Ulice bez ludzi i samochodów. Pozamykane sklepy, galerie handlowe, kina i teatry. Wyludnione miasto, którego granic strzeże wojsko. Obowiązkowe kwarantanny i ograniczenie swobód obywatelskich. Niewydolna służba zdrowia. To, co do niedawna było opisem fikcyjnej filmowej rzeczywistości, dziś staje się faktem. Twórcy kina przewidzieli, jak świat będzie wyglądał w trakcie pandemii. A jak się to wszystko kończy?
Odgłosy kaszlu. Zaciemniony ekran. Pojawia się nieco spocona, z pozoru niewinnie pokasłująca Gwyneth Paltrow. Jest blada. Widać, że trawi ją gorączka. Spotykamy ją po raz pierwszy podczas przesiadki na lotnisku w Chicago, gdy rozmawia przez telefon z kochankiem. Już wtedy sprawia wrażenie chorej, powiedzielibyśmy "zagrypionej". Właśnie wraca do domu w Minneapolis z podróży służbowej w Hongkongu. Z lotniska jedzie do domu z mężem (Matt Damon) i dziećmi. W Minneapolis trafia na ostry dyżur, trawiona kaszlem i gorączką. Umiera. Tak zaczyna się "Contagion – Epidemia strachu", jeden z najpopularniejszych filmów na świecie ostatnich miesięcy. Od premiery obrazu Stevena Soderbergha minęła już prawie dekada, ale nigdy wcześniej nie był tak aktualny. Możemy wręcz odnieść wrażenie, że reżyser sportretował w nim to wszystko, przez co właśnie przechodzimy. Lub że właśnie trafiliśmy w sam środek jego filmu.
Koronawirus rozprzestrzenia się na całym świecie w przerażającym tempie, podobnie jak filmowy MEV-1 w filmie Soderbergha, paraliżując nie tylko szpitale w poszczególnych państwach, ale i całą światową gospodarkę. Koncerny medyczne i lekarze z całego świata prześcigają się, aby znaleźć lekarstwo i powstrzymać panikę, która szerzy się jeszcze szybciej niż wirus. Dokładnie to samo właśnie przerabiamy.
"Contagion" trafił właśnie na drugie miejsce na liście najchętniej oglądanych tytułów Warner Bros., wcześniej był na 260. Jest także w piętnastce najczęściej pobieranych filmów w iTunes. Google Trends pierwszy wzrost wyszukiwań "filmów o epidemii" w Polsce odnotował pod koniec stycznia, zaś w marcu to hasło było wyszukiwane częściej niż kiedykolwiek w historii.
- Ludzie sięgają po kino katastroficzne, bo szukają informacji. Nie wiemy, jak się zachować w tej nowej sytuacji, jak się odnaleźć, szukamy wszędzie – tłumaczy Martyna Harland, psycholog specjalizująca się w filmoterapii.
Zasiadanie do seansu przed telewizorem lub komputerem jest nie tylko formą zabicia czasu, ale mniej lub bardziej świadomą próbą okiełznania błyskawicznie zmieniającej się wokół nas rzeczywistości, zaspokojenia ciekawości i ukojenia naszych lęków. - Właśnie w kinie katastroficznym jesteśmy w stanie dotknąć tego lęku w bezpiecznej przestrzeni, bo możemy go kontrolować i film w dowolnej chwili wyłączyć - wyjaśnia dalej Harland.
Na to, co funduje nam rzeczywistość, nie mamy, niestety wpływu.
Etap 1. Zakażenie
"Największym pojedynczym zagrożeniem dla dominacji człowieka na naszej planecie jest wirus"– od tego ostrzeżenia doktora Joshui Lederberga, laureata Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny, rozpoczyna się "Epidemia" Wolfganga Petersena. Zgodnie z wymogami hollywoodzkiego blockbustera rozbuchany narracyjnie i realizacyjnie do granic wiarygodności obraz, z Dustinem Hoffmanem w głównej roli, zainspirowany został wirusem ebola. Gdy obraz wchodził na ekrany, w Afryce trwała jego epidemia.
Filmowy wirus nazywa się motaba i jest zabójczo niebezpieczny. Zabija wszystkich, mających z nim kontakt, i to w ciągu kilku godzin. Przenosi się w powietrzu i – jak przekonuje się bohater, grany przez Kevina Spacey'ego, gdy przypadkowo rozedrze kombinezon – wystarczy kilka sekund, by zostać zakażonym. Blada jak kreda twarz Kevina na szpitalnym łóżku, pokryta krwawymi wybroczynami, to widok wstrząsający. Grana przez niego postać od początku jest bez szans, umiera w potwornych cierpieniach.
Ta fantazja reżyserska, na szczęście, nie przystaje do obecnej pandemii koronawirusa, który powoduje śmierć jedynie u kilku procent zainfekowanych i nie roznosi się tak błyskawicznie. Jednak scena z "Epidemii", kiedy kaszlący w kinie widz wyrzuca z siebie cząsteczki motaby, a te połykane są przez osobę siedzącą przed nim, jest jak proroczy chichot losu.
Motaba z "Epidemii" Petersona jest roznoszona przez małpę. W filmie zresztą śledzimy zgoła karkołomną podróż małpy, która trafia w ręce przemytnika. Zwierzęce pochodzenie wirusa widzimy też we wspomnianym "Contagionie". W kapitalnej finałowej sekwencji poznajemy całą drogę, jaką przebył MEV-1, zanim trafił do organizmu bohaterki (Paltrow). Okazuje się, że nietoperz zainfekował owoc, który potem zjadła świnia, ta zaś trafiła do kucharza w Hongkongu. Kucharz, pobrudzony jej wnętrznościami, podał rękę naszej bohaterce w hotelowej restauracji. Tyle wystarczyło. Zakażonych w tej właśnie restauracji będzie znacznie więcej. Nieświadomi zagrożenia rozjadą się po całym świecie, zarażając kolejne osoby. Będą umierać w rożnych miejscach globu – w Tokio, Londynie, gdzieś w odległej chińskiej prowincji.
Naukowcy z South China Agricultural University poinformowali nas niedawno, że epidemia realnego koronawirusa wywołującego COVID-19 też prawdopodobnie rozpoczęła się od nietoperza. Nie ma jednak co do tego stuprocentowej pewności. Zdaniem National Institutes of Health w procesie przekazania go ludziom, jako pośrednicy, uczestniczyły łuskowce - te pokryte łuskami ssaki uważane są w Chinach za przysmak, a ich łuski wykorzystuje się tam w ludowej medycynie. Łuskowce, zdaniem naukowców mogły być nielegalnie sprzedawane na targu w Wuhan. Według chińskiej agencji prasowej Xinhua sekwencja genomu nowego szczepu koronawirusa pochodzącego od łuskowców była w 99 procentach identyczna z sekwencją zakażonych osób. W ich opinii oznacza to, że właśnie łuskowce są "najbardziej prawdopodobnym gospodarzem pośrednim koronawirusa".
– Kluczowa w "Contagion" jest dla mnie scena, w której przedstawiciel Centrum Chorób Zakaźnych, grany przez Laurence'a Fishburne'a, rozmawia z dziennikarzem. Pada pytanie, czy wirus jest przygotowaną przez naukowców bronią. W odpowiedzi słyszymy, że "ludzie nie musieli robić z niego broni, matka natura zrobiła to sama" – mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 profesor patologii zwierzęcej Tracey McNamara, która podczas produkcji "Contagion – Epidemii strachu" była w zespole ekspertów doradzających filmowcom. (Wśród ekspertów był też profesor Ian Lipkin, epidemiolog Uniwersytetu Columbia i szef tamtejszego Centrum ds. Zakażeń i Odporności, który niedawno ogłosił, że zaraził się koronawirusem.) - Częstotliwość pojawiania się chorób zakaźnych zwiększyła się znacząco w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Mieliśmy wirusa Zachodniego Nilu, Hendra, Nipah, SARS, ospę małpią, ebola, MERS. Każdy bardzo niebezpieczny. Każdy pokonał barierę międzygatunkową – dodaje McNamara.
Etap 2. Epidemia
Wirus przeniósł się ze zwierząt na ludzi i się rozprzestrzenia. Władze podejmują szereg czynności, najczęściej polegających na ograniczaniu praw obywatelskich. Ludzie nie mogą się przemieszczać, normalne życie nie istnieje. To etap, na jakim jesteśmy od kilku tygodni. Kino znacznie wcześniej pokazało nam, jak on wygląda. Gdy wirus motaby w "Epidemii" dociera do małego miasteczka w Kalifornii, wojsko natychmiast zamyka jego granice i odcina od reszty kraju. Mieszkańcy chińskiego Wuhanu, gdzie rozpoczęła się cała pandemia koronawirusa, też znają to uczucie. Gdy okazało się, że choroba jest groźna, miasto zostało zamknięte, a jego mieszkańcy przez 76 dni nie mogli go opuszczać. Pełna izolacja miasta skończyła się 8 kwietnia. Zdrowe osoby nareszcie mogą z niego wyjechać.
- Możemy pokonać to razem. Trzymając się osobno – mówi dziś, w specjalnej akcji jednego z nowojorskich uniwersytetów medycznych, Laurence Fishbourne, jedna z gwiazd "Contagion – Epidemii strachu". Głos tych aktorów rezonuje tym mocniej, że sytuacja krajów Zachodu przypomina w dużej mierze rzeczywistość z filmu Soderbergha. Oczywiście, jako że fikcyjny MEV-1 jest znacznie groźniejszy od prawdziwego SARS-CoV-2 (w filmie ginie co czwarty zarażony), zmiany w codziennym życiu bohaterów są znacznie bardziej odczuwalne niż w naszym.
Puste ulice, obowiązkowa kwarantanna, zamknięte granice, powszechne korzystanie z żeli antybakteryjnych – to wszystko się zgadza. Przez internet zaczyna pracować również filmowy Kongres, podobnie jak to stało się w rzeczywistości z Parlamentem Europejskim czy ostatnio z polskim Sejmem. Większa śmiertelność nakręca jednak tytułową epidemię strachu, która z czasem zaczyna całkowicie burzyć społeczny porządek. Sklepy są regularnie okradane, jedzenie obywatelom dostarcza wojsko.
- Ktoś wyłączył panu wszystkie światła? – mówi okulista do swojego pacjenta w "Mieście ślepców". – Wręcz przeciwnie, ktoś zapalił wszystkie naraz – słyszy w odpowiedzi. W nie do końca, niestety, udanej produkcji Fernando Meirellesa, na podstawie powieści José Saramago, tajemniczy wirus nie zabija, ale powoduje całkowitą utratę wzroku. A że jest wyjątkowo zakaźny, zarówno doktor, jak i jego pacjent szybko lądują w szpitalu, gdzie izoluje się chorych ślepców. Powszechna ślepota zabija także ludzką empatię. Szpital zaczyna przypominać karny obóz, konstytucja wymieniona zostaje na prawo silniejszego, a ludzki intelekt ustępuje miejsca zwierzęcym instynktom.
Meirelles, sprawdzając, jak może wpłynąć na społeczeństwo powszechna choroba, prześwietla w swoim filmie naturę człowieka. W rzeczywistości – o wiele mniej dramatycznej niż ta fikcyjna – pojawiają się, niestety, symptomy podobnej nietolerancji czy oskarżeń. W Polsce skarżyskie pielęgniarki doświadczają internetowego hejtu i wypraszania ich ze sklepów - z obawy przed tym, że mogą przenosić koronawirusa. Takim samym brakiem zrozumienia i pogardą wykazały się właśnie władze "Miasta ślepców", podejmując decyzję o wyrzuceniu chorych poza nawias społeczeństwa. Podobną mieszankę strachu i braku empatii serwuje jedna ze scen "Zombie Express", koreańskiej wariacji na temat epidemii zombie. Bohaterowie, przedzierając się przez kilka wagonów pełnych zombie, docierają w końcu do wagonu z osobami zdrowymi. Ci, bojąc się, że mają do czynienia z zakażonymi, każą im opuścić jedyną bezpieczną przestrzeń i wracać tam, skąd przybyli.
Oba filmy przewrotnie pokazują, jak bardzo w czasach epidemii nam wszystkim potrzebna jest życzliwość. Jak istotna jest pomoc słabszym, troska o siebie nawzajem, a także dbałość o przestrzeganie – nawet tych niepisanych - zasad.
W czasie kryzysu – medycznego, gospodarczego i społecznego – jak grzyby po deszczu rozkwitają teorie spiskowe i fake newsy. W filmie Stevena Soderbergha uosabia je grany przez Jude’a Lawa Alan Krumwiede, bloger i samozwańczy "niezależny dziennikarz". Alan, żeby zaistnieć, najpierw symuluje chorobę, a potem namawia na leczenie homeopatią, zapewniając, że zakażonym pomaga substancja pod nazwą forsycja. Wbrew temu, co twierdzi rząd.
Prawda, że skądś to znamy? Internet zalewają dziś przecież doniesienia o rzekomym cudownym działaniu witaminy C, marihuany czy właśnie homeopatii, które mogą nas ustrzec przed koronawirusem. Według filmowego Alana dostępny powszechnie lek na MEV-1 jest ukrywany, bo rządzący wraz z wielkimi koncernami farmaceutycznymi chcą dorobić się na szczepionce. Niestety, i w tym wypadku rzeczywistość dogoniła kino. W mediach społecznościowych aż roi się zwolenników takich teorii.
Etap 3. Szczepionka
- Najbardziej nierealistyczne w hollywoodzkich epidemiach jest to, jak szybko rozgryzamy, z czym mamy do czynienia, jakie gatunki zwierząt mają z tym związek. Nauka niestety nie działa tak szybko – twierdzi Tracey McNamara, która sama pracowała nad wykryciem epidemii wirusa Zachodniego Nilu w 1999 roku w Stanach Zjednoczonych.
W istocie, gdybyśmy żyli w filmowej rzeczywistości, medyczną odpowiedź na koronawirusa już by dystrybuowano albo byłaby ona na ostatniej prostej. Dustin Hoffman w "Epidemii", dzięki znalezieniu pacjenta zero (wspomnianej zainfekowanej małpy) może podać chorym przeciwciała w ciągu kilku dni od pojawienia się motaby. Nawet niezwykle realistyczny "Contagion" idzie na skróty. Soderbergh pokazuje naukowców sprawnie radzących sobie najpierw z wyhodowaniem wirusa w laboratorium, a potem z produkcją szczepionki. Ona sama jest w dodatku jednorazowa i działa natychmiast.
Tymczasem szczepionka na SARS-CoV-2 jest nadal pieśnią przyszłości. Zwykle stworzenie szczepionki zajmuje naukowcom lata czy nawet dekady, choć z uwagi na wymiar pandemii koronawirusa prognozuje się, że tym razem potrwa to krócej. Świat jednoczy się w tych wysiłkach, co zbliża naszą rzeczywistość do filmowej, znanej z "World War Z" Marka Forstera z Bradem Pittem w głównej roli. Tak jak w tym właśnie filmie - walka z pandemią stała się głównym celem ONZ i niemal całego świata. I nie ma większego znaczenia fakt, że Brad w obrazie Forstera walczył z zombie. Potencjalną szczepionkę rozwija kilkanaście grup badawczych w różnych punktach globu, zaś Amerykanie i Chińczycy przeszli już z etapu badań laboratoryjnych do testów na ludziach. To już faza finałowa, co nie znaczy, że nie okaże się najdłuższą ze wszystkich. Szczepionka musi zostać sprawdzona pod kątem bezpieczeństwa dla ludzkiego organizmu, a potem wydajności.
Optymistyczne prognozy mówią o medycznym zabezpieczeniu na zachorowanie na COVID-19 w roku 2021. Każdy dzień zwłoki to kolejne śmiertelne ofiary, ale wadliwa szczepionka mogłaby spowodować jeszcze większe straty. Za przestrogę niech posłuży "Jestem legendą" z Willem Smithem w roli głównej - jedna z wielu adaptacji powieści Richarda Mathesona. W obrazie Francisa Lawrence'a naukowcy modyfikują wirusa odry, czyniąc z niego lekarstwo na raka. Ludzkość nareszcie przestaje chorować na nowotwory, ale w wyniku skutków ubocznych spora jej część umiera, a pozostali zmieniają się w wampiry. Choć ta druga możliwość w realu nam nie grozi, pierwsza odstrasza wystarczająco.
Aby przyspieszyć moment testowania szczepionki na MEV-1 bohaterka "Contagion – Epidemii strachu", grana przez Jennifer Ehle, ryzykuje życiem, wstrzykując sobie substancję, a następnie udaje się do zarażonego, przebywającego w szpitalu ojca. Preparat działa, badaczka odnosi sukces, choć nie przyznaje się do niego publicznie.
To symboliczny hołd dla całej rzeszy naukowców i lekarzy, każdego dnia pracujących nad powstrzymaniem epidemii. Często przecież z narażeniem własnego życia. W przejmujący sposób pokazują to okoliczności śmierci filmowej doktor Erin Mears, granej przez Kate Winslet, zakażonej MEV-1 podczas leczenia chorych. I w tym wypadku życie dogoniło kino. Li Wenliang, lekarz z Wuhan, który jako pierwszy ostrzegał chińskie władze o zagrożeniu epidemią, za co był prześladowany, sam został przez nią pokonany. Li Wenliang leczył pacjentów w Wuhanu i zmarł właśnie z powodu COVID-19. Co stanie się po tym, jak szczepionka zostanie w końcu opracowana i przetestowana? To pytanie zadał sobie Steven Soderbergh, choć odpowiedź, jakiej udziela, nie jest tą, jaką chcielibyśmy usłyszeć. W "Contagion…" po wynalezieniu szczepionki na MEV-1 zainteresowanych nią jest tak wielu, że państwo musi zorganizować loterię. Rząd cyklicznie losuje kolejne daty, a szczęśliwie urodzeni danego dnia miesiąca otrzymują strzykawkę z lekiem. Tylko filmowe science fiction? Oby.
– Nawet jak już opracuje się szczepionkę, potrzebne będzie jeszcze mnóstwo czasu na jej dystrybucję. W filmie mieliśmy do czynienia z loterią, w rzeczywistości też na początku nie będzie szczepionki dla wszystkich. To fakt – podsumowuje profesor Tracey McNamara.
To oznacza więc kolejne miesiące lub nawet lata, które trzeba doliczyć do momentu uodpornienia się na koronawirusa.
Etap 4. Postapokalipsa
Co jednak, jeżeli pandemii nie da się powstrzymać? Jeśli wierzyć filmowcom, zawsze można wzorem Bruce'a Willisa z "12 małp" Terry'ego Gilliama cofnąć się w czasie, by uwolnieniu się wirusa w ogóle zapobiec. Jest też nadzieja, że skutki zakażenia patogenem same przejdą, jak w mieście ślepców, gdzie chorzy nagle znów przejrzeli na oczy. Po koronawirusie niewątpliwie czeka nas redefinicja "normalności", choć prawdopodobnie i tak nie będzie tak straszna, jak jej filmowe wizje.
Postpandemiczna rzeczywistość to w kinie rzeczywistość postapokaliptyczna: z szympansami przejmującymi władzę od ludzi zdziesiątkowanych małpią grypą ("Geneza planety małp"), z problemem bezpłodności wywołanym zarazą ("Ludzkie dzieci"), z koniecznością odbudowania całej struktury społecznej i znalezienia nowego sensu życia ("Zabójczy wirus"). Wreszcie, jak w tytule filmu Danny'ego Boyle'a: "28 dni później" od startu pandemii może przyjść czas na zwycięstwo nad nią i pierwsze świętowanie. Nie wolno jednak zapomnieć, że kończący się obietnicą lepszego jutra film, doczekał się sequela pod tym samym tytułem (tym razem w reżyserii Juana Fresnadillo), w którym piekło rozpętało się na nowo. Nikt nam przecież nie powiedział, że obecna fala koronawirusa będzie jedyną i ostatnią.
By jednak nie popadać w czarnowidztwo, na koniec najprostsza rada, najskuteczniejsza rada, jaką przypomniał dziennikarz Noel Murray z "Los Angeles Times", odnosząc się do mało znanego filmu Freda Zinnemanna (twórcy niezapomnianego "Stąd do wieczności"): "Na koniec zostaje najweselszy ze wszystkich filmów o chorobie: zdobywca Oscara dla najlepszego filmu krótkometrażowego z 1938 roku, zatytułowany "That Mothers Might Live", opowiadający o rewolucyjnych dokonaniach XIX-wiecznego lekarza Ignaza Semmelweisa. Film wyjaśnia, jak węgierski naukowiec uratował setki milionów osób dzięki prostej radzie, którą podzielił się z kolegami, a do której każdy może się zastosować. Powiedział ludziom, żeby myli ręce".
Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze.