Słoik śmieci. Tylko tyle odpadków zbiera co roku pewna czteroosobowa rodzina z Kalifornii, która stosuje filozofię "zero waste". Dla porównania w śmietniku Polaka ląduje 300 kilogramów odpadków rocznie. Coraz popularniejszy nurt bezśmieciowego stylu życia ma być sposobem na posprzątanie tego bałaganu. Pomóc może w tym najnowsza decyzja Parlamentu Europejskiego, który przegłosował zakaz używania jednorazowego plastiku.
Bea Johnson napisała książkę o drodze do śmieciowej wstrzemięźliwości, która została przetłumaczona na 20 języków i stała się światowym bestsellerem. W powodzenie misji zrobienia gruntownych porządków długo nie wierzył nawet mąż autorki. Po pięciu latach przekonały go rachunki. - On myślał, że kupowanie rzeczy wielokrotnego użytku i zakupy jedzenia w dużych pojemnikach wykańczają nas finansowo – wspomina w rozmowie z Magazynem TVN24 Bea Johnson. - Nalegałam, by porównał wyciągi bankowe z 2005 roku, sprzed naszego życia zero waste, i z 2010 roku, kiedy już przyjęliśmy zero waste jako nasz styl. Zobaczył, że żyjąc w ten sposób, oszczędzamy 40 procent w rocznym domowym budżecie. Od tego czasu jest ze mną na pokładzie - przekonuje autorka.
Pokochaj swój dom
W domu rodziny Johnsonów jedyną jednorazową rzeczą, jakiej się używa, jest papier toaletowy. Nie ma natomiast papierowych ręczników, serwetek, chusteczek higienicznych, folii aluminiowej, papieru do pieczenia, gąbek, worków na śmieci, jednorazowych talerzy, sztućców, maszynek do golenia, lakierów do paznokci i do włosów, podpasek, tamponów, nici dentystycznych, gazet, wykałaczek czy taśmy klejącej. Gdy pytam Beę, jak dojść do takiego czystego etapu, zasypuje mnie statystykami: - Czy wiesz, że 15 procent ceny produktu, który sprzedawany jest w opakowaniu, stanowi właśnie to pudełko albo karton? Oznacza to, że kupując żywność, która jest na wagę (kasze, sól, ryż, cukier), automatycznie oszczędzasz 15 procent! Ale nasze oszczędności nie pochodzą wyłącznie z zakupów hurtowych. My zużywamy znacznie mniej rzeczy niż wcześniej, bo kupujemy tylko to, co należy zastąpić. Po drugie, gdy kupujemy jakąś rzecz, chociażby spodnie, to wybieramy używane - mówi autorka poradnika. I wysyła mi kultową w kręgach "zerowastowców" piramidę 5R. To wskazówki, dzięki którym rozpoczęcie życia bez śmieci ma być łatwiejsze. Powinnam więc odmawiać, redukować, używać ponownie, przetwarzać i kompostować (ang. refuse, reduce, reuse, recycle, rot).
.
Realizacja wytycznych z listy ma doprowadzić do tego, że śmieci mojej czteroosobowej rodziny też będą mieściły się w słoiku. Na razie muszę wynosić 5-litrowe wiadro odpadków dwa razy w tygodniu. Bea radzi mi, żebym na początek nie zbierała ulotek, nie przynosiła darmowych promocyjnych gadżetów z imprez, zrezygnowała z reklamówek i jednorazowych kubków. Przekonuje, że pierwsza zasada życia zero waste to "odmawiaj". A ja sprawdzam, czy to naprawdę takie łatwe.
Plastik do kosza
Polak rocznie zużywa prawie pół tysiąca reklamówek, a życie jednej z nich nie trwa dłużej niż 20 minut. Tymczasem foliówka potrzebuje nawet pół wieku, żeby się rozłożyć. Przepisy zakazujące sprzedaży jednorazówek wejdą w życie za trzy lata, wcześniej jednak muszą zaakceptować je wszystkie kraje członkowskie UE.
Państwa UE zaproponują też, czym na rynku zastąpić jednorazówki i w jaki sposób egzekwować przestrzeganie zakazu. Unia wypowiada wojnę plastikowym odpadom, bo to one najczęściej trafiają do mórz i oceanów. Według danych Parlamentu Europejskiego obecnie w wodach na całym świecie znajduje się ponad 150 milionów ton plastiku. 70 procent z nich to jednorazówki, którymi potem żywią się ryby. Mikroplastik z foliówek i słomek wykryto między innymi w krewetkach, homarach i tuńczykach. Plastik zabija co roku milion ptaków morskich i sto tysięcy tamtejszych ssaków.
W 2016 roku na całym świecie sprzedano ponad 480 miliardów plastikowych butelek. Gdyby zostały ułożone obok siebie, szlak stworzony z nich liczyłby połowę odległości od Ziemi do Słońca, czyli niemal 75 milionów kilometrów. Euromonitor (firma badająca światowy rynek spożywczy) szacuje, że jeśli nic się nie zmieni, w ciągu trzech lat zużycie plastikowych butelek zwiększy się o kolejne co najmniej 100 miliardów sztuk. Europosłowie w przegłosowanej rezolucji zaznaczyli, że do 2025 roku 90 procent używanych w UE butelek ze sztucznego tworzywa ma być przeznaczanych do recyklingu. Rozwiązać trzeba też problem zalewającej nas sterty papierowych kubków. Brytyjczycy w ciągu zaledwie dwóch minut zużywają ich tak dużo, że przykryłyby one klasyczny autobus piętrowy.
Puste opakowania po kawie są również plagą Nowego Jorku. Jedna z urzędniczek rady miasta uznała je za gorsze od karaluchów i próbowała kilka lat temu ograniczyć sprzedaż kawy w jednorazówkach. Bezskutecznie. Do recyklingu trafia zaledwie 0,25 procent tych opakowań. Większość z nich, żeby nie przeciekała, jest wzbogacana polietylenem, którego nie można oddzielić od papieru w czasie standardowego procesu przetwarzania surowców.
Z własnym kubkiem
Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, które powstało w ubiegłym roku, postanowiło zrobić u nas porządek z jednorazówkami i rozpoczęło akcję #zwłasnymkubkiem. Kawiarnie, które przyłączą się do niej, oferują taniej kawę wlewaną do kubka przynoszonego przez klienta. Najczęściej cena jest niższa o 1-2 złote. Agnieszka Sadowska-Konczal, która koordynuje ten projekt, informuje, że na mapie miejsc, do których można przyjść z własnym kubkiem, jest już 350 lokali. Nie tylko w dużych miastach.
– Lokale same zgłaszają się i często, mimo że nie jest to warunek udziału w akcji, dobrowolnie przyznają klientom przychodzącym z własnymi kubkami rabaty na zakupy. Rekordowa zniżka to 50 procent, więc bycie eko naprawdę się opłaca. W wielu miejscach przyłączenie się do akcji #zwłasnymkubkiem pociągnęło lawinę kolejnych zmian i jeszcze większe zaangażowanie w sprawy środowiska – twierdzi koordynatorka.
Lokale zaczęły np. masowo rezygnować z plastikowych słomek i stawiać kompostowniki. Jedna z sieci kawiarni postanowiła rozdawać odpady z kawy klientom. Przygotowano dla nich książeczkę z przepisami na domowy peeling do ciała, środek czyszczący meble albo nawóz do roślin. Fusy są darmowe, a gdy się skończą, można do kawiarni wrócić po kolejną, świeżą porcję.
Audyt śmieci
Nie tylko z własnym kubkiem, ale butelką na wodę, pudełkiem na kanapki, robionymi w domu woskowymi owijkami, które zastępują papier śniadaniowy, i swoimi sztućcami podróżuje Kasia Wągrowska. Autorka bloga "Ograniczam się" była zmęczona nadmiarem otaczających ją rzeczy. W czasie porządków zebrała 12 worków ubrań, których nie nosiła. - Zrobiłam domowy audyt śmieciowy, który pozwolił mi ustalić, jakich odpadów wytwarzam najwięcej - wówczas był to jednorazowy plastik, a potem, krok po kroku, dążyłam do ich ograniczenia – mówi blogerka.
Teraz Kasia zbiera niewiele odpadów, najwyżej kilka kilogramów przez dwa miesiące. O swoich doświadczeniach i życiu bez śmieci napisała książkę. Ci, którzy po lekturze "Życia Zero Waste" idą w jej ślady, mogą bez problemu kupić wielorazowe woreczki na zakupy, bawełniane płatki kosmetyczne, myjki do naczyń plecione ze sznurka konopnego, szampony w kostce, wielorazowe podpaski (jednorazowych kobieta zużywa przez całe życie co najmniej 10 tysięcy), kubeczki menstruacyjne i wkładki laktacyjne. Coś, czego jeszcze dwa lata temu na rynku w zasadzie nie było. To rzeczy z dobrych materiałów, które po wypraniu da się używać wiele razy. Szyją je najczęściej ci, którzy już weszli na drogę zero waste i teraz próbują do niej przekonać innych. Zamówienia zbierają głównie w mediach społecznościowych, gdzie prężnie działają grupy poświęcone zero waste. Tam też można znaleźć przepis na mydło z kasztanów lub domowy płyn do mycia podłóg ze skórek pomarańczy.
W Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu pojawiły się też sklepy, w których asortyment jest bez opakowania, dostępny luzem. W Niemczech funkcjonują już sieci takich marketów. Klient przychodzi po zakupy z własnym pudełkiem lub słoikiem. Do nich wsypuje kaszę, ryż czy makaron. Napoje i płyny bez detergentów są w szklanych butelkach. Takie zakupy nie generują żadnych zbędnych opakowań i bywają łatwiejsze niż w zwykłym markecie, gdzie sprzedawca, powołując się na obowiązujące w jego firmie procedury, może odmówić włożenia szynki czy sera do pojemnika klienta.
Torebka z koszulki
Bea Johnson porównuje początki zero waste do detoksu. Trzeba wykazać się sporą determinacją. Porzucenie konsumpcyjnego trybu życia może być bowiem tak trudne jak pożegnanie się z cukrem. Kasia Wągrowska twierdzi, że życie w Polsce według zasad zero waste jest możliwe, choć nie bez większych poświęceń. - Na pewno przydałoby się więcej sklepów z żywnością na wagę, cenowo dostępną dla wszystkich, niezależnie od zamożności. Promocja oddolnych inicjatyw, takich jak kooperatywy spożywcze, freeshopy, lokalne centra ekonomii współdzielenia, wypożyczalnie sprzętów wszelakich, kawiarenki naprawcze - to jeden z ważniejszych elementów, żeby łatwiej się nam żyło w ramach gospodarki o obiegu zamkniętym - takiej, w której wykorzystujemy rzeczy ponownie, a nie je od razu wyrzucamy. Dużym ułatwieniem byłoby wprowadzenie kaucji za butelki i butelkomatów, takie jak funkcjonują w Niemczech czy w Skandynawii. To dodatkowo motywuje do właściwej segregacji śmieci - wyjaśnia autorka książki "Życie Zero Waste”.
Ja w słoikach po dżemie trzymam mąkę i ryż. Karton, w którym przyszła paczka z książkami, dałam dzieciom do przemalowania na statek kosmiczny. Pudełko po butach pozwala ogarnąć chaos w skarpetkach. Ale, żeby z koszulki, którą mój mąż nosił w liceum, zrobić użytek, muszę o wsparcie prosić Julię Wizowską. Autorka bloga "Na nowo śmieci" uczy na warsztatach upcyklingowych, jak niepotrzebną już bluzkę przerobić na stylową torebkę albo upleść z niej naszyjnik. Z koszuli szyje plecak na wakacyjne wycieczki, zepsutą parasolkę zmienia w ochraniacz na matę do jogi. Nieużywany koc w kratkę u Julii zostaje jesiennym płaszczem.
- Nie jestem zwolenniczką przerabiania śmieci na śmieci, więc rzeczy, które dostają drugie życie, powinny być w moim przekonaniu praktyczne, funkcjonalne i piękne. To z jednej strony ma znaczenie ekologiczne, bo sprawiam, że mniej przedmiotów ląduje w koszu na śmieci, ale też marnuje się mniej energii potrzebnej do wytworzenia nowych rzeczy. A z drugiej strony - ekonomiczne: rzeczy, które i tak bym kupiła, przerobiłam z innych, niepotrzebnych, więc zaoszczędziłam na wydatkach. Dam ci przykład: potrzebuję nowego abażuru do lampy. Zamiast iść po niego do sklepu, zrobię go z makulatury. Przy użyciu odpowiedniej technologii, po malowaniu i zabezpieczeniu nikt nawet nie zgadnie, że klosz jest ze ścinek gazet - opowiada Julia Wizowska.
Dżinsy do wynajęcia
Trudno też spostrzec, że spodnie, które oglądam w jednym z holenderskich internetowych sklepów, ktoś już wcześniej nosił. Właściciel ich nie chciał, trafiły do recyklingu, a z uzyskanego surowca zostały uszyte nowe, które mogę teraz... wypożyczyć. Za 30 dolarów abonamentu mam możliwość wyboru trzech par dżinsów do użytkowania przez rok. Gdy popsuje się w nich zamek albo zrobi dziura, mogę liczyć na darmową naprawę. Spodnie można zamówić z każdego miejsca w Europie. Po 12 miesiącach wracają do firmy, są znowu przerabiane, a ja decyduję, czy przedłużam abonament i wybieram kolejne modele. Pomysł na zbieranie, recykling i wypożyczanie dżinsów powstał w Holandii. Sześć lat temu wpadł na niego przedsiębiorca Bert van Son, który w branży odzieżowej spędził 30 lat. Nie chciał już uczestniczyć w masowej produkcji i przykładać ręki do tego, żeby ubranie było przedmiotem jednorazowego użytku. Producent uznał, że koszty ekologiczne są zbyt duże. Pozytywne opinie zadowolonych i urzeczonych ideą klientów sprawiły, że firma Mod Jeans myśli o tym, by działać także poza Europą.
Ubranie z biblioteki
W Polsce można wypożyczyć nie tylko spodnie, ale i całe zestawy ciuchów. We Wrocławiu od roku działa Biblioteka Ubrań. Marta Niemczyńska, współwłaścicielka firmy, mówi, że z ich oferty korzystają kobiety od 25. do 55. roku życia. - Większość wypożycza sukienki lub konkretny outfit, który jest im potrzebny na jedną okazję - wesele lub podróż. To świetny sposób na szybką zmianę bez konieczności kupowania i gromadzenia ubrań, których nie potrzebujemy na stałe. Są też osoby, które wypożyczają ubrania ze względów ekologicznych, i takie, które po prostu kochają modę i szukają wyjątkowych ubrań, których nie ma gdzie indziej. Jest wśród nich spora grupa pasjonatek ubrań vintage, czyli właśnie perełek modowych, których już się nie produkuje. Są oryginalne, jedyne w swoim rodzaju i większość z nich ma swoją przeszłość. To niezwykłe, że wypożyczając ubrania, dopisujemy im dalszą część historii - cieszy się Marta.
Martę i jej przyjaciółkę Agnieszkę skłoniły do otwarcia Biblioteki Ubrań własne doświadczenia. Jedna z nich pracowała w sklepie z odzieżą i widziała, jak dużo rzeczy trafia do śmietnika. Druga pisała pracę licencjacką o tym, jak ekonomiczne jest dzielenie się rzeczami. Kolekcje w sklepach odzieżowych potrafią zmieniać się nawet co tydzień, ubrania są kiepskiej jakości i szybko się niszczą. W Niemczech, gdzie mieszkały dziewczyny, w koszu ląduje każdego roku co najmniej milion ton niepotrzebnych ubrań. W Nowym Jorku w tym samym okresie wyrzuca się około 200 tysięcy ton spodni, koszul i sukienek. Tylko niespełna cztery procent niechcianej już odzieży dociera do lumpeksów, a najwyżej jeden procent ma szansę na recykling.
- Pożyczanie jako takie nie jest niczym nowym. Od zawsze to robiliśmy, a teraz dzięki internetowi stało się to możliwe na większą skalę. Każda osoba, która zamierza wypożyczyć ubrania, wie, że są one czyste, wypielęgnowane i gotowe do założenia. Przy zwrocie ubrań nie trzeba ich prać, gdyż jako Biblioteka Ubrań i tak to zrobimy. A środki, których używamy, to ręcznie robiony proszek do prania i mydełko kokosowe na trudne plamy albo orzechy indyjskie. Dbamy o to, aby wszystko było jak najmniejszym obciążeniem dla środowiska - zapewnia Marta Niemczyńska.
Do naprawy
Uszycie jednej koszulki pochłania 700 litrów wody, a do produkcji ubrań z bawełny wykorzystuje się osiem tysięcy rozmaitych środków chemicznych. Uzbrojeni w tę wiedzę zerowastowcy wolą ratować rzeczy zamiast je wyrzucać. Sprzyjają temu imprezy. Ze starą garderobą najlepiej pójść na swap party. To bezgotówkowe wymiany. Spotkania robią furorę w USA. Idea jest także coraz popularniejsza u nas. Zainteresowana grupa umawia się w przyjaznej kawiarni i dokonuje transakcji. Za torebkę można dostać czapkę czy sukienkę, a jeśli nic nie wpada nam w oko - filiżankę kawy. Oferowane na swap party rzeczy nie mogą być zniszczone i popsute. Takie powinny trafić do kawiarenki naprawczej – miejsca, w którym pojawiają się fachowcy z różnych dziedzin i przez cały dzień za darmo reperują sprzęt.
W jednej z kawiarenek, zorganizowanej przez Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, spotkałam głównie młodych ludzi, którzy przyszli naprawić rower, komputer albo splątaną biżuterię. Najbardziej oblegany w kawiarni był Repair Man, czyli Jurek Cependa. Absolwent politechniki porzucił etat i został mobilnym elektronikiem. Od roku bez problemu utrzymuje się z przywracania do życia sprzętów, które zawiodły. Do klientów jeździ rowerem.
- Najczęściej wystarczy wymienić drobne i niedrogie części, żeby sprzęt znowu działał i nie trzeba było go wyrzucać na śmietnik – mówi.
Wbrew pozorom nie dzwonią do niego tylko emeryci, których nie stać na kupienie nowych rzeczy. Sporo zleceń dostaje od młodych ludzi, którzy zauważyli, że bardziej opłaca się naprawić niż iść po nowe. Jeśli sami nie potrafią czegoś zreperować, a chcą nadrobić zaległości, mogą zapisać się na warsztaty do Julii Wizowskiej, która nie tylko redaguje bloga o śmieciach, ale razem z przyjaciółkami prowadzi także pracownię Cztery Razy Trzy. Tam można nauczyć się szyć, szydełkować, wyplatać i dziergać. Kolejka chętnych do zrobienia własnego hamaka czy kosmetycznego zestawu zero waste rośnie. - Prowadzimy życie oparte na konsumpcji, szybkiej modzie, szybkim jedzeniu, produkujemy więcej odpadów, niż jesteśmy w stanie przerobić. Aby nie zagrzebać się w hałdach i morzach pełnych odpadów, musimy być, jeśli nie zero, to przynajmniej less waste – zachęca Julia i wrzuca na bloga zdjęcia biżuterii, którą zrobiła ze stłuczonego kubka.