Wierni widzieli w kopule kościelnej wieży "postać piękną, w koronie z dwunastu pięcioramiennych białych gwiazd, jakby w każdej była żaróweczka". Władza komunistyczna dostrzegła niebezpieczeństwo w "zjawisku świetlnym" i rzuciła się z pałami "cud zlikwidować". Do dziś do Świętego Augustyna na Nowolipkach ludzie spieszą dawać świadectwo wiary.
Walenty Królak, proboszcz parafii Świętego Augustyna na Muranowie, wyciąga z ogromnej szafy spory segregator. Pokazuje świadectwa tysięcy ludzi, którzy twierdzą, że dokładnie 60 lat temu na wieży świątyni dostrzegli Matkę Bożą. Listy płyną z całego świata. A kto może, przyjeżdża na Nowolipki i przekonuje, że "cud" wydarzył się naprawdę.
- Nawet ostatnio, w ubiegłym miesiącu, do kościoła zapukała starsza kobieta, która chciała złożyć swoje świadectwo. Ja wierzę tym ludziom. Wszyscy mówią to samo, dlaczego mieliby kłamać? - mówi proboszcz.
***
Na zdjęciach z 1944 roku stoi samotnie wśród gruzów. Kościół Świętego Augustyna, choć znalazł się w centrum getta, był jedną z nielicznych budowli, które przetrwały II wojnę światową.
- To miejsce szczególne – mówi z przekonaniem proboszcz.
W czasie Powstania Warszawskiego wieża służyła jako punkt obserwacyjny i gniazdo broni maszynowej. 5 sierpnia została uszkodzona strzałem przez żołnierzy batalionu "Zośka" podczas szturmu na Gęsiówkę. Po powstaniu Niemcy podpalili świątynię. Spłonęła sygnaturka, organy, wszystkie drzwi zewnętrzne. Ogień zajął plebanię i dom parafialny. Ale kościół udało się uratować.
7 października 1959 roku o kościele przy Nowolipkach znów stało się głośno.
"Toż piękna postać patrzy w dół. (…) To była Matka Boża"
Było po godzinie 19. Ludzie szli na wieczorną mszę, gdy na wieży kościoła niektórzy dostrzegli poświatę, a w niej postać Matki Boskiej.
- Miała suknię, lekką pelerynkę. Dłonie złożone jak do modlitwy. Na głowie koronę z dwunastu pięcioramiennych białych gwiazd, jakby w każdej była żaróweczka. Korona nie dotykała głowy - wspomina Ryszard.
- Miałam taki zwyczaj patrzeć na krzyż w naszym kościele i w ten wieczór tego krzyża nie widziałam, tylko wielką jasność. Stanęłam na ulicy, przetarłam oczy – co się ze mną dzieje? Gdzie ja jestem? Nagle widzę osobę, toż piękna postać patrzy w dół. Serce mi biło mocno z wrażenia. To była Matka Boża - dodaje Anna.
Kobieta na mszę nie dotarła. Pobiegła po męża, który już nie miał tyle szczęścia i cudu nie dostrzegł.
Wybrani
- Bo jedni Matkę Bożą widzieli, inni nie. Mnie się udało, może byłem wybrany? – zastanawia się Janusz, który również znalazł się w tłumie przy kościele i "już z daleka dostrzegł jasność na wieży".
A kto pierwszy dostrzegł cud? Wersje są dwie. Jedna, że to nastoletnia dziewczynka, mieszkająca naprzeciw kościoła, pierwsza zauważyła postać Matki Bożej na wieży. Druga, że milicjant, który szybko sporządził notatkę służbową o "zjawisku świetlnym" na wieży i poszedł do przełożonych, żeby naradzić się, jak "cud zlikwidować". Ale ta informacja pojawiła się w późniejszych dokumentach i zdaniem wielu miała świadczyć jedynie o "czujności milicji".
Pewne jest, że wieść o "cudzie na Nowolipkach" roznosiła się błyskawicznie po stolicy. Pierwszego dnia na ulicy przed kościołem pojawiło się kilkadziesiąt osób, kolejnego - kilkaset, a jeszcze w kolejnych - tysiące. Wszyscy chcieli sprawdzić, czy dane im będzie ujrzeć cud.
A jak ujrzeli – gorliwie się modlili, śpiewali pieśni religijne i chwytali się za ręce, odmawiając różaniec. Pożyczali lornetki, aby widzieć jeszcze lepiej.
W listach, które wysyłali do bliskich, a które dziś można znaleźć w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej, pisali, że ludzi na Muranowie jest więcej niż na Jasnej Górze czy na dożynkach na Stadionie X-lecia.
Wierni nie mieścili się na chodnikach. Zajmowali ulice, utrudniali przejazd samochodów. W końcu trzeba było zmienić organizację ruchu.
Ruch pod kościołem wstrzymany. Ulice obstawione przez milicję, która starała się nie dopuścić ludzi pod kościół, ale dzięki temu, że wieża jest wysoka, można oglądać nawet z daleka. Cud jest czerwoną płachtą dla komunistów, którzy nie potrafią udowodnić, że cudu nie ma.
Jarosław
- Milicjanci przez megafon nawoływali do rozejścia się - wspomina Jarosław.
Klemens napisał do swoich rodziców, że "puszczali z helikoptera prąd wody i nic się nie zmieniło".
Przyjechali strażacy. Weszli na wierzchołek kościoła i stwierdzili, że nic nie widać. W sensie, że nic tam nie ma. A już na pewno nie ma tam Matki Boskiej.
Ale rzeka wiernych nie przestała płynąć Nowolipkami.
- Od samego rana tłumy ludzi gromadziły się wokół kościoła. To nie byli ludzie tylko z naszego osiedla, nawet nie tylko z Warszawy. Widziałam chłopskie furmanki i autobusy, którymi przyjeżdżały całe pielgrzymki - wspomina Hanna.
"Tatusiu i mamusiu to jest na pewno koniec świata. Jakby ktoś mógł to niech przyjedzie" – napisał do rodziców dwunastolatek.
"Warszawiacy rzucają wszystko i idą korzyć się przed królową. Prosimy ogłosić w całej wsi. Może ktoś zapragnie przyjechać, by ujrzeć na własne oczy nasze życiowe szczęście" - nawoływała Janina w liście do rodziny.
"Mieszkałam wtedy 120 kilometrów od Warszawy. Kiedy we wsi ludzie dowiedzieli się o cudzie, od razu znaleźli się chętni, żeby pojechać do stolicy. (...) W czasie odmawiania różańca nad kopułą ukazał się obłok, a z niego wyłoniła się postać kobiety w sukni, na której było widać czarny krzyż. Głowa jednak tego dnia była ukryta w chmurze. Siostra mówiła, że czasem było inaczej. Mniej więcej w połowie nabożeństwa postać wykonała gwałtowny ruch, jakby chciała odejść. Wszyscy ludzie, jakby ktoś wydał komendę krzyknęli "Nie odchodź Matuchno Najświętsza" - wspomina Jadwiga.
Rozkaz: zlikwidować cud
Władze komunistyczne opracowały specjalną instrukcję dla Służby Bezpieczeństwa, jak rozprawiać się z "cudami".
"Po uzyskaniu pierwszej wiadomości o pojawieniu się wersji "cudu" należy natychmiast przeprowadzić wstępną ocenę zagrożenia uwzględniając: rodzaj cudu, miejsce cudu, czas, okres kolportowania cudu. Należy dążyć do zlikwidowania zjawiska ocenianego jako "cudowne" - głosi materiał szkoleniowy.
Jak? Służby wiedziały, że publikacje w prasie jedynie zwiększą zainteresowanie ludzi. Postanowiły przekonać księży. Ci mieli tłumaczyć wiernym, że cud nim nie jest.
"10 października. Przeprowadzono rozmowy z przedstawicielami kurii w kierunku nakłonienia ich do zdementowania cudu" - głosi jedna z milicyjnych notatek.
Milicjanci rozmawiali z duchownymi, cenzurowali ich kazania. Gdy dowiedzieli się, że jeden z katechetów zachęcał do udania się przed kościół – został odsunięty od nauczania.
Ale ludzie nawet księżom nie dowierzali i coraz to liczniej przybywali przed kościół. Tym bardziej że wielu duchownych z innych miast przyjeżdżało na Muranów z pielgrzymkami.
12 października pułkownik Józef Dziemidok, zastępca komendanta Milicji Obywatelskiej ds. Służby Bezpieczeństwa, wysłał do władz PZPR dwa pierwsze meldunki w sprawie "rzekomego cudu".
"Odblaski świetlne powstały w skutek fosforyzowania patyny, która osiadła na blaszce pokrywającej wieżę kościoła" – napisał. W związku z tym władze postanowiły zwalczać cud światłem.
"Milicja stoi i puszcza reflektory, ażeby cudu nie było widać, ale to nic nie daje. Ludzie się pchają, a milicja leje pałami" - to jeden z listów.
Plan B i C
Służby postanowiły wyłączyć prąd na Muranowie. Cała dzielnica tonęła w ciemności, ale i to na nic się zdało.
- Na wieży cały październik był widoczny biały obłok, a czasem Matka Boża. Wtedy władze postanowiły zrobić porządek z muranowskim kościołem. Polegało to na zamaskowaniu błyszczącej kuli - wspomina Hanna.
Proboszczem był wtedy Stefan Kuć. Kilka dni po "cudzie" pojawili się u niego oficerowie Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej i poprosili o klucze do wieży. Ksiądz zapisał w kronice kościelnej, że "chcieli ją zbadać".
Kilka dni później – odnotował Kuć – sprzęt był już na wieży. Milicjanci postanowili, że jasnozieloną wieżę przemalują na ciemniejszy kolor – khaki.
Ludzie mówili między sobą, że malarzem był więzień, któremu służby obiecały w zamian wolność. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Pewne jest, że jeszcze tego samego deszcz zmył nową farbę.
"Przeprowadzono rozmowy z dozorcami i gospodarzami budynków w obrębie Nowolipek, przestrzeżono przed przyjmowaniem osób przyjezdnych oraz zalecono przestrzeganie godzin zamykania bram wejściowych do budynków, dla zapobiegania dalszemu napływowi ludzi z terenów wiejskich wzmocniono kontrolę w pociągach" - głosi jeden z meldunków milicyjnych.
Służby meldowały też, że zatrzymano osobę, która zachęcała zebranych do udania się w inne miejsce, "bo tam lepiej widać" i że zarekwirowano negatyw oraz odbitki fotografowi, który robił zdjęcia przed kościołem.
Do dziś trudno o jakiekolwiek zdjęcie z tamtych październikowych dni.
Z dokumentów SB zgromadzonych przez IPN wynika, że tylko w ciągu pierwszych dwóch dni zatrzymano siedem osób, w tym kolejarza za rozklejanie naklejek, które zachęcały do pójścia pod kościół Świętego Augustyna. W sumie od 10 października zatrzymano blisko 766 osób, z czego 551 to mężczyźni, 215 - kobiety.
Wśród aresztowanych było 397 warszawiaków i 373 osoby spoza stolicy. 17 z nich to księża, 32 - zakonnice. Większość stanęła przed sądem i została ukarana dotkliwymi grzywnami, nawet w wysokości dwóch miesięcznych pensji.
Nie ma świateł, jest kolor jasnozielony
Jeszcze przez jakiś czas widziało się ludzi, którzy zadzierali głowy do góry i wpatrywali w szczyt wieży. W tym czasie budynek kościelny nie był jeszcze do końca wyremontowany po wojnie. Pamiętam, jak w domu mówiło się, że dzięki pielgrzymkom, proboszcz kupił trzy pary dębowych drzwi. Są zresztą do dzisiaj.
Barbara
26 października milicjanci pojawili się ponownie na wieży.
"Pomalowano świecące miejsca czarną farbą lakierowaną. Ale i to nie pomogło, bo nadal światło, choć słabe, było widoczne. Dlatego następnego dnia pomalowano jeszcze raz jakąś farbą jaśniejszą i czymś posypano" - brzmi zapis w kościelnej kronice.
"Od tej pory świateł na wieży nie widać" – stwierdził ksiądz.
- Jeszcze przez jakiś czas widziało się ludzi, którzy zadzierali głowy do góry i wpatrywali w szczyt wieży. W tym czasie budynek kościelny nie był jeszcze do końca wyremontowany po wojnie. Pamiętam, jak w domu mówiło się, że dzięki pielgrzymkom proboszcz kupił trzy pary dębowych drzwi. Są zresztą do dzisiaj - wspomina Barbara.
W 1995 roku wieża kościoła została odmalowana. Wygląda tak jak przed cudem – jest jasnozielona.
Janusz pamięta, jak ją odmalowywali. Zaparkował obok kościoła wiśniowego poloneza. Cały był pochlapany farbą.
Kościół nigdy cudu nie uznał
Kościół oficjalnie nie uznał cudu. Ludzie ciągle jednak pukają do drzwi parafii, jakby chcieli jeszcze przekonać duchownych. Niektórzy nie przestają wierzyć, że to kiedyś nastąpi.
- Nie był to dobry czas na cud. Komunizm trzymał się mocno, a księża byli nieustannie śledzeni, czy wykorzystują to wydarzenie przeciwko władzy. Chociaż w prasie komentarze były najczęściej negatywne, wyśmiewające pobożność tłumu, to jednak wydarzenie przetrwało w pamięci wielu osób. Bo przecież świadkami tego były tysiące ludzi - podkreśla proboszcz Walenty Królak.
O tym, jaki jest stosunek Kościoła do doniesień o cudach, pisaliśmy w Magazynie TVN24 w tekście pt. "DNA i krew w hostii, Matka Boska płacząca żywicą i niewyjaśnione objawienia".
*** Korzystałam m.in. z książki Witolda Dąbrowskiego "Cud na Nowolipkach".