logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca
  • 2
    Justyna Sieklucka Segregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”
  • 3
    Katarzyna Guzik Tropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść
  • 4
    Sylwia Majcher Wielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować
  • 5
    Małgorzata Goślińska Nieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"
  • 6
    Tomasz Wiśniowski Fundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto
  • 7
    Joanna Górnikowska Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"
  • 8
    Tomasz-Marcin Wrona "Jestem tylko muzyczną prostytutką"
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Małgorzata Solecka, Katarzyna Świerczyńska

Do wybuchu epidemii wystarczy jeden zarażony. Śmiertelna choroba wraca

Zobacz

Tytuł: Odra jest szczególnie niebezpieczna u dzieci Źródło: Shutterstock

Justyna Sieklucka

ZobaczSegregacja dzieci we Włoszech. „To zmierza w stronę rasizmu”

Czytaj artykuł

Tytuł: Dzieci imigrantów nie mogły jeść w szkolnej stołówce Źródło: Shutterstock

Katarzyna Guzik

ZobaczTropikalny Hitlerzinho. Karmi się strachem, wypluwa nienawiść

Czytaj artykuł

Sylwia Majcher

ZobaczWielorazowe podpaski, wypożyczone jeansy. Nic nie może się zmarnować

Czytaj artykuł

Tytuł: Ruch "Zero waste" zyskuje na popularności

Podziel się

Słoik śmieci. Tylko tyle odpadków zbiera co roku pewna czteroosobowa rodzina z Kalifornii, która stosuje filozofię "zero waste". Dla porównania w śmietniku Polaka ląduje 300 kilogramów odpadków rocznie. Coraz popularniejszy nurt bezśmieciowego stylu życia ma być sposobem na posprzątanie tego bałaganu. Pomóc może w tym najnowsza decyzja Parlamentu Europejskiego, który przegłosował zakaz używania jednorazowego plastiku.

Bea Johnson napisała książkę o drodze do śmieciowej wstrzemięźliwości, która została przetłumaczona na 20 języków i stała się światowym bestsellerem. W powodzenie misji zrobienia gruntownych porządków długo nie wierzył nawet mąż autorki. Po pięciu latach przekonały go rachunki. - On myślał, że kupowanie rzeczy wielokrotnego użytku i zakupy jedzenia w dużych pojemnikach wykańczają nas finansowo – wspomina w rozmowie z Magazynem TVN24 Bea Johnson. - Nalegałam, by porównał wyciągi bankowe z 2005 roku, sprzed naszego życia zero waste, i z 2010 roku, kiedy już przyjęliśmy zero waste jako nasz styl. Zobaczył, że żyjąc w ten sposób, oszczędzamy 40 procent w rocznym domowym budżecie. Od tego czasu jest ze mną na pokładzie - przekonuje autorka.

Bea Johnson

Pokochaj swój dom

W domu rodziny Johnsonów jedyną jednorazową rzeczą, jakiej się używa, jest papier toaletowy. Nie ma natomiast papierowych ręczników, serwetek, chusteczek higienicznych, folii aluminiowej, papieru do pieczenia, gąbek, worków na śmieci, jednorazowych talerzy, sztućców, maszynek do golenia, lakierów do paznokci i do włosów, podpasek, tamponów, nici dentystycznych, gazet, wykałaczek czy taśmy klejącej. Gdy pytam Beę, jak dojść do takiego czystego etapu, zasypuje mnie statystykami: - Czy wiesz, że 15 procent ceny produktu, który sprzedawany jest w opakowaniu, stanowi właśnie to pudełko albo karton? Oznacza to, że kupując żywność, która jest na wagę (kasze, sól, ryż, cukier), automatycznie oszczędzasz 15 procent! Ale nasze oszczędności nie pochodzą wyłącznie z zakupów hurtowych. My zużywamy znacznie mniej rzeczy niż wcześniej, bo kupujemy tylko to, co należy zastąpić. Po drugie, gdy kupujemy jakąś rzecz, chociażby spodnie, to  wybieramy używane  - mówi autorka poradnika. I wysyła mi kultową w kręgach "zerowastowców" piramidę 5R. To wskazówki, dzięki którym rozpoczęcie życia bez śmieci ma być łatwiejsze. Powinnam więc odmawiać, redukować, używać ponownie, przetwarzać i kompostować (ang. refuse, reduce, reuse, recycle, rot).

.             
    
    
Piramida 5R

Realizacja wytycznych z listy ma doprowadzić do tego, że śmieci mojej czteroosobowej rodziny też będą mieściły się w słoiku. Na razie muszę wynosić 5-litrowe wiadro odpadków dwa razy w tygodniu. Bea radzi mi, żebym na początek nie zbierała ulotek, nie przynosiła darmowych promocyjnych gadżetów z imprez, zrezygnowała z reklamówek i jednorazowych kubków. Przekonuje, że pierwsza zasada życia zero waste to "odmawiaj". A ja sprawdzam, czy to naprawdę takie łatwe.

Plastik do kosza

Polak rocznie zużywa prawie pół tysiąca reklamówek, a życie jednej z nich nie trwa dłużej niż 20 minut. Tymczasem foliówka potrzebuje nawet pół wieku, żeby się rozłożyć. Przepisy zakazujące sprzedaży jednorazówek wejdą w życie za trzy lata, wcześniej jednak muszą zaakceptować je wszystkie kraje członkowskie UE.

Państwa UE zaproponują też, czym na rynku zastąpić jednorazówki i w jaki sposób egzekwować przestrzeganie zakazu. Unia wypowiada wojnę plastikowym odpadom, bo to one najczęściej trafiają do mórz i oceanów. Według danych Parlamentu Europejskiego obecnie w wodach na całym świecie znajduje się ponad 150 milionów ton plastiku. 70 procent z nich to jednorazówki, którymi potem żywią się ryby. Mikroplastik z foliówek i słomek wykryto między innymi w krewetkach, homarach i tuńczykach. Plastik zabija co roku milion ptaków morskich i sto tysięcy tamtejszych ssaków.

Za trzy lata plastikowe słomki bedą zabronione

W 2016 roku na całym świecie sprzedano ponad 480 miliardów plastikowych butelek. Gdyby zostały ułożone obok siebie, szlak stworzony z nich liczyłby połowę odległości od Ziemi do Słońca, czyli niemal 75 milionów kilometrów. Euromonitor (firma badająca światowy rynek spożywczy) szacuje, że jeśli nic się nie zmieni, w ciągu trzech lat zużycie plastikowych butelek zwiększy się o kolejne co najmniej 100 miliardów sztuk. Europosłowie w przegłosowanej rezolucji zaznaczyli, że do 2025 roku 90 procent używanych w UE butelek ze sztucznego tworzywa ma być przeznaczanych do recyklingu. Rozwiązać trzeba też problem zalewającej nas sterty papierowych kubków. Brytyjczycy w ciągu zaledwie dwóch minut zużywają ich tak dużo, że przykryłyby one klasyczny autobus piętrowy.

Autobus z plastikowych kubków / Źródło: twitter.com/hughsWaronWaste

Puste opakowania po kawie są również plagą Nowego Jorku. Jedna z urzędniczek rady miasta uznała je za gorsze od karaluchów i próbowała kilka lat temu ograniczyć sprzedaż kawy w jednorazówkach. Bezskutecznie. Do recyklingu trafia zaledwie 0,25 procent tych opakowań. Większość z nich, żeby nie przeciekała, jest wzbogacana polietylenem, którego nie można oddzielić od papieru w czasie standardowego procesu przetwarzania surowców.

Z własnym kubkiem

Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, które powstało w ubiegłym roku, postanowiło zrobić u nas porządek z jednorazówkami i rozpoczęło akcję #zwłasnymkubkiem. Kawiarnie, które przyłączą się do niej, oferują taniej kawę wlewaną do kubka przynoszonego przez klienta. Najczęściej cena jest niższa o 1-2 złote. Agnieszka Sadowska-Konczal, która koordynuje ten projekt, informuje, że na mapie miejsc, do których można przyjść z własnym kubkiem, jest już 350 lokali. Nie tylko w dużych miastach.

#zwłasnymkubkiem / Źródło: Polskie Stowarzyszenie Zero Waste

– Lokale same zgłaszają się i często, mimo że nie jest to warunek udziału w akcji, dobrowolnie przyznają klientom przychodzącym z własnymi kubkami rabaty na zakupy. Rekordowa zniżka to 50 procent, więc bycie eko naprawdę się opłaca. W wielu miejscach przyłączenie się do akcji #zwłasnymkubkiem pociągnęło lawinę kolejnych zmian i jeszcze większe zaangażowanie w sprawy środowiska – twierdzi koordynatorka.

Lokale zaczęły np. masowo rezygnować z plastikowych słomek i stawiać kompostowniki. Jedna z sieci kawiarni postanowiła rozdawać odpady z kawy  klientom. Przygotowano dla nich książeczkę z przepisami na domowy peeling do ciała, środek czyszczący meble albo nawóz do roślin. Fusy są darmowe, a gdy się skończą, można do kawiarni wrócić po kolejną, świeżą porcję.

Nawóz, peeling, środek czyszczący / Źródło: Organic Coffee

Audyt śmieci

Nie tylko z własnym kubkiem, ale butelką na wodę, pudełkiem na kanapki, robionymi w domu woskowymi owijkami, które zastępują papier śniadaniowy, i swoimi sztućcami podróżuje Kasia Wągrowska. Autorka bloga "Ograniczam się" była zmęczona nadmiarem otaczających ją rzeczy. W czasie porządków zebrała 12 worków ubrań, których nie nosiła. - Zrobiłam domowy audyt śmieciowy, który pozwolił mi ustalić, jakich odpadów wytwarzam najwięcej - wówczas był to jednorazowy plastik, a potem, krok po kroku, dążyłam do ich ograniczenia – mówi blogerka.

Francuzi walczą z marnowaniem jedzenia. Rocznie wyrzucanych jest 9 milionów ton / Wideo: Anna Kowalska/Fakty o Świecie TVN24 BiS

Teraz Kasia zbiera niewiele odpadów, najwyżej kilka kilogramów przez dwa miesiące. O swoich doświadczeniach i życiu bez śmieci napisała książkę. Ci, którzy po lekturze "Życia Zero Waste" idą w jej ślady, mogą bez problemu kupić wielorazowe woreczki na zakupy, bawełniane płatki kosmetyczne, myjki do naczyń plecione ze sznurka konopnego, szampony w kostce, wielorazowe podpaski  (jednorazowych kobieta zużywa przez całe życie co najmniej 10 tysięcy), kubeczki menstruacyjne i wkładki laktacyjne. Coś, czego jeszcze dwa lata temu na rynku w zasadzie nie było. To rzeczy z dobrych materiałów, które po wypraniu da się używać wiele razy. Szyją je najczęściej ci, którzy już weszli na drogę zero waste i teraz próbują do niej przekonać innych. Zamówienia zbierają głównie w mediach społecznościowych, gdzie prężnie działają grupy poświęcone zero waste. Tam też można znaleźć przepis na mydło z kasztanów lub domowy płyn do mycia podłóg ze skórek pomarańczy.

Magazyn Podpaski i platki wielorazowe / Źródło: Sylwia Majcher

W Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu pojawiły się też sklepy, w których asortyment jest bez opakowania, dostępny luzem. W Niemczech funkcjonują już sieci takich marketów. Klient przychodzi po zakupy z własnym pudełkiem lub słoikiem. Do nich wsypuje kaszę, ryż czy makaron. Napoje i płyny bez detergentów są w szklanych butelkach. Takie zakupy nie generują żadnych zbędnych opakowań i bywają łatwiejsze niż w zwykłym markecie, gdzie sprzedawca, powołując się na obowiązujące w jego firmie procedury, może odmówić włożenia szynki czy sera do pojemnika klienta.

Produkty bez opakowań, na wagę / Źródło: Kasia Wągrowska/ograniczamsie.com

Torebka z koszulki

Bea Johnson porównuje początki zero waste do detoksu. Trzeba wykazać się sporą determinacją. Porzucenie konsumpcyjnego trybu życia może być bowiem tak trudne jak pożegnanie się z cukrem. Kasia Wągrowska twierdzi, że życie w Polsce według zasad zero waste jest możliwe, choć nie bez większych poświęceń. - Na pewno przydałoby się więcej sklepów z żywnością na wagę, cenowo dostępną dla wszystkich, niezależnie od zamożności. Promocja oddolnych inicjatyw, takich jak kooperatywy spożywcze, freeshopy, lokalne centra ekonomii współdzielenia, wypożyczalnie sprzętów wszelakich, kawiarenki naprawcze - to jeden z ważniejszych elementów, żeby łatwiej się nam żyło w ramach gospodarki o obiegu zamkniętym - takiej, w której wykorzystujemy rzeczy ponownie, a nie je od razu wyrzucamy. Dużym ułatwieniem byłoby wprowadzenie kaucji za butelki i butelkomatów, takie jak funkcjonują w Niemczech czy w Skandynawii. To dodatkowo motywuje do właściwej segregacji śmieci - wyjaśnia autorka książki "Życie Zero Waste”.

Ja w słoikach po dżemie trzymam mąkę i ryż. Karton, w którym przyszła paczka z książkami, dałam dzieciom do przemalowania na statek kosmiczny. Pudełko po butach pozwala ogarnąć chaos w skarpetkach. Ale, żeby z koszulki, którą mój mąż nosił w liceum, zrobić użytek, muszę o wsparcie prosić Julię Wizowską. Autorka bloga "Na nowo śmieci" uczy na warsztatach upcyklingowych, jak niepotrzebną już bluzkę przerobić na stylową torebkę albo upleść z niej naszyjnik. Z koszuli szyje plecak na wakacyjne wycieczki, zepsutą parasolkę zmienia w ochraniacz na matę do jogi. Nieużywany koc w kratkę u Julii zostaje jesiennym płaszczem.

Wielorazowe torby i kubki / Źródło: Kasia Wągrowska/ograniczamsie.com

- Nie jestem zwolenniczką przerabiania śmieci na śmieci, więc rzeczy, które dostają drugie życie, powinny być w moim przekonaniu praktyczne, funkcjonalne i piękne. To z jednej strony ma znaczenie ekologiczne, bo sprawiam, że mniej przedmiotów ląduje w koszu na śmieci, ale też marnuje się mniej energii potrzebnej do wytworzenia nowych rzeczy. A z drugiej strony - ekonomiczne: rzeczy, które i tak bym kupiła, przerobiłam z innych, niepotrzebnych, więc zaoszczędziłam na wydatkach. Dam ci przykład: potrzebuję nowego abażuru do lampy. Zamiast iść po niego do sklepu, zrobię go z makulatury. Przy użyciu odpowiedniej technologii, po malowaniu i zabezpieczeniu nikt nawet nie zgadnie, że klosz jest ze ścinek gazet  - opowiada Julia Wizowska.

Dżinsy do wynajęcia

Trudno też spostrzec, że spodnie, które oglądam w jednym z holenderskich internetowych sklepów, ktoś już wcześniej nosił. Właściciel ich nie chciał, trafiły do recyklingu, a z uzyskanego surowca zostały uszyte nowe, które mogę teraz... wypożyczyć. Za 30 dolarów abonamentu mam możliwość wyboru trzech par dżinsów do użytkowania przez rok. Gdy popsuje się w nich zamek albo zrobi dziura, mogę liczyć na darmową naprawę. Spodnie można zamówić z każdego miejsca w Europie. Po 12 miesiącach wracają do firmy, są znowu przerabiane, a ja decyduję, czy przedłużam abonament i wybieram kolejne modele. Pomysł na zbieranie, recykling i wypożyczanie dżinsów powstał w Holandii. Sześć lat temu wpadł na niego przedsiębiorca Bert van Son, który w branży odzieżowej spędził 30 lat. Nie chciał już uczestniczyć w masowej produkcji i przykładać ręki do tego, żeby ubranie było przedmiotem jednorazowego użytku. Producent uznał, że koszty ekologiczne są zbyt duże. Pozytywne opinie zadowolonych i urzeczonych ideą klientów sprawiły, że firma Mod Jeans myśli o tym, by działać także poza Europą.

Mud jeans / Źródło: MUD Jeans

Ubranie z biblioteki

W Polsce można wypożyczyć nie tylko spodnie, ale i całe zestawy ciuchów. We Wrocławiu od roku działa Biblioteka Ubrań. Marta Niemczyńska, współwłaścicielka firmy, mówi, że z ich oferty korzystają kobiety od 25. do 55. roku życia. - Większość wypożycza sukienki lub konkretny outfit, który jest im potrzebny na jedną okazję - wesele lub podróż. To świetny sposób na szybką zmianę bez konieczności kupowania i gromadzenia ubrań, których nie potrzebujemy na stałe. Są też osoby, które wypożyczają ubrania ze względów ekologicznych, i takie, które po prostu kochają modę i szukają wyjątkowych ubrań, których nie ma gdzie indziej. Jest wśród nich spora grupa pasjonatek ubrań vintage, czyli właśnie perełek modowych, których już się nie produkuje. Są oryginalne, jedyne w swoim rodzaju i większość z nich ma swoją przeszłość. To niezwykłe, że wypożyczając ubrania, dopisujemy im dalszą część historii - cieszy się Marta.

Martę i jej przyjaciółkę Agnieszkę skłoniły do otwarcia Biblioteki Ubrań własne doświadczenia. Jedna z nich pracowała w sklepie z odzieżą i widziała, jak dużo rzeczy trafia do śmietnika. Druga pisała pracę licencjacką o tym, jak ekonomiczne jest dzielenie się rzeczami. Kolekcje w sklepach odzieżowych potrafią zmieniać się nawet co tydzień, ubrania są kiepskiej jakości i szybko się niszczą. W Niemczech, gdzie mieszkały dziewczyny, w koszu ląduje każdego roku co najmniej milion ton niepotrzebnych ubrań. W Nowym Jorku w tym samym okresie wyrzuca się około 200 tysięcy ton spodni, koszul i sukienek. Tylko niespełna cztery procent niechcianej już odzieży dociera do lumpeksów, a najwyżej  jeden procent ma szansę na recykling.

- Pożyczanie jako takie nie jest niczym nowym. Od zawsze to robiliśmy, a teraz dzięki internetowi stało się to możliwe na większą skalę. Każda osoba, która zamierza wypożyczyć ubrania, wie, że są one czyste, wypielęgnowane i gotowe do założenia. Przy zwrocie ubrań nie trzeba ich prać, gdyż jako Biblioteka Ubrań i tak to zrobimy. A środki, których używamy, to ręcznie robiony proszek do prania i mydełko kokosowe na trudne plamy albo orzechy indyjskie. Dbamy o to, aby wszystko było jak najmniejszym obciążeniem dla środowiska - zapewnia Marta Niemczyńska.

Do naprawy

Uszycie jednej koszulki pochłania 700 litrów wody, a do produkcji ubrań z bawełny wykorzystuje się osiem tysięcy rozmaitych środków chemicznych. Uzbrojeni w tę wiedzę zerowastowcy wolą ratować rzeczy zamiast je wyrzucać. Sprzyjają temu imprezy. Ze starą  garderobą najlepiej pójść na swap party. To bezgotówkowe wymiany. Spotkania robią furorę w USA. Idea jest także coraz popularniejsza u nas. Zainteresowana grupa umawia się w przyjaznej kawiarni i dokonuje transakcji. Za torebkę można dostać czapkę czy sukienkę, a jeśli nic nie wpada nam w oko  - filiżankę kawy. Oferowane na swap party rzeczy nie mogą być zniszczone i popsute. Takie powinny trafić do kawiarenki naprawczej – miejsca, w którym pojawiają się fachowcy z różnych dziedzin i przez cały dzień za darmo reperują sprzęt.

W jednej z kawiarenek, zorganizowanej przez Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, spotkałam głównie młodych ludzi, którzy przyszli naprawić rower, komputer albo splątaną biżuterię. Najbardziej oblegany w kawiarni był Repair Man, czyli Jurek Cependa. Absolwent politechniki porzucił etat i został mobilnym elektronikiem. Od roku bez problemu utrzymuje się z przywracania do życia sprzętów, które zawiodły. Do klientów jeździ rowerem.

- Najczęściej wystarczy wymienić drobne i niedrogie części, żeby sprzęt znowu działał i nie trzeba było go wyrzucać na śmietnik – mówi.

Wbrew pozorom nie dzwonią do niego tylko emeryci, których nie stać na kupienie nowych rzeczy. Sporo zleceń dostaje od młodych ludzi, którzy zauważyli, że bardziej opłaca się naprawić niż iść po nowe. Jeśli sami nie potrafią czegoś zreperować, a chcą nadrobić zaległości, mogą zapisać się na warsztaty do Julii Wizowskiej, która nie tylko redaguje bloga o śmieciach, ale razem z przyjaciółkami prowadzi także pracownię Cztery Razy Trzy. Tam można nauczyć się szyć, szydełkować, wyplatać i dziergać. Kolejka chętnych do zrobienia własnego hamaka czy kosmetycznego zestawu zero waste rośnie. - Prowadzimy życie oparte na konsumpcji, szybkiej modzie, szybkim jedzeniu, produkujemy więcej odpadów, niż jesteśmy w stanie przerobić. Aby nie zagrzebać się w hałdach i morzach pełnych odpadów, musimy być, jeśli nie zero, to przynajmniej less waste – zachęca Julia i wrzuca na bloga zdjęcia biżuterii, którą zrobiła ze stłuczonego kubka.

Podziel się
-
Zwiń

Małgorzata Goślińska

ZobaczNieludzka żałoba. "One myślą, że ten pan gdzieś tam jest"

Czytaj artykuł

Tytuł: Zwierzęta na swój sposób przeżywają żałobę Źródło: Shutterstock

Tomasz Wiśniowski

ZobaczFundował pączki, dawał samochody. Ukochany miliarder osierocił całe miasto

Czytaj artykuł

Tytuł: Vichai Srivaddhanaprabha doprowadził Leicester City do mistrzostwa Źródło: Michael Regan/Getty Images

Joanna Górnikowska

Zobacz Fotki najidealniejszego ze światów. "Wielka, nadmuchana bańka"

Czytaj artykuł

Tytuł: Życie na Instagramie

Tomasz-Marcin Wrona

Zobacz"Jestem tylko muzyczną prostytutką"

Czytaj artykuł

Tytuł: Freddie Mercury Źródło: Steve Jennings/WireImage/Getty

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Małgorzata Goślińska, Tomasz Marcin Wrona, Tomasz Wiśniowski, Katarzyna Guzik, Sylwia Majcher, Joanna Górnikowska, Katarzyna Świerczyńska, Małgorzata Solecka

 

Redakcja

Aleksandra Majda, Łukasz Dulniak

 

Zdjęcia

Shutterstock, Michael Regan/Getty Images, Getty Images, AP/Associated Press/East News, TVN24

 

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Karol Piątkowski, Michał Sadowski, Jacek Barczyński, Krystiana Konieczna

 

Na nagraniu rudobiały kot, machając ogonem, wpatruje się w ruchomy obraz na smartfonie. Następnie ociera się o telefon głową, by wreszcie położyć ją na ekranie i tak już pozostać do końca ze wzrokiem utkwionym w dal.

71-sekundowe ujęcie obiega media społecznościowe i serwisy informacyjne, także w Polsce. Podpis: kot widzi na smartfonie swojego właściciela, który umarł jakiś czas temu.

False - komentuje teyit.org, który weryfikuje treści internetowe. Dziennikarz serwisu dotarł do autora wideo. Okazało się, że nakręcił je w 2016 roku właściciel kota, wciąż żywy, a kot o imieniu Mia, słuchając tureckiego piosenkarza Selami Sahin, oglądał wtedy w smartfonie żółwia.

Ale jest za późno. Fake news ma 42 miliony odsłon i obala mit, że do żałoby zdolni są tylko ludzie i psy.

Pies na rondzie

Z mitem, że stratę bliskich przeżywają tylko ludzie, dawno rozprawił się Dżok, a jeszcze wcześniej Fido, Hachikō i Bobby.

Zacznijmy od Dżoka, bo jest nasz, polski.

Po rondzie Grunwaldzkim w Krakowie wałęsa się duży czarny kundel. Mijają go samochody, tramwaje, ludzie i psy ze swoimi ludźmi, a czarny kundel - sam - biega, węszy, siada, rozgląda się, kładzie i znowu od początku. Biega, węszy, rozgląda się i tak w kółko aż do zmroku.

Ten 13 minutowy dokument pod tytułem "Miejsce" wyemitował krakowski ośrodek TVP w 1991 roku. Dżok koczował wtedy od pół roku na rondzie Grunwaldzkim w Krakowie i stawał się legendą.

Ludzie napisali o nim wiele artykułów oraz dwie książki, a w 2001 roku na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą w pobliżu Wawelu i mostu Grunwaldzkiego postawili mu pomnik. „Najwierniejszemu z wiernych”, „symbolowi psiej wierności”, psu który „przez rok oczekiwał na swojego pana”.

Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą
Zdjęcie (Krakowski Dżok doczekał się swojego pomnika nad Wisłą): 2826907

Legenda głosi, że pewnego dnia pod koniec 1989 roku albo na początku 1990 Dżok wyszedł na spacer na bulwary ze swoim panem. W pewnym momencie pan upadł i już nie wstał. Wokół biegali inni ludzie, aż przyjechała karetka na sygnale i zabrała pana. Wedle legendy zmarł z powodu zawału serca. Tak czy inaczej Dżok więcej go nie zobaczył.

Na razie nikt tej historii nie zakwestionował i świat poznał już podobne historie psów, którym też postawiono pomniki: Hachikō z Tokio w Japonii i Fido z Luco di Mugello, małego miasteczka w Toskanii we Włoszech. Psy codziennie wieczorem witały swoich panów, wracających z pracy. Hachikō wychodził na stację kolejową po Hidesaburō Ueno, profesora uniwersytetu w Tokio, Fido - na przystanek autobusowy po Carlo Soriani, robotnika cegielni z Borgo San Lorenzo. Obaj właściciele pewnego dnia nie wrócili do domu. Hidesaburō Ueno 21 maja 1925 roku dostał wylewu krwi do mózgu podczas wykładu. Carlo Soriani 30 grudnia 1943 roku zginął w bombardowaniu Borgo San Lorenzo.

Historie Hachikō i Fido zostały udokumentowane jeszcze za życia psów. O pierwszym napisał student profesora Hidesaburō Ueno. O drugim - włoskie czasopisma i magazyn Time. Hachikō wychodził na stację kolejową jeszcze przez dziesięć lat po śmierci pana, aż zniszczył go rak. Fido - przez czternaście lat na przystanek autobusowy, gdzie w końcu został znaleziony martwy.

Hachikō na stacji kolejowej w Tokio
Zdjęcie (Hachikō na stacji kolejowej w Tokio): 4693533

Dżok, Fido, Hachikō czekali na swojego pana tam, gdzie widzieli go ostatni raz – to jeszcze można zrozumieć. Ale co robią psy na cmentarzach, jak Bobby, pies ogrodnika, który ma pomnik w Edynburgu?

Pies na grobie

Ogrodnik John Grey z Edynburga zatrudnił się w policji jako konstabl, bo nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Ponieważ pracował w nocy, zakupił sobie do towarzystwa psa rasy terrier i dał mu imię Bobby. Tak się zaczęło ich wspólne stróżowanie. Nie trwało długo. Dwa lata później John Grey zmarł na gruźlicę i spoczął na cmentarzu Greyfriars Kirkyard.

Dzień po pogrzebie mężczyzny na cmentarzu pojawił się Bobby i został tam 14 lat, do dnia swojej śmierci. Dlatego do wiecznej pamięci przeszedł jako Greyfriars Bobby.

Oddalał się tylko na chwilę do kawiarni, gdzie wcześniej chadzał z panem. Właściciel kawiarni karmił go i Bobby wracał na grób pana, gdzie zarządca cmentarza po nieskutecznych próbach przepędzenia psa postawił mu budę.

Bobby z Edynburga
Zdjęcie (Bobby z Edynburga): 4692484

Nikt Bobby'ego nie sfotografował na cmentarzu, bo to się działo w drugiej połowie XIX wieku, w epoce przedsmartfonowej. Ale już Franio z Mysłowic ma zdjęcia.

Widzimy, jak mały czarny kundel leży z zamkniętymi oczami na skromnym grobie, przykrytym gałęziami świerku. Była ostatnia niedziela lutego 2016 roku. Pracownicy schroniska dla zwierząt w Zawierciu, którzy przyszli po psa, dowiedzieli się, że próbował dostać się na cmentarz od soboty. Kręcił się pod murem przy kontenerze na śmieci i wisiał na klamce, ale furta była zamknięta. Wiało, padał deszcz, a on zwinął się w kłębek na kłującej świerczynie pod gołym niebem, mimo że mógłby znaleźć lepsze schronienie w lesie obok cmentarza. A gdy go zabierali, piszczał i warczał.

Leżący w grobie mężczyzna zmarł w 2015 roku. Pracownicy schroniska znaleźli jego wcześniejszy adres, poszli tam i nikogo nie zastali. Musieli rozwiązać sytuację prawną Frania, żeby móc oddać go do adopcji. W końcu ustalili, że właściciel psa faktycznie nie żyje, ale mieszkał gdzie indziej i gdzie indziej został pochowany. Franio spał na grobie kogoś obcego. TO JEST BARDZO NIEJASNE. skąd TEŻ WIADOMO, ŻE TO NIE BYŁ WŁAŚCICIEL ?

Pies spał na grobie
Video (Pies spał na grobie): 1510480

Psy miewają inne powody do przebywania na cmentarzu. Suki kopią jamę w grobie, żeby się oszczenić. Odludne miejsce, miękka ziemia. Media opisywały takie historie w Rosji, w Serbii i w Polsce.

- To było pod koniec sierpnia 2017 roku - wspomina Beata Santorek z Warszawy. - Suka wykopała norę pod płytą grobu rodziców na cmentarzu w Nasielsku. Wyciągnęliśmy pięć szczeniaków. Omal się nie potopiły. Była ulewa i w norze zbierała się woda. MYŚLISZ ŻE TE HISTORIE PASUJĄ DO POZOSTAŁYCH?

Suka w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Suka w grobie w Nasielsku): 4692536
Psy w grobie w Nasielsku
Zdjęcie (Psy w grobie w Nasielsku): 4692537

Nie ustalono, czy siedmioletni Asik odnaleziony w 2014 roku przez Ole Pawlak z OTOZ Animals pośród wieńców na świeżym grobie 84-latka na cmentarzu w dzielnicy Krakowiec w Gdańsku za życia mężczyzny do niego należał. https://trojmiasto.onet.pl/wierny-pies-zamieszkal-na-grobie-swojego-pana/f3t94

TO TA HISTORIA? BO TU PISZĄ ŻE TO JEGO PAN BYŁ

Pies leżał na jednym z grobów
Zdjęcie (Pies leżał na jednym z grobów ): 3645381

Ale Kuba z Pleckiej Dąbrowy na pewno odwiedzał swoich byłych właścicieli.

W 2011 roku Gazeta Lokalna z powiatu Kutno pisała o psie, który na cmentarzu we wsi Plecka Dąbrowa w gminie Bedlno od półtora roku wył na grobie. Dziennikarze wyjaśnili dziwne zjawisko: to był Kuba, który chodził tam ze swoim panem Stanisławem na grób jego żony Teresy, a swojej pani. Leżał przy grobie pani, gdy pan zapalał znicze, potem pan siadał na ławeczce, a Kuba wskakiwał mu na kolana. Gdy pan Stanisław wkrótce zmarł, jego córka zabrała Kubę do siebie, do Kutna. Ale pies był tak osowiały, że kobieta zawiozła go z powrotem do Pleckiej Dąbrowy. - Myślałam, że on tęskni za domem, a tu chodziło o rodziców - opowiedziała dziennikarzom. - Nie mogłam w to uwierzyć. Pobiegł na cmentarz, położył się na płycie pomnika i cichutko skomlał.

Kot na grobie

Czarnobiały Felek w 2018 roku zadomowił się na cmentarzu w Szczecinie Zdrojach. - Jest tu od lutego, odkąd jego pani odeszła - opowiada znajoma zmarłej - Był zimą, był całą wiosnę i teraz też jest - mówiła w sierpniu.

- Jego pani mieszkała w bloku, ale po jej śmierci Felusia przepędzili. I Feluś zaczął szukać pani. Chodzi ścieżkami, którymi razem chodzili. Chodzili pod górę i na dół, bo ona tam też kogoś miała i Felek zawsze był przy jej nodze, jak piesek.

Bo Felek jest kotem.

Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia
Video (Felek trafił pod opiekę stowarzyszenia): 1754854

Toldo też jest kotem, tyle że włoskim, szarobiałym. Obu kotom daleko do sławy Bobby'ego, Fido, Hachikō i Dżoka, żaden nie ma jeszcze pomnika. Chociaż Toldo odprawiał rytuały na grobie i ma na to świadków. Dziennik Corriere Fiorentino, opisując jego historię podkreślał, że gdyby nie świadkowie, uznałby ją za wymyśloną.

Mieszkańcy okolic cmentarza w małej miejscowości Montagnana na północy Włoch zauważyli, że szarobiały kot znosi na świeży grób przedmioty, znalezione po drodze. Liście, piórka, patyki, kolorowe wstążki, chusteczki higieniczne, kubeczki plastikowe, kawałki folii aluminiowej. I wysiaduje na tym grobie.

Mogiła należy do Renzo Iozelli. Gdy wdowa po nim znalazła na grobie gałązkę akacji, od razu wiedziała, że musiał tu być Toldo. Na pewno nie wiatr, w okolicy nie ma drzew akacji. Opowiedziała dziennikarzom, że mąż przygarnął Toldo, gdy kot miał trzy miesiące. Żyli razem trzy lata, do września 2011, kiedy Renzo zmarł.

Toldo był na pogrzebie pana. Do tego dnia, jak piszą Joanna Chełstowska i Ludwik Kozłowski w książce "Riko i my", nic nie jadł, nie pił, nie ruszał się z mieszkania, siedząc w łóżku, w którym spał z panem. A potem pojawił się w kościele i poszedł z konduktem na cmentarz, uczestnicząc w całej ceremonii. TO KTO OPISAŁ HISTORIĘ TOLDO? CORRIERE CZY CI PAŃSTWPO? CO TO ZA KSIĄŻKA W OGOLE?

Pies na skrzyżowaniu

- Z naukowego punktu widzenia kot i pies są w stanie wyczuć swojego pana sześć stóp pod ziemią. Dla ich nosa to żaden wyczyn. Nie przypadkowo psy pracują przy poszukiwaniach ludzi w gruzowiskach i lawinach. Na cmentarzu i po drodze na cmentarz mogą też wyczuwać zapach domu, który przenosi tam rodzina zmarłego odwiedzająca grób. To bardzo silna woń i może się długo utrzymywać - mówi Jagna Kudła, lekarka weterynarii, specjalistka w terapii zaburzeń zachowania psów i kotów.

Nauka potwierdza także, że zwierzęta przeżywają “lęk separacyjny”. Widać to gołym okiem: po rozdzieleniu z panem nie chcą jeść, nie chcą się bawić. Mogą być za to bardziej aktywne, szukać pana, ożywiać się na widok kogoś podobnego i gasnąć, gdy zapach okazuje się nie ten.

Kudła: - Czas po stracie właściciela, który pies czy kot potrzebują, by się pozbierać, trwa około miesiąc. Ale nie u każdego, u niektórych rozwija się depresja i potrzebna jest farmakoterapia. Spokój, przewidywalność, stały rytm dnia, jak najmniej bodźców. A ludzie myślą: kotkowi umarł kotek, to damy mu nowego kotka???. Nic bardziej błędnego. Nowe towarzystwo tylko pogłębia stres, a najgorsze jest umieszczenie w schronisku. Cierpiący, wycofany kot jest mobbingowany przez inne koty. Nie dość że cierpi, musi walczyć o terytorium.

Max, siedmioletni husky codziennie przez ponad rok przychodził na skrzyżowanie w Szczecinie, z którego w 2010 roku jego pan odjechał do Norwegii. Siedział i patrzył w jednym kierunku. Pan przed wyjazdem znalazł mu nowy dom, ale Max z niego uciekał. Nowi opiekunowie siłą zabierali go ze skrzyżowania. Od roku czeka na swego pana
Video (Od roku czeka na swego pana): 300151

Czekał na pana jak Dżok, Fido i Hachikō. Z tą różnicą, że tych pomnikowych psów nikt nie porzucił.

- Nie można psu wytłumaczyć, że pan umarł? Wziąć na pogrzeb, jak kota Toldo? Może by się wtedy nie złościł na swojego pana? - pytam lekarkę.

- Ale zwierzęta się nie złoszczą - mówi Kudła. - One po prostu usiłują połączyć się ze swoim panem. Wyrzucone z samochodu czekają na ulicy, zostawione w mieszkaniu potrafią wydrapać dziurę w ścianie. Porzucenie i śmierć to dla nich to samo. Nie rozumieją, co się stało i myślą, że ten pan gdzieś tam jest.

Słonie, świnie, orki, mrówki

Zwierzę nie jest w stanie pojąć śmiertelności, bo jego świadomość rozwija się do poziomu świadomości pięcioletniego człowieka, który w tym wieku też tego nie rozumie. Życie nie ma końca, śmierć nie jest nieodwracalna. Zwierzę i dziecko rozumieją tylko separację, rozdzielenie z bliskim.

Z tą tezą niektórych naukowców polemizuje Teja Brooks Pribec, doktorantka Uniwersytetu w Sydney.

- A skąd mogłyby one [dzieci i zwierzęta] czerpać przekonanie o odwracalności separacji? - pyta doktorantka w swojej pracy "Animal Grief", opublikowanej w Animal Studies Journal w 2013 roku. CZYLI CO ONA UWAŻA - ŻE ZWIERZĘTA ROZUMIEJĄ CZYM JEST ŚMIERĆ?

Bobby z Edynburga czuwał na grobie, a Fido z Włoch i Hachikō z Japonii wychodzili po pana aż do swojej śmierci. Ale Dżok z Krakowa nie umarł na rondzie Grunwaldzkim. Po roku dał się przygarnąć pewnej wdowie, emerytowanej nauczycielce Marii Müller, jednej z osób, które go dokarmiały. Jakby zrozumiał, że pan nie wróci po niego już nigdy.

Nowa pani zmarła siedem lat później, też przed Dżokiem. Pies miał trafić do schroniska, ale w Wielkanoc 1998 roku znaleziono go martwego na torach. Niektórzy twierdzili, że celowo rzucił się pod pociąg.

Teja Brooks Pribec, powołując się na wiadomości BBC News z 6 maja 1999 roku, przypomina historię słonicy Damini w indyjskim zoo, która zagłodziła się po stracie przyjaciółki, zmarłej przy porodzie.

"Do podobnego zdarzenia omal nie doszło w Edgar"s Mission Farm Sanctuary" - pisze doktorantka. Chodzi o schronisko dla zwierząt hodowlanych niedaleko Melbourne w Australii. - "Kiedy zmarła świnia Daisy, jej bliska towarzyszka Alice leżała na jej grobie dwa dni i dwie noce, odmawiając jedzenia i nie ruszając się".

Na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku naukowcy, dziennikarze i tysiące odbiorców mediów śledzili orkę Tahlequah, która w pobliżu kanadyjskiej wyspy Wiktoria z Archipelagu Arktycznego przez siedemnaście dni unosiła na powierzchni wody swego potomka. Młode zmarło prawdopodobnie kilka godzin po porodzie, a obserwatorzy martwili się, że matka padnie z wycieńczenia.

Ken Balcomb, założyciel Centrum badań nad Wielorybami, w rozmowie z CNN powiedział: Ona wie, że cielątko jest martwe. Myślę, że to jest żałoba matki. Ona nie chce, żeby dziecko odeszło. Podejrzewamy, że straciła też swoich dwóch potomków, którzy przyszli na świat osiem lat temu.

///wideo z orką///

Nie był to pierwszy waleń, który w ten sposób żegnał się ze swoim dzieckiem.

Słonie przykrywają ciała zmarłych młodych ziemią i gałęziami i wracają do miejsc pochówku. Sroki, kruki i wrony znoszą trawę do swych zmarłych i czuwają przy nich, nim odlecą.

Teja Brooks Pribec nazywa te czynności rytuałami pogrzebowymi i na dowód tego, że zwierzęta wiedzą, że mają do czynienia ze śmiercią, przytacza badania nad mrówkami.

Mrówki układają zmarłych członków społeczności w stosy. Wiedząc, że mają one najlepiej rozwinięty węch wśród owadów, znany socjobiolog Edward O. Wilson pokrył jedną z żywych mrówek substancją chemiczną, którą te zwierzęta wydzielają po śmierci. Mrówka ruszała nogami, ale pozostałe, ignorując to, zaniosły ją na stos.

Ultrafiolet

Wśród ludzi są zwolennicy teorii, że koty widzą zmarłych teraz, na ziemi.

"Babcia mojej koleżanki niedawno zmarła i zostawiła kota. Codziennie po szkole razem z moją koleżanką chodzimy nakarmić tego kota (a raczej kotkę) i pobawić się z nią, żeby nie czuła się samotna. Od śmierci babci mojej koleżanki Mruczka zaczęła się dziwnie zachowywać np: wchodzi do szafy z ubraniami babci mojej koleżanki, charczy chociaż w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i miałczy przy drzwiach, tak jak to robi zawsze gdy ktoś przez nie wchodzi. Kotce powiększają się też niespodziewanie źrenice i często ślepo patrzy się w drzwi pokoju zmarłej babci. Mruczka ograniczyła się do jednej saszetki Whiskas dziennie, chociaż normalnie pożera je ze trzy - opisuje heppy kotek na portalu paranormalne.pl.

Naukowcy powiedzieliby: Mruczka odczuwa lęk separacyjny. - Podejrzewamy, że Mruczka może widywać ducha babci - pisze heppy kotek. - Ciekawi mnie tylko to dlaczego charczy, skoro babcia mojej koleżanki była dla niej wspaniałą opiekunką. Bardzo boimy się czy Mruczka nie umrze z tęsknoty, i chcemy się też przekonać czy to naprawdę możliwe, żeby kotka zobaczyła, albo chociaż wyczuła ducha.

ziwk2 na innemedium.pl: - Byłem świadkiem takiej sceny, gdy psy nagle rozszczekały się na portret wiszący na ścianie. Pomimo, że go świetnie znały, bo portret nieżyjącego Dziadka tam wisiał od lat, to tym razem przerażone rozszczekały się na niego i starały się trzymać jak najdalej od ściany, ale i jak najbliżej ludzi. Ponieważ była to Wigilia, a więc dzień szczególny, to Babcia stwierdziła, że Dziadek zaglądnął z pytaniem "Co słychać?".

Naukowcy na razie udowodnili, że koty, psy i inne nieludzkie zwierzęta widzą promieniowanie ultrafioletowe, niedostępne dla oka człowieka. Co jest w tych falach, ludzie mogą tylko zgadywać.

Suka, która oszczeniła się w grobie rodziców Beaty Santorek na cmentarzu w Nowosielsku nie mogła znać ich za życia. Ale córka jest przekonana, że nie znalazły się tam przypadkowo. - W mojej rodzinie zawsze było dużo zwierząt, znalezionych na ulicy. Rodzice zaopiekowali się nawet ranną kawką, która mieszkała na drzewie pod oknem w kuchni i przyfruwała na obiad. Te psy musiały czuć, że w grobie rodziców nie stanie im się krzywda, że ktoś im pomoże. Wszystkie znalazły nowy dom.

Poprzedni weekend 27-28.10.2018
2 tygodnie temu 20-21.10.2018
3 tygodnie temu 13-14.10.2018
4 tygodnie temu 06-07.10.2018
5 tygodni temu 29-30.09.2018
Zobacz wszystkie