Mówili o nim, że wabił do siebie dzieci i młode kobiety, a następnie "dusił, gwałcił, obcinał piersi, wypijał krew". Że swoje ofiary ćwiartował, przerabiał na wędliny i sprzedawał na targu. Że tłuszczu wytopionego ze zwłok używał zamiast kremu do twarzy. Franz Tham przeszedł do historii jako "Rzeźnik z Krakowa".
- Chłodno jest, rozpalę w piecu – powiedziała Janina Latosińska do swojej znajomej, Marii Motak. I zanim tamta zdążyła zaprotestować, otworzyła drzwiczki, żeby wygarnąć popiół.
- Nie kłopocz się, ja to zrobię! - zawołała z paniką w głosie Maria, odciągając Janinę od pieca. Latosińska miała tylko moment, żeby zajrzeć do jego wnętrza, zanim Motak zatrzasnęła drzwiczki. Ta chwila jednak wystarczyła, by Janina ujrzała to, co znajdowało się w środku: nadpaloną głowę kobiety.
Przerażona Latosińska ledwie powstrzymała krzyk. Błyskawicznie zrozumiała, że gdyby dała po sobie coś poznać, niechybnie podzieliłaby los tamtej biedaczki. Szybko pożegnała się z Marią i opuściła dom, który należał do kochanka znajomej. Bardzo obawiała się spotkania z Franzem Thamem.
Tak moment zdemaskowania "Rzeźnika z Krakowa" opisywały powojenne media i w takiej formie przetrwał on w miejskiej legendzie. A jak było naprawdę?
W roku 1943 Kraków ogarnęła psychoza strachu. Jej przyczyną nie byli jednak – a przynajmniej nie wyłącznie – niemieccy okupanci. Całe miasto zostało poderwane na nogi plotką, że na jednym z targowisk sprzedawane są wyroby z ludzkiego mięsa. Nikt nie wiedział dokładnie, kto nim handlował, ale jedno było pewne: gdzieś w mieście dzieje się coś koszmarnego.
A co, jeśli nie uwierzą…?
Roztrzęsiona Janina Latosińska przybiegła do sklepu prowadzonego przez swoich przyjaciół, małżeństwo Szostaków. Spotkała tam także Klemensa Bogdanowicza. Łkając z przerażenia, opowiedziała im upiorną historię: jeden z mieszkających w Krakowie Niemców jest brutalnym mordercą, polującym na młode dziewczęta. Odkrycie Janiny szybko skojarzono z pogłoskami o zabójcy kanibalu, krążącymi od dawna po mieście.
"W roku 1943 nie było to bagatelą oskarżyć do niemieckiej policji Niemca o masowe morderstwa i ludożerstwo…"
- "Dziennik Polski", 2.06.1945.
Czwórka Polaków stanęła przed nie lada dylematem: zataić sprawę czy donieść o niej policji. Ryzyko było duże: w czerwcu 1943 roku Kraków był stolicą Generalnego Gubernatorstwa, kryminalni byli Niemcami albo Niemcom podlegali, a człowiek, na którego Latosińska i Bogdanowicz chcieli donieść, był członkiem hitlerowskiej partii NSDAP. Szansa, że policjanci przedłożą zaufanie do Niemca nad rewelacje dostarczone przez Polaków była spora.
"Ostrzegłem Latosińską, by wszystko mi powiedziała, gdyż jak Niemcy dowiedzą się o tym, to gotowi dla zatarcia śladów zastrzelić ją" – mówił podczas śledztwa w 1945 roku Bogdanowicz.
Ostatecznie – pomimo strachu – Latosińska i Bogdanowicz postanowili powiedzieć o wszystkim niemieckiej policji.
Ile prawdy jest w plotce?
Żeby dobrze zrozumieć, jak trudna była decyzja podjęta przez czwórkę Polaków, trzeba zapoznać się z udokumentowanymi zeznaniami Janiny Latosińskiej. Zostały one spisanie podczas śledztwa przeprowadzonego przez polskie władze po wojnie, a zatem dwa lata po pamiętnej dyskusji przeprowadzonej w sklepie Szostaków. A w tych zeznaniach trudno doszukiwać się wzmianki o ludzkiej głowie, którą Janina znalazła w piecu mieszkańca domu przy ulicy Kieleckiej 8 (ówczesne Osiedle Oficerskie). Oznacza to, że Polacy prawdopodobnie nie mieli żadnego twardego dowodu na przestępstwa członka NSDAP.
Ze spisanych po wojnie zeznań Latosińskiej wynika bowiem, że o zbrodniach "Rzeźnika" dowiedziała się od samej Marii Motak, która w chwili słabości wszystko jej wyznała.
"Po jakimś czasie Motak przyszła do mnie z płaczem (…). Oświadczyła mi, że ma wielką tajemnicę (…). Że pan Franz, jej kochanek, to jest okrutny zbrodniarz, któremu musiała przywozić młode dziewczęta od lat dwunastu".
Dalej Latosińska opisuje, jak – według Marii Motak – Niemiec zabijał swoje ofiary.
"Kładł na kanapę, dusił sznurem, a następnie odcinał ofierze piersi, wątrobę smażył i jadł. Części przyrodnie wycinał (…) załatwiał się płciowo. Z ofiary tłustej topił tłuszcz, wlewał w słoje i jadł z chlebem".
Wtedy jeszcze Latosińska nie wierzyła w te rewelacje, biorąc je za fantazje żądnej uwagi Marii. Wszystko zmieniło się za sprawą pewnego nakrycia głowy.
"Coście zrobili z tą dziewczyną?!"
- zapytała Janina Marię Motak
"Jakiegoś razu zobaczyłam Motakową w kapeluszu żółtym z woalem. Na pytanie moje, skąd ma taki ładny kapelusz, odpowiedziała mi, że Franz Tham poznał w pociągu dziewczynę, którą przywiózł do siebie i ten kapelusz jest własnością tej dziewczyny (…)".
Być może wcześniej Janina bez oporów uwierzyłaby w tę historię. Teraz jednak, mając w pamięci wcześniejsze wyznanie Marii, z przerażeniem uświadomiła sobie, że poprzednia właścicielka kapelusza skończyła bardzo marnie. "Coście zrobili z tą dziewczyną?!" - zapytała wzburzona.
Motakowa zaczęła plątać się w zeznaniach. Powiedziała, że dziewczynie zabrakło pieniędzy na bilet powrotny, więc odsprzedała Marii swój kapelusz za 150 złotych.
Te tłumaczenia Janiny nie przekonały. Morderczyni, widząc, że znajoma domyślała się prawdy, pod pretekstem przyniesienia czegoś wyszła do drugiego pokoju. Pokoju, w którym – jak dobrze wiedziała Latosińska – Franz Tham przechowywał pistolet. Janina nie traciła czasu na pożegnanie, uciekła przez okno.
Chory na umyśle jest? A może kryminały czyta?
Powtórzenie zasłyszanego wyznania znerwicowanej kobiety (w dodatku Polki!) i opowieść o kapeluszu, który mógł należeć do ofiary przestępstwa - te "dowody" mogły nie przekonać niemieckiej policji. I rzeczywiście, początkowo Niemcy nie uwierzyli Latosińskiej.
"Po krótkim czasie przyjechała do mnie policja niemiecka, która zarzucała mi, że fałszywie oskarżam Marię Motak i Franza Thama, że za to fałszywe zeznanie będę siedzieć w kryminale (…)" – wspominała Janina.
Nie dano wiary również zeznaniom Bogdanowicza. "Powiedziałem wszystkie szczegóły zbrodni, lecz policja nie wierzyła mi, indagując mnie, że jestem może na umyśle chory, że może jakieś książki kryminalne czytam" – relacjonował z kolei Klemens.
Policjanci zabrali Latosińską na komendę i tam skonfrontowali ją z Motakową. Wtedy Janina przypomniała sobie jedno z wyznań swojej znajomej. Otóż, jedna z ostatnich ofiar miała stawiać większy opór, niż jej oprawcy się spodziewali.
"Bardzo się broniła, a nawet ugryzła Motakową w rękę, lecz w końcu ofiara uległa przemocy" – wspominała Latosińska.
Dobra pamięć Janiny prawdopodobnie ocaliła ją i Klemensa. Bo faktycznie: na ręce Motakowej widniał powoli blaknący, ale wciąż wyraźny ślad zębów.
"Wskazałam policji ten oto znak, a policjant uderzywszy w twarz Motakową, pyta, dlaczego kłamie, kiedy dowód zbrodni ma na ręce" – relacjonowała Latosińska.
Po tym, jak można domyśleć się z późniejszych zeznań Janiny, sprawa potoczyła się błyskawicznie. Częściowo spełniły się też przewidywania Polaków: niemieckie władze, chociaż ukarały zbrodniarzy, nie były skłonne dzielić się informacją o perwersjach swojego krajana z opinią publiczną.
Bogdanowiczowi wprost nakazano, by "nie puszczał pary z ust". Szef policji nie owijał w bawełnę: na plotkarza czekała kula w łeb.
"Powieście mnie – chcę zobaczyć, jaka to przyjemność"
Co dokładnie niemieccy policjanci znaleźli podczas przeszukiwania mieszkania Franza Thama? Tego do końca nie wiadomo. Jednak w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej do dziś znajduje się między innymi siekiera używana przez Thama do zadawania ciosów oraz słój popiołu wygarniętego z jego pieca. Można w nim znaleźć białe odłamki kości, a sam pojemnik podpisany jest jako "Przypadek nekrofilii i nekrofagii".
Nekrofilia jest zaburzeniem preferencji seksualnych - stanem, w którym bodźcem stymulującym seksualnie może być jedynie martwe ciało. Nekrofagia to zjadanie ludzkich zwłok.
Proces Thama zakończył się 2 sierpnia 1943 roku. Oprócz tego, że on i Motak zostali skazani za swoje zbrodnie na śmierć przez rozstrzelanie, niewiele wiadomo o ustaleniach niemieckiego sądu. Dokumenty czym prędzej wysłano do Rzeszy, a tam prawdopodobnie uległy zniszczeniu. Ile osób zabiła para, tego nie wiadomo.
Kilka lat później, już po zakończeniu okupacji, powracający do sprawy "Dziennik Polski" donosił 26 maja 1945 roku, że "na rozprawie (…) morderca zachowywał się z tupetem, opisując szczegóły swych zbrodni".
Jedna z teorii głosi, że Tham, pozostając aż do samego końca lubującym się w przemocy psychopatą, miał prosić sąd o zamianę wyroku z rozstrzelania na powieszenie, bo "chciał sprawdzić, jaka to przyjemność". Sąd się do tego – prawdziwego lub nie – wniosku nie przychylił i zbrodniarze zostali straceni na dziedzińcu więzienia św. Michała.
Zabójczy duet nie działał sam?
Śmierć Niemca i jego kochanki była końcem ich działalności, jednak w żadnym wypadku nie ucięła spekulacji, nie zaszkodziła też nawarstwiającym się wokół morderców plotkom i mitom. Historia zaczęła żyć własnym życiem. W niektórych artykułach Marię Motak przechrzczono na Annę Łotak. Stopniowo rosła też liczba morderstw, podawana w ustnych przekazach, aż w końcu z dwóch (udowodnionych) skoczyła do ponad 30. Tham – według tych pogłosek – regularnie wywoził zwłoki swoich ofiar w Sudety. Na korzyść tej wersji miał przemawiać fakt, że Niemiec faktycznie był właścicielem niewielkiej floty samochodowej i garaży umieszczonych przy ulicy Zwierzynieckiej.
Dziennik przekonywał także, że Tham i Motak nie byli jedynymi zamieszanymi w morderczy proceder. Pomagać miała im grupa Niemców zamieszkałych przy ulicy św. Tomasza.
"Rzeźnik" miał także niezwykle przyjaźnie odnosić się do Polaków i chętnie gościć ich w swoich mieszkaniach przy Kieleckiej i Floriańskiej, a nawet wyprawiać huczne przyjęcia.
"Niestety byli także i Polacy, korzystający z alkoholowej gościnności Thama i różnych z jego strony usług. Starał się on bowiem zachować pozory uprzejmego i uczynnego sąsiada, zapraszając ich do siebie" - referował autor artykułu z czerwca 1945 roku.
Niezależnie jednak od prawdziwości tych rewelacji, oprócz Thama i Motak nikt nie został w tej sprawie oskarżony.
Największą "popularnością" cieszyła się jednak opowieść o ludożerczych zapędach Thama. Szeroko opisywał to w maju 1945 roku "Dziennik", łącząc je z krążącymi wówczas plotkami o odbywającym się na targowisku Tandeta handlu ludzkim mięsem.
"Zwabiał (jak się przyznał na rozprawie sądowej) dzieci, a przede wszystkim młode kobiety, zwabionym zarzucał pętlę na szyję, dusił, gwałcił, obcinał piersi, przy czym wypijał krew lub ściągał ją specjalnym przyrządem, ciała odpowiednio rąbał, przeznaczając je na sprzedaż jako mięso, a z resztek wyrabiał wędliny w połączeniu z mięsem bydlęcym, wywożąc je również do Niemiec, tłuszcz przetapiał, przetopiony smalec jadł z chlebem, względnie używał go jako preparatu kosmetycznego, smarując sobie nim twarz" - donosił "Dziennik".
Naukowiec zmyślił skandal?
Do czego w rzeczywistości morderca się przyznał (lub nie) podczas swojej rozprawy? Czy historie o ludzkim mięsie sprzedawanym na Tandecie mogły być prawdziwe? Dr hab. Tomasz Konopka z Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego przekonuje, że chociaż taka informacja zachowała się w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej - w przeciwieństwie do protokołu sekcji zwłok Thama - to jego zdaniem należy raczej włożyć ją między bajki.
- Ówczesny administrator Zakładu (Medycyny Sądowej – red.) Werner Beck, który był lekarzem specjalistą medycyny sądowej, pobierał nauki w zakresie patologii we Wrocławiu. A w czasie kiedy on studiował, ewentualnie kilka lat wcześniej, wrocławski zakład medycyny sądowej badał sprawę Karla Denkego, "Wampira z Ziębic". Karl Denke zabił kilkadziesiąt osób, a następnie ich ciała rozkawałkowywał i podobno wytwarzał z nich jakieś konserwy. Przypuszczam, że ta historia natchnęła Wernera Becka do wymyślenia teorii, że prawdopodobnie w ten sam sposób postępował Franz Tham – tłumaczy Konopka. Naukowiec wskazuje też, że Beck mógł mieć własny ukryty motyw – chciał na głośnej, skandalicznej sprawie zbudować własną karierę.
Dowodów i materiałów ze śledztwa prowadzonego w 1943 roku nie zachowało się wiele, jednak to, co przetrwało, jeży włos na głowie.
- W naszym zakładzie przechowywany jest jakby materiał dydaktyczny, sporządzony przez ówczesnego administratora zakładu, który prawdopodobnie wydawał opinię w sprawie Franza Thama i jego ofiar. Z tego materiału wynika, że Tham został skazany za zabicie dwóch polskich prostytutek. Następnie ich ciała rozkawałkował, wykonywał z nimi jakieś czynności seksualne, a później te rozkawałkowane fragmenty zwłok spalił w piecu – referuje Konopka.
Pogłosek o tym, by Tham trudnił się sprzedażą wyrobów z ludzkiego mięsa nie potwierdzała również w swoich zeznaniach Janina Latosińska: "O kiełbasie z ludzkich ciał nic mi nie wiadomo, chociaż jadłam kiełbasę u Motakowej".
A może niewiedza Janiny była rodzajem myślenia życzeniowego?
Tham czy Denke?
Podobieństw między "Wampirem z Ziębic" a "Rzeźnikiem z Krakowa" jest kilka: Denke również był uważany za przykładnego obywatela, a niemieccy policjanci w pierwszej chwili nie wierzyli w winę swojego rodaka. Zarówno w przypadku Denkego, jak Thama miejscem zbrodni były ich miejsca zamieszkania, a ofiarami były przypadkowe osoby.
Tu jednak podobieństwa się kończą. Policjanci, którzy weszli do domu "Wampira z Ziębic", znaleźli tam naczynia z peklowanym mięsem (jak się później okazało – ludzkim), ludzkie kości i zęby, oraz całą kolekcję skórzanych szelek, sznurowadeł i pasków. Wszystkie - jak się okazało - były wykonane z ludzkiej skóry, a ich zdjęcia nadal są przechowywane we wrocławskim Zakładzie Medycyny Sądowej. Chorym zapędom "Wampira z Ziębic" nie sposób zaprzeczyć. Sprawa Thama jest znacznie gorzej udokumentowana.
Więcej o Karlu Denke przeczytasz TUTAJ.
Niewykluczone więc, że historia Denkego (którego proceder został ujawniony w grudniu 1924 roku, a zatem blisko 20 lat przed historią krakowską) pozostała żywa w wyobraźni ludzi i sprawiła, że Franz Tham stał się idealnym ucieleśnieniem miejskiej legendy.
Handlowali "krwawymi fantami?"
A co ze śledztwem, które po wojnie prowadziła polska prokuratura? To właśnie z niego pochodzi większość informacji o zdarzeniach z 1943 roku, jednak samo dochodzenie nie dotyczyło bezpośrednio zbrodni Franza Thama i Marii Motak. Śledczy podejrzewali, że brat Motakówny - Tadeusz oraz Janina Latosińska handlowali ubraniami i biżuterią należącymi do ofiar zbrodniczego duetu.
Latosińska na początku swoich zeznań odniosła się do postawionego jej zarzutu:
Winy się wypiera, a dowodów przeciw niej nie zebrano, wobec czego dochodzenie co do niej należy umorzyć"
- tymi słowami zakończyło się śledztwo przeciwko Janinie Latosińskiej
"Motakową Marię znałam, gdyż to była z mojej wioski. Razu pewnego spotkałam ją na ulicy, zaprosiła mnie do siebie, mówiąc mi, że ma jakieś towary do sprzedania, na których mogę sobie coś zarobić. Ja chętnie zgodziłam się na propozycję, gdyż z pracy nie mogłam wyżyć".
Niewykluczone więc, że faktycznie Janina nieświadomie przyjęła i sprzedała rzeczy należące do ofiar Motakówny i Thama. Zaprzeczała jednak, by wiedziała o tym, skąd pochodzą te "towary". Kobieta została więc oczyszczona z zarzutów w związku z brakiem dowodów.
Tadeusz Motak natomiast nie został nawet przesłuchany – komisarz lokalnej milicji zaraportował, że podejrzany wyjechał "na Zachód". Zamiast więc odnaleźć Tadeusza, milicjanci przeszukali jego rodzinny dom. Z protokołu wynika jednak, że nic tam nie znaleźli. Jeśli brat Marii Motak faktycznie handlował krwawymi dobrami, to dobrze je ukrył – albo zupełnie się ich pozbył.
Sprawa została umorzona.