Inkubator był zaparowany. Dziecko mierzące zaledwie 27 centymetrów było widoczne jakby przez mgłę. Mogło umrzeć w każdej chwili, a mama nie mogła go nawet dotknąć, bo na delikatnej skórze zostałby ślad linii papilarnych.
Lilianka urodziła się w piątym miesiącu ciąży. Ważyła 450 gramów. Niewiele więcej niż dwie kostki masła. Cud. To słowo często przewija się w historii tej dziewczynki z Gryfina pod Szczecinem. Wspomniany cud ma swoje części składowe. Najważniejsze z nich to ogromna wola życia samej Lilianki, znakomici lekarze i sprzęt, który na trzy miesiące musiał jej zastąpić łono matki.
Rodzice wcześniaków, tak jak Magdalena Urbańska, mama Lilianki, doskonale znają specjalistyczne inkubatory z sercem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na oddziałach, gdzie walczy się o życie najmniejszych pacjentów, nie do pomyślenia jest, że mogłoby zabraknąć tych urządzeń. Nim pani Magda mogła przytulić własne dziecko, najpierw tylko patrzyła na nie przez ścianki urządzenia. Potem mogła włożyć palec do inkubatora i dotknąć maleńkiej rączki. - Dłoń jak opuszek palca. Paluszki jak u żabki - mówi.
Lekarze byli z nią od początku szczerzy. Nikt nie obiecywał, że dziewczynka przeżyje.
Lilianka wyszła ze szpitala w czerwcu zeszłego roku, niemal miesiąc przed prawidłowym terminem swoich urodzin. W lutym będzie mogła zdmuchnąć świeczkę na swoim pierwszym torcie urodzinowym.
Jakby kurczaczek
Magdalena mówi niechętnie o poranku, kiedy na świecie pojawiła się Lilianna. Prosi, aby nie pisać o szczegółach.
Dlatego ta część historii będzie w dużym skrócie. 13 lutego 2019 roku po godzinie 2 w nocy mama zaprowadziła Magdę do izby przyjęć gryfińskiego szpitala. Młoda kobieta cierpiała z powodu bólu brzucha. Tak silnego, że zginał ją w pół.
Z tego, co potem działo się w szpitalu, niewiele pamięta. Była w szoku. Pani Anna, mama Magdy, zapamiętała za to dokładnie, że jedna z pielęgniarek wyniosła zawiniątko, z którego dobiegł cichy pisk. - Jakby kurczaczek popiskiwał – mówi dziś Anna.
To była maleńka Lilianna.
27 cm wzrostu,
450 gramów wagi.
Przyszła na świat w 22. tygodniu ciąży.
Teoretycznie nie miała prawa przeżyć. Lekarze z Gryfina udzielili jej pierwszej pomocy i natychmiast wezwali tzw. "N-kę", karetkę do transportu noworodków. Lilianka musiała jak najszybciej trafić na oddział specjalistyczny.
- Szczerze? W większości takich przypadków dzieciom zapewnia się po prostu opiekę paliatywną. Mówiąc wprost - robimy wszystko, aby odeszły bez cierpienia. Takie dzieci statystycznie żyją nie dłużej niż cztery dni. Kiedy Lilianka do nas trafiła, mimo lekkiego wychłodzenia była bardzo żywotna. Tu nie było czasu na zastanawianie się. Nie znaliśmy wtedy stanowiska rodziców, więc postanowiliśmy zrobić wszystko, co można, by ją uratować. Nie ograniczyliśmy się jedynie do podtrzymania czynności życiowych - opowiada Jacek Patalan, neonatolog, ordynator Oddziału Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka Szpitala "Zdroje" w Szczecinie.
O tym, jakim wyzwaniem jest takie maleństwo, świadczą chociażby kwestie związane z samym oddychaniem. Lilianka musiała być podłączona do respiratora. Ale nie takiego, które kojarzymy z oddziałów dla dorosłych. - Tak małe dziecko nie ma jeszcze wykształconych pęcherzyków płucnych, unosząca się klatka piersiowa uszkodziłaby rozwijające się dopiero płuca. W tym przypadku za oddech na samym początku były odpowiedzialne głównie oskrzela, a my musieliśmy zarówno dostarczyć dziecku tlen, jak i umożliwić płucom prawidłowy rozwój - tłumaczy lekarz.
Tak mali pacjenci podłączeni w inkubatorach do respiratorów tylko delikatnie drżą. Urządzenie wykonuje za nich nawet 800 oddechów na minutę! Malutkich oddechów, aby klatka piersiowa nie musiała się unosić.
- To są wyjątkowe sytuacje, kiedy takie dzieci udaje się uratować, i dzieje się to często kosztem licznych powikłań. Z punktu widzenia medycyny ten etap to przecież jeszcze życie płodowe - tłumaczy dr Jacek Patalan.
U Lilianki problemem była m.in. skóra. Galaretowata i tak delikatna, że każdy dotyk zostawiał ślad nawet linii papilarnych. - Dopiero po jakimś miesiącu ta skóra na tyle okrzepła, że dotyk był możliwy - wspomina neonatolog.
Magda zobaczyła Liliankę dwa dni po narodzinach. Mimo osłabienia wsiadła w "jedynkę" - autobus PKS, który kursuje na trasie Gryfino-Szczecin i pojechała do córki. - Ja nawet jej nie mogłam dobrze zobaczyć. Lekarze od razu poprosili, żebym ściągała pokarm. Dostawała kroplę mleka dziennie.
Magda usłyszała też to, czego nie chce słyszeć żaden rodzic. Że w każdej chwili musi być gotowa na odejście dziecka. Bo w tym przypadku każda kolejna godzina życia jest cudem.
- Od razu powiedziałam jednemu z lekarzy: ja wiem, że ona będzie żyć. A on na mnie spojrzał i powiedział, że on mi tego nie może obiecać - wspomina.
Najważniejszy dzień życia
Podczas drugiej wizyty zrobiła małej pierwsze zdjęcie. - Ledwo ją tam widać, ale mogłam w końcu ją zobaczyć - mówi.
Inkubator był cały zaparowany, ale podczas kontroli Lilianki pielęgniarka specjalnie dla mamy delikatnie przetarła fragment ścianki. Na zdjęciu jak przez mgłę widać maleńkie ciałko.
W inkubatorze musiała panować około 95-procentowa wilgotność powietrza. Dr Patalan podkreśla, że to nie jest zwykły inkubator. - To wysokospecjalistyczny sprzęt. To dziecko musiało być wentylowane prawie trzy miesiące. My musieliśmy stanąć na głowie, aby w tak maleńkim ciałku umieścić cewniki i do minimum ograniczyć kontakt jej skóry z jakimikolwiek urządzeniami - zaznacza.
Magda każdego dnia wsiadała do zatłoczonej "jedynki", którą do pracy i szkoły dojeżdżają mieszkańcy Gryfina i kilku wsi na trasie do Szczecina. Podczas półgodzinnej jazdy do szczecińskich Zdrojów leciały jej łzy. Czasem głośno płakała. Ale kiedy wkraczała na oddział, podnosiła głowę wysoko i uśmiechała się.
- Na oddziale było wielu innych rodziców. Smutnych, zapłakanych. Wszyscy nas znali i wielu płakało też na widok mojej córki. A ja czułam, że muszę pokazać, że jestem silna. Że takie właśnie są kobiety w naszej rodzinie. I taka jest Lilianka - opowiada.
Proszę Magdę o zdjęcia córeczki. To ulubione wykonała jedna z położnych w Zdrojach. Magda trzyma Liliankę na rękach przytuloną do piersi.
- To był pierwszy raz, jak mogłam ją w końcu wziąć na ręce i w końcu przytulić, wycałować, choćby w czółko. Nasza pierwsza bliskość skóra do skóry. To jest jedyne zdjęcie, które będzie mi przypominać o tym momencie. Bo wtedy wiedziałam już na 100 procent, że ona będzie ze mną i będzie przy mnie w domu dorastać. I da mi zaszczyt być jej mamą, chronić i dbać o nią. W skrócie: to najważniejszy moment w moim życiu - wspomina.
Magda zapamiętała, jak bardzo wtedy sama się trzęsła z ogromnych emocji i wzruszenia. To było 24 kwietnia. Inkubator można już było otwierać, lekarze pomału i stopniowo przygotowywali Liliankę do tego, żeby mogła go opuścić. To stało się w maju.
Dziewczynka wyszła ze szpitala na początku czerwca. Niemal miesiąc przed oficjalnym terminem swoich urodzin.
- Wypisaliśmy zdrowe dziecko - podkreśla dr Jacek Patalan.
Babcia dziękuje i prosi o karetkę
Kiedy Lilianka opuszczała oddział, szpital zorganizował konferencję prasową i spotkanie z rodziną dziewczynki, aby pochwalić się sukcesem. Rzeczniczka szpitala Magdalena Knop uśmiecha się na wspomnienie tego dnia, bo zapamiętała babcię Lilianki, która nagle wyszła przed szereg i podziękowała Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy za sprzęt ratujący życie. Ale nie tylko.
Anna Urbańska śmieje się, gdy ją o to pytam. - No tak, podsłuchałam wcześniej lekarzy, jak mówią, że karetka do przewozu noworodków jest już stara. Podziękowałam Jurkowi Owsiakowi i powiedziałam, żeby nie zapominał o tym oddziale i że potrzebna jest ta karetka. A jeśli Jurek Owsiak przyjedzie kiedyś do Gryfina, osobiście go wyściskam, aby mu podziękować - obiecuje.
- My dziękujemy nie tylko Jurkowi Owsiakowi, ale całej fundacji WOŚP. Bo przecież to mnóstwo ludzi, którzy na to wszystko pracują - zaznacza Magda.
Lilianka jest najmniejszym dzieckiem w historii szpitala w szczecińskich Zdrojach.
Co roku na oddział doktora Patalana trafia ponad dwustu małych pacjentów. Ponad połowa z nich to wcześniaki. Każdy potrzebuje specjalistycznej pomocy. Serduszka WOŚP są tu wszechobecne. Tylko w zeszłym roku oddział otrzymał aparaturę do hipotermii leczniczej noworodków oraz przyłóżkowy aparat RTG. Do szpitala "Zdroje" trafiło także sześć nowoczesnych kardiomonitorów do monitorowania parametrów życiowych u najmniejszych i najmłodszych noworodków i trzy inkubatory zamknięte. - Ta aparatura była niezmiernie wyczekiwana przez personel oddziału, gdyż pozwoliła zastąpić wyeksploatowane, kilkunastoletnie urządzenia - zaznacza Magdalena Knop. I podaje dokładne wyliczenia: - Między 2006 a 2019 rokiem otrzymaliśmy w darze od WOŚP sprzęt wartości 7.050.007,90 złotych.
Jacek Patalan: - Już tak się przyzwyczailiśmy do sprzętu wysokiej klasy i współpracy z WOŚP, że nie wyobrażamy sobie, że tego sprzętu byśmy mieć nie mogli. Oddział pracuje już od ponad 30 lat i przy każdej akcji ratowania dzieci otrzymujemy sprzęt i to nam pozwala ratować takie dzieci jak Lilianka. Co ważne, medycyna rozwija się bardzo szybko i WOŚP podąża za tym tempem i to, co jest najbardziej nowoczesne, bardzo szybko trafia do szpitali.
Rehabilitacja, rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja
Magda przed urodzeniem dziecka, jak wiele osób z Gryfina, pracowała w magazynach Amazona. Do połowy lutego jest na urlopie macierzyńskim. Prawdopodobnie nie wróci do pracy, aby móc jak najwięcej czasu poświęcać Liliance i jej starszemu bratu. Dwójkę dzieci (syn Dominik ma w tej chwili 5 lat) wychowuje z pomocą dziadków. Mieszkają razem na dziewiątym piętrze jednego z gryfińskich wieżowców. Z okien ich mieszkania roztacza się piękny widok na miasto i Park Krajobrazowy Doliny Dolnej Odry. Na ścianach wiszą obrazy wykonane haftem krzyżykowym przez panią Annę. Najbardziej dumna jest z dużego portretu Jana Pawła II, który powiesiła nad stołem w salonie. - Liliance też ten najbardziej się podoba, patrzy na obraz i gaworzy - mówi.
Liliance wyrzynają się pierwsze ząbki, więc ciągle coś trzyma w buzi. Lubi bawić się na kolorowej macie. Uśmiecha się. Patrząc na zdjęcia wcześniaka w inkubatorze, trudno uwierzyć, że to to samo dziecko.
W sobotę w Gryfinie ma odbyć się charytatywny spektakl na rzecz Lilianki. Maria Piznal, reżyserka przedstawienia, jest także dziennikarką i współpracuje z dziennikiem "Kurier Szczeciński". Historię Lilianki śledzi od początku. - To dziecko potrzebuje rehabilitacji, tej rodzinie przyda się każdy grosz - przekonuje.
Dr Jacek Patalan podkreśla, że dziewczynka jest w kluczowym momencie swojego życia. Rodzina musi dlatego zadbać o jej odpowiednią rehabilitację.
Magdalena nie ma własnego samochodu. Nie może także dojeżdżać do Szczecina autobusem z takim maleństwem. Lilianka jest dlatego rehabilitowana w prywatnym gabinecie w Gryfinie. W mieście nie ma możliwości poddawania jej zabiegom w ramach NFZ. Wizyta u specjalisty kosztuje 80 zł. Pierwszą mają już za sobą.
Plany na przyszłość?
- Żyć dalej, po prostu. A takie najbliższe, to na pewno wyprawimy jej roczek. Będzie to impreza Lilianki i mojego taty, jej dziadka, bo on obchodzi swoje 70. urodziny. Czego jej życzę? Tylko zdrowia - odpowiada Magdalena Urbańska.