- Przykro to przyznać, ale Stefan W. w więzieniu będzie bohaterem. Zyskał uznanie świata przestępczego, szacunek grypsery. To wojownik "o sprawiedliwość", walczył i wygrał, przyniósł na tacy głowę polityka. Wychodzi na spacerniak z dumą i czuje podziw kompanów - mówi w wywiadzie z Magazynem TVN24 kryminolog Paweł Moczydłowski.
Katarzyna Zdanowicz: Co się teraz dzieje ze Stefanem W., mordercą prezydenta Pawła Adamowicza?
Paweł Moczydłowski: - Siedzi w areszcie śledczym. Będzie przesłuchiwany przez prokuratorów oraz badany przez biegłych lekarzy, którzy orzekną, czy w chwili mordu był poczytalny.
Niech nam pan uchyli szczegółów więziennego życia osoby podejrzanej o morderstwo. W celi jest sam?
Nie sądzę. To więzień podwyższonego ryzyka. Musi być monitorowany przez 24 godziny na dobę. Przypuszczam, że siedzi z nim jeszcze dwóch innych aresztantów skrupulatnie dobranych przez Służbę Więzienną.
To znaczy jakich?
Zaufanych. Muszą mieć na niego oko. W takich sytuacjach strażnicy dobierają osoby zrównoważone, stabilne emocjonalnie, są z nimi dogadani. Wiedzą, że gdyby coś się działo, natychmiast powiadomią dyżurnego. Poza tym funkcjonariusze sami co kilka minut zerkają do celi przez wizjer.
Pobudka o której?
Jak każdego aresztowanego w Polsce – o szóstej. O siódmej apel, czyli poranna zbiórka, śniadanie, godzinny spacer, obiad, czas wolny, kolacja, o 22 godzinie gaśnie światło i spać. W międzyczasie badania, przesłuchania, ewentualnie spotkanie z adwokatem czy rodziną, jeśli zgodę wyrazi prokurator.W przypadku osoby aresztowanej strażnicy pełnią funkcje niemal hotelarskie. Muszą zapewnić aresztantowi miejsce do spania, jedzenie, środki higieniczne, opiekę lekarską. Nie mogą wyjść z inicjatywą wdrożenia programów terapeutycznych, bo przed wyrokiem sądu to jest niemożliwe. Aresztowanemu nie przysługuje resocjalizacja, o niej można myśleć dopiero po wyroku.
Stefan W. ma prawo do widzeń?
Teoretycznie tak, decyzja należy do dysponenta śledztwa, czyli prokuratora. Jeśli istnieją jakieś względy istotne dla postępowania, jego korespondencja może być sprawdzana przez prokuraturę.
Może oglądać telewizję, w której na bieżąco analizowane są szczegóły jego zbrodni?
Znów odpowiem teoretycznie - ma takie prawo. Jednak w tym konkretnym przypadku prokuratura może mu to prawo ograniczyć, ze względu na dobro śledztwa. Oglądając telewizję, Stefan W. może dopasowywać wersję swoich wyjaśnień do przekazu z mediów. Nasycać się rozgłosem tragedii. Budować linię obrony, a wśród kolegów z celi – swoją legendę.
W hierarchii więziennej za takie przestępstwo jest bohaterem czy pohańbionym?
Przykro to przyznać - bohaterem. Zyskał uznanie świata przestępczego, szacunek grypsery, ma wysoką pozycję w całym areszcie. W ich mniemaniu to wojownik "o sprawiedliwość", walczył z niesprawiedliwą machiną sądowniczą, która według niego niesłusznie go skazała, a następnie stosowała wobec niego tortury. I wygrał. Przyniósł na tacy głowę polityka. W więzieniu już nikt nie będzie sprawdzał, czy sypnie. On już pokazał swoją siłę, charakter, zamanifestował swoje zdanie. Na oczach milionów zrobił show. Nie ma co się oszukiwać – na stu aresztowanych może kilku jest w stanie przyznać, że siedzi słusznie. Reszta, podobnie jak Stefan W., uważa się za ofiary systemu. On wykrzyczał głośno, co prawie wszyscy za murami myślą. Wychodzi na spacerniak z dumą i czuje podziw kompanów.
Krótko mówiąc, nie będzie mu najgorzej?
Utrata wolności i przebywanie w celi nie jest dla nikogo miłe ani oczekiwane. Aresztanci nie są na wczasach, tylko czekają na wyrok. Stefan W. niebawem zostanie przewieziony do więziennego szpitala na obserwację psychiatryczną. Może ona potrwać nawet trzy miesiące i dłużej. Od tego orzeczenia będzie zależał dalszy przebieg śledztwa i procesu. Prawdopodobnie zaraz po zatrzymaniu ze Stefanem W. kontaktował się psycholog. Musiał sprawdzić, w jakim jest stanie, czy nie zamierza popełnić samobójstwa.
Służba Więzienna poinformowała, że ma schizofrenię paranoidalną.
Opierając się na historii jego poprzednich przestępstw, nic nie wskazuje, że jest schizofrenikiem. Osoby, cierpiące na tę chorobę, są podejrzliwe wobec świata, trudno nawiązują relacje, nie potrafią swobodnie się komunikować, wycofują się. Stefan W. jest zupełnie inny. To napastnik ofensywny. Najpierw w amerykańskim stylu z lat trzydziestych napada na bank. Robi wielki szum, każe ludziom padać na ziemię, jest pełen agresji. Następnie planuje morderstwo prezydenta Gdańska. Świadczy o tym kilka elementów. Proszę zauważyć, że Stefan W. nie stoi wśród publiczności. Przedostaje się w pobliże ofiary. Od początku dobrze wie, po czyją głowę przyszedł. Ustawia się od strony gości. Przyczaja na schodach i tam wyczekuje odpowiedniego momentu. Kiedy pojawia się łuna światła, prezydent podnosi lewą rękę ze sztucznym ogniem do góry. Odsłania ciało, a napastnik rzuca się na swoją ofiarę. Dźga go trzykrotnie nożem. Widzi, jak prezydent upada, nie wraca do niego, żeby jeszcze bardziej nasycić się agresją. Nie jest owładnięty szaleństwem, nie zadaje kolejnych ciosów. Biega za to jak bokser po ringu i cieszy się publicznie. Melduje wykonanie zadania. Opowiada o sobie, próbując wywołać współczucie wśród publiczności. Bo wie, że ludziom nie podoba się, jak kogoś niewinnie skażą, jak jest torturowany. Scenariusz jest dokładnie przemyślany. Nawet to, że nie będzie uciekał, bo przecież na ucieczkę nie ma żadnych szans. Jest nagrywany przez setki telefonów i kamery, ludzie robią mu zdjęcia. W jego zachowaniu jest dużo racjonalnego działania. Za dużo, jak na potencjalnego schizofrenika.
Psychiatrzy mówią, że schizofrenik to nie znaczy automatycznie osoba niepoczytalna, chora psychicznie. Można być schizofrenikiem i być poczytalnym.
Zgadzam się. Osoby cierpiące na schizofrenię mogą normalnie funkcjonować wśród nas. Pracują, pełnią różne funkcjespołeczne. Ich intelekt nie jest zaburzony, choć mają omamy, urojenia. Zazwyczaj jednak stronią od świata. Praca z chorymi na schizofrenię polega głównie na włączaniu ich do naszego życia. Stefan W. zaś w sposób przemyślany agresywnie do niego wkroczył. Uważam, że zarówno wcześniejsze przestępstwa, jak i zabójstwo Pawła Adamowicza, są spójne. Przestępca dobrze wiedział, co robi. Zaburzony oczywiście jest, bowiem realizuje patologiczne cele. Ale zabójstwo miał dokładnie zaplanowane. Kolejnym ciekawym etapem może być jego proces przed sądem. Może też szykuje show. Jeśli tak się stanie, to mamy polskiego Breivika.
Ale w jego aktach stwierdzono chorobę.
Trzeba dokładnie prześledzić dokumentację medyczną. Podobno badało go kilkunastu psychiatrów. Pytam zatem, jak wyglądały te badania, jak bardzo były szczegółowe? Moim zdaniem ktoś próbuje manipulować przekazem. W Polsce wszystko jest możliwe.
Stawia pan mocną tezę. Komu by na tym zależało?
Tym, którzy nie dopilnowali swoich obowiązków i boją się teraz konsekwencji.
Czyli?
Proszę zauważyć, jak sprzeczne informacje płyną ze Służby Więziennej. W jednym czasie słyszymy, że Stefan W. jest chory, ale w sumie został wyleczony, bo choroba jest w stanie reemisji. On odmówił resocjalizacji, odstawił leki, i został bez żadnego nadzoru wypuszczony na wolność? A wcześniej odsiadywał karę w Gdańsku w zakładzie półotwartym, z którego można wyjść na kilka godzin na widzenia. Nie chce mi się wierzyć, że sąd, skazując go za napady rabunkowe z bronią w ręku, nie zauważył jego problemów psychicznych? Przecież, gdyby były jakieś kwestie związane ze stanem zdrowia psychicznego, sędzia powinien momentalnie zareagować. Jeśli był faktycznie chory, to powinien trafić na leczenie do szpitala psychiatrycznego, a nie siedzieć najpierw sam, a później z innymi w celi. Jest jeszcze ośrodek w Gostyninie. Ale tam mógłby trafić wyłącznie wtedy, kiedy jest poczytalny, ale trwale zagraża społeczeństwu jak Mariusz Trynkiewicz. Mamy już przykład wysłania do tego ośrodka chorej na schizofrenię kobiety. Do placówki trafiła po odbyciu kary za zaatakowanie innego pacjenta przebywającego na oddziale psychiatrycznym. Kobieta całkowicie nie potrafi się odnaleźć w ośrodku. Nie rozumie panujących tam reguł, ponieważ żyje w swoim świecie, kontakt z nią jest utrudniony. Zauważył to nawet Trynkiewicz, stając w jej obronie i krzyczał do personelu: "Gestapo!". Przecież to jest jakiś absurd. Człowiek, który na koncie ma najcięższe przestępstwa, żąda sprawiedliwości dla osądzonej. Rozumie, że należy ją umieścić w szpitalu. Wyśmiewa nieudolność systemu.
Może nie doszłoby do tej tragedii, gdyby służby potraktowały poważnie przestrogę od matki Stefana W.?
Wątek matki sprawcy jest ciekawy nie tylko ze względu na obieg informacji między służbami. Proszę zauważyć, że Stefan W. tylko matce mówi, że słyszy głosy. Nie zwierza się z nich strażnikowi. Po czym, kiedy dokonuje mordu i zostaje zatrzymany, odmawia składania wyjaśnień. Mówi wyłącznie o swojej przeszłości, ale nie o momencie ataku. Jak na głosy, które rzekomo prowokują go do działania, są one za mądre, za bardzo świadome, żeby uznać go za chorego psychicznie lub niepoczytalnego.
A co z notatką Służby Więziennej, którą ujawnił portal tvn24.pl. Czytamy w niej, że PO jest ucieleśnieniem wszelkiego zła, liczy się tylko PiS.
Stefan W. mógł zradykalizować się w więzieniu. Powodów mogło być kilka. Od złego traktowania przez strażników, po współwięźniów. Mogła też wydarzyć się jeszcze inna rzecz - że do czynów, które popełnił, przypisano mu też te, za które nie odpowiadał. Wtedy po raz pierwszy rodzi się w nim poczucie krzywdy, niesprawiedliwości. Frustracja z każdym rokiem narastała, aż w końcu znajduje swoje ujście. Swoje cierpienie przerzuca na ludzi, którzy rządzili, kiedy on trafił za kraty.
Co Służba Więzienna powinna zrobić, wiedząc, że po wyjściu na wolność Stefan W. chce opuścić województwo? Zamierza mieszkać tylko w tych regionach Polski, gdzie rządzi PiS.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Służba Więzienna zrobiła wszystko, co do niej należało. Udokumentowała swoje działanie. Więzień odbył karę, nie ma podstaw do jego dalszego zatrzymania. Ale takie myślenie jest ograniczone. W kraju normalnym więziennictwo i policja nie traktują tej współpracy formalnie. Nie ma modelu represyjnego, służba więzienna kontaktuje się z policją, przekazuje swoje obawy, a ta przez pierwszy okres ma oko na byłego więźnia.
Jak zatem wytłumaczyć ludziom, że człowiek, który był złodziejem, po wyjściu z więzienia stał się brutalnym mordercą?
- Trzeba powiedzieć wprost: resocjalizacja w polskich więzieniach jest fikcją. Pokazało to niedawne zabójstwo dokonane przez więźnia, który zabił swoją narzeczoną i dziecko, kiedy wychodził na przepustki z zakładu półotwartego.
Mało tego - skazany może wyjść na wolność jeszcze bardziej zdemoralizowany niż w momencie rozpoczynania odbywania kary.
Dlaczego tak się dzieje?
Mamy w celach ponad 70 tysięcy ludzi, 40 tysięcy nie zgłosiło się na wezwanie wykonania kary, a 20 tysięcy czeka na wysłanie wezwania do stawienia się w więzieniu. Mają zasądzone wyroki, ale ze względu na przeludnione cele muszę czekać na odbycie kary. Pod względem przeludnienia więzień i obłożenia pracą funkcjonariuszy Służby Więziennej zajmujemy ostatnie miejsca w rankingu wśród państw Unii Europejskiej. Pod tym względem przypominamy PRL. Po 1989 roku mieliśmy do czynienia z próbą normalizacji polityki kryminalnej. W trakcie przemian ustrojowych doszliśmy do wniosku, że jest ona zbyt represyjna. Wtedy, na początku lat 90., dało się zredukować liczbę skazanych oraz tymczasowo aresztowanych do poziomu 60-65 tysięcy. Później, ze względu na wzrost przestępczości, polityka kryminalna znów poszła w stronę represyjności i liczba więźniów zaczęła szybko rosnąć. Taka filozofia jest prowadzona do tej pory. Do jednego wora wrzuca się chuliganów, alimenciarzy, pijaków, narkomanów i groźnych przestępców. Stąd przeludnienia i patologie.
Ile metrów kwadratowych przypada na więźnia?
Aż wstyd przyznać - trzy metry kwadratowe. Tyle samo, ile za czasów PRL, tylko wtedy powierzchnię podawało się w metrach sześciennych, bo statystyka lepiej wyglądała. Posługiwano się taką miarą, bo na więzienia przerabiano koszary, klasztory, wszystkie miały wysokie sufity. Nie zdajemy sobie sprawy, w jakim stopniu przeludnienie w więzieniach jest przyczyną negatywnych zjawisk. Dochodzi do wielu ekstremalnych sytuacji, samookaleczeń, agresji między więźniami, konfliktów z funkcjonariuszami. Wylewa się cała żółć, która rodzi jeszcze większą więzienną patologię.
Opinii publicznej się podoba, że w celach jest ciasno. Przecież więzienie to nie sanatorium.
Dobrze by było, żeby opinia publiczna odpowiedziała sobie na pytanie, czego oczekujemy od więziennictwa: czy to ma być przechowalnia, fabryka coraz groźniejszych bandytów, czy może miejsce resocjalizacji? Skutki przeludnienia są bardzo dobrze opisane w wielu badaniach. Wynika z nich, że człowiek alergicznie reaguje na zagęszczenie. Może to przypłacić zdrowiem, niektórzy popadają w depresję, u innych zdecydowanie wzrasta poziom agresji. Każdy z nas potrzebuje bańki ochronnej, która daje mu poczucie bezpieczeństwa i panowania nad sobą oraz sytuacją. To nasza strefa prywatna, o którą tak dbamy i lubimy ją zachowywać, chociażby w rozmowie ze znajomymi. Umowny metr. Jeśli granica zostaje przekroczona, tracimy komfort, intymność, wchodzimy w stan zagrożenia. Rodzi się stres i frustracja. O ile w życiu codziennym taka sytuacja może pojawiać się sporadycznie, to w celi nie pozbędziemy się współwięźniów. Patologia w postaci zagęszczenia trwa kilka lat. A wtedy zaczynają się pojawiać zaburzone zachowania, które wynikają z braku intymności, z tego, że osadzony przez całą dobę jest na oczach innych, bez przerwy, nieustannie. Nieważne, czy śpi, siedzi, je, załatwia się, czy onanizuje. Wszyscy wszystko widzą.
Chce pan powiedzieć, że więźniowie dziczeją?
Przeludnione więzienia powodują przewartościowanie postaw moralnych. To, co w normalnej rzeczywistości nas szokuje, tam staje się codziennością. Nic nie jest intymne. Faceci są jak bomby seksualne. Żeby dać upust swojemu napięciu, zdarza się, że zbiorowo onanizują się. Urządzają zawody. Wygrywa ten, który najszybciej osiągnie orgazm. Dochodzi też do gwałtów, poniżania. Wulgarny język jest codziennością.
W celi można zbudować jakiekolwiek normalne relacje międzyludzkie?
Mamy zazwyczaj do czynienia z dwoma postawami. Jedni reagują agresją. Kiedy trafiają do więzień, ujawniają się w nich cechy psychopatyczne. Wiedzą, że albo zawalczą o swoje, zdominują otoczenie, albo po nich. Tacy potrafią rozepchnąć się, zdobyć więcej przestrzeni. W starciu z nimi nie ma szans więzień słabszy. On widzi to i staje się znerwicowany, czasami przygaszony. Woli wycofać się z pola walki i bez żadnych zaprzeczeń podporządkować się więziennym regułom gry. Tam toczy się prawdziwa walka o przeżycie, przetrwanie, pozycję w więziennej hierarchii. Strażnicy przymykają na to oko, bo utarło się, że hierarchia zapewni wszystkim spokój. Bzdura. Pamiętajmy, że do więzień trafiają nie tylko zatwardziali kryminaliści, ale też pijani rowerzyści, niepłacący alimentów, chuligani, przestępcy gospodarczy, urzędnicy, samorządowcy. Oni też wpadają w system więziennych reguł. Zwykły Kowalski nie ma pojęcia, jak często w celi rozgrywają się dramaty. To nie jest miłe towarzystwo. Są gwałty, poniewieranie słabszych, wysługiwanie się nimi. Niekiedy słabsi, próbując wyrwać się z tej patologii, celowo się okaleczają. Liczą, że zostaną przeniesieni do innej celi.
"Powstaje oczyszczalnia ścieków, która zamiast czyścić jeszcze bardziej brudzi" - tak pan to kiedyś opisał.
To zdanie wielu oburzyło, ale nie wycofuję się z niego. Przeludnienie powoduje, że nasila się patologia podkultury więziennej, co ma także wpływ na postawy służby więziennej, stosunki między funkcjonariuszami i na ich relacje z więźniami. Represyjne więziennictwo nie buduje relacji. Strażnik nie dowie się niczego od więźnia - jakie ma plany, zamiary - bo ten mu nie zaufa. Cała nienawiść do wymiaru sprawiedliwości spada na funkcjonariusza. Przecież to on umieścił go ze zwyrodnialcami. To on odpowiada za jego krzywdę.
Przykład: funkcjonariusz wchodzi do celi, w której jest kilku więźniów. Widzi, że jeden siedzi w kącie skulony, przybity. Gdyby się dobrze przyjrzał, zauważyłby zadrapania, posiniaczenie. Podejrzewa, że został pobity lub zgwałcony. Strażnik nawet chciałby zapytać, co się dzieje, ale nie zada takiego pytania. A jeśli już zdecyduje się, to odpowiedzią będzie cisza. Wyobraża sobie pani, że nagle ten skulony i przybity wychodzi do przodu i opowiada, co się wydarzyło, po czym strażnik zamyka celę i idzie dalej, bo i tak nie ma możliwości przeniesienia go gdzie indziej? A gdyby nawet miał, to jaką pewność ma osadzony, że w kolejnej celi nie zrobią z nim czegoś gorszego? Nigdy się przed strażnikiem nie otworzy. Funkcjonariusz to wróg, bo to on umieścił go z tymi bandziorami. Dlatego strażnicy zaczynają działać na zasadzie: udajemy, że nic nie widzimy, nie obchodzi nas, co robicie, ma być spokój i tyle. W ten sposób dają przyzwolenie na zalegalizowanie w postaci nieformalnego kodeksu patologicznych zachowań. Od lat powtarzam, że kiedy legalna władza nie robi tego, co do niej należy, na jej miejsce wchodzi druga władza będąca całkowitym zaprzeczeniem prawa.
Z pańskiej opowieści wyłania się obraz dramatyczny, w którym nie ma miejsca na jakąkolwiek resocjalizację.
Trudno o niej mówić, kiedy nie ma podstaw. Przez lata nie stworzyliśmy warunków do socjoterapii, psychoterapii, pracy. Trzeba być ograniczonym, żeby wierzyć, że w sytuacji, gdy na 72 tysiące osadzonych przypada 35 tysięcy funkcjonariuszy, jest mowa o resocjalizacji. Ona nie tylko jest bardzo utrudniona, ale wręcz niemożliwa. Spójrzmy na kraje, w których więzienia nie są przeludnione, a liczba funkcjonariuszy jest dostatecznie duża. System szwedzki - na jednego funkcjonariusza przypada jeden więzień. Rozwinięte są programy alternatywne. Na przykład programowanie człowieka na pobyt na wolności. Monitorowany wstaje rano, idzie do pracy, później na terapię antyalkoholową, a wieczorem może do niego przyjść oficer probacyjny i sprawdzić, czy nie pije. Ten ktoś jest wbrew pozorom w takim reżimie, że nie ma minuty odpoczynku, musi ze wszystkim zdążyć. Służby, patrząc na jego rozpiskę dnia, wiedzą dokładnie, gdzie jest i jak mija mu dzień. W polskich więzieniach czas płynie beztrosko. Więzień nie ma nic do roboty. Leży, nudzi się, czasami pójdzie do pracy. Od nieróbstwa dostaje w głowę i wymyśla plan, co robić, żeby kogoś na przykład okraść, albo – niestety – zamordować, co widzieliśmy w Gdańsku.
A co w przypadku, kiedy więzień, jak Stefan W., odmawia resocjalizacji? Ma do tego prawo?
Nie można go do tego zmusić. Wówczas Służba Więzienna nie układa dla niego programu terapeutycznego. Więzień odbywa tylko karę pozbawienia wolności. Cały dzień należy do niego. Czasami może skorzystać z jakieś formy aktywności typu sport, muzyka, ale z resocjalizacją nie ma to nic wspólnego.
Programy potrzebne są nie tylko dla więźniów, ale i dla rodzin. Trudno przyjąć pod dach człowieka, który się odrealnił.
Takie programy już dawno są prowadzone. Przykładem znów mogą być kraje skandynawskie. Przed wyjściem skazanego policja w asyście psychologa zaprasza na spotkanie jego rodzinę. Uczestniczą w nim wszyscy. Dokładnie omawiają jego powrót, to, z jakimi problemami może się zmagać, jak rozmawiać, na co zwracać uwagę. Każda ze stron musi dać sobie czas. Zwracać uwagę na potrzeby drugiej strony. To trudne tematy, które wymagają wielu miesięcy pracy. Proszę zauważyć, że po kilku latach odsiadki więzień opuszcza celę, wychodzi na miasto i zachowuje się jak pingwin. Otoczenie jest obce, przeraża go. Nie zna miasta, nie ma pieniędzy. Nie zawsze może liczyć na bliskich. Czasami nie jest w stanie nawet dotrzeć do domu, bo pieniądze, które ma, nie wystarczają na bilet. Pamiętamy głośną sprawę mężczyzny - pedofila, który opuścił więzienie w Sztumie. Nie minął dzień, a znów zaatakował. Nie dojechał do celu. Wysiadł po drodze i zgwałcił dziecko. System pozostawił takiego człowieka bez nadzoru. Nie miał pieniędzy, perspektyw. Wpadł w panikę. Znów robi to samo, za co siedział i koło się zamyka.
Co zrobić, żeby więcej z polskich więzień nie wychodzili na wolność kolejni potencjalni zabójcy?
To zadanie nie tylko do polityków i służby więziennej. Musimy zbudować świadomość społeczną. Proszę zauważyć, że nigdy nikt nie wyszedł na ulicę z transparentami: "Chcemy dobrej władzy penitencjarnej". Co najwyżej macha się hasłami: "Przywrócić karę śmierci!".
Tymczasem trzeba zbudować model funkcjonalno-kompetencyjny wykonania kary pozbawienia wolności. Co to oznacza? Pracownik oceniany jest nie za podporządkowanie przełożonym, tylko za swoje kompetencje, skuteczność i zaangażowanie w pracę. Na pierwszym miejscu liczy się jednak kreatywność, a dopiero później jest posłuszeństwo. Dyrektor więzienia jest menedżerem, który tworzy zespoły – jeden odpowiedzialny za profesjonalną logistykę, drugi za służbę zdrowia, trzeci za edukację. Jak w państwie, tylko w mikroskali. Przez ostatnie 25 lat zreformowaliśmy edukację, lecznictwo, zbudowaliśmy drogi, dbamy o zwierzęta i o ekologię. Zapomnieliśmy tylko o prawie stutysięcznej armii skazanych i aresztowanych, którzy wciąż przebywają niemalże w takich samych warunkach jak w PRL. Przypominamy sobie o tym świecie, kiedy dochodzi do wielkich tragedii, takich jak ta w Gdańsku. To stanowczo za rzadko.