Nasze zadanie jest bardzo proste. Zakładamy kamizelki odblaskowe i po prostu podchodzimy do myśliwych. Prawo łowieckie zabrania strzelać w obecności osób nieuczestniczących w polowaniu. Wystarczy więc koło nich stać. Na początku grudnia, kiedy po raz pierwszy brałam udział w blokadzie polowania, takie stanie było jeszcze całkowicie legalne. Niestety trochę się od tamtego czasu zmieniło.
Nasze zadanie jest bardzo proste. Zakładamy kamizelki odblaskowe i po prostu podchodzimy do myśliwych. Prawo łowieckie zabrania strzelać w obecności osób nieuczestniczących w polowaniu. Wystarczy więc koło nich stać. Na początku grudnia, kiedy po raz pierwszy brałam udział w blokadzie polowania, takie stanie było jeszcze całkowicie legalne. Niestety trochę się od tamtego czasu zmieniło.
W połowie grudnia Sejm przyjął głosami wszystkich 433 obecnych na sali posłów Ustawę o zmianie niektórych ustaw w celu ułatwienia zwalczania chorób zakaźnych zwierząt. Pod koniec roku podpisał ją prezydent. Ustawa miała teoretycznie pomóc zwalczać afrykański pomór świń (ASF), ale zawiera kilka przepisów, które niebezpiecznie zwiększają uprawnienia myśliwych. Głosujący gremialnie za jej przyjęciem posłowie tłumaczyli się naiwnie, że nie wiedzieli o tych zmianach.
Ustawa właśnie wchodzi w życie. Stanowi, że o polowaniach w parkach narodowych będzie de facto decydował Polski Związek Łowiecki, a myśliwi biorący udział w odstrzale zwierząt dostaną pełnopłatne urlopy z pracy. Najwięcej kontrowersji budzi jednak przepis, który utrudniających pozwala karać grzywną. Jest co prawda zastrzeżenie, że chodzi o umyślne utrudnianie. Ale przecież przy odrobinie złej woli sądu decydującego o nałożeniu grzywny za umyślnie utrudniającego może zostać uznany każdy, nawet grzybiarz, którego myśliwi poinformowali, że teraz polują, więc "proszę stąd iść", albo, co nieraz się myśliwym zdarza: "wynocha stąd", "wyp***laj z lasu", "bo ci kulkę sprzedam".
"Z drogi!"
Jak łatwo puszczają myśliwym nerwy, przekonałam się już po dwóch godzinach na mojej pierwszej blokadzie.
- Zejdźcie z tej drogi, natychmiast – pokrzykiwał na nas mężczyzna w terenówce, gdy szliśmy powoli, starając się zajmować całą szerokość grobli pomiędzy dwoma stawami. – Zejdźcie natychmiast, to teren prywatny, nie widzieliście szlabanu? – krzyczał coraz bardziej poirytowany. – Idziemy szlakiem turystycznym – odpowiedzieliśmy spokojnie, pokazując na białozielony znaczek namalowany na słupku. Chyba to wyprowadziło go ostatecznie z równowagi. Dodał gazu i próbował nas wyminąć w miejscu, gdzie grobla zrobiła się szersza. Był tak wściekły, że nie zauważył, że najechał mi na stopę. Na szczęście przez grube trekkingowe buty nic nie czułam, ale i tak wrzasnęłam teatralnie: "Auaaaa!". Musiał odpuścić i zwolnić. Po kilku minutach nie wytrzymał i po raz kolejny przyspieszył, tym razem prawie przejeżdżając naszego kolegę. Wszystko nagraliśmy.
Kierowcą tej terenówki był prowadzący polowanie, czyli taki kierownik polowania. Miał długą twarz i zielono-brązowe ciuchy. Przypominał mi Jana Szyszkę, co było dla mnie bardzo symboliczne, bo to właśnie przez ministra i jego łowieckie hobby zdecydowałam się zaangażować w blokady.
Prowadzący był wściekły, bo przez nas stracili już najlepsze godziny polowania. Tym cenniejsze, że późno zaczęli. Już myśleliśmy, że w ogóle się nie pojawią. Dopiero przed dziewiątą znajomi z samochodu, zaparkowanego niedaleko siedziby koła łowieckiego, dali nam cynk, że się zjeżdżają.
Zwierzęta, na które poluje się w Polsce:
Trudno myśliwych pomylić z kimkolwiek innym. Na ogół poruszają się terenowymi samochodami, których na każdym zbiorowym polowaniu jest kilka. Noszą brązowe albo zgniłozielone ubrania z pomarańczowymi elementami, jak chustka, wstążka wokół kapelusza czy szarfa na ramieniu.
W Polsce jest 2500 kół łowieckich i zrzeszonych w nich jest koło 100 tysięcy myśliwych.
Każde koło w sezonie organizuje od kilku do kilkunastu polowań zbiorowych (łatwo policzyć, że są ich tysiące rocznie).
Zasady polowań reguluje prawo łowieckie.
Polować mogą myśliwi z ważnymi uprawnieniami, trzeźwi.polowania w Polsce
Pierwsze podejście, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zrobili tuż za wsią. Po tych wszystkich opowieściach myśliwych, jak to obcują z przyrodą i przemierzają głuche knieje, byłam zszokowana, widząc, że zabierają się do strzelania, właściwie nawet nie tracąc z oczu swoich zaparkowanych we wsi samochodów. To wtedy dopiero dowiedziałam się, że według obowiązującego prawa łowieckiego polować można już w odległości 100 metrów od zabudowań.
"Nie idźcie tu, my strzelać będziemy"
Podeszliśmy do starszego pana. Stał dosłownie kilkadziesiąt metrów od ostatniego domu we wsi i rozglądał się po zaroślach, w których buszowały już myśliwskie psy i młodsi uczestnicy polowania. Tak jak on był pierwszym blokowanym przeze mnie myśliwym, tak chyba my byliśmy jego pierwszymi blokującymi. – Dziewczynki, gdzie idziecie, nie idźcie tu, nie wolno, bo my strzelać będziemy – przemawiał do nas na początku całkowicie zbity z tropu. Dopiero kiedy prowadzący polowanie zorientował się, co się dzieje, zawrócił całą grupę i uświadomił staruszka: - To ekolodzy. Oni tu specjalnie przyszli nam przeszkadzać.
Wtedy jeszcze był uprzejmy. Tonował dwóch młodzieńców, którzy od początku próbowali straszyć nas policją. Staruszek nie dawał za wygraną.
- A co jest złego w polowaniu? – dopytywał.
- Zabijanie zwierząt – odpowiadaliśmy.
- A wy niby nie zabijacie? Kiełbaski ze świnki nie jecie? A karpia na Wielkanoc? (Tak właśnie powiedział).
- Nie – odpowiedziała mu spokojnie koleżanka, weganka od pięciu lat.
Nasze pierwsze spotkanie skończyło się pokojowym rozejściem się do samochodów. Dopiero kiedy myśliwi zorientowali się, że jedziemy za nimi, zrobili się mniej uprzejmi. Po raz drugi znaleźliśmy ich na stawach, kilometr dalej, skąd również ich wypłoszyliśmy, zanim zdążyli postrzelać. To wyjeżdżając stamtąd, kierownik polowania o mało nas nie rozjechał na grobli. Blokując przejazd, udało nam się uszczknąć kolejnych kilkadziesiąt minut ich czasu przeznaczonego na zabijanie zwierząt.
W końcu tego dnia nas zgubili. Było nas za mało, nie byliśmy w stanie pojechać za terenówką prowadzącego, która wywiodła nas na błotnistą, polną drogę. Nie wiem, czy udało im się zastrzelić jakieś zwierzę, mam nadzieję, że nie. Przynajmniej nie zrobili tego przez kilka pierwszych godzin. Nie zrobili tego dzięki nam. To była pierwsza skuteczna akcja obywatelska, w jakiej wzięłam udział. Postanowiłam, że będę to robić częściej.
Tworzy się grupa
Jeżdżę na blokady z grupą Warszawiacy Przeciw Myśliwym. Wciągnęła mnie do niej znajoma. Przekonał mnie jej wpis na Facebooku. "W sobotę odbędzie się rzeź dzików. Dziki, także lochy z młodymi, zostaną zapędzone do rowu z wodą przez nagonkę z psami. Tam myśliwi będą na nie czekać z załadowaną bronią" – pisała Dorota pod koniec listopada i apelowała do znajomych: - Potrzebujemy wsparcia. Może ktoś jeszcze może zmienić plany i zasilić ekipę? Start z Warszawy o 5:30". Tamto polowanie w końcu się nie odbyło, ale tydzień później byłam już na blokadzie na stawach.
Działalność grupy rozpoczęła Edyta. W styczniu rok temu. Nigdy nie akceptowała myślistwa, ale nie miała żadnego doświadczenia w akcjach bezpośrednich. Współpracowała tylko wcześniej ze stowarzyszeniem Otwarte Klatki. Wiedziała też, że w innych miastach organizują blokady polowań, śledziła dokonania grupy poznańskiej i wrocławskiej, jednak nie bardzo miała pojęcie, jak się do tego wszystkiego zabrać. Zaczęła śledzić strony kół łowieckich i informacje publikowane przez gminy. Natknęła się na plan polowań w swojej okolicy. Od wrocławian dowiedziała się, że nie ma żadnej warszawskiej grupy blokującej. Postanowiła sama spróbować.
- Na pierwsze blokowanie pojechałam tylko z siostrą i kolegą – opowiada. – Później, stopniowo przyłączali się kolejni. Pod koniec zeszłej zimy grupa stale jeżdżących na blokady liczyła już koło 20 osób.
Dziś Edyta koordynuje kilkadziesiąt osób. Każdy z nas trochę inaczej dojrzewał do jeżdżenia na blokady. Roman zawsze żył blisko przyrody. Latami obserwował ptaki, urządzał nawet w szkołach pogadanki dla dzieci na ten temat. Nie był jednak specjalnie wrogo nastawiony do myśliwych. - Wierzyłem jakoś w tę ich propagandę. Wydawało mi się, że dbają o zwierzęta, regulują populację i te wszystkie inne bzdury.
Sam był zapalonym wędkarzem. Łowił na sportowo, czyli wypuszczał złowione ryby. Wydawało mu się nawet, że im pomaga, bo czasem przed uwolnieniem oczyszczał je z pasożytów. Nie myślał o tym, jaki stres przeżywają wyciąganie na haczyku z wody. Sześć lat temu przestał jeść mięso. Zaczął więcej czytać o zwierzętach i o myśliwych. Jak bardzo propaganda mija się z praktyką, zrozumiał, wdając się w dyskusję z myśliwymi z własnej rodziny.
Przestał wędkować, ale nadal jego opór wobec myśliwych był tylko mentalny. Coś w nim pękło, gdy zobaczył ambonę na łące, na której prawie codziennie oglądał sarny, niedaleko swojego domu pod Warszawą. Zrozumiałem, że oni mogą zabić zwierzęta, które znałem. Obserwowałem to stado codziennie, wiedziałem, który koziołek podchodzi do mnie blisko, a który pojawia się tylko co kilka dni. Perspektywa, że mogłoby im się coś stać, mną wstrząsnęła.
Krok w krok za myśliwym
Pierwsza blokada Romana to było polowanie zbiorowe Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Nagrał nam je inny kolega. Student SGGW, który poszedł na weterynarię z miłości do zwierząt ze zdziwieniem odkrył, że jego uczelnia to siedlisko myśliwych. – Zajęcia z etyki weterynaryjnej prowadzi zapalony łowczy, który nawet po szkole chodzi w stroju myśliwskim. Poluje sporo wykładowców - opowiadał. O polowaniu uczelnianym w Rogowie, gdzie uczelnia ma swoje tereny leśne, dowiedział się z ogłoszeń rozwieszonych w salach wykładowych.
Oczywiście nie wszyscy weterynarze polują. Wielu naprawdę kocha zwierzęta. Weterynarką z wykształcenia jest inna nasza koleżanka - Alicja. Od 15 lat weganka, zaangażowana w działania edukacyjne na rzecz zwierząt. Spacery po lesie jednak pozwalają bezpośrednio ratować zwierzęta, dlatego, jak mówi, trudno je odpuścić. – Od tego, czy wstaniemy o czwartej czy piątej rano, zależy życie zwierząt. Nigdy nie zaspałam. Po ciężkim tygodniu pracy zobaczyć 10 dorodnych jeleni to bezcenne. I jednego martwego, któremu nie mogliśmy pomóc, bo było nas tamtym razem za mało. Plus sto - do motywacji.
Wiele osób do Warszawiaków Przeciw Myśliwym trafiło przez działalność na rzecz Puszczy Białowieskiej. Jesteśmy w różnym wieku, mamy różne doświadczenia i sytuację życiową. Jest chłopak, który nie może jeździć blokować ze względu na stan zdrowia, dorzuca się więc do benzyny, ktoś czasem pożycza samochód terenowy, inny pomaga robić plakaty.
Każda blokada jest inna. Tydzień temu, pod Mławą, w ogóle prawie nie wysiadaliśmy z samochodów. Myśliwi z koła, które przyjechaliśmy blokować, się nie pojawili. Trafiliśmy jednak na ich kolegów z dwóch innych kół. Wszyscy już jesteśmy wyczuleni na widok terenówek. Tego dnia po okolicy kręciło ich się sporo. Na pierwszą natknęłyśmy się w lesie. Wielka toyota pick-up z dwoma wielkimi facetami w środku. Na widok ich strzelb w kabinie zrobiło mi się nieswojo. Zwłaszcza że przed kilkoma minutami widziałyśmy stado łosi, zaledwie kilkadziesiąt metrów od drogi, a zaraz później drogę przeciął nam lis.
Zawróciłyśmy, żeby pojechać za myśliwymi. Zorientowali się chyba, że ich śledzimy i wjechali w taki teren, żeby mój samochód nie był w stanie przejechać. Ale po 15 minutach udało nam się ich odnaleźć na innym leśnym dukcie. Jeździłyśmy za nimi, póki nie zrezygnowali i nie wyjechali z lasu na dobre. W tym czasie inni pilnowali innych myśliwych. Kolega zwykłym dostawczakiem jeździł za jedną myśliwską ekipą w sumie kilka godzin, inni koledzy asystowali myśliwym przy jedzeniu bigosu i jeździli za nimi do sklepu. Nie odstępowali ich na krok. Myśliwi stracili okazję, żeby polować. Zwierzęta zyskały kolejny dzień życia.
Im bardziej się w to wkręcam, tym bardziej jestem przekonana o słuszności naszych akcji. Zaczęłam czytać, co myśliwi wypisują na swoich stronach internetowych. Ich hipokryzja razi mnie coraz bardziej. Wszystko koncentruje się tam na rytuale. "Prowadzący nie może zapomnieć o zwyczajach i tradycjach łowieckich" – przestrzega internetowy poradnik łowiecki w zaleceniach dla prowadzącego polowania zbiorowe. - "Stosowanie sygnałów łowieckich, języka łowieckiego czy zgodne z zasadami etyki i tradycji przeprowadzanie wszystkich obrzędów i ceremoniałów łowieckich z pewnością uczynią każde polowanie niezapomnianym, które nawet mimo braku sukcesów łowieckich okaże się wspaniałym przeżyciem dla każdego". Nigdzie nie piszą o zabijaniu zwierząt. Jest eufemistyczne "pozyskiwanie". Wielokrotnie myśliwi tłumaczyli nam w czasie blokad, że walczą z afrykańskim pomorem świń, uczestnicząc w polowaniu opisanym jako polowanie na lisy, jelenie albo kaczki.
Że polowanie nie jest żadnym pięknym rytuałem, a przeprowadzoną dla rozrywki rzezią niewinnych istot skutecznie pokazują zdjęcia z tak zwanych pokotów, czyli uroczystych zakończeń polowań. Zabite zwierzęta układa się na świerkowych gałązkach, nad ich krwawymi trupami dumnie stają ich zabójcy, często z dziećmi, które zdarza się, że biorą udział i w samych polowaniach, i uśmiechają się do obiektywów, jak na letnim festynie rodzinnym. Takie zdjęcia wiszą na stronach internetowych większości kół łowieckich, myśliwi przyozdabiają nimi własne profile facebookowe.
Dlatego na początku stycznia, na demonstracji pod hasłem "Nie dla Rzeczpospolitej Myśliwskiej" przeciwko kolejnym planowanym zmianom w Prawie łowieckim, też zrobiliśmy pokot. Tylko że ludzki. Koleżanki i koledzy z ucharakteryzowanymi ranami postrzałowymi leżeli na gałązkach świerkowych na chodniku - przed siedzibą główną Polskiego Związku Łowieckiego na warszawskim Nowym Świecie.
Szykuje się nowelizacja prawa łowieckiego
Ta nowelizacja, jeśli zostanie przyjęta, będzie następnym, po grudniowej ustawie, dotyczącej walki z ASF, aktem prawnym dającym dodatkowe, wielkie przywileje myśliwym. Była pisana pod dyktando lobby myśliwskiego i pozwoli mu zarabiać jeszcze większe pieniądze (na przykład na organizacji komercyjnych polowań)
Prace nad zmianami w ustawie toczyły się na razie w podkomisji pod kierunkiem posłanki Anny Paluch (PiS). 12 stycznia przyjęto ostatnie poprawki w projekcie. Prawo łowieckie jest teoretycznie zmienianie po to, żeby dostosować nasze przepisy do prawa unijnego. Rządzący koncentrują się na tym, że nowelizacja zmieni zasady wyznaczania granic obwodów łowieckich, ureguluje kwestie odszkodowań za szkody wyrządzone przez dzikie zwierzęta. Jak dotąd Annie Paluch udało się doprowadzić do odrzucenia wszystkich poprawek postulowanych przez organizacje ekologiczne i broniące praw zwierząt.
Podkomisja chce utrzymać prawo myśliwych do polowań zaledwie sto metrów od zabudowań. Nowy minister środowiska Henryk Kowalczyk zapowiedział, że jego zdaniem to za mała odległość, ale od razu zastrzegł, że proponowane przez ekologów pół kilometra to jednak za dużo.
Poza tym nowelizacja przewiduje utrudnienia dla właścicieli chcących wyłączyć swoje grunty z obwodów łowieckich. Żeby włączyć czyjś prywatny grunt do obwodu łowieckiego, czyli terenu, który może dzierżawić jakieś koło łowieckie i urządzać na nim polowania, administracja nie potrzebuje zgody właścicieli, co zresztą też od lat krytykują ekolodzy. Jednak do tej pory do wyłączenia ziemi z obwodu właścicielowi wystarczył wniosek złożony w sądzie. Jeśli projekt przejdzie w kształcie proponowanym przez podkomisję, trzeba będzie dodatkowo udowodnić przed sądem sprzeczność własnych poglądów z polowaniami.
Podkomisja nie zgodziła się też na wprowadzanie zakazu obecności dzieci na polowaniach ani na zakaz polowań zbiorowych, które są wyjątkowo inwazyjne i które my właśnie blokujemy. Do lasu wchodzi nawet po kilkadziesiąt osób. Naganiacze, używając kołatek, gonią zwierzęta wprost pod kule myśliwych.
Projekt nie zakłada też niestety obowiązku publikowania w powszechnie dostępnych domenach informacji o wszystkich polowaniach indywidualnych i zbiorowych. Podkomisja odrzuciła również tak postulowany przez ekologów zakaz używania nabojów z ołowiem, wyjątkowo szkodliwych dla środowiska. (Zdaniem Adama Wajraka z "Gazety Wyborczej" myśliwi każdego roku zostawiają w polskich lasach od 400 do 600 ton ołowiu. Metal pochodzi z chybionych strzałów, z ciał ranionych zwierząt. Później dostaje się do gleby i wody lub połykają go inne zwierzęta, przez co często umierają w męczarniach).
Nie przegłosowano także zakazu dokarmiania dzikich zwierząt. W tym myśliwi są wyjątkowo perfidni. Dokarmiając zwierzęta, zwiększają ich populację po to, żeby później móc do nich strzelać. Szczególnie szokujące są opisy myśliwskich wigilii, które zaczynają się od roznoszenia opłatków dla zwierząt po paśnikach, a kończą tryumfalnymi pokotowymi fotkami nad trupami zwierząt.
Mam nadzieję, że posłowie chociaż tym razem przeczytają projekt, nad którym przyjdzie im wkrótce głosować i choć część szkodliwych zmian proponowanych przez podkomisję posłanki Paluch nie zostanie wprowadzona. Tak czy siak, my nadal będziemy prowadzić swoją kampanię przeciwko myślistwu.
W XXI wieku zabijanie innych istot dla rozrywki nie może być powszechnie szanowanym hobby, a pokoty miejscem zjazdów celebrytów. Bardzo bym chciała, żeby za jakiś czas myślistwo było tak samo wstydliwym i potępianym przez opinię społeczną procederem jak bicie dzieci albo zmuszanie ich do pracy. Piszę to, będąc praprawnuczką znanego myśliwego, który nie tylko jeździł na polowania po całej Europie, a nawet Afryce, ale jeszcze na dodatek miał firmę produkującą naboje i inny ekwipunek myśliwski. Nie jestem dumna z jego hobby. Wstyd mi za nie. Czasy się zmieniły, dziś po prostu nie wypada już zabijać dla przyjemności. Zresztą zrobimy wszystko, żeby polowania przestały być przyjemne. Kolejna blokada już 21 stycznia. Pomagamy też ludziom z Łodzi rozkręcić własną grupę.