Szpital w Nowym Mieście nad Pilicą został ewakuowany, bo koronawirus zdziesiątkował personel. "Zostaliśmy zostawieni bez pomocy, ktoś mógł umrzeć" – mówią nam pracownicy placówki. Przez tydzień trwała walka o znalezienie jakichkolwiek pielęgniarek i lekarzy, ale nikt nie chciał przyjechać tu do pracy. "Inne szpitale niedługo przez to przejdą" – obawiają się medycy z Nowego Miasta.
18 marca, środa. Nowe Miasto nad Pilicą. Zbliża się wieczór. Miejscowy szpital wygląda na wymarły. Po potwierdzeniu 11 przypadków zakażenia koronawirusem wśród członków personelu reszta pracowników, w kwarantannie, czeka na wyniki kolejnych testów. Przy 30 pacjentach, z których część jest też zakażona, nie ma komu pracować.
W opustoszałym budynku administracji szpitala, w gabinecie na piętrze, siedzi dyrektorka placówki. Barbara Gąsiorowska próbuje znaleźć pielęgniarkę, która mogłaby zostać z pacjentami w nocy. Kilka z nich twierdzi, że się źle czuje. W końcu jedna się zgadza przyjść.
"Zostaliśmy zostawieni bez pomocy. Ktoś może umrzeć"
Jeden z pracowników szpitala: - Nie wiem, jak będziemy dalej funkcjonować. Zaczyna się robić niebezpiecznie, bo brakuje ludzi do pracy.
W tym czasie w siedzibie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji trwa telekonferencja wojewodów z kierownictwem resortu. Przedstawicieli rządu we wszystkich województwach widać na wielkim ekranie. Odpowiadający za nadzór nad wojewodami wiceminister Paweł Szefernaker słyszy zapewnienie, że służby wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła są w stałym kontakcie z dyrekcją szpitala w Nowym Mieście, a placówka na zapewnioną obsadę personelu na najbliższą zmianę.
Pytany przez nas o sytuację Szefernaker zapewnia, że wojewodowie "mają polecenie, aby działać w takich przypadkach szczególnie wrażliwie". - Jestem przekonany, że wojewoda Konstanty Radziwiłł zachowuje się tak, jak powinien – jest w kontakcie ze szpitalem i udziela wszelkiej pomocy, jakiej może udzielić szpitalowi – przekonuje wiceminister.
Inaczej sytuację już po naradzie wojewodów opisuje nasz informator: - Zostaliśmy zostawieni bez pomocy. Na jednym z oddziałów w nocy jest tylko jeden lekarz – ordynator, ale od ósmej rano nie będzie już nikogo. Jutro są wyniki testów ratowników medycznych. Jeden wynik pozytywny i nie mamy oddziału ratunkowego. Jak będzie wezwanie, to może ktoś umrzeć.
O niewielkim szpitalu w Nowym Mieście robi się głośno w całej Polsce, bo to pierwsza w skali kraju placówka, która została sparaliżowana przez zakażenia koronawisuem wśród personelu. Na jej przykładzie widać, że lekarzy i pielęgniarki poddanych kwarantannie nie jest łatwo zastąpić, bo inni medycy obawiają się pracy w placówce z licznymi przypadkami zarażeń wśród personelu i pacjentów.
- Starostwo nie ma pomysłu. Pomocy nie uzyskaliśmy też od wojewody, do którego się zwróciliśmy. Zarządzanie kryzysowe nie działa. Nie zadziałały żadne procedury w przypadku problemów z brakami w personelu – zauważa nasz informator.
Pielęgniarka: niektóre koleżanki uciekły na zwolnienia
19 marca, czwartek. Znaczna część pielęgniarek jest na kwarantannie, inne poszły na zwolnienia lekarskie. W efekcie pracę wykonywaną zwykle przez pięć pielęgniarek musiała wykonywać jedna.
W rozmowie z nami pielęgniarka, która była sama na jednym z oddziałów przyznaje, że niektóre czynności wykonywała z poślizgiem.
- Musiałam powiedzieć, że jestem sama, choć nie powinnam może tego mówić. Nie mogłam ich okłamywać. Człowiek musi się czuć bezpiecznie, nawet jak umiera. Dlatego prosiłam pacjentów, by nie przywoływali mnie dzwonkiem, bo to powoduje niepokój u innych – tłumaczy nasza rozmówczyni.
Dodaje, że musiała uspokajać pacjentów, którzy słuchali w mediach o wirusie. - Jeden nie chciał wstać. Wyglądał, jakby miał ciemne myśli. Niektóre koleżanki pielęgniarki uciekły na zwolnienia, ale ja nie chciałam ulegać panice, choć też się boję – przyznaje.
Dyrektorka szpitala: sytuacja jest tragiczna
Pierwszy potwierdzony przypadek koronawirusa był u jednej z pielęgniarek, którą początkowo przyjęto jako pacjentkę na jednym z oddziałów, bo źle się czuła.
- Była w izolatce. Przychodzili ją badać lekarze, wchodziły też pielęgniarki. Zaraziła się od niej oddziałowa, potem inne pielęgniarki. Wirus nas wziął od środka - przyznaje pracownik szpitala.
Po południu przychodzą wyniki testów kolejnych członków personelu potwierdzające zakażenie koronawirusem.
Kierująca szpitalem Barbara Gąsiorowska przyznawała wtedy w rozmowie z Magazynem TVN24, że "sytuacja jest tragiczna".
- Brakuje lekarzy i pielęgniarek. Nie mogę zagwarantować bezpieczeństwa załogi. Nikt nie chce wyjść na oddział do chorych, bo nie ma kombinezonów. Maseczki sami szyliśmy. Jednorazowych nie mamy - mówiła nam w zeszły czwartek 19 marca Gąsiorowska.
Wicemarszałek Senatu przyjeżdża do szpitala
Najtrudniejsza sytuacja jest na dwóch oddziałach - wewnętrznym i chirurgii. Przebywa tam odpowiednio 19 i 11 pacjentów, z których część może być zarażona. Ordynator oddziału wewnętrznego chciał przyjść do pracy, ale ze względu na dodatni wynik testu było to wykluczone.
Szefowa szpitala otrzymuje informację, że wieczorem do placówki ma przyjechać wicemarszałek Senatu Stanisław Karczewski. Polityk PiS, który jest chirurgiem, od początku swojej drogi zawodowej był związany ze szpitalem w Nowym Mieście, gdzie pracował jako lekarz, pełnił też funkcję dyrektora i ordynatora oddziału chirurgicznego.
O jego przybyciu w depeszy informuje Polska Agencja Prasowa, której dziennikarka dzwoni do polityka PiS w czasie, gdy jest on w drodze do szpitala.
"Jadę do Nowego Miasta nad Pilicą. Zostałem skierowany tam przez wojewodę, jako że ważne jest, by wzmocnić ich tam, zachować spokój, zimną krew, bo niestety zostało tam zakażonych wielu pracowników służby zdrowia. Nie wiem jeszcze, jak wygląda tu sytuacja, jeśli chodzi o pacjentów" - mówi PAP polityk.
Karczewski: wojewoda się zdziwił, ale się też ucieszył
Wicemarszałek Senatu wyjaśnia w rozmowie z nami, że rozmawiał z wojewodą o sytuacji w szpitalu i zaoferował swoją pomoc. - Powiedziałem, że tam pojadę, bo to mój szpital. Wojewoda się zdziwił, ale się też ucieszył – mówi Karczewski, który jako jedyny lekarz zostaje na noc w szpitalu.
Ordynator oddziału chirurgii po 24 godzinach pracy może iść odpocząć do domu.
- Karczewski był dla nas uprzejmy i trzeba przyznać, że swoje zrobił. Choć dał też do zrozumienia, że jest gwiazdą, rzucając na wstępie: "zaraz za mną przyjadą pewnie wszystkie telewizje" – mówi nam jedna z pielęgniarek.
Sam wicemarszałek, pytany przez nas o atmosferę w szpitalu, podkreśla, że był pod wrażeniem empatii i oddania pielęgniarek. - Była atmosfera niepewności, jakie będą wyniki testów, czy ktoś będzie szpitalu i czy lekarz zrobi obchód. Chorzy to przeżywali – zaznacza Karczewski.
Pracownik szpitala: - Niektóre pielęgniarki uciekły na zwolnienie, ale inne pracowały, nie myśląc o swoim bezpieczeństwie. Brały wymazy od pacjentów, którzy byli zarażeni. Były w gotowości do dyżurowania. Taka sytuacja weryfikuje ludzi. Widać, na kogo można liczyć.
Wieczorem do szpitala dociera transport kombinezonów. Dzięki nim personel może opiekować się pacjentami, nie narażając się na zakażenie.
"Byliśmy sami"
20 marca, piątek. W szpitalu trwa oczekiwanie na wyniki testów, które mają odpowiedzieć na pytanie, ilu kolejnych członków personelu, a także pacjentów jest zakażonych.
- Czekaliśmy na wyniki pacjentów, by wiedzieć, ilu z nich można wypisać do domów, by można było przeprowadzić ewakuację oddziałów – mówi jedna z pielęgniarek.
Przed szpitalem pojawia się ekipa TVP Info. Media szeroko cytują post dyrektorki szpitala zamieszczony na Facebooku.
"Chylę czoło przed pracownikami szpitala zaangażowanymi w działania, aby przywrócić naszą placówkę do normalności. Byliśmy sami, teoretycznie wiele osób, instytucji nas wspierało, ale w rzeczywistości sami pracownicy szpitala przy pomocy organu prowadzącego starostwa zmierzyło się z wirusem. Sami opiekowali się pacjentami" – pisze Gąsiorowska.
Stanisław Karczewski wychodzi przed szpital do dziennikarzy. – Personel został zdziesiątkowany, nie ma lekarzy, nie ma pielęgniarek, pracuje tylko kilka, z niezwykłym poświęceniem i oddaniem – mówi.
Wieczorem przychodzą wyniki testów, z których wynika, że siedmiu pacjentów jest zakażonych. Liczba zakażonych członków personelu wzrasta do 15.
Ewakuacja szpitala i selfie w kombinezonie
21 marca, sobota. Spływają kolejne wyniki. Zaczyna się ewakuacja szpitala. Część pacjentów jest przewieziona do domu z pomocą żołnierzy. Ci, którzy wymagają leczenia szpitalnego, są karetkami przewożeni do innych placówek.
- Gros czasu spędzałem na telefonach, na rozmowach z rodzinami pacjentów, z lekarzami, dyrektorami, innymi lekarzami i z panią dyrektor. Powoli wszystkich wypisywaliśmy, czekając na wyniki badań. Jedno się zawieruszyło, dlatego z jednym pacjentem zostałem do niedzieli - relacjonuje Karczewski.
22 marca, niedziela. Wicemarszałek kończy kilkudniowy dyżur i idzie na kwarantannę. Na Twitterze zamieszcza selfie w kombinezonie, dziękując "za ofiarną pracę na posterunku" i dodaje hasztag "damy radę".
Dyrektorka szpitala na Facebooku zamieszcza post w alarmistycznym tonie. "Pomóżcie nam. Nie mamy rękawiczek, maseczek , kombinezonów, płynów odkażających oraz pieniędzy, aby te środki kupić. W ostatnim czasie dużo środków zostało wykorzystanych, nasze zasoby znacznie zmalały. Mogę powiedzieć są na wykończeniu. Dlatego proszę pomóżcie nam" – pisze Barbara Gąsiorowska.
Lekarze się nie stawiają do pracy
23 marca, poniedziałek. Ostatni pacjent, który najdłużej czekał na wynik testu na koronawirusa, jest wypisany do domu. W szpitalu trwa dezynfekcja.
24 marca, wtorek. Szpital jest zdezynfekowany, ale ze względu na braki w personelu nie można go ponownie uruchomić.
Starosta grójecki Krzysztof Ambroziak mówi Magazynowi TVN24, że lekarze skierowani przez wojewodę nie stawili się do pracy. - Nie możemy otworzyć oddziałów, bo nie mamy kadry – przyznaje.
Według naszych informacji wojewoda mazowiecki wskazał nazwiska lekarzy, którzy mieli uzupełnić personel nowomiejskiego szpitala. Do wtorku jedynym z tej listy, który się stawił, był Stanisław Karczewski.
Służby prasowe wojewody pytane przez nas o sprawę wyjaśniają, że "w przypadku dalszego niestosowania się do decyzji" wojewoda skieruje do placówki kolejnych lekarzy, ale jednocześnie "od osób niewypełniających nałożonych na nich obowiązków wyegzekwowane będą kary".
Wojewoda kieruje lekarzy do szpitali na podstawie ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Za niewykonanie tego obowiązku grozi kara grzywny.
Starosta: inne szpitale niedługo przez to przejdą
Zdaniem naszych rozmówców z nowomiejskiego szpitala w tym wypadku nie zadziałały jednak procedury, które powinny być przygotowane na wypadek paraliżu szpitala wywołanego zarażaniem wirusem większej liczby personelu medycznego.
Stanisław Karczewski, pytany o zarządzanie kryzysowe wojewody, odpowiada, że zrobił on "to, co mógł". - Skierował lekarzy. To, jak wygląda sytuacja w szpitalu, zależy od personelu i zarządzającego szpitalem. Podobne sytuację zdarzają się teraz w innych szpitalach. Dotknęła nas epidemia, która była nie do przewidzenia – wyjaśnia wicemarszałek.
Zbliża się godzina 18. Starosta grójecki spaceruje po swoim sadzie z sekatorem w ręce. Na głowie ma grubą czapkę, pod która jest wsunięty telefon.
- W ten sposób mogę umysłowo odpocząć. A telefon dzwoni cały czas. Jedna pielęgniarka przekazał mi właśnie informację, że po 32 godzinach pracy na OIOM-ie w końcu za godzinę zostanie zmieniona – mówi.
I dodaje: - Inne szpitale niedługo przez to przejdą. Dzwonią do mnie po poradę, bo wiedzą, że mamy to już za sobą.
Nocny telefon do pielęgniarki
25 marca, środa. Mija południe. Starosta jest w drodze ze szpitala w Grójcu do Nowego Miasta.
- Dzisiaj rano przysłali dwóch lekarzy. Szpital w Nowym Mieście będzie mógł zacząć jutro działać – mówi nam Ambroziak.
Dodaje, że trudna sytuacja jest w Grójcu, czyli drugim z podlegających mu szpitali. – Mamy wśród personelu 13 dodatnich wyników testu, a 137 dalszych członków personelu jest podejrzanych, bo mieli kontakt z zakażonymi – wylicza.
Szpital w Nowym Mieście dostaje propozycje wykonania testów na koronawirusa z prywatnej firmy, która wykorzystuje trudną sytuację. Mały szpital musi sam negocjować ceny.
Przebywający na domowej kwarantannie Stanisław Karczewski za pośrednictwem Skype'a jest gościem programu "Tak jest" w TVN24. Mówi, że Nowe Miasto jest nazywane "polskim Wuhanem".
Konrad Piasecki pyta, dlaczego koronawirus sparaliżował pracę szpitala. - Najprawdopodobniej pacjentką zero była pielęgniarka, która przychodziła chora do pracy. Mając katar, temperaturę, pracowała. Potem została przyjęta na oddział wewnętrzny z rozpoznaniem zapalenia płuc. Powinna być odizolowana – ocenia polityk PiS.
- Na ile miał pan odczucie, że ten szpital jest gotowy? – dopytuje dziennikarz. - Odwrócę pytanie. Włoska służba zdrowia stoi na bardzo wysokim poziomie, ale tam też widać bezradność – odpowiada Karczewski.
Zbliża się godzina 21. Szpital wciąż nie ma zapewnionego personelu na kolejny dzień. Przedstawiciel lecznicy dzwoni do jednej z pielęgniarek, by namówić ją do wzięcia dyżuru.
"Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie się zwrócić po pomoc"
26 marca, czwartek. Szpital w Nowy Mieście nad Pilicą jest gotowy do przyjęcia pacjentów po tym, jak do placówki przybyli dwaj lekarze wysłani przez wojewodę. Z kwarantanny wracają też pracownicy, u których testy nie wykazały obecności wirusa.
Temat pielęgniarki, która jako pierwsza została zarażona, ciągle jednak wraca.
Pracownik szpitala: - Epidemia wybiła ludzi w rytmu i poczucia bezpieczeństwa. Pielęgniarki same zaczęły się nakręcać. W sklepach słyszały pytania, czy przychodzą po to, by zarażać. Poczuły się jak trędowate. Brakowało wsparcia ze strony społeczeństwa.
Pielęgniarka: - Nie każda z nas jest odporna psychicznie. Nowe Miasto wygląda jak wymarłe. Do głowy by nie przyszło, że nasza mała mieścina to będzie epicentrum.
Pracownik szpitala: - Długo nie było czasu na oglądanie telewizji. To jest szokujące, że oni mówią o epidemii, jakby wszystko było pod kontrolą. Prawda jest inna. Nie byliśmy przygotowani. Nie mieliśmy szkoleń, sprzętu. Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie się zwrócić po pomoc.