Mówi się, że pierwsi zdobywcy Czerwonej Planety powinni być po czterdziestce i mieć odchowane dzieci, bo może się okazać, że po powrocie tych dzieci nie będą już mogli mieć. Kiedy jednak naprawdę będziemy mieli szansę polecieć na Marsa? Co jest dziś największą przeszkodą? Dlaczego ludzie w ogóle decydują się na loty w kosmos? I czy w kolonizacji planety pomoże nam Elon Musk? Odpowiada Karol Wójcicki, popularyzator astronomii i założyciel bloga "Z głową w gwiazdach".
Antonina Długosińska: Dlaczego w ogóle latamy w kosmos?
Karol Wójcicki: Latamy w kosmos ze wszystkich powodów po trochu. Przede wszystkim kieruje nami z pewnością taka naturalna, ludzka ciekawość. Ludzie od zarania dziejów zaglądali, co jest po drugiej stronie pagórka, później - co jest po drugiej stronie tych wielkich gór, a potem przepływali morza i oceany, aby zobaczyć, co znajduje się za ich horyzontem. A my, od kiedy zbadaliśmy już praktycznie cały glob, gdzie nie ma już pustych miejsc na mapie, byliśmy ciekawi, co się znajduje za tą "ostateczną" granicą, czyli granicą ziemskiej atmosfery. Co się dzieje w przestrzeni kosmicznej? Czy jesteśmy w stanie sięgnąć tego obszaru?
Pamiętajmy, że w czasach zimnej wojny loty w kosmos były lotami bardzo prestiżowymi i świadczącymi o potędze danego mocarstwa, co jednocześnie było pewnego rodzaju manifestacją potęgi militarnej. Te same rakiety, które wynoszą ludzi w kosmos, początkowo miały służyć do przenoszenia głowic nuklearnych. Jeśli ktoś pokazał, że jest w stanie wynieść człowieka na orbitę okołoziemską, to de facto informował przeciwnika o tym, że jego rakieta jest w stanie dosięgnąć dowolne miejsce na naszej planecie w ciągu zaledwie kilkunastu, kilkudziesięciu minut. Dzisiaj oczywiście te motywacje trochę się zmieniły.
Jak?
Przede wszystkim nie ma już tego kosmicznego wyścigu, wiemy, że przekroczenie tej granicy (red. - ziemskiej atmosfery) jest możliwe. Jeszcze nie dla wszystkich - lecz pewnie i to obali SpaceX, udowadniając, że jest to tylko kwestia czasu. Ale dla nas, dla ludzkości, przestrzeń kosmiczna jest też szansą - szansą na przetrwanie. Pamiętajmy, że coraz chętniej i śmielej myślimy o tym, żeby odbywać loty nie tylko na niską orbitę okołoziemską, jak to się teraz głównie odbywa. Myślimy o powrocie ludzi w okolice Księżyca, łącznie z lądowaniem na Srebrnym Globie, a w późniejszej perspektywie o locie na Marsa. I tak lot na Marsa będzie już dla nas szansą na przetrwanie.
Szansą na przetrwanie? W jaki sposób?
Póki co jesteśmy gatunkiem żyjącym tylko na jednej planecie. A jak wiemy, różne globalne kataklizmy całkiem się z Ziemią lubią, powtarzając się co jakiś czas i sprawiając, że gatunki na Ziemi wymierają. A my nie mamy żadnych powodów, aby czuć się lepszymi od tych gatunków, które wcześniej zostały na naszej planecie unicestwione przez różnego rodzaju katastrofy. Gdyby coś takiego wydarzyło się na Ziemi dzisiaj, mogłoby ostatecznie przekreślić cały dorobek cywilizacyjny ludzkości. Jeżeli będziemy żyli przynajmniej na dwóch planetach, to taki globalny kataklizm nie będzie już kataklizmem zamykającym historię ludzkości, bo będziemy mogli funkcjonować gdzieś indziej. Czy chcemy, czy nie - powinniśmy stać się gatunkiem międzyplanetarnym, aby w razie jakiejś katastrofy móc, jako ludzkość, przetrwać.
A czy my w ogóle jesteśmy gotowi na podbój kosmosu? Na życie na innej planecie? Czy mamy taki sprzęt, technologie? Następne lądowanie na Księżycu planowane jest dopiero na 2024 rok. A na Księżycu przecież już byliśmy.
Większość niezwykłych rozwiązań, którymi się na co dzień posługujemy, jest wynikiem gwałtownych skoków technologicznych, wynikających z wielkich wyzwań cywilizacyjnych. Takim osiągnięciem było na przykład lądowanie człowieka na Księżycu. Trzeba było zbudować nowe rakiety, rozwijać nowe technologie, z których wiele okazało się przełomowymi.
W przypadku kolejnych lotów na Księżyc będzie pewnie podobnie. Musimy stawiać sobie takie wielkie cele po to, żeby móc napędzać machinę rozwijającą technologię. Z naukowego punktu widzenia zupełnie nieźle radzimy sobie bez obecności człowieka w kosmosie. Łaziki, sondy czy lądowniki eksplorują już niemal cały Układ Słoneczny i są w stanie nam dostarczyć wiele cennych informacji bez narażania życia ludzi. Ale my potrzebujemy tych wyzwań z człowiekiem na pokładzie, potrzebujemy widzieć, że przekraczamy kolejną granicę. Że po tych kilkudziesięciu latach znowu jesteśmy w stanie wylądować na Księżycu, chociaż to już nie będzie żadne wielkie osiągnięcie - bo to już zrobiliśmy. Ale zrobiliśmy to w zupełnie innych warunkach, z inną technologią. Dzisiaj musimy sprawdzić, czy jesteśmy w stanie ten wyczyn powtórzyć - przy tych rozwiązaniach, które dzisiaj posiadamy, i przy tych procedurach bezpieczeństwa, które dzisiaj są dużo bardziej wyśrubowane niż 50 lat temu. Nie po to, żeby to zrobić, ale po to, żeby sprawdzić, czy jesteśmy gotowi do przekroczenia kolejnej granicy, czyli lądowania na innej planecie.
Bo choć samo lądowanie na Marsie technologicznie nie będzie pewnie bardzo trudne, skoro rakietami lądujemy dzisiaj na Ziemi bez żadnego problemu, to musimy pamiętać, że zaledwie dwunastu ludzi w historii oddaliło się od Ziemi na odległość około 380 tysięcy kilometrów, czyli na odległość do Księżyca. Lot na Marsa będziemy już liczyli w dziesiątkach milionach kilometrów, a czas podróży nie w dniach, a miesiącach. To będzie wielkie wyzwanie dla takiej załogi, ale też dla organizmu ludzkiego. Jeśli chcemy myśleć w przyszłości o życiu w kosmosie, to taki lot musimy odbyć, a póki co zapowiada się, że może być z nim naprawdę dużo problemów.
Jakich? Co jest największą przeszkodą w podboju Marsa?
Nie mamy statku kosmicznego, który podołałby zadaniu.
To chyba największe wyzwanie, bo przetrwać na samym Marsie, na razie przez krótki czas, damy radę bez większego problemu. Mars jest stosunkowo bezpieczny, temperatury panujące tam, są - nazwijmy to - przyzwoite, najcieplejsze dni sięgają nawet 15 stopni Celsjusza na plusie w okolicach równika. Z reguły są to temperatury rzędu -30, -50 stopni, co jak na warunki kosmiczne nie jest wcale złą sytuacją. Mamy tam szczątkową atmosferę, choć niezdatną do oddychania. Znajdziemy tam też pewne materiały, które mogą posłużyć do budowy baz czy pozyskiwania wody. Ale to, czego wciąż nie mamy, to statku kosmicznego i rozwiązania, które mogłoby nam pozwolić przetrwać taki lot bez większego uszczerbku na zdrowiu. Pamiętajmy o tym, że mieszkając na Ziemi czy nawet latając na Księżyc, jesteśmy cały czas w zasięgu magnetosfery, czyli takiej zewnętrznej "bańki" z pola magnetycznego naszej planety, która chroni nas przed szkodliwym promieniowaniem pochodzącym ze Słońca. Jeśli wylecimy z tej bezpiecznej bańki i udamy się w podróż na Marsa, to przez kilka miesięcy będziemy wystawieni na działanie promieniowania, które może nas nie zabije, ale nie będzie też obojętne dla zdrowia. Dlatego dzisiaj mówi się, że pierwsi zdobywcy Marsa powinni być po czterdziestce, w dodatku tacy, którzy założyli już rodziny i odchowali dzieci, bo może się okazać, że po powrocie tych dzieci nie będą już mogli mieć. A to pewnie i tak tylko wierzchołek góry lodowej problemów, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć podczas takiego lotu.
Elon Musk i jego Mars. O locie na tę planetę nie mówi tak wiele chyba nikt inny. Zresztą nie tylko mówi – jego firma SpaceX przybliża nas do zrealizowania tego marzenia. Ale czy Musk będzie miał szansę zobaczyć lot na Marsa jeszcze za swojego życia?
Szczerze mówiąc, podejrzewam, że Elon Musk w ciągu najbliższych - może piętnastu, dwudziestu - lat, sam wsiądzie do takiej rakiety i tam poleci, bo znając tego człowieka, nie odmówi sobie takiej przyjemności. To jest gość, który lubi być blisko swoich przedsięwzięć.
Elon Musk nie jest oczywiście pierwszym, który opowiada o konieczności lotu na Marsa, było przed nim wielu innych. Jednym z największych orędowników jest między innymi księżycowy astronauta Edwin Buzz Aldrin, który dzisiaj, podczas wielu oficjalnych wystąpień, paraduje w koszulce z niecenzuralnym napisem: "zabierz swoją dupę na Marsa".
Ale czym innym są ludzie, którzy mówią: musimy to zrobić, a czym innym człowiek, który mówi: ja to robię!
I przygotowuje tym samym technologie i rozwiązania, które pozwolą na zrealizowanie tego marzenia. Pamiętajmy, że firma SpaceX nie jest na rynku od bardzo długiego czasu. W ciągu ostatnich kilku lat zrobiliśmy z jej pomocą tak wielki technologiczny krok, jakiego nie widzieliśmy w lotach kosmicznych od początku ery kosmicznej. Dzisiaj rakiety przestały być, jak to było przez wiele lat, urządzeniami jednorazowego użytku, które kosztowały miliony dolarów, a później, po wykonaniu zadania, ulegały kompletnemu zniszczeniu. To trochę tak, jakbyśmy jadąc na zakupy czy odbierając dzieci ze szkoły, codziennie, u celu swojej podróży, rozbijali samochód o drzewo. To jest idiotyczne! Ale tak funkcjonował do tej pory przemysł kosmiczny.
A potem pojawił się Musk. I SpaceX.
Elon Musk powiedział: tak być nie może. Nauczmy rakiety lądować, niech one, spadając z kosmosu, lądują na stanowisku startowym, uzupełniajmy w nich paliwo, wsadzajmy na czubek nowy ładunek i lećmy tym znowu w kosmos. Inaczej to nie ma sensu. Ktoś jeszcze dziesięć lat temu mógł pukać się w głowę, słysząc o takim rozwiązaniu, bo jak sprawić, aby konstrukcja o wysokości pięciopiętrowego budynku, spadająca z kosmosu, mogła spokojnie pionowo wylądować na stanowisku startowym? Ktoś, kto kiedyś pukał się w głowę, dziś drapie się w nią i zastanawia, "jakim cudem ten gość to zrobił" - bo on to rzeczywiście zrobił. Elon Musk jest świetnym przykładem, który pokazuje, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, a ograniczeniem są tylko pieniądze. Na szczęście, jako przedsiębiorca, doskonale wie, gdzie ich szukać, jak je zarabiać, więc o te środki w zasadzie bardzo martwić się nie musi.
Co jeszcze zmieniło SpaceX w lotach w kosmos?
Główną rzeczą, którą SpaceX próbuje osiągnąć od początku swojego istnienia, jest stukrotne obniżenie kosztów lotów kosmicznych. Dzisiaj te koszty są horrendalne. Dziś to, że ktoś chce wynieść coś w kosmos, nie jest już takie rzadkie. Wystarczy spojrzeć na studentów Politechniki Warszawskiej, którzy co jakiś czas szukają dostawcy lotu kosmicznego, przedsiębiorcy lub agencji kosmicznej, która będzie w stanie wynieść na przykład ich satelitę na orbitę okołoziemską. I jakiś czas temu zdecydowali się właśnie na wykorzystanie rakiety Falcon 9 firmy SpaceX. Te rozwiązania są nadal jednak bardzo drogie. Obniżenie takich kosztów sprawia, że otwierają się zupełnie nowe możliwości, często dla zupełnie zwariowanych czy futurystycznych wizji, które jeszcze kilkanaście lat temu były nie do pomyślenia.
Mowa tu chociażby o jednym z projektów SpaceX, czyli projekcie Starlink.
Polega on na utworzeniu tak zwanej megakonstelacji satelitarnej wokół naszej planety. To taka gęsta siatka satelitów, która okrążałaby naszą planetę, dostarczając do każdego zakamarka ziemskiego globu szerokopasmowy dostęp do internetu o przepustowości porównywalnej ze światłowodami, ale w zupełnie bezprzewodowej formie. W mojej ocenie jest to jeden z najbardziej niezwykłych projektów ostatnich lat, bo po pierwsze - pokryje cały świat internetem, który będzie względnie tani, choć oczywiście nie będzie dostępny od razu dla każdego, ale da możliwość - w pewnej perspektywie - wyrównania pewnych nierówności na naszej planecie. Mnóstwo uczniów odbywających teraz lekcje zdalne jest cyfrowo wykluczonych, nie ma dostępu do dobrego połączenia z siecią. A Starlink zapewniałby połączenie dosłownie wszędzie - w dżungli amazońskiej, na sawannie czy na szczycie Mount Everestu. To jest moim zdaniem jedno z największych i najważniejszych osiągnięć, które możemy zyskać dzięki obniżeniu kosztów lotów kosmicznych.
A wraz z obniżeniem kosztów lotów otwiera się droga do kosmicznej turystyki...
Dzisiaj branża kosmiczna zaczyna już oferować prywatnym klientom tak zwane loty suborbitalne, czyli loty, które przypominają "lot złotej rybki". Na chwileczkę wyskakuje z akwarium ponad wodę po to, aby za chwilę dać nura do życiodajnej dla niej wody. My tak samo podczas lotu suborbitalnego możemy na chwilę wyskoczyć z ziemskiej atmosfery - na 3-4 minuty znaleźć się w stanie mikrograwitacji, gdzie nie będziemy czuli siły ciążenia, zobaczyć czerń kosmosu, a potem wrócić do dobrze nam znanego środowiska. Dzisiaj takie rozwiązania oferują różne firmy, między innymi Virgin Galactic, która będzie przygotowywała loty tak zwanym rakietoplanem, czyli połączeniem rakiety i samolotu. Jest też firma szefa Amazona Jeffa Bezosa - Blue Origin, która przygotowuje loty suborbitalne przy użyciu zwykłej rakiety.
SpaceX idzie o krok do przodu. Oni są już w stanie osiągać orbitę okołoziemską, czyli krążyć nieustannie wokół naszej planety, gdzie stan mikrograwitacji możemy osiągać tak długo, jak sobie tego życzymy. To jest kolejny krok w takich lotach turystycznych, choć SpaceX ma ambicje, by rozwiązania kosmiczne wykorzystywać też na Ziemi, jako środek superszybkiego transportu.
Tylko czy taka kosmiczna turystyka będzie naprawdę dla każdego? Pomijając cenę - wiele osób czuje się przecież źle nawet podczas lotu samolotem.
Te loty kosmiczne, gdy już będą oferowane, nie muszą być dla każdego. Jasne - nie każdy dobrze czuje się w samolocie, tak samo, jak nie każdy dobrze czuje się, chodząc po Tartach czy wchodząc na Śnieżkę, bo to dla niego zbyt ekstremalne wyzwanie. Ale są tacy, który szukają cały czas nowych doznań. Dziś mają już możliwość wykupienia sobie wycieczki na Mount Everest i wejść tam, gdzie kiedyś wchodzili tylko pionierzy. Tak jak kiedyś w kosmos poleciał Gagarin czy inni w ślad za nim, teraz każdy z nas - wykładając pieniądze - będzie miał taką możliwość.
Kiedy dokładniej będziemy mieć taką możliwość?
Sądzę, że w przeciągu pięciu, sześciu lat. Pamiętajmy, że mowa tu o lotach orbitalnych, bo te suborbitalne będą osiągalne może już w przyszłym roku. Zresztą nawet loty księżycowe pojawiają się w jakiejś perspektywie. Elon Musk taki lot już sprzedał. Japoński miliarder Yusaku Maezawa chce zabrać ze sobą w lot wokół Księżyca artystów, którzy będą mogli opisać to niezwykłe doświadczenie tak jak nikt inny.
Teraz po prostu musi czekać. Na dokończenie rakiety... i start takiej podróży.