Piękna to była kariera. Rozkwitła dzięki desperackiej decyzji dziadka, który dla dobra wnuczki sprzedał obrazy z rodzinnej kolekcji. Kończy się przedwcześnie, bo ból okazał się nie do zniesienia. Agnieszka Radwańska w wieku zaledwie 29 lat odkłada tenisową rakietę. Na świecie była bardziej doceniana niż w Polsce. U nas chyba wciąż jest więcej takich, którzy najchętniej spaliliby ją na stosie.
Spójrzmy prawdzie w oczy. My, Polacy, nie potrafimy obojętnie przejść obok rodaka, który sporo wygrał i do tego skasował więcej od nas. A Radwańska swoje zwyciężyła i z kortu podniosła niemal 28 mln dolarów. Niemało.
Więcej z rakietą w ręku nie zarobi. Skapitulowała.
"Niestety, nie mogłam już trenować jak dawniej, a organizm i tak coraz częściej odmawiał posłuszeństwa. W trosce o swoje zdrowie, z pełną świadomością obciążenia, jakie niesie rywalizacja na tak wysokim poziomie, nie jestem już w stanie zmobilizować swojego organizmu do jeszcze większej eksploatacji" – ogłosiła.
Świat tenisa zaniemówił, wręcz zapłakał. Było mnóstwo ciepłych słów. Żałują końca jej kariery Becker, Murray, Djoković, Pliskova...
"Jedna z najmądrzejszych w tym sporcie. Grała bardzo inteligentnie. Niesamowita kariera" – komplementowali.
Zmiażdżona stopa
Ale kto znał bliżej Radwańską, przeczuwał, co się święci.
- Wszystko na to wskazywało. Dwa tygodnie temu odbyła się konferencja prasowa jednego ze sponsorów Agnieszki. Porozmawialiśmy sobie na boku i Aga dała do zrozumienia, że w połowie listopada będzie musiała podjąć decyzję: albo w prawo, albo w lewo. Już wtedy można było wywnioskować, że będzie to decyzja o zakończeniu kariery, a nie jej zawieszeniu – przyznaje Artur Rolak, dziennikarz magazynu "Tenis Klub" i autor wywiadu rzeki z najlepszą polską tenisistką w historii.
Regularnie u Radwańskiej odzywały się bóle w kręgosłupie, ale ostatnio spokoju nie dawała jej głównie lewa stopa. – Jest zmiażdżona od biegania i hamowania na korcie. Wszystko w niej puchnie, co chwilę jest stan zapalny, żadne zastrzyki nie pomagają – skarżyła się w październiku.
- Powiedziała, że tak samo boli ją chodzenie w trampkach, jak i szpilkach. To o czymś świadczy – dopowiada Rolak.
To nie wszystko. - Permanentne zmęczenie, układ nerwowy rozszarpany do ostatniego włoska – Agnieszka wyliczała zrezygnowana. Brzmiała jak ktoś wyeksploatowany do granic możliwości, u kogo pasja do tenisa została zabita.
Zdemolowane zdrowie zepsuły jej dwa ostatnie sezony. Ten rok zakończyła na 75. miejscu, poprzedni w trzeciej dziesiątce. Zawstydzająco nisko jak na zawodniczkę, która od 2011 roku przyzwyczaiła, że leci na urlop jako absolutny top, w najgorszym wypadku jako ósma zawodniczka świata.
Przekleństwo
Nigdy nie wygrała turnieju wielkoszlemowego, to było jej przekleństwo. Nigdy również nie była liderką światowego rankingu, najwyżej wspięła się na drugie miejsce. Z jakiegoś powodu nie potrafiła zaistnieć na igrzyskach, a była w Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Ale i tak nie ma czego się wstydzić.
Obok Kubicy, Gortata i Lewandowskiego była najbardziej rozpoznawalnym znakiem polskiego sportu. Przez 13 lat na zawodowym korcie wygrała 20 turniejów. Była królową Tokio, Pekinu, Dubaju i Montrealu, ale najcenniejszy w jej mistrzowskiej koronie jest kamień za zwycięstwo Turnieju Mistrzyń w Singapurze trzy lata temu - grało osiem najmocniejszych tenisistek sezonu, ale na koniec cieszyła się ona.
- To najważniejszy dzień w moim życiu – oczy szkliły się Agnieszce ze wzruszenia.
Chyba nawet ważniejszy niż finał Wimbledonu 2012, w którym długo, do stanu 2:2 w trzecim secie, stawiała opór fizycznie potężniejszej Serenie Williams.
- Radwańska nie spełniła wszystkich swoich planów, ale nie ma też powodów, żeby swoją karierę oceniała negatywnie. Osiągnęła wiele. Więcej niż wskazywałyby na to jej możliwości fizyczne, tak charakteryzujące współczesny tenis. Brakowało jej siły, mocnego uderzenia, które by kończyło wymianę. Ona musiała wszystko wybiegać, wywalczyć i wypocić – uważa Rolak.
Skazana na tenis
Wszystko zaczyna się nie w Polsce i nie w Krakowie, skąd klan Radwańskich się wywodzi, a w Niemczech. Konkretnie w Gronau, niewielkiej westfalskiej mieścinie. Papa Radwański, czyli pan Robert (dla znajomych Piotr) pracował jako trener tenisa. Była połowa lat 80., w Polsce ze szkolenia tenisistów wyżyć się nie dało, więc Radwański ruszył za chlebem na Zachód. Z czasem sprowadził do siebie rodzinę, żonę i dwie córki – Agnieszkę (rocznik 1989) i Urszulę (1990). Obie były skazane na tenis.
- Czy miały możliwość uniknięcia kontaktu z rakietą? Żadnej, absolutnie żadnej – odparł w jednym z wywiadów z rozbrajającą szczerością senior rodu.
Ojciec jest wymagający. Liczy się tylko tenis i kolejne odbicia. Córki mają grać i wygrywać. Agnieszka pierwszy raz triumfuje, gdy nie ma sześciu lat. To jeszcze nie był mecz, ale tenisowa zabawa zaordynowana przez ojca. W "Jestem Isia", wywiadzie rzece z Radwańską, pada pytanie, czy pamięta choćby jeden dzień, kiedy nie była tenisistką.
- Nie. Oczywiście nie od razu grałam w turniejach, ale rakietę mam od zawsze – odpowiada.
Została Isią, bo tak się w dzieciństwie przedstawiała. Po prostu nie potrafiła poprawnie wymówić swojego imienia. I tak już zostało do dziś.
Dziadek na ratunek
W Polsce nastały lepsze czasy, z transformacją ustrojową wiązano wielkie nadzieje. Radwańscy w połowie lat 90. wrócili do kraju, do ukochanego Krakowa, a ojciec całą swoją uwagę skoncentrował na szkoleniu córek. Papa Radwański miał odłożone pieniądze z saksów, było więc z czego opłacać sprzęt i udział w turniejach, ale inwestowanie w młodego tenisistę, a co dopiero w dwóch, jest jak studnia bez dna. Trzeba szkolić, grać, a finansowe owoce nie chcą nadejść.
- Wynajem kortu, trenera, zakup sprzętu, a przede wszystkim opłacenie podróży - to sprawia, że już na etapie juniorskim uprawianie dyscypliny może kosztować nawet kilkaset złotych dziennie – wyliczała na łamach "Forbesa" Agnieszka.
Źródełko zaczęło wysychać. Wtedy z pomocą pospieszył dziadek Władysław, od początku trzymający kciuki i uważnie śledzący tenisowe postępy Agi i Uli. Nie zastanawiał się długo, tylko sprzedał wiszące w rodzinnym domu wartościowe obrazy, ponoć Kossaka i Malczewskiego. Pieniądze na szkolenie wnuczek się znalazły i nie poszły na marne.
Wystrzeliła głównie kariera Agnieszki, bo sportowy rozwój Uli notorycznie torpedują kontuzje. Tymczasem starsza z panien, choć drobna jak na współczesne tenisowe wymogi (nieco ponad 170 cm wzrostu, na wadze około 50 kg), wygrała juniorski Wimbledon. Był rok 2005. W kolejnym błysnęła na kortach Warszawianki. Miała 17 lat, ograła czołową zawodniczkę świata, dotarła do ćwierćfinału, a Wojciech Fibak, legenda polskiego tenisa, ogłosił, że wszystkie jego rekordy to młode dziewczę z Krakowa w niedalekiej przyszłości z pewnością pobije.
A przecież ona miała jeszcze szkołę. W krakowskim gimnazjum była gościem, w liceum miała indywidualny tok nauczania, ale jakimś cudem przechodziła z klasy do klasy i zdała maturę.
Ninja i Profesorka
W końcu Aga, w 2007 roku, na dobre przedstawia się światu. Podbiła Sztokholm, to był jej pierwszy zwycięski turniej w seniorskiej karierze. Pierwszy z dwudziestu. Drobniutka krakowianka zaczęła udowadniać, że w tenisie liczy się nie tylko siła mięśni i przygotowanie fizyczne. Że z potężniej zbudowaną i uderzającą piekielne mocne piłki rywalką można poradzić sobie inteligencją i precyzją.
Świat ją pokochał, bo do tego grała pięknie. W głosowaniu tenisowej społeczności sześć razy z rzędu wygrywała plebiscyt na ulubioną zawodniczkę, a pięć razy doceniano jej efektowne zagranie. Potrafiła nieszablonowo odesłać piłkę za siatkę.
"Ona zrobiła to znowu. Nie bez powodu nazywa się Agnieszkę Czarodziejką, Ninją i Profesorką. Ona po prostu potrafi z łatwością wyjść z najtrudniejszych sytuacji" - komentowano wybór kibiców na stronie wtatennis.com, wracając do sytuacji w turnieju w Indian Wells 2016. Radwańska była w opałach. Rumunka Monica Niculescu zepchnęła ją do rozpaczliwej obrony, ale nagle Aga posłała piłkę wzdłuż linii.
Awantura z ojcem
Tak się złożyło, że na świecie zawsze ceniono ją bardziej niż w Polsce. Rodaków kłuł w oczy pierwszy milion dolarów, jaki zarobiła na korcie. Irytowały też pyskówki podczas meczów. W czasie jednego z nich, to był French Open 2010, odpyskowała ojcu, który wytykał jej błędy. Rodzinną awanturę zarejestrowały mikrofony, kibice mieli prawo oniemieć.
- Zamknij się. Idź stąd i zostaw swoją matematykę w domu – rugała ojca tenisistka.
Padły też niecenzuralne słowa. Jeszcze wtedy konflikt zażegnano. Bomba wybuchła na turnieju w Paryżu rok później. Ojciec podczas przedmeczowego treningu skomentował któreś z zagrań, obrażona córka ani myślała tego słuchać, spakowała swój sprzęt i odwróciła się na pięcie. To był koniec rodzinnej współpracy. Trenerem Agnieszki został Tomasz Wiktorowski.
Radwańskiej wytykano także zaangażowanie polityczne. Była widywana na miesięcznicach smoleńskich. Złośliwi zaczęli nazywać ją "Isią PiSią".
- To, niestety, "zasługa" ojca. Zawsze był politycznie bardzo zaangażowany i wciągał w to także nas, stawiając często przed faktem dokonanym. Od początku odbijało się to nam - mnie i Uli - czkawką. Chciałam i chcę być apolityczna. Nigdy nie mieszałam sportu z polityką, bo tego nie powinno się robić. To mnie do niej wmieszano. Efekt jest taki, że spadają na mnie gromy z obu stron – opowiada w "Jestem Isia".
Na co dzień stroni od wywiadów. - To prawda, nie lubię być w centrum uwagi – wyznała raz.
- Jej mowa ciała mogła irytować, ale ja Agnieszkę będę bronił. Każdy z nas jest inny. Jedni chętnie uzewnętrzniają swoje emocje, a inni przeciwnie, są zamknięci w sobie tak jak Agnieszka. Ona niechętnie dzieli się swoimi emocjami. Tak samo zawsze było w jej relacjach z dziennikarzami. Kiedy widziała wokół siebie więcej niż trzy mikrofony, w dodatku jeden był trzymany przez osobę, której nie znała, to się usztywniała i stawała się bardzo oficjalna. Natomiast kiedy spotyka się w małym gronie z osobami, którym ufa, potrafi się otworzyć i być uśmiechnięta. To dwie różne Agnieszki Radwańskie – tłumaczy ją Artur Rolak.
Jeszcze niedawno Radwańska była czołową zawodniczką świata, dziś pozostała żoną (ślub z Dawidem Celtem, do niedawna sparingpartnerem, wzięła w 2017 roku) i milionerką (znalazła się na liście 50 najbogatszych Polek, otworzyła hotel w Krakowie, ma nieruchomości w Miami, Warszawie, Krakowie, Sopocie i Zakopanem). Także wspomnieniem.
Tenisowy świat za nią tęskni. Chwilę po przekazaniu przez Radwańską smutnej wieści Ben Rothenberg, szanowany ekspert "New York Timesa" od tenisa, tak ją podsumował: "Niesamowicie przebiegła, kreatywna, imponująca i cholernie ciesząca oko swoją grą zawodniczka. Będziemy wielkimi szczęściarzami, jeśli kiedykolwiek znajdzie się tenisistka, która zasłuży na nazwanie jej "nową Radwańską'".
Niby kilka zdań, ale trudno o lepszy komplement. Drugiej takiej prędko nie będzie.