Syn pyta, czy może zjeść szkło ze szklanki, którą właśnie roztrzaskał na podłodze. Gdy ja pytam, co mam zrobić na obiad, słyszę, że czekoladę. Ochrona dzieci przed koronawirusem jest wyzwaniem. Szczególnie gdy jesteś w zamknięciu.
Poniedziałek
Najważniejsze to mieć plan. On nadaje rytm naszemu życiu i pozwala odnaleźć się w chaosie. Tę sugestię psychologa przeczytałam w jednym z kobiecych magazynów i postanowiłam wykorzystać w wyjątkowym teraz czasie. Uwierzyłam, że szczegółowy harmonogram ułatwi mi przetrwanie w domu z parą kreatywnych przedszkolaków. Moja córeczka ma 6 lat, lubi rysować, śpiewać i tańczyć. Synek skończył 4 latka i roznosi go energia. Z wiadomych względów musiałam wykreślić z domowego kalendarza jego treningi judo i piłki nożnej. Pawełek uznał, że podłoga w salonie może zmienić się w boisko. Wyciągnął skórzaną piłkę i po kilku delikatnych kopnięciach przeszedł do bardziej intensywnej fazy treningu. Piłka skończyła na stole, dwie szklanki - rozbite na podłodze. Ja - z miotłą w ręku - pomyślałam, że to dobry moment na naukę segregacji śmieci. Przecież te wszystkie posty psychologów, animatorów, blogerów parentingowych, na które trafiam w mediach społecznościowych, sugerują, że trzeba wykorzystać wolny czas na poszerzanie kompetencji.
- Zwalcz nudę, zrób kurs online, ćwicz z dziećmi, napisz bajkę z maluchami, posprzątaj w szafie, organizuj piknik na balkonie - inspirują poradnikowe posty rozrzucane w sieci.
Zbieram więc szkło i dzieci wokół niego. Zaczynam dydaktycznie pytaniem, dlaczego trzeba segregować śmieci.
Nadia: bo to ważne, żeby żadne zwierzę nie jadło śmieci i na wysypisku nie było bałaganu.
Paweł: bo śmieci wlecą do oceanu.
Próbuję rozwinąć wątek, ale syna bardziej niż mój wywód interesują kawałki rozbitego szkła.
- Czy jak zjem szkło, to umrę?
- A mogę kawałek wziąć do zabawy?
- Może skleimy szklankę? Jak rozbiło się takie szklane serce, to je poskładaliśmy – syn nagle przypomina sobie sytuację sprzed roku i rusza do szuflady po klej, a ja brutalnie powstrzymuję go, zgarniając rozbite fragmenty do kosza na śmieci zmieszane.
I nie tracę dydaktycznego zapału.
- Dlaczego rozbita szklanka nie może trafić do pojemnika na szkło? – dociekam.
- Bo nie chcesz jej skleić i się zmarnuje – ripostuje 4-latek.
Sięgam po pomoc. W końcu jest czas, żeby przeczytać kupione kilka tygodni temu książki. Obrazkowa historia "Śmieci – najbardziej uciążliwy problem na świecie" w zabawny sposób opisuje, dlaczego segregacja odpadów ma znaczenie i jak ich produkować mniej. Książka przy okazji podpowiada inspirujące zadanie dla dzieci. Przez najbliższe trzy dni będą sprawdzały, jakich śmieci w naszym domu produkujemy najwięcej. Każdą wyrzucaną rzecz trzeba zaznaczyć w tabelce, która zawiśnie na lodówce. Na koniec mamy zrobić burzę mózgów i zastanowić się, jak uporać się z nadmiarem. Dzieci są podekscytowane. Korzystam z tej fali entuzjazmu i czytam im książki "Plastik fantastik?" oraz "Hela Foka. Historie na fali".
#zostańwdomu
Jeden z najpopularniejszych w ostatnich dniach hasztagów, który w sieci atakuje mnie z każdej strony, sugeruje, że nie powinnam nigdzie wychodzić. Tymczasem księgowa ściga mnie za nieodebranie korespondencji, która jeszcze przed epidemią trafiła na pocztę.
W telewizji mówią, że poczta ma teraz skrócony czas pracy. Kilka dni temu w programie "Kropka nad i" profesor Krzysztof Simon ze szpitala zakaźnego we Wrocławiu wyjaśniał, że jeśli nie ma się zaleconej kwarantanny, można spacerować, biegać, ćwiczyć na dworze. Tylko trzeba trzymać się daleko od tłumu.
Wsiadam na rower z nadzieją, że trafię w nowy rozkład poczty. Przed budynkiem kolejka, na drzwiach wyraźna informacja, że w środku mogą przebywać tylko trzy osoby. Obserwuję zaskoczona, jak ludzie respektują nowe zasady i czekam cierpliwie na swoją kolej. Gdy podchodzę do okienka, przy drugim zauważam młodego mężczyznę w lateksowych rękawiczkach. Mówi, że żona jest lekarką i twierdzi, że taka ochrona zapewnia bezpieczeństwo. Kwituje odbiór poleconego, wychodzi i naciąga na twarz maseczkę. Jest mi głupio, ruszyłam z domu totalnie nieprzygotowana.
Ludzi w maseczkach jest zdecydowanie więcej. Niektórzy mają twarz szczelnie obwiązaną szalikiem, mimo że pogoda bardziej zachęca do tego, by rozpinać elementy garderoby. Zastanawiam się, czy noszenie maseczki ma sens i czy moje wyrzuty związane z jej brakiem są uzasadnione. Sprawdzam informacje na stronie Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która jest najrzetelniejszym źródłem wiedzy o koronawirusie. Eksperci WHO zalecają używanie takiej ochrony jedynie tym, którzy mają gorączkę, trudności z oddychaniem, kaszlą, kichają. Zdrowi potrzebują maseczek tylko wtedy, gdy przebywają w tym samym pomieszczeniu z zakażonym albo idą do lekarza.
- Noszenie maseczek przez osoby niezakażone bardziej działa na samopoczucie noszących, niż ma znaczenie epidemiologiczne – czytam potem w serwisie PAP wypowiedź profesora Krzysztofa Korzeniowskiego z Zakładu Epidemiologii Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
W drodze do domu sprawdzam, co dzieje się na osiedlu. Moja kosmetyczka pracuje bez zmian. Przez szybę widzę, że pani Ania maluje klientce paznokcie rubinową czerwienią. U fryzjera zajęte dwa z sześciu foteli. W aptece może przebywać tylko jedna osoba. Kolejka sięga daleko poza budynek. Sklepy spożywcze czynne są wszystkie, na półkach pełno towaru. W dyskoncie w tym tygodniu promocja papieru toaletowego. Reklama, którą mijam, informuje, że 24 rolki można kupić za 13,99 złotego.
Wtorek
Dzieci nie były od czterech dni na dworze. To na razie dla nas największe wyzwanie. Słońce za oknem kusi, argument w postaci słowa "koronawirus" działa słabo, więc szukam dla Nadii i Pawła wirtualnych atrakcji. O 19.00 wybieramy się do Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Zapowiedzieli spektakl o Brzydkim Kaczorku. Zamierzam podłączyć komputer do telewizora i zasiąść z dzieciakami na kanapie. Na razie śpiewają piosenkę o koronawirusie, która podbiła internet i wymyślają własne wersje muzycznej historii. To wzmożone zainteresowanie twórczością wokalną postanawiam też wykorzystać i proponuję codzienne zajęcia z nauki śpiewu. Na profilach @mamaspiewatatagra i @bawmysiemuzyka znajduję wpadające w ucho przyjemne wyzwania. Dzieciom rytmiczne powtarzanie piosenek i układów tanecznych na razie bardzo się podoba. Mam chwilę, żeby ogarnąć obiad.
Zazwyczaj moje maluchy większość posiłków jedzą w przedszkolu. W domu czeka na nich podwieczorek i kolacja. Pełne menu serwuję jedynie w weekendy. Strach przed wirusem zamknął restauracje, a uruchomił domowe jadłodajnie bez czasowego limitu. Od rana moje dzieci zjadły już dwa śniadania, w międzyczasie prosiły o jogurt, kakao, wodę i sok, którego nie ma.
W weekend wymyśliłam plan posiłków na cały tydzień, co jest niesamowitym ułatwieniem, bo na jego bazie zrobiłam zakupy, bez szaleństwa, żeby potem nie borykać się z nadmiarem. Co drugi dzień zupa, raz ryba, klopsy w sosie z makaronem, pulpety z kopytkami z ryżu, tort naleśnikowy, omlet makaronowy, tarta serowa i gofry. Dużo gofrów, bo można w nich przemycać rozmaite dodatki. Wybrałam pewniaki, czyli dania, przy których moje dzieci nie kapryszą. Dziś jest barszcz. Dorzucam do niego fasolkę ze słoika, żeby było bardziej sycąco.
- W przedszkolu jest lepszy barszcz – podsumowuje mój wysiłek córka. I dodaje, że barszczu już jednak nie lubi. Chce rosół.
Przez kolejny kwadrans sypię argumentami, które mają spowodować, że chęć zjedzenia barszczu wróci. Ostatecznie udaje mi się to w zamian za odcinek "Psiego patrolu".
Nie myślę o tym, że to niekonsekwentne, niewychowawcze i rujnujące moją matczyną reputację. Byłam sprytna i nagotowałam barszczu na dwa dni, więc w tej chwili liczy się dla mnie tylko to, żeby dobrze się kojarzył i nie był więcej oprotestowywany. Przy okazji postanawiam, że jadłospis na kolejne dni przeanalizuję z dziećmi. W razie czego zrobię korektę, tak żeby nie było niespodzianek.
- Co chcecie jeść? – pytam.
- Czekoladę – mówi syn.
Natychmiast odwołuję tę nierozsądną inicjatywę. I zostaję z nadzieją, że w środę Pawełek wciąż będzie pamiętał, że lubi ziemniaki i dorsza, bo zgodnie z moim planem mają wtedy pojawić się w menu. W swoich mediach społecznościowych uruchamiam #kuchniękryzysową i codziennie wrzucam pomysły na wykorzystanie zapasów. Mam spory odzew. Historia o Brzydkim Kaczorku skupiła uwagę dzieci na niespełna godzinę. Do finału dotrwałam sama.
Środa
Bożena, jedna z moich czytelniczek, która pracuje w hipermarkecie donosi, że w sklepie nie ma tłumów, za to są jednorazowe rękawiczki i komunikat z głośników, że każdy klient musi ich używać. Ekspedientka pisze, że większość osób ignoruje te zalecenia. Na półkach niczego nie brakuje. Dostawy są regularnie, szał na ogromne zapasy minął. Trwa promocja na mydło, papier toaletowy i ręczniki papierowe. Ludzie sami pilnują, żeby nie stać za blisko siebie w kolejce do kasy.
Za to w analizie sporządzonej przez portal dlahandlu.pl czytam, że podrożało mięso. W lutym za kilogram kurczaka trzeba było zapłacić niespełna 9 złotych, w marcu taka sama porcja kosztuje już niemal 13 złotych. Kilogram schabu bez kości miesiąc temu sprzedawano za 21 złotych, teraz jego cena to 27,50. Ekonomiści pytani przez dziennikarzy o to, jak długo potrwa ten wzrost – uspokajają. Niektóre sklepy po prostu chwilowo podniosły marże, wykorzystując wzmożone zainteresowanie różnymi produktami. - Zakładamy, że kolejne dni, po zgromadzeniu zapasów przez gospodarstwa domowe, przyniosą wyraźny spadek popytu na żywność i normalizację sytuacji – informują w komentarzu analitycy Credit Argicole.
Ja liczę czas spędzony w sieci. Aplikacja, którą zainstalowałam w telefonie, nie ma dla mnie dobrych wiadomości. W ostatnich dniach korzystam z Internetu trzy razy dłużej niż jeszcze tydzień temu. Przypominam sobie wczorajsze warsztaty kulinarne prowadzone na żywo przez aktorkę Natalie Portman i te, które codziennie oglądam u jednego z najlepszych szefów kuchni - Massimo Bottury. Niemal dwie dodatkowe godziny. Do tego zajęcia online z jogi. I jeszcze lekcja angielskiego, jaką funduję dzieciom w wirtualnej szkole językowej. Wykorzystując siedzenie w domu, chciałam sprawdzić, czy taka nauka spodoba się moim maluchom. Nadia chce powtórki, Paweł nie potrafił się skupić.
Znacznie lepiej wychodzi nam spotkanie z moimi koleżankami. Robimy telekonferencję. Karolina akurat gotuje obiad, moje dzieci interesują się, co robią jej maluchy. Narzekamy na monotonię, zastanawiamy się, jak długo potrwają te ograniczenia i wszystkie mamy wyrzuty, że dzieci spędzają tyle czasu przed komputerem. Dla ich złagodzenia wymieniamy się pomysłami na kreatywne zabawy. Dostaję od dziewczyn link do strony eduzabawy.pl i od razu przypada mi do gustu. Na dzień dobry widzę instrukcję, jak zachęcić dzieci do sprzątania. Czytam, że to nie może być rutyna, tylko nawyk i planuję, że jutro odgruzujemy balkon po zimie, a potem zajrzymy do ich szafek i piwnicy. W sieci @ulapedantula organizuje wyzwanie #wszystkowporządku, w którym pokazuje, jak i co warto wiosną posprzątać. Zapisuję się. Po południu słuchamy bajki "Noc bez księżyca", którą na żywo czyta na swoim Instagramie aktorka Marta Żmuda-Trzebiatowska. Akcja #przerwanabajkę, w której znani aktorzy czytają dzieciom, ma trwać przez cały najbliższy tydzień. Wieczorem po raz pierwszy organizuję gotowanie live na swoim Facebooku i Instagramie. Pokazuję, jak z dwóch składników zrobić makaron, a z niemrawej natki pietruszki sos do niego.
Czwartek
Dziś jest detoks od Internetu. Żadnych wyjść do teatru, muzeum (w ostatnich dniach wirtualnie zwiedzaliśmy Kopalnię Soli w Wieliczce, Muzeum Lotnictwa, byliśmy też w Krakowie, bo mój syn chciał zobaczyć smoka). Zaczęłam się obawiać, że gdy sytuacja wróci do normy, dla mojej rodziny normą będą tylko wirtualne aktywności. Na listę czwartkowych planów wpisuję oprócz porządków na balkonie przesadzanie kwiatów w domu i uruchomienie hodowli kiełków. To znowu zaległe sprawy, na które wciąż brakowało mi czasu. Dzieciom brudna robota sprawia frajdę. Spędzają w końcu kilka godzin na świeżym powietrzu, ciekawi je, kiedy ziarenka zamknięte w słoiku nabiorą zielonej mocy. Zasialiśmy nasiona słonecznika, brokułu i rzodkiewki. Nasiona wystarczy wsypać do słoika, zalać do połowy wodą z kranu i zostawić na 24 godziny. Potem przykrywamy słoik gazą i zawiązujemy. Przez gazę wylewamy wodę, wlewamy świeżą, płuczemy ziarna i znowu wylewamy wodę. Słoik z ziarnami opieramy o inne naczynie (musi być przechylony tak, by nie zbierała się w nim wilgoć) i ustawiamy w suchym, lekko zacienionym miejscu. Raz dziennie nasiona trzeba przepłukać. Po kilku dniach kiełki nadają się do zjedzenia. Na parapecie robimy także hodowlę warzyw resztkowych. Do doniczki z ziemią dzieci włożyły końcówkę marchewki, cebuli i czosnku. Jeśli będą codziennie delikatnie je podlewać, za tydzień domowy szczypiorek i natka poszybują w górę i będzie można posypać nimi kanapki.
Byłam wyrzucić śmieci - pierwsze wyniki audytu wskazują na to, że najwięcej u nas szkła (z balkonu) i tworzyw sztucznych (spożyliśmy więcej mleka, masła, jogurtów). Zauważam, że osiedlowy kosz na bioodpady po raz pierwszy jest pełen. Od koleżanki, która pracuje w restauracji, dostaję zdjęcie jedzenia, jakie musieli wyrzucić. Lokal jest od niemal tygodnia nieczynny, a dań zamawianych na wynos zbyt mało, by wykorzystać produkty kupione przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemicznego. Kilku moich czytelników wysyła mi zdjęcie śmietników wypełnionych po brzegi pieczywem.
Piątek
Dzień zaczyna się o 6 rano. Zwykle dzieci trudno wyciągnąć z łóżek i zdążyć do przedszkola. Argument o tym, że nigdzie się nie spieszymy, nie działa. Czeka mnie kilka godzin spędzonych przy komputerze. Przypominam sobie o instrukcji ze stron resortu rodziny. Zgodnie z sugestią ekspertów wyjaśniam dzieciom, że cały ranek będę pracować. Nie wzrusza ich to. Wykorzystuję kolejne zalecenia ministerstwa i proponuję dzieciom cichą zabawę, choć nie mam pojęcia, jak zmusić 4- i 6-latka, żeby się nie odzywali.
Sięgam po sprawdzony patent. Ogłaszam lekcję rysunków. Żeby wydała się atrakcyjna i nie spotkała z natychmiastowym protestem, oferuję dzieciom, że wydrukuję im wybrane motywy do kolorowania. Wyciągam zapas ekologicznego papieru, na którym zwykle wysyłam zawodową korespondencję i zbieram propozycje. Już samo wyszukiwanie postaci w bajek jest frajdą, więc trwa nieśpiesznie. Staram się zrozumieć, że to ważne, by Rocky z "Psiego patrolu" miał na grzbiecie plecak, bo bez niego nie wykona zadania. Esla musi być w sukience i fryzurze z drugiej części, ta poprzednia nie jest tak stylowa. Znalezienie właściwego obrazka zajmuje mi kwadrans. Już dawno moja domowa drukarka nie miała tylu zleceń. Dla oszczędności kolorowanki wklejam na obu stronach kartek.
Syn zrobił statek kosmiczny z pudełka na kredki. Powbijał w nie ołówki, ozdobił farbami. Nie wiem, czy bardziej mam się cieszyć z kreatywności, czy wkurzać za zrobiony bałagan i zdewastowane opakowanie. Ogarniam ten chaos z refleksją, że w obecnej sytuacji sprzątanie to syzyfowe prace. A potem idziemy na balkon. Ten doprowadzony wczoraj do ładu. Kasia, którą obserwuję w Internecie, od kilku dni proponuje wspólne picie kawy. Zachęca inne dziewczyny do zrobienia śniadania na balkonie i dzielenia się zdjęciowymi relacjami. Moja rodzina entuzjastycznie podchwyciła pomysł. Chrupiemy ciepłe gofry i przez kwadrans jest spokój. Potem dzieci nabierają większego apetytu. Na wyjście z domu. Hasło "koronawirus" już nie działa. Jest oswojone. Nawet jedna z lalek, którą Nadia się bawi, zachorowała.
Nie poddaję się bez walki. Odpuszczam wirtualny detoks i proponuję wycieczkę do Centrum Nauki Kopernik. Gdy uruchamiam komputer, okazuje się, że spacer był dostępny tylko wczoraj w południe. Ale w poczcie, którą sprawdzam przy okazji, znajduję zaproszenie do wrocławskiego zoo. Przez niemal godzinę oglądamy, jak kozy angorskie płaczą i jedzą śniadanie. Dzieci rozbawia czochranie świń, które zwierzakom sprawia przyjemność. Ich opiekunka czule masuje je miotłą. Można na żywo zadawać pytania. Pod transmisją jest ich ponad tysiąc. Sporo takich o to, czy zwierzęta mogą zakazić się koronowirusem. W odpowiedzi jasno słyszymy, że nie ma takiej możliwości i nie należy się też obawiać, że domowe pupile, pies, kot lub kanarek, są zagrożone COVID-19. Kolejny odcinek bezpośredniej relacji z zoo prowadzący zapowiadają na środę. W roli głównej mają wystąpić koty.
Na razie ja dostaję kota, bo dzieci nachalnie proszą o wyjście z domu. Wcześniej z balkonu dostrzegły swoich kolegów z sąsiedztwa i pytają, dlaczego trzymam je w zamknięciu. Tego, że w ramach działań prewencyjnych trwa akcja #zostańwdomu, dzieciom, które niemal tydzień spędziły w mieszkaniu, nie da się wytłumaczyć. Na forach rodzicielskich kwestia tego, czy wyjście z domu teraz to ryzyko, jest jedną z najczęściej omawianych w tym tygodniu. Sprawdzam opinie wirusologów w sprawie spacerów. Solidarnie podkreślają, że te spokojne, z dala od miejsc publicznych i przeludnionych, są bezpieczne. Na stronie rządowej www.gov.pl też zachęcają, by zapewnić dzieciom porcję świeżego powietrza. Należy unikać placów zabaw, gdzie sprzęt nie jest na bieżąco czyszczony. Na internetowej grupie naszego osiedla widzę zdjęcie wrzucone przez oburzonych rodziców. Huśtawki, piaskownica i karuzele przeżywały w ostatnich dniach prawdziwe oblężenie. W końcu plac zabaw zamknięto. Jest teraz zabezpieczony mocną taśmą. Kartka przypięta do niej informuje, że na podwórku nie można się bawić ze względu na zagrożenie koronawirusem.
W czasie spaceru mijamy sporo rowerzystów, na trawie kilka osób zorganizowało piknik. Po powrocie do domu zastanawiam się nad planem atrakcji weekendowych. Zamierzam powtórzyć scenariusz z minionego tygodnia.