"Liżę rany po ostatnim sztormie. Fala była tak zajadła, z taką siłą waliła, że nawet wyrzuciło mnie z kokpitu (na szelkach). Wtedy uderzyłam w coś twarzą, zanim wrócę nie będzie śladu".
Więcej ludzi poleciało w kosmos, niż samotnie opłynęło świat. Chętnych nie ma, bo taki rejs to pogodowa i emocjonalna huśtawka. Przez kilka miesięcy życie żeglarza uzależnione jest od wiatru i fali. A te nie rozpieszczają. Wielki żywioł nie liczy się ze zdaniem małego człowieka, który zostaje sam na wodzie, bez kontaktu z ludźmi, za to z awariami i kontuzjami. Dosłownie - krew, pot i łzy.
Wrzesień. My, czyli FanFan i ja
23 września 2018 roku, po tygodniu czekania na poprawę pogody, kapitan Joanna Pajkowska wypływa z portu w Plymouth. Zostaje sama na 12-metrowym aluminiowym FanFanie, który przez najbliższe miesiące będzie jej domem i jedynym schronieniem. Jacht udostępnił Uwe Röttgering, niemiecki żeglarz, towarzysz, kapitan podczas ubiegłorocznych dwuosobowych regat Twostar.
Joanna Pajkowska, 61-letnia kapitan jachtowa. W tym zawodzie tak mało jest pań, że nikt nawet nie stara się używać żeńskiej formy - "kapitanka". Wszyscy zwracają się do niej "pani kapitan". Ona sama każe mówić jeszcze prościej - "Asia". Jest drobną, niewysoką kobietą o gęstych jasnych włosach. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy.
Na białym jachcie wygląda niczym miniaturowa postać. Wrażenie kruchości mija, gdy widzi się Pajkowską przy pracy. Rozkłada żagle, zaciąga liny, odsłaniając mięśnie i prezentując niezwykłą - jak na tak szczupłą osobę - siłę. Oddala się od mariny Mayflower, dziarsko machając do najbliższych żegnających ją na brzegu. Chce spełnić swoje największe marzenie - opłynąć świat dookoła bez zawijania do portów. Rejs zaplanowany jest klasyczną trasą - dookoła trzech przylądków: Dobrej Nadziei, Leeuwin i Horn. Zakłada, że wróci do Plymouth w ciągu 220 dni. Odpływając, traci z oczu troskliwego męża, przyjaciół, pomoc medyczną i techniczną. Zostaje sama z żywiołem, który zdaje się nie mieć końca. Kobieta jest podekscytowana, ale i pełna obaw. Od teraz zdana będzie tylko na siebie.
Asia na jachcie niemal nieustannie odczuwa zmęczenie spowodowane ciężką fizyczną pracą i brakiem odpoczynku. Aby zdjąć, naprawić i znów postawić żagiel, który waży kilkanaście kilogramów, potrzeba dużo energii. A awarie, nie tylko żagla, zdarzają się często. Kobieta nigdy nie śpi spokojnie. Regeneruje siły tylko podczas krótkich drzemek. Budzi się co godzinę, czasem nawet co kilkanaście minut, wychodzi na pokład sprawdzając, czy jacht płynie w dobrym kierunku i czy w okolicy nie ma żadnego zagrożenia. Potem wraca do koi, znów na krótko. Ma ze sobą specjalny komunikator - AIS (ang. Automatic Identification System, czyli System Automatycznej Identyfikacji), który wydaje głośny dźwięk, gdy inna jednostka zbliża się do FanFana. Ale i bez tego pani kapitan nieustannie czuwa.
72-letni mąż Asi, Aleksander Nebelski, również jest kapitanem. Wcześniej razem z żoną "prawie" opłynęli świat. Rejs zaczął się w 2010 roku z Florydy, przez Kanał Panamski i Pacyfik, a zakończył się na Adriatyku. Aleksander wie już, że taka podróż to wielka przygoda, ale także strach i ogromny wysiłek. Boi się o żonę, ale nie protestuje - godzi się na samotny rejs Joanny.
Październik. Zwrotnik Raka, pląs delfina
9 października 2018 roku FanFan z Joanną na pokładzie mija zwrotnik Raka. Na szerokości geograficznej N 23°03’20.9448" kobieta wysyła krótki tekst do męża, podając lokalizację. To 1888. mila rejsu (ponad 3 tysiące kilometrów), Ocean Atlantycki, okolice Mauretanii - państwa położonego w północno-zachodniej Afryce. Przed panią kapitan Wyspy Zielonego Przylądka.
Komunikacja między panią kapitan a resztą świata jest mocno ograniczona. Nawet do męża Asia wysyła tylko krótkie maile, czasem jedynie współrzędne geograficzne. Na dłuższe teksty nie ma czasu, bo ręce zajęte są ciągłą pracą na jachcie, a ilość wiadomości ogranicza zasięg. Maile wysyła przez system satelitarny. Przez telefon małżonkowie rozmawiali tylko trzy razy.
Aleksander Nebelski: Rozmowy przez satelitę są drażniące, bo jest opóźnienie w czasie. Żona mówi: "Cześć, dzień dobry", po czym następuje długa pauza. Trzeba czekać z niepokojem, by usłyszeć, że nie dzwoni dlatego, że coś się stało, tylko po prostu chce pogadać. Zawsze jak widzę na ekranie telefonu, że dzwoni Asia, to czuję stres. Ale ona na szczęście od razu mówi: "Wszystko w porządku, po prostu złapałam zasięg telefoniczny".
W wybrzeży północno-zachodniej Afryki na pokład FanFana co chwilę zaglądają jakieś stworzenia. Zaraz po wschodzie słońca pojawiają się delfiny, z głębin wynurza się wieloryb.
Joanna Pajkowska, mail do męża, 11 października 2018 roku: Dziś pierwsza latająca ryba! O, jest ich dużo! To zwykłe, najwierniejsze towarzyszki. Gdzie nie ma już nic innego, są latające ryby!
21 października 2018 roku żeglarka przecina równik. Wraz z pozycją FanFana zmienia się towarzystwo. Przez kolejne dni, od 23 do 25 października, Joanna wysyła do męża raportujące, pełne obaw maile:
Podejrzane jednostki bez świateł, 2 i 3 mile ode mnie. Oddalam się od nich, kręcą się z prędkością 0,5-1,8 węzła, wyraźnie na kogoś czekają, widać, że nie na mnie. Poczułam się nieswojo. (…) Na ekranie AIS widać trzy dziwne jednostki, 2,5 mili ode mnie.
System AIS zawsze pokazuje zbliżające się statki - nazwę, wielkość, odległość. W tym przypadku na ekranie widać tylko podejrzane jednostki, bez precyzyjnego opisu lub z opisem błędnym. Na żywo nie widać ich wcale. Żadnych świateł, żadnych łodzi. A system AIS bije na alarm, że jednostki otaczają FanFana z dwóch stron i płyną wprost na niego. Kapitan jest już bardzo zdenerwowana. Zastanawia się, czy to brazylijskie kutry, nielegalni rybacy, a może piraci? Asia nie dowiedziała się tego z systemu AIS, nie zobaczyła tych statków z pokładu. Wkrótce zniknęły także z ekranu AIS. Żeglarka do tej pory nie wie, kto kierował jednostkami.
Listopad. Luksusowe farfocle
12-metrowa łódka Pajkowskiej zmieściła sporo zapasów specjalnie przygotowanego jedzenia. Żywność liofilizowana jest lekka i zajmuje niewiele miejsca. To małe torebki wypełnione drobnymi kawałkami żywności - czymś, co z początku przypomina trociny lub wiórki. Po zalaniu wodą mieszanka pęcznieje i zamienia się w pełnowartościowy posiłek.
Aleksander Nebelski: Kucharz gotuje potrawę, na przykład schab z zielonym groszkiem, mięso czy warzywa. Następnie te produkty zamraża, a potem obsusza, czyli odciąga wodę. Asia lubi strogonow czy schab w sosie pieprzowym z ziemniakami i kalafiorem. Lubi też czekoladę i świeże owoce. Ale nie mogła ich zabrać na rejs, szczególnie w tropiki, wiec wyparła z głowy, że w ogóle coś takiego istnieje. To kwestia siły woli i skoncentrowania się na tym, co w tej chwili najważniejsze, czyli na żeglowaniu.
Joanna Pajkowska, maile do męża, 4 i 5 listopada 2018 r.: Zjadłam ostatnie jabłko! Ze świeżych produktów został czosnek i imbir! Ale mam dużą torbę suszonych jabłek, które mój Tata osobiście przerobił w suszarce do grzybów, dziękuję!
Zdarza się, że jedzenie wskakuje do garnka samo. Tak jest w przypadku latających ryb. Można je usmażyć lub jeść surowe. Można też łowić inne gatunki, ale kapitan Pajkowska tego nie robi, bo… nie umie i nie chce zabijać ryb. Te latające także wypuszcza z powrotem do wody.
Sporą część łodzi zajmuje zapas wody. Ta słona, która otacza jacht, nie nadaje się do spożycia. 75-litrowe jachtowe zbiorniki to za mało, więc trzeba było zabrać ponad 400 litrów dodatkowej wody w specjalnych baniakach. Żeglarka wyliczyła, że powinna mieć około dwóch litrów dziennie do spożycia. Będzie przecież gotować zupy, przyrządzać ciepłe posiłki.
Czasem pani kapitan zużywa trochę wody do mycia, ale pozwala sobie na to rzadko - nie chce marnować zapasów, tak na wszelki wypadek. Do kąpieli nadaje się woda słona.
Na dnie FanFana zbiera się sporo twardych muszli i plastikowych odpadów. Ale to nie jedyni pasażerowie na gapę.
Aleksander Nebelski: Część podwodna jachtu obrasta naroślami i spowalnia łódkę, a więc trzeba to usunąć. Asia schodzi do wody i zdrapuje te narośla. Ale okazuje się, że to nie są zwykłe farfocle! To kaczenice, po angielsku Galician goose barnacles, niezwykle drogie smakołyki kuchni portugalskiej i hiszpańskiej. Kilogram kosztuje około sto euro.
Grudzień. Za tych, co na morzu!
21 grudnia 2018 roku, 88. dzień rejsu. FanFan mija przylądek Leeuwin - najbardziej wysunięty na południowy zachód punkt kontynentu australijskiego. To tu Ocean Indyjski styka się z Oceanem Południowym. W Wigilię żeglarka przekracza kolejny południk i choć walczy z dużą falą, nie traci poczucia humoru. W mailu do męża pisze:
Najlepsze życzenia świąteczne! Południk 125E! Duża fala, rzuca na wszystkie strony. Dobrze, że nie muszę lepić pierogów!
Przychodzi też czas na świąteczną refleksję:
Moja Wigilia i święta będą symboliczne, żeby nie powiedzieć, że ich nie będzie. Białe to one nie będą, i całe szczęście! Choinki nie ma, prezentów też nie (Mikołaj tak daleko raczej nie dojedzie). Z potraw wigilijnych są zupa grzybowa i barszcz czerwony. Może jeszcze będą sardynka lub tuńczyk, z puszki. Ale wiem, że w każdym przyzwoitym domu będzie toast "za tych, co na morzu" i będzie mi bardzo przyjemnie wiedzieć, że to również za mnie.
Jako namiastkę bożonarodzeniowego prezentu pani kapitan traktuje suchy śpiwór, do tej pory nieużywany. Czasem Asi zdarzy się wejść pod przykrycie w sztormiaku i butach, więc wszystkie dotychczasowe śpiwory są mokre. Ten utrzymuje ciepło nawet w temperaturze do -47 st. C. Kapitan grzeje się "w prezencie", marząc o kluskach z makiem.
Już przywitałam Nowy Rok 2019, pięć godzin temu. Jak wygląda? OBIECUJĄCO!! Wszystkiego dobrego!
Styczeń. Zmiana o 180 stopni
Pajkowska zbliża się do Nowej Zelandii. Tu kończy się Ocean Indyjski, a zaczyna Pacyfik.
Zdarzają się chłodniejsze dni, w dodatku pochmurne:
Nos mi zmarzł, gdy spałam. Naciągnęłam śpiwór na głowę. Na zewnątrz dużo nie siedzę, tylko gdy trzeba coś zrobić, postawić czy zmienić żagiel. Ale wtedy jest ciepło, jak się mocno ruszam. Czasem, gdy czytam, to zakładam jedną rękawiczkę na rękę.
Kapitan nie czuje jednak potrzeby, by używać termoforu. Kadłub FanFana izolowany jest pianką, zabezpieczony wykładziną. Gdy jest zimno, można się poruszać, a nawet - jeśli fale pozwolą - poskakać.
W czasie rejsu żeglarka nie słucha muzyki, za to jest wyczulona na szum wiatru. W wolnych chwilach czyta książki. Oprócz elektronicznego czytnika zabrała kilka papierowych wydań. Często sięga po "The Long Way" Bernarda Moitessiera i czyta przypadkowo otwarte strony. To opowieść o rejsie żeglarza w Golden Globe - o solowej podróży dookoła trzech przylądków, którą mężczyzna postanowił przedłużyć. Zbliżając się do mety, Moitessier nie zatrzymał się i przez kolejne trzy miesiące płynął dalej, aż do Tahiti.
27 stycznia 2019 roku pani kapitan zbliża się do tak zwanego punktu Nemo, czyli oceanicznego bieguna niedostępności. Tego dnia pisze do męża:
To miejsce na południowym Pacyfiku o współrzędnych 48 stopni 52 minuty S i 123 stopnie 23 minuty W. Najbardziej oddalony od jakiegokolwiek lądu na kuli ziemskiej punkt oceanu, około 1400 mil morskich od Wysp Pitcairn, Wysp Wielkanocnych i Antarktydy. Jest to też cmentarzysko różnych śmieci z kosmosu, starych satelitów, statków kosmicznych, itp. Są tam sprowadzane na ziemię, aby zminimalizować ryzyko spadania na tereny zamieszkałe przez ludzi. Miejmy nadzieję, że nic na mnie nie spadnie!
Luty. Lizanie ran
W okolicy skalistego przylądka Horn, najdalej na południe wysuniętego punktu Ameryki Południowej (55°59’ S, 67°16’ W), żeglarka ma poważne problemy. Nie bez powodu o tym miejscu mówi się, że jest wyjątkowo niebezpieczne, a pogoda może tu wyrządzić wiele złego. To jeden z najtrudniejszych momentów rejsu. Pajkowska trafia na falę, która rzuca łódką jak łupinką. Jacht zachowuje się dziwnie, nieprzewidywalnie. Asia zostaje dosłownie wyrwana z kokpitu, traci kontrolę nad łódką i własnym ciałem. Upada, czuje ból w żebrach. Bardziej niż bólem przejmuje się tym, że nie poradziła sobie z żywiołem, czuje wstyd. Dlatego o wypadku pisze mężowi dopiero po kilku dniach.
5 lutego 2019 roku: Chyba już mogę się przyznać. 5 dni temu rzuciło mną w kokpicie, wylądowałam na uchwycie do baterii słonecznej i bardzo boleśnie poobijałam sobie żebra. No, niestety. Bolało przy każdym ruchu, a trzeba było żagle stawiać, rzucać, wybierać, refować. Tabletka przeciwbólowa została moją najlepszą przyjaciółką. Już jest dużo lepiej, może jutro odstawię przyjaciółkę. Bardzo staram się uważać, nie uszkodzić, czasem nie wyjdzie.
Obolałe żebra trzeba usztywnić bandażem. Przeszywający ból będzie czuła jeszcze przez kilka tygodni, a może nawet miesięcy. Tego dnia żeglarka jest rozbita, skrajnie wyczerpana, ale i wdzięczna losowi, bo wie, że mogło być gorzej...
Aleksander Nebelski: Ogromna fala uderzyła o panel słoneczny. Co dokładnie się Asi stało? Nie wiemy, bo trzeba zrobić badania, a na jachcie nie ma lekarza. Bolało, brała bardzo silne środki przeciwbólowe. Musiała pracować, nie mogła się położyć i czekać, aż przejdzie. Trzeba pracować tak, jakby nic się nie stało.
15 lutego przychodzi kolejny kryzys. Asia pisze w mailu: Jeszcze nie zdążyłam ogarnąć siebie i FanFana po ostatnich wiatrach i falach, a tu następny za parę godzin. Nawet nie wiem dokładnie, o której godzinie trawersowaliśmy (płynięcie po kursie skośnym do osi symetrii - przyp. red.) przylądek Horn. Wiem, że 14 lutego! (…) Gdy walnęła ta fala, która "wyłączyła" mi autopilota, to również zrobił się straszny bałagan pod pokładem. Otworzyły się drzwiczki szafki w kambuzie, talerze, sos pomidorowy, krakersy i różne słoiczki wylądowały na podłodze. Przez następne parę godzin, gdy ja nie mogłam zostawić steru, to wszystko razem turlało się po podłodze, wciągając do "zabawy" skarpety i czapeczki. Trochę horror! No nic, już to ogarnęłam. Teraz na północ!
Podczas sztormu Asia znów odczuła żywioł na własnej skórze. Upadła - tym razem skończyło się podbitym okiem i rozciętym łukiem brwiowym. 25 lutego napisała do męża:
Liżę rany po ostatnim sztormie, trochę mnie wymęczyło. Fala była tak zajadła, z taką siłą waliła w nas, że nawet wyrzuciło mnie z kokpitu (na szelkach). Wtedy uderzyłam w coś twarzą, zanim wrócę nie będzie śladu. Wewnątrz też niezły bałagan, tym razem diesel na podłodze z wężyka do dawnego piecyka. Zatkałam teraz wężyk ołówkiem i zakleiłam taśmą. Dużo sprzątania, ślisko, i zapach pozostał.
Marzec. Nie grzeję
Asia ma jeszcze 250 litrów wody w baniakach, sporo zup w woreczkach, leczo od koleżanki, krakersy, pasztety i płatki owsiane. Jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, jedzenia na pewno wystarczy do końca rejsu.
Kapitan zabrała ze sobą dwie kuchenki, ale obie przestały działać. Aby móc jeść ciepłe posiłki, przebudowała grzejnik i na nim podgrzewa jedzenie.
Pogoda przez cały rejs jest zmienna, pani kapitan musi być maksymalnie skupiona.
25 marca 2019 r., mail do męża: Godzina 16:25 UT (czas uniwersalny - przyp. red.), przekraczamy ponownie równik, tym razem w drodze do Plymouth. Półkula północna przywitała nas rozległą chmurą deszczową, po prostu leje! Poprzednio byliśmy tu 21 października 2018. To 183 dzień mojego rejsu.
Kwiecień. Ostatnia nieprosta
Asia odlicza dni do końca podróży, szacuje, ile zajmie jej dopłynięcie do mety. Chciałaby dotrzeć jak najszybciej, bo dość ma już kaprysów pogody, sztormów, walki z wiatrem. Jest wyczerpana. Marzy o łyku szampana, gorącej kąpieli i błogiej beztrosce. Wie, że na lądzie czeka Aleksander, przyjaciele z Polski i z Anglii.To ostatnia prosta rejsu, choć prosto nie jest. Presja duża, pogoda nie sprzyja. Wysokie fale zaglądają na pokład, huśtają łódką.
11 kwietnia 2019 r., mail do męża: Ten 25 (kwietnia - przyp. red.) wygląda najbardziej realny. Gdybym płynęła szybciej, to 24 - to też możliwe, ale 26 też. Tak jak pisałam, nie chcę ryzykować. (…) Pozycja 32°22' N 36°11' W.
16 kwietnia żeglarce udaje się dodzwonić do Alka. Jest przy portugalskiej wyspie Terceira na Oceanie Atlantyckim, ostatniej już z archipelagu Azorów. Choć nie ma w zwyczaju narzekać, tym razem nie wytrzymuje. Miniona noc była dla niej wyczerpująca. Duża boczna fala napierała na łódkę, a żeglarka musiała naprawiać autopilota i łatać dziurę pod pokładem. Do Plymouth ma jeszcze około 1150 mil morskich (ponad 2000 km).
22 kwietnia 2019 r., mail do męża: Nie jest dobrze, to ramię od autopilota ślizga się na trzonie steru. Autopilot nie bardzo daje radę. Ja ręcznie tak, ale warunki okropne. Bez grota (główny żagiel na łodzi - przyp. red.) to mogę (płynąć - przyp. red) tylko z wiatrem. Nie mogę postawić foka sztormowego (drugi po grocie najważniejszy żagiel przedni - przyp. red.), sztag (lina, która trzyma maszt - przyp. red.) pęka. Wieje strasznie, 36-48 (węzłów - przy. red.) całą noc i teraz też. (…) Kombinuję. W czwartek ma być gorzej, ja już nie wiem, jak to wytrzymamy. Dlaczego musi być tak koszmarnie? Pozycja 44°00' N, 19°04' W.
Koszmarna pogoda nie mija, Asia zmaga się z nią jeszcze przez kilka dni. Nie chce ryzykować, więc zwalnia. Musi przepuścić sztorm, wszystko inne będzie musiało jeszcze poczekać.
27 kwietnia 2019 r., mail do męża: Zostało 100 mil do Plymouth! Już prawie czuję zapach szampana! Dziś duże boczne fale, pozostałości po sztormie. Wiatr pomału odpuszcza.
Dzień później, o godz. 8:44 czasu lokalnego, po 216 dniach i 16 godzinach samotnego rejsu, Joanna Pajkowska na pokładzie FanFana wpływa do portu w Plymouth. To pierwsza Polka, która solo opłynęła świat bez zawijania do portów. Rejs trwał krócej niż zakładała, choć w czasie podróży trudno było myśleć o rekordach... Kapitan Pajkowska przepłynęła około 29 tysięcy mil morskich (ponad 53 tysiące kilometrów) szlakiem wokół trzech przylądków. Zmagała się z groźnymi sztormami - niektórymi o sile nawet 10 stopni w skali Beauforta, awariami, kontuzjami i ogromną tęsknotą.
Po raz pierwszy od ponad siedmiu miesięcy postawiła stopy na stabilnym, suchym gruncie. Mąż nie mógł ukryć ekscytacji. Od rana był w porcie, nie wypuszczał telefonu z dłoni, czekając na sygnał. Asia jest jego miłością, ale także przyjacielem żeglarzem, kapitanem. Podziwia ją w życiu i w pracy.
Aleksander Nebelski: Dobrze, że ją poznałem! Wygląda fantastycznie, może nawet lepiej, niż jak wypływała! Szczęśliwa, radosna, roześmiana, rozgadana! Wcale nie widać, że zmęczona! Bardzo dobrze wybrałem małżonkę!
Joanna Pajkowska: Jestem pod wrażeniem, że w ogóle widzę ludzi, że wszyscy tu przyszliście! Nie widziałam nikogo, z nikim nie rozmawiałam. Po to warto było płynąć, żeby mieć te przywitanie. Jakie mam plany? Na razie bardzo przyziemne - ciepły prysznic. Do tej pory prysznic był mało obecny. Płynąc, myślałam tylko o pogodzie - wiało i wiało. Wezmę łyk szampana, przez tyle dni o nim myślałam!