakaz został zniesiony, ktoś podpisał obraz Matki Bożej Kodeńskiej: "Święta Matko Bosko w sukience z atłasu, dzięki Ci, że znowu można iść do lasu". Albo ze starszych ludzi, którzy zwykle najchętniej siedzą pod piecem i narzekają na zdrowie, a teraz masowo wylegli na świeże powietrze. W pierwszych dniach pandemii śmiano się z tak zwanego home office i nieudolnie prowadzonej zdalnej edukacji. Śmiano się także z tego, co przypadkowo podczas e-lekcji może pokazać kamerka wbudowana w laptopa. Na przykład kolekcję broni klasowego nerda albo tatę przechadzającego się po domu w bieliźnie. Śmiano się z akcji oklaskowych dla medyków, wykorzystując muzykę z "klaskanego" utworu Piotra Rubika. Każdy dzień przynosi nowe tematy. Ciekawe, że sam wirus nie stworzył swoich własnych template'ów memowych, raczej wskrzesił stare.
To znaczy?
Template to po angielsku szablon. To taka matryca, która sama może być memem z dodanym tekstem albo służyć do zestawienia z innymi obrazkami w bardziej rozbudowanych formach. Ożywiły się wszystkie formaty związane bezpośrednio z czarnym poczuciem humoru. Zakład pogrzebowy AS Bytom, memy z filozofem pesymistą Schopenhauerem albo tańczącymi grabarzami z Ghany. Bardzo ciekawym przykładem był jeden z memów z kategorii "cenzoduda", czyli żartujących z prezydenta. Konkretnie ten oparty na absurdalnym założeniu, jakoby Andrzej Duda miał być zbrodniarzem z Sarajewa. Ten mem teraz wrócił na fali parcia do wyborów. Albo memy o braciach Golec, których obwiniało się o całe zło świata. Od ponad roku się nie pojawiały, a teraz wróciły w pandemicznym kontekście. W pięknym stylu wróciła też pasta o wujku foliarzu.
Pasta to krótkie opowiadanie?
Można tak powiedzieć. To werbalny mem, w zasadzie mała forma literacka, opowiadanie pisane w pierwszej osobie. Pasta przeznaczona jest do wklejania w mediach cyfrowych i w ten sposób się rozprzestrzenia. Tytułowy wujek foliarz to preppers, a przy tym zwolennik spiskowych teorii. Paranoik czekający na koniec świata. Trzyma worki ryżu na działce, a w plecaku ma apteczkę. Tylko że jak jego bratanek przetnie sobie palec w domu, to szczędzi mu bandaży, bo są odłożone na wojnę z Rosją.
To rodzaj satyry, ale niektóre wytwory pandemicznej cyberkultury są zupełnie absurdalne. Jak na przykład filmik, w którym ktoś podłożył muzykę z serialu "Miasteczko Twin Peaks" pod wykład nauczycielki z telewizji publicznej.
Im bardziej bzdurny i nieistotny detal weźmiemy na temat mema, tym on jest śmieszniejszy. Z kolejek trudno się śmiać stale, bo one są nudne i powszechne. Ale coś takiego, jak z dnia na dzień coraz bardziej podkrążone oczy ministra Szumowskiego, to już jest jeden z ulubionych tematów internetowych żartów. Spuchnięte oczy i dziwne miny są nośne wizualnie. Zresztą jest to odczytywane na korzyść ministra, bo dowodzi, że ciężko pracuje. Humor nie jest hierarchiczny. To nie jest tak, że śmiejemy się z tego, co jest najważniejsze i co będzie pamiętane. Śmiejemy się głównie z drobiazgów i to jest szalenie cenne dla naukowca, bo pozwala uchwycić detale życia codziennego, nad którymi nie pochyli się wielka historia.
Co decyduje o tym, że jakaś rzecz urasta w internecie do rangi symbolu pandemicznej rzeczywistości? Jak to się dzieje, że z memów nie znika papier toaletowy, skoro zabawny to on był może miesiąc temu?
W tych najbardziej twórczych ośrodkach papier toaletowy nie wzbudza już żadnej ekscytacji. Teraz jest czas jego skapywania do bardziej normickiego (mainstreamowego) internetu. I zapewne będzie sobie jeszcze przez parę tygodni żył na Kwejku jako archiwalny ślad pierwszych dni pandemii, tak jak paczki z Chin i zupa z nietoperza, popularne w lutym. Aktualnym symbolem staje się maseczka. Nowe obostrzenia sprawiły, że mamy kolejną falę maseczkowych memów. W naszej polskiej odsłonie pewnie będzie się działo to, co już znamy z Chin lub Czech. Czyli śmianie się z maseczkowych improwizatorów. Na przykład z ludzi z butelkami po wodzie mineralnej na głowie, bo nawet jeśli takie zasłony są skuteczne, to wyglądają kosmicznie. Zwłaszcza że mamy w przepisach furtkę zezwalającą na używanie różnych materiałów do chronienia twarzy. Będzie jeszcze bardzo wesoło (śmiech).
Można śmiać się z zarazy?
Śmiech pozwala zachować psychiczną równowagę. W XIX-wiecznej prasie angielskiej czy francuskiej znajdziemy mnóstwo rysunkowych żartów z cholery. Nasz barokowy poeta Hieronim Morsztyn śmiał się z syfilisu. Kto wie, czy w średniowieczu nie krążyły żarty o dżumie? Mało kto był wówczas piśmienny, więc niewiele źródeł z tych czasów przetrwało. Obecnie walczymy z groźną chorobą, ale mimo wszystko nie wymiera nam jedna trzecia populacji, trupy na ulicach nie leżą i raczej leżeć nie będą. Nie umniejszając cierpienia tych, którzy stracili bliskich, to jednak nadal są jednostkowe doświadczenia. Memy zresztą bardzo rzadko dotyczą samego COVID-19, bo ich twórcy skupiają się na tym wszystkim, co dookoła. To, co nas na masową skalę dotyka, to reżim sanitarny i izolacja. Z tego można się śmiać, równocześnie przestrzegając reguł.
Papier toaletowy fetyszem, kolejki do sklepów, policja na ulicach. Aż się prosi, żeby powstawały memy wykorzystujące kadry z filmów Barei albo analogie ze stanem wojennym. Tymczasem takiej twórczości, może poza stroną Sekcji Gimnastycznej, jest jak na lekarstwo.
Pytali mnie już o to znajomi socjologowie. Dziwi ich, że tego skojarzenia z PRL, szczególnie w kontekście "wojny polsko-jaruzelskiej", nie ma. Jeśli już się jakieś pojawia, to zapośredniczone przez Czarnobyl. Ale to raczej efekt popularności niedawnego serialu o katastrofie niż żywej pamięci. Barei faktycznie nie widać, chociaż są cytowane kadry z "Seksmisji" Machulskiego. PRL z pandemią się ludziom spontanicznie nie kojarzy. Nie uważam tego za dziwne. Stan wojenny to była prewencja polityczna z niezupełnie jasnych dla szarego obywatela powodów, teraz jest biologiczna, zrozumiała dla każdego. To jest jednak inna sytuacja. Ciekawe, że niespecjalnie nośne są także kalki z seriali o zombie i seriali postapokaliptycznych. Mamy ich w obiegu bardzo dużo, a koronamemów wykorzystujących kadry z nich - niewiele. Okazuje się, że "gdy to wszystko już pier… ęło", jak mawiał wujek foliarz, to rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej. Co pokazuje, że popkultura nie ma przewidywać przyszłości, tylko bawić się naszymi wyobrażeniami na ten temat.
Wracając do wspomnianego wujka foliarza, to zdawać by się mogło, że pandemia to idealny czas dla zwolenników teorii spiskowych i medycyny alternatywnej.
To prawda, ale ich aktywność w sieci jest dość ograniczona. Jeśli chodzi o tak zwany altmed, to wiodące postacie tego środowiska są biznesmenami i kalkulują. Boją się odpowiedzialności karnej w sytuacji, gdyby promowali jakieś idiotyczne terapie w walce z koronawirusem. Poza tym teraz platformy internetowe szybko usuwają pseudonaukowy kontent. Doświadczył już tego Jerzy Zięba (propagator pseudonauki i medycyny niekonwencjonalnej – red.) na początku pandemii, którego filmik był masowo zgłaszany i błyskawicznie banowany. Altmedowcy zajmują się więc zjawiskami z obrzeża pandemii. Na przykład rozpowszechniają lęk przed nowymi i masowymi szczepieniami na koronawirusa i snują wizje, jak to będzie jeździć policja i nas do tego zmuszać przemocą. Paweł Skutecki i Justyna Socha, czyli działacze ruchów antyszczepionkowych, podnoszą z kolei wątek dotyczący zakazu odwiedzin rodziców u dzieci leżących w szpitalach. Przedstawiają to jako nieludzkie i jako kolejną odsłonę prześladowania przez mroczne siły polskich rodzin. To wynika z ich kalkulacji i wyrachowania. Mało jest nowych wrzutek o rzekomych cudownych terapiach przeciwko wirusowi, które byłyby niezgodne ze stanem wiedzy naukowej. To dowodzi, że te środowiska funkcjonują jako sieci komunikacyjne, w których mamy nieliczne osoby generujące treści, a cała reszta to udostępnia, jednak nie potrafi dodać nic twórczego od siebie, co szczęśliwie środowisku naukowemu czy administratorom mediów społecznościowych ułatwia walkę z takimi zjawiskami.
Ale jest też celowe wprowadzanie do obiegu fake newsów przez rządy Chin czy Rosji. Specjalny wydział Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, zajmujący się wykrywaniem tego typu przypadków, naliczył ponad 150 nieprawdziwych wiadomości, które wygenerowały rosyjskie farmy trolli.
Federacji Rosyjskiej i tak daleko do rządu Turkmenistanu, gdzie zabroniono używania terminu "koronawirus" i nie robi się testów. Więc jest to jedyny kraj wolny od pandemii (śmiech). A mówiąc poważnie, to mam wrażenie, że ta wojna informacyjna na razie prowadzona jest rutynowo. To znaczy farmy trolli pracują jak zwykle, ale jeszcze nie ma za tym przemyślanej strategii. Czas wojny informacyjnej dopiero nadciąga. Na razie politycy na całym świecie czują, że sprawczość została im wytrącona z ręki, a światem rządzi pandemia.
To może nadciąga czas nowej merytokracji? Może politycy na całym świecie wreszcie uwierzą, że warto inwestować w naukę i słuchać ekspertów?
Gdzie tam! Wszystko niestety wróci do normy. Proszę zauważyć, że na przykład temat katastrofy klimatycznej i smogu zniknął teraz z agendy polityków i mediów, a przecież jest coraz bardziej palący i to dosłownie – klimatolodzy ostrzegają, że zbliża się susza stulecia. Skończy się pandemia, to rządzący znów zaczną ignorować głos lekarzy i biologów.
Może bardziej będą zajęci słuchaniem ekonomistów. Memy kryzysowe już widać, czy jeszcze jest na to za wcześnie?
Trochę ich jest, ale litości dla przedsiębiorców i pracowników nie ma w nich za wiele. Wyrażają za to wątpliwości co do skuteczności państwowych zabiegów, które mają przeciwdziałać kryzysowi. Ostatnio rozbawił mnie ten, w którym przedsiębiorca z mikrofirmy udaje się po 200 złotych z tarczy antykryzysowej, ale po drodze zostaje zatrzymany przez policję i ukarany mandatem w wysokości 12 tysięcy za jazdę rowerem.
A jak w nowej rzeczywistości odnajdują się tropiciele reptilian i iluminatów? Według najnowszych badań przeprowadzonych między innymi przez psychologów społecznych z Polskiej Akademii Nauk co czwarty Polak wierzy, że epidemia to efekt spisku mającego na celu eliminację najsłabszych.
Tak zwana internetowa szuria siedzi zaskakująco cicho, ale może to być cisza przed burzą (śmiech). Obserwuję natomiast ciekawe zjawisko. Otóż szeroko powielane są teorie spiskowe od początku tworzone dla tak zwanej beki. Prawo Poego głosi, że dobry troll powinien być nieodróżnialny od osoby, która naprawdę wierzy w to, co mówi. W czasie lockdownu powstało na przykład kilka trollujących fanpejdży udających, że ich twórcy wierzą w śmiercionośny wpływ technologii 5G. Wylansowały bardzo teraz popularny żart offline – ustawianie nazwy domowej sieci WiFi jako "Maszt testowy 5G próba 200% mocy", żeby straszyć sąsiadów. Może się to skończyć tak, jak z tak zwanymi turbolechitami – w sieci będzie więcej osób zgrywających anty5G dla beki, niż rzeczywiście przekonanych, że ta technologia to morderczy spisek technokratów.
Pojawiła się też informacja, że rząd będzie mierzyć nam wszystkim temperaturę, więc mamy o danej godzinie stanąć nago na balkonie albo w ogrodzie z dowodem osobistym w ręku. Ewidentny żart, ale pytanie, ile osób w to uwierzyło i zachłysnęło się z oburzenia lub, co gorsza, zaczęło się rozbierać? Może sporo, skoro poznańska radna PiS nabrała się na dość popularny mem z aktorem porno, który w tym wcieleniu miał być amerykańskim pulmonologiem chwalącym polski rząd za walkę z pandemią.
To ten sam łysy aktor, który w roli rzekomego generała posłużył do trollowania członków KOD-u?
Nikt inny. Co potwierdza, że pandemia czy nie, pokolenie 50 plus nadal "nie bardzo umie w internety".
A z drugiej strony koronamemy są kompulsywnie udostępniane przez seniorów. Dlaczego obecnie memy trafiają szerokim strumieniem do telefonów naszych dziadków lub rodziców?
Zjawisko pandemii dotyka wszystkich, więc tworzy wspólnotę interpretacyjną złożoną z bardzo szerokiego grona odbiorców. Może to wynikać także z tego, że starsi ludzie, którzy uważali do tej pory internet za niepotrzebną stratę czasu albo coś dla młodzieży, teraz zostali na internet skazani. Siedzą w domach i muszą się do niego podłączyć. Siłą rzeczy są eksponowani na zjawiska, z którymi wcześniej nie mieli styczności, w tym memy. Pytanie, co z tego wyniknie po pandemii. Sądzę, że wielu z nich w tym świecie wirtualnym już zostanie na stałe. Wszyscy będziemy piwniczakami! (śmiech).
W imieniu normików proszę o wyjaśnienie.
Piwniczak to slangowe określenie młodego człowieka, zazwyczaj mężczyzny, który spędza długie dnie przed komputerem. Żyje na garnuszku rodziców, a jeśli pracuje, to jako spec z branży IT, więc i tak siedzi w domu. Gra w gry, odżywia się pizzą i energetykami, no i tworzy memy. Nagle jego postawa życiowa staje się uniwersalna, a wręcz pożądana! Niezależnie od tego, czy mieliśmy psychologiczne predyspozycje do takiego stylu życia, czy nie, introwertycy zdają się być wygrani. Jest sporo autoironicznych memów na ten temat. Ale coraz częściej widzę takie wrzutki, że oto człowiek uważający się za piwniczaka, który obchodził się bez kontaktu twarzą w twarz z drugim człowiekiem, teraz się buntuje. Bo to już nie jest jego własny wybór, że zostaje w domu, tylko narzucony. Piwniczak stał się nowym normikiem.
Ostatnio pan premier gościł u znanego youtubera Blowka, a pan prezydent zapraszał na turniej e-gamingowy za pośrednictwem Tik Toka. Myśli pani, że to stan pandemii wepchnął polityków w objęcia nowych mediów?
Andrzej Duda już wcześniej miał takie skłonności. Początkowo miał być młodym, dynamicznym prezydentem uwielbianym przez młodzież. Poniekąd mu się to zresztą udało, tyle że w formie, która chyba zaskoczyła jego piarowców, bo przecież to raczej nie oni wymyślili memy z Sarajewa. W każdym razie po słynnych nocnych tweetach skończył ze zbytnią wylewnością w mediach społecznościowych, która, nawiasem mówiąc, do dziś odbija mu się czkawką. Teraz się złamał, zapraszając na Tik Toku do udziału w Grarantanna Cup i znów trafił obok tarczy. Zorganizowany między innymi przez Ministerstwo Cyfryzacji turniej e-sportowy miał olbrzymie problemy techniczne i opóźnienia. Natomiast Mateusza Morawieckiego nie posądzam ani o zamiłowanie, ani o talent do nowych mediów. Chyba rzeczywiście sytuacja władzy musi już być bardzo niedobra, skoro szef rządu chwyta się takich desperackich metod.
A jak swoją ofertę do nowej rzeczywistości przykroiły teatry, muzea, opery, filharmonie, galerie? Czy publiczne instytucje kultury zdały pani zdaniem egzamin z przymusowej cyfryzacji?
Dużo zależy od tego, czy instytucje kultury już wcześniej wykorzystywały media cyfrowe do komunikacji z publicznością. Na pewno korzystają cyfrowe repozytoria, takie jak Ninateka, Polona czy Cyryl, które okazały się idealnym rozwiązaniem na czas pandemii. Z drugiej strony jest świetna akcja "Książka na telefon", a wiele muzeów ma ciekawą ofertę wirtualną, w tym interaktywną i zabawną. Muzeum Narodowe zachęca do odtwarzania w formie selfie scen ze znanych obrazów. Niestety nie wszystkie instytucje kultury zainteresowały się nowymi możliwościami albo próbują się włączyć w cyfrowy obieg kultury po amatorsku i nieudolnie. Na pewno instytucja, która przed pandemią nie była w ogóle zainteresowana tą formą popularyzacji, nie zrobi od razu świetnej promocji cyfrowej tylko dlatego, że sytuacja ją do tego zmusiła.
Na przełomie średniowiecza i wczesnej nowożytności popularny w malarstwie był motyw tańca śmierci. Akcentował on powszechność zarazy, która dziesiątkowała wszystkie stany, od chłopa, przez mieszczanina, po magnata. Dostrzegła pani podobne zjawisko w memach?
Nie do końca. Sądzę, że dla ważnego polityka respirator znajdzie się raczej szybciej niż później. I widzę, że to klasa ludowa musi jeździć do pracy tramwajem i się narażać, a zamożniejsi pracują zdalnie albo jeżdżą autem. Obserwuję raczej nabijanie się z tak zwanych problemów pierwszego świata. A to szydzimy z aktorki, która tęskni za buziakami i masażem, a to z celebrytki, której sztuczne rzęsy schodzą. Zwykłe dziewczyny, które też przecież chadzają do kosmetyczek, śmieją się, że gwiazda nie potrafi sama pomalować paznokci czy nałożyć farby.
Dzisiaj socjolog lub kulturoznawca niejako automatycznie przywołuje teksty francuskiego filozofa Michela Foucaulta. Użyta przez niego do opisania mechanizmów władzy metafora kwarantanny przestała być metaforą. Z kolei koncepcja panoptykonu nabiera nowego wymiaru w momencie, gdy państwa uzyskują przyzwolenie obywateli na ograniczanie swoich swobód w imię walki z wirusem.
Ale ten panoptykon jest jednak dziurawy, bo państwo nie ma takich sił, żeby rzucić je przeciwko społeczeństwu, aby je zdyscyplinować. Przynajmniej nie w Polsce czy Europie Zachodniej. Obecnie klasyczna koncepcja panoptykonu wyrażona przez Foucaulta jest mocno redefiniowana. Z jednej strony państwo oraz korporacje (czego Foucault nie przewidział) mogą gromadzić skutecznie dane o obywatelach. Są kamery monitoringu, tracking w komórkach, programy do podsłuchów. Z drugiej strony podglądanie działa w dwie strony. Strażnik też jest obserwowany. Widzimy, kto w Sejmie ma maseczki, a kto nie ma. Kto jest hipokrytą, a kto pada ofiarą zbytniej pewności siebie. Jakiż był rechot w internecie, gdy Boris Johnson trafił do szpitala! Widzimy, kto może wejść – w większej grupie, bez maseczek, bez rękawiczek, bez zachowania przepisowej odległości – na zamknięty dla obywateli cmentarz. W Poznaniu policjanci na służbie zostali przyłapani przez przechodniów, jak grillowali nad jeziorem, łamiąc zakaz zgromadzeń. Zdjęcia trafiły do komendanta i posypały się kary. Społeczeństwo kontroluje także samo siebie. Różnej maści wzmożeńcy maseczkowi donoszą, kto siedzi w domu, a kto łazi. Fotografują spacerujących sąsiadów i ludzi w sklepach, którzy robią zakupy bez rękawiczek. Niekiedy przybiera to formy publicznego piętnowania. Na przykład poprzez wrzucanie do sieci rozpoznawalnych zdjęć ludzi gromadzących się na piwie czy urządzających imprezy.
Memy mogą być dydaktyczne?
Nie ma jakiejś Naczelnej Rady Memiarskiej ani Gildii Śmieszkopejów, które określają, jakie mają być memy. Memy mogą być takie, jakie chcą ich twórcy. Mogą być zabawne, smutne, pouczające, a nawet piętnujące. Zwłaszcza w czasie kryzysu.
Z zawodowego obowiązku przegląda pani setki memów tygodniowo. Daje to pani dobry wgląd w nastroje społeczne. Jaki obraz Polaków się z nich wyłania? Jesteśmy społeczeństwem przestraszonym? Odważnym? Zbuntowanym? A może odpowiedzialnym?
Rozdrobnionym i zindywidualizowanym. Co nie dziwi, bo było już wielokrotnie diagnozowane, tym bardziej w sytuacji zaskoczenia. Sytuacja jest nowa, więc nawet eksperci mogą się mylić. Minister zdrowia najpierw jest sceptyczny wobec maseczek, potem je rekomenduje. Podobnie zmienia strategię WHO czy inne organizacje złożone z fachowców. Wobec tego ludzie muszą sami wyrobić sobie zdanie i opracować taktykę obronną. Radzą z tym sobie zaskakująco dobrze. Inną naszą cechą jest imponująca kreatywność w radzeniu sobie z codziennymi problemami. Ciekawe, że to rozdrobnienie nie stoi w sprzeczności z odruchami wspólnotowymi, solidarnością społeczną. Pojawiają się spekulanci maseczkami, ale też ludzie, którzy poświęcają czas i pieniądze, szyjąc je charytatywnie i oddając za darmo.
W czasie zamętu ludzie tęsknią za czymś stałym. Zauważyłem, że bardzo dobrze się "szerują" memy z królową Elżbietą II. To niewątpliwy symbol trwałości i długowieczności.
Polacy są w ogóle dziwnie zafascynowani brytyjską rodziną królewską. Czyżby tak dawno nie mieli monarchii, że zaczynają za nią tęsknić? Niemal stuletnia i świetnie się trzymająca królowa jest swoją drogą naprawdę wyjątkową postacią medialną. Nie bez powodu internet od lat posądza royalsów o to, że są przebranymi reptilianami (śmiech).
To zły czas dla świata, ale dobry dla twórców memów. Zgodzi się pani?
Jasne. Pojawiają się nawet takie określenia jak memdemia. Nie mamy jeszcze statystyk, ale zaryzykuję tezę, że obecna nadzwyczajna sytuacja połączona z przymusową izolacją wpłynęły na zwiększenie wytwórczości w obszarze cyberkultury. Podobnie jak na liczbę udostępnień tych wytworów. Wczoraj przeczytałam, że koronawirus to już martwy mem. Ale myślę, że te najlepsze będą się dopiero pojawiały. Kiedy się wydaje, że jakiś mem jest martwy, to często dopiero wtedy pojawia się ten najlepszy.
Bardzo lubię mema udostępnionego przez Stronnictwo Popularów. Widać na nim premiera i prezydenta podczas Rady Gabinetowej. Patrzą na ekran z wklejonym kadrem z filmu "Śmierć w Wenecji" Viscontiego. Premier mówi: "Spokojnie, zaraz się rozkręci". To jest zabawne przynajmniej na trzech poziomach. Ma pani swoje ulubione koronamemy?
Niech teraz ktoś mi powie, że memy to jest kultura niska i prymitywna, to mu rzucę tym memem w twarz. I proszę zauważyć, że to jest skondensowane jak w haiku. Żeby spiętrzyć tyle odniesień w powieści postmodernistycznej, to by trzeba było ze sto stron napisać! Osobiście lubię nieoczekiwane zwroty akcji, czyli powrót starych memów w nowych odsłonach. Lubię, gdy martwe memy ożywają i robią karierę po raz drugi. Wzruszam się, kiedy widzę dawno niewidzianych braci Golec czy cenzodudę jak na widok starego znajomego, z którym łączą mnie dobre wspomnienia. Po wielu latach to będzie ważny wyznacznik przynależności pokoleniowej – którego mema pamiętamy z czasów świetności, a na którego nie zdążyliśmy się załapać. Kiedyś to były memy…
Dosłownie kilka tygodni przed wybuchem pandemii karierę zaczął robić post, którego autor wyraża swoją miłość do życia. Jest najedzony pizzą, pije drinka, ogląda filmiki na YouTubie. Kotek siedzi mu na kolanach, a koń, wiadomo. Zero potrzeb. Jego słowa okazały się dziwnie prorocze!
To jest bardzo ważny tekst kultury, który dawałam już studentom do analizy. Dotychczas w kontekście konsumpcjonizmu. Podmiot liryczny jest przykładem człowieka, którego globalny kapitalizm musi nienawidzić. Człowiek zadowolony, najedzony i niczego niepotrzebujący. No tragedia i dramat, bo co takiemu sprzedać? Popularność tego postu bierze się stąd, że on opisuje stan, do którego bardzo tęsknimy i który z różnych powodów nie jest nam dany. Nawet jeśli posiadamy większe życiowe ambicje niż autor, to jakoś mu zazdrościmy komfortu psychicznego. To można analizować na głębokim filozoficznym poziomie i przywołanie stoików i eudajmonii nie jest tu od rzeczy. I teraz, w przymusowej izolacji, te słowa pokazują nam, jak niewiele brakuje nam do szczęścia. Życiowy minimalizm w czystej postaci. To na swój sposób piękne. I wciąż bardzo bekowe.
Ma pani jakieś przesłanie na czas pandemii?
Jebla idzie dostać. Trzymajcie się w tej kwarantannie xD
***
Dr hab. Magdalena Kamińska. Znawczyni memów i cyberkultury. Pracuje w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną w Instytucie Kulturoznawstwa UAM. Autorka m.in. książki "Niecne memy….", będącej jedną z pierwszych naukowych prób uchwycenia fenomenu "śmiesznych obrazków z internetu".