Przez pięć lat projektowała dla La Manii Joanny Przetakiewicz, ale zdecydowałą się odejść i postawić na własne nazwisko. Wystarczył rok, by jej ubrania znalazły się w najlepszych butikach na całym świecie i by pokochały je gwiazdy, np. Kim Kardashian, Alessandra Ambrosio, Anja Rubik czy Magda Frąckowiak. Magda Butrym w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną zdradza swój sposób na międzynarodowy sukces.
TOMASZ-MARCIN WRONA, TVN.24.PL: Jak zaczęła się historia marki Magda Butrym? Kiedy w ogóle powstała myśl, żeby projektować pod własnym nazwiskiem?
MAGDA BUTRYM: W wrześniu minął rok, odkąd ruszyłam ze sprzedażą pierwszej autorskiej kolekcji. Oczywiście przygotowywałam ją przez kilka wcześniejszych miesięcy. Cieszę się, że nie wystartowałam ze swoją marką zbyt wcześnie. Na początku mojej drogi projektantki miałam markę Portofino. Okres ten pozwolił mi poznać świat mody i nawiązać pierwsze kontakty z klientami. Potem przez pięć lat pracowałam w La Manii. Z biegiem czasu stawałam się pewna, że dopóki nie będę mieć konkretnego pomysłu na swój biznes, nie podejmę się tego. Światowe rynki wypełnione są pięknymi rzeczami, trzeba więc się wyróżnić. Dlaczego klientka ma przyjść do mnie, kupić ubrania z mojej kolekcji, skoro może kupić projekty od Diora czy Saint Laurenta? Moje kolekcje są w niższym przedziale cenowym niż Dior, ale to już są stosunkowo drogie rzeczy. Musimy przekonać klientów, żeby przyszli do nas, żeby chcieli utożsamiać się z naszą marką. Do własnego brandu dojrzałam w momencie, gdy stwierdziłam, że połączę projektowanie z rzemiosłem.
Czyli to nie była spontaniczna decyzja?
Nie. Wiesz, chociaż wszyscy określają mnie jako młodą projektantkę, to mam 30 lat i swoje zobowiązania. To nie było tak, że w La Manii rzuciłam ręcznikiem i powiedziałam, że teraz będę projektować dla siebie. Do tej decyzji przygotowywałam się mentalnie i biznesowo. Trzeba być gotowym, żeby ruszyć z własnym biznesem, znaleźć odpowiednich ludzi, z którymi chce się współpracować. Od początku przyświecała mi myśl, że chcę się nastawić na rynek zagraniczny. Dlatego wiedziałam, że muszę zgromadzić partnerów, którzy pomogą mi to udźwignąć. Projektowanie jest tylko jednym z wielu elementów niezbędnych do osiągnięcia sukcesu w branży high fashion.
Czułaś podskórnie, że zostaniesz projektantką docenioną na całym świecie?
Powiem ci szczerze, że zakładając kilkanaście miesięcy temu markę Magda Butrym, w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że będę w tym miejscu, w którym jestem i że stanie się to tak szybko. Jestem z kraju, który nie posiada wiekowych tradycji wielkich domów mody. Nie mamy odwagi marzyć o podbijaniu świata naszą modą, o tym, że nasze ubrania mogą wisieć koło tych najlepszych na świecie. Tak też było ze mną. Nie ukończyłam żadnej renomowanej szkoły projektowania, nie pracowałam nigdy dla światowego domu mody. Wszystko, co robiłam, do czego dojrzewałam, miejsce, w którym teraz jestem, to suma małych kroków i podejmowanych w życiu decyzji. Wszystkiego uczyłam się sama, popełniając czasem błędy. 10 lat temu, kiedy zaczynałam, żyliśmy w zupełnie innej rzeczywistości. Nie było tego boomu na modę, jaki jest teraz. Decyzja o wejściu w ten świat nie była łatwa i oczywista. Na szczęście mam bardzo wspierających rodziców, którzy zawsze dodawali mi sił. Nigdy nie powiedzieli, że mi się nie uda albo że czegoś nie mogę.
Bardzo konsekwentnie skupiasz się na rynkach zagranicznych. Już po pierwszych kolekcjach świat o tobie wiedział, a Polska jeszcze nie.
To jest trochę skomplikowane. Nie chcę być tu osobą publiczną, unikam polskiego rynku w takim sensie, że nie ma mnie na imprezach branżowych, bo po prostu nie mam na to czasu. Nie wszystkim też wypożyczam ubrania, bo utożsamiam się z tymi, którzy je noszą, i bardzo selektywnie decyduję, do kogo one trafiają. Dlatego może tutaj, w Polsce mnie nie widać. Przyjęłam strategię, że chcę sprzedawać swoje projekty za granicą, zbudować skalę, która jest najważniejsza w tym biznesie. Z drugiej strony w każdym wywiadzie zagranicznym podkreślam to, że jestem z Polski, że to tutaj powstają moje rzeczy, że rzemiosło, które jest częścią moich ubrań, pochodzi stąd, że zależy mi, żeby dać pracę ludziom w Polsce. To się na Zachodzie bardzo podoba. Dla nich moje historia jest czymś fajnym, czymś innym.
Wbrew panującym w Polsce trendom nie zrobiłaś ani jednego pokazu kolekcji. Dlaczego?
Powiem brutalnie: nie widzę powodu, dla którego miałabym go robić. Z perspektywy emocjonalnej rozumiem, czym jest pokaz kolekcji dla projektanta, że bardzo przyjemna jest prezentacja pewnej własnej opowieści. Jednak za granicą pokaz mody robi się w momencie, gdy ma się przynajmniej 100 kupców, którym trzeba się zaprezentować. To musi się kalkulować biznesowo, te ogromne koszty pokazu muszą się zwrócić. Świat mody jest bardzo brutalny, to jest po prostu biznes. Poza tym na pokaz, jaki chciałabym zrobić, nie jestem jeszcze gotowa. Marzą mi się supermiejsce, supermodelki. Chciałabym, żeby szły w moich butach, z moimi dodatkami.
Powiedziałaś, że nie chcesz być osobą publiczną. Dlaczego?
Nie chcę nikomu dawać możliwości oblewania mnie wiadrem pomyj tylko dlatego, że założyłam takie a nie inne buty. Chcę pójść z narzeczonym na kolację bez stresu, że ktoś mi zrobi zdjęcie. Wiesz, jak wygląda internet. Jestem chyba zbyt wrażliwa na to, boję się wystawienia na świecznik. Bardzo lubię swoje prywatne życie, ale nie uważam, żeby było w nim coś fascynującego, o czym mogliby rozmawiać inni. Wydaje mi się, że wyrażam siebie przez to, co robię, i nie muszę tego uzupełniać opowieściami o tym, z kim jestem i gdzie jem obiad. Bycie osobą publiczną to ciężka praca, a ja chcę móc skupić się na mojej marce.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @magdabutrym 9 Lis, 2014 o 2:42 PST
Skoro mowa o ciężkiej pracy... Podkreślałaś w wielu wywiadach, że właśnie ciężka praca jest częścią twojego klucza do sukcesu. Co jeszcze sprawiło, że twoje ubrania sprzedają się w najlepszych butikach świata?
Chyba trochę szczęścia. Szczęście jest ważne, bo to ono sprawia, że jesteś w danym miejscu, w danym czasie i spotykasz kogoś niesamowitego.
Tak doszło do twojego spotkania z Kim Kardashian?
Dokładnie, siedziałam w jednej z paryskich kawiarni, kiedy podeszła do mnie jej menedżerka i spytała, co mam na sobie. Zaprosiła mnie do stolika i poznałam Kim, która później założyła moje rzeczy. Wracając jednak do klucza sukcesu – ważne jest to, żeby jak najszybciej uzmysłowić sobie jedną prostą rzecz: że nic ci się nie należy. To wszystko ułatwia. Wystarczy się wyzbyć pewnej roszczeniowości i zrozumieć, że wszystko zależy tylko od tego, co robisz. Wtedy jest naprawdę o wiele łatwiej. Poza tym myślę, że moja moda jest komercyjna, że się podoba. Elementy rzemiosła, które wprowadzam, sprawiają, że te ubrania są takie prawdziwe, są sexy. To nie jest moda alternatywna, udziwniona. Staram się, żeby była ciekawa, kobieca, odróżniała się od innych marek. Mam obsesję na punkcie spójności. Pieczołowicie pracuję nad tym, żeby wszystkim kolekcjom towarzyszyła jakaś myśl, która sprawia, że moja marka staje się zauważalna. Zresztą nie zmusisz żadnej gwiazdy, żeby założyła twoje ubrania. Trzeba dać się polubić.
Interesuje mnie zaplecze twojej firmy. Z kim pracujesz, jak wygląda twoja marka od kuchni?
Na firmę składa się kilka działów. W pierwszej kolejności jest to studio projektowe. Mam fenomenalnego konstruktora, świetnych krawców. Poza tym są ludzie, którzy zajmują się całą stroną biznesową. Przygotowanie współpracy z butikami trwa cały rok. Trzeba przygotować produkcję, umowy, logistykę, ubezpieczenie, kontrolować, żeby nic nie poginęło, wystawić faktury. Co prawda w dużym stopniu już mnie to nie dotyczy, ale z natury jestem osobą, która musi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Mój narzeczony, który jest biznesmenem, pomaga mi ogarnąć te sprawy, jest odpowiedzialny za ekspansję na rynki zagraniczne, ma swój pomysł na to i póki co super mu wychodzi. Nie można też zapomnieć o aspekcie finansowym, który jest niezbędny do rozwoju firmy. Mam szczęście współpracować z ludźmi, którzy uwierzyli w moją wizję i sfinansowali powstanie marki. W marcu wchodzimy do nowojorskiego domu Bergdorf Goodman przy Piątej Alei. Moje ubrania będą dostępne w 24 butikach na całym świecie.
Ale twoją firmę tworzą jeszcze inne osoby?
Oczywiście. Jest dyrektor artystyczna, dyrektor finansowa, osoba od public relations. Jest również mój brat, który zajmuje się sprzedażą stacjonarną w Polsce i sklepem internetowym. Tomek ma też najgorszą rolę. Jest osobą, z którą przechodzę przez całą kolekcję, model po modelu. Wypracowałam sobie taki styl pracy, że muszę do kogoś mówić. Nikt tego nie wytrzymuje, tylko mój brat. To jest trudna praca, bo towarzyszy mi we wzlotach i upadkach. Poza Tomkiem są dwie osoby odpowiedzialne za produkcję, które jeżdżą po szwalniach, dbają o zamówienia tkanin i dodatków. Oni też przygotowują całą logistykę.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @magdabutrym 10 Maj, 2015 o 1:50 PDT
Jedną z pierwszych światowych ikon mody, które założyły twoje ubrania, była Anja Rubik. Jak doszło do tej współpracy?
Jestem w Warszawie od lat i zdążyłam poznać wiele osób. Z Anją poznałyśmy się jeszcze w La Manii. Zresztą ona była pierwszą osobą, której pokazałam swoje rzeczy. Napisałam do jej menedżerki, czy chciałaby zobaczyć moje projekty. Bardzo jej się spodobały i bardzo mi pomogła. Uważam, że Anja jest jedną z najlepiej ubranych kobiet na świecie, bo jest autentyczna i konsekwentna w swoim stylu. Jest też osobą, która bardzo mocno wspiera polski biznes.
Po Anji kolejne polskie top modelki zaczęły nosić twoje rzeczy.
Po tym, jak Magdalena Frąckowiak założyła moją sukienkę na imprezę Victoria's Secret, mieliśmy bardzo duży odzew z całego świata. Ostatnio współpracowałam z Kasią Struss, Moniką JAC Jagaciak. To jest światowa liga. Mało kto sobie zdaje sprawę z sukcesu tych dziewczyn. Jestem bardzo szczęśliwa, że moje ubrania przypadły im do gustu.
A pozostałe światowe gwiazdy? Wspomnielismy o Kim Kardashian, ale były też: top modelka Alessandra Ambrosio, stylistka Ekaterina Mukhin czy aktorka Saoirse Ronan. W jaki sposób do ciebie dotarły?
Niektóre gwiazdy odezwały się do nas po tym, jak zobaczyły projekty na Instagramie. Cieszą mnie takie sytuacje, gdy same do nas piszą, bo mam pewność, że założą te rzeczy, że im zależy. Współpracuję też z jedną z międzynarodowych agencji reklamowych, która sama się do mnie odezwała. Od dwóch sezonów pokazujemy się w jednym z paryskich showroomów, do którego dociera wielu dziennikarzy. Jak widzisz, nie ma tutaj żadnego sekretnego przepisu. To wynik konkretnych działań. No, może tylko w przypadku Kim zadziałało szczęście. (uśmiech)
W Polsce większość gwiazd wypożycza ubrania. Jak jest ze światowymi? Pożyczają czy kupują?
Kupują? A skądże! Gwiazda formatu Kim, która ma 50 mln obserwujących na Instagramie, nic nie kupuje. Podobnie z Alessandrą Ambrosio – jej stylistka kontaktuje się z nami i wypożycza konkretne ubrania na konkretne okazje. Mam linię sampli, która służy jedynie do wypożyczeń. Ta linia pracuje na siebie: ubrania cały czas krążą po świecie, jeżdżą na sesje, są wypożyczane przez gwiazdy.
W Polsce czasem wypożyczam rzeczy modelkom i osobom, z których stylem się utożsamiam. I tylko na imprezy, o których uważam, że są tego warte. Ani moje klientki, ani ja nie utożsamiamy się ze ściankowym celebrytyzmem. Bardzo uważam też na to, do jakich sesji i dla jakiego tytułu wypożyczam swoje rzeczy. Mam pełne prawo decydować o tym, na kim i gdzie te ubrania będą się pojawiać.
Wspominałaś o rzemiośle – skąd pomysł, żeby tkać na krośnie, szydełkować czy dziergać na drutach?
Szukałam czegoś oryginalnego, ale co mam tu na miejscu. Tym bardziej że polskie rzemiosło odchodzi w zapomnienie, a mamy wielu wspaniałych rzemieślników. Każda kolekcja powstaje od pewnego rdzenia, który opiera się właśnie na elementach rzemiosła. Przemycam rękodzieło w modzie ready to wear, która ma odzwierciedlenie w trendach. To też mnie odróżnia od innych marek.
Poza rękodziełem twoim znakiem rozpoznawczym jest skóra, której odebrałaś wulgarny, erotyzujący charakter.
W skórze lubię jej szlachetność, strukturę. Ten wulgarny element znika właśnie dzięki rzemiosłu. Zgrzebność rzemiosła nadaje jej lekkości, zmienia zupełnie odbiór skóry.
Widzę przed sobą moodboardy kolekcji jesień/zima 2016. To zupełnie inne niż dotąd źródła inspiracji. O czym będzie ta kolekcja?
Nie mogę ci jeszcze zdradzić. (uśmiech) Ale chodzi mi o to, żeby było trochę inaczej. W sezonie wiosna/lato 2016 po raz pierwszy zamawiałam printy na welurze i jedwabiu, pewnie powtórzę to na jesień, ale nic więcej ci nie powiem. Trzon kolekcji pozostaje niezmieniony: łączę coś bardzo zwiewnego, lekkiego, delikatnego z czymś ostrym, co ma pazur. Było to widoczne w wiosennej sukience ze skóry pytona, której elementy łączone są tkanymi i dzierganymi elementami.
Możesz z pełną świadomością porównać się z najlepszymi światowymi markami?
Tak. Gdybym nie miała tej świadomości, to by mi się nie udawało tak, jak się udaje. W końcu wiszę koło nich w tych samych sklepach, a moje ubrania bardzo dobrze się sprzedają. Trudno, żebym ciągle umniejszała to, co się dzieje.