Jako dziecko maltretował zwierzęta. Potem został żołnierzem, następnie lekarzem, robił też polityczną karierę, był merem francuskiego miasteczka. Ale miał drugie, ukryte życie. Seryjnego mordercy. Został skazany na śmierć za 27 zabójstw, przyznawał się do 60. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Nie patrzcie. Nie będzie to ładny widok".
Mieszkańców paryskiej ulicy Le Sueur od dłuższego czasu nękał specyficzny zapach unoszący się w okolicy. Przeszkadzał im też gęsty i ciemny dym wydobywający się z komina domu jednego z sąsiadów. Na początku marca 1944 roku nie wytrzymali. O interwencję poprosili policję. Funkcjonariusze zapukali do drzwi Marcela Petiota. Pewnie wkroczyli do środka i dla świętego spokoju zajrzeli do pieca. Zawartość paleniska nawet najbardziej doświadczonych detektywów wprawiłaby w osłupienie.
W piecu leżały ludzkie szczątki. Znaleziono je też w ogrodzie. Policjantów zaniepokoił widok porozrzucanych po posesji ubrań i walizek. Uznali, że wszystkie nie mogą należeć do gospodarza. A ten bez mrugnięcia okiem powiedział, że pomordował tu "Niemców i zdrajców naszego kraju". Przedstawił też siebie jako szefa jednej z grup oporu, który musi natychmiast zniszczyć ważne dokumenty. Policjanci pozwolili mu wyjść. Nie wiedzieli, że ponownie zobaczą go dopiero po kilku miesiącach. Odkrycie zszokowało sąsiadów, bo nie spodziewali się, że Petiot może być mordercą. Mieli go za szanowanego doktora i poważanego – choć byłego już – polityka.
Krnąbrne dziecko
Marcel Andre Henri Felix Petiot urodził się w niewielkim francuskim Auxerre w 1897 roku. Początkowo nikt nie przypuszczał, że rozkoszny bobas może przynieść rodzicom problemy. Jednak wraz z upływem czasu Marcel przyprawiał ojca o kolejne siwe włosy, a matkę o nowe zmarszczki. Kilkuletni chłopiec dostał małego kota. Pewnego dnia niania przyłapała go na tym, jak zanurza kocie łapy we wrzątku przygotowanym do prania. Dostał reprymendę. I obiecał poprawę. Na krótko, bo gdy pozwolono mu spać ze zwierzęciem, kot nie przeżył nocy. Chłopiec rano był cały podrapany, a obok niego leżało uduszone zwierzę.
Marcela przyłapano też na tym, jak wykrada pisklęta z ptasich gniazd. Początkowo nikogo to nie zaniepokoiło. Do czasu aż ponownie przyłapała go niania. Zauważyła, że chłopiec wydłubuje maleńkim ptakom oczy. Kolejna bura niewiele pomogła.
Błyskotliwy, ale niepokorny uczeń
Rodzice mieli nadzieję, że dziwne zachowania syna skończą się wraz z pójściem do szkoły. Tam miał nauczyć się dyscypliny. Nauczycieli zachwycała błyskotliwość chłopca. Nowe wiadomości przyswajał błyskawicznie. Sprawiał jednak problemy. Raz pokazał kolegom nieobyczajne obrazki, innym razem przerwał lekcję, bo wystrzelił w sufit z rewolweru, który ukradł ojcu.
Ciągle też moczył się w nocy.
Rodzice nie wytrzymali. Nastoletniego Marcela zaprowadzili do lekarza. Jeden nie potrafił zdiagnozować problemów chłopca. Drugi uznał, że dziecko jest ekscentryczne, ale zapewnił, że z okrucieństwa wobec zwierząt, nocnego moczenia się i sporadycznego lunatykowania chłopiec w końcu wyrośnie. I zalecił: Marcelowi potrzeba czasu, a wam, państwo Petiot, nadziei i cierpliwości.
Nastoletni złodziejaszek
Madame Petiot nie doczekała poprawy w zachowaniu syna. Zmarła, gdy miał 15 lat. Chłopcem i jego młodszym bratem zajęła się ciotka. Ojciec wyjechał za pracą z miasta. Marcel został wyrzucony ze szkoły i szybko dołączył do ojca. Z nowej szkoły – z powodu kłopotów z dyscypliną – także go wydalono. Taka sytuacja powtarzała się jeszcze kilkukrotnie, bo choć młody Petiot był piekielnie zdolny, to problemy wychowawcze nadwyrężały cierpliwość pedagogów.
Nastoletni Marcel zadarł też ze stróżami prawa. Zaczął wykradać przesyłki ze skrzynek na listy. Gdy został przyłapany, nie potrafił wytłumaczyć swojego zachowania. Zarzucono mu zniszczenie mienia publicznego i kradzieże. Ojciec rwał włosy z głowy, a syna poddano badaniom psychiatrycznym. Lekarz stwierdził odchylenia od normy. Zarzuty wobec nastolatka porzucono.
Żołnierz z problemami
Gdy po licznych perturbacjach Marcelowi udało się w końcu skończyć szkołę, trwała już pierwsza wojna światowa. Na froncie Petiot służył przez kilkanaście miesięcy. Do czasu aż został ranny. Nastolatek trafił do szpitala. Rekonwalescencja przebiegła sprawnie, ale nagle zauważono, że Marcelowi brakuje równowagi psychicznej. Do służby wrócił tylko na chwilę, bo oskarżono go o kradzież wojskowych koców i umieszczono w areszcie.
Lekarze zdiagnozowali u niego nerwicę, depresję, melancholię, paranoję, tendencje samobójcze, liczne obsesje i fobie. Tym samym młody Petiot po raz kolejny uniknął kary.
Marcel na krótko opuszczał placówki medyczne i szybko do nich wracał. W końcu powiedziano dość. Jeden z wojskowych lekarzy zalecił zwolnienie mężczyzny z armii. Przygodę z żołnierskim życiem Petiot zakończył w wieku 21 lat. Jednak miał związane z tym przywileje. Nie tylko rentę, ale też możliwość skorzystania ze specjalnego programu dla byłych żołnierzy. W osiem miesięcy mógł ukończyć studia. Wymarzył sobie medycynę. Staż odbywał w szpitalu psychiatrycznym. W 1921 roku był już pełnoprawnym medykiem.
"Mądrzy pacjenci wierzą w doktora Petiota"
Doktor Marcel Petiot praktykę otworzył w niewielkim mieście, niedaleko rodzinnej miejscowości. Miał tam konkurencję: dwóch innych doświadczonych lekarzy. Dlatego musiał działać, by przyciągnąć do siebie pacjentów. Wydrukował nieskromne ogłoszenie. Mieszkańcy Villeneuve-sur-Yonne wyczytali z niego: "Doktor Petiot jest młody, a tylko młody lekarz nadąży za najnowszymi metodami leczenia. Dlatego mądrzy pacjenci wierzą w doktora Petiota. On leczy, a nie wykorzystuje chorych". Ciekawskich zachęcił ogłoszeniem. Kolejni przychodzili po tym, jak usłyszeli pochlebne opinie o metodach młodego medyka. A od tych szybko się zaroiło.
W stosunku do kobiet był szarmancki, wobec dzieci był dobrym wujkiem, a mężczyznom – najgorzej znoszącym problemy zdrowotne – współczuł z głębi serca. Drzwi gabinetu otwierał także nocami i w niedziele. Gdy ktoś nie miał pieniędzy, to przyjmował go za darmo. Później jednak okazało się, że wcale nie był bezinteresowny. Farmaceuci zauważyli, że swoim pacjentom przepisuje zbyt duże dawki leków. Co więcej, bez wiedzy pacjentów wpisywał ich na specjalne państwowe listy. Dzięki temu dostawał pieniądze za tych, którzy nie płacili.
Pirat drogowy romansuje z gosposią
W życiu prywatnym był chłodny, powściągliwy i wyobcowany. Nie budził sympatii wielu, miał częste wahania nastrojów, lubił manipulować ludźmi. Raz miał nawet powiedzieć: "By w życiu odnieść sukces, trzeba mieć albo szczęście albo władzę". Praktycznie nie miał przyjaciół. Nie palił i nie pił.
Gardził wystawnym życiem. Jedyną fanaberią był sportowy samochód, którym rozbijał się po miasteczku. Na wąskich uliczkach urządzał wariackie rajdy i siał postrach wśród mieszkańców. Z domu wychodził głównie nocami. Niemal nie sypiał. Był też kleptomanem. Jego brat zawsze sprawdzał kieszenie Marcela, zanim ten opuścił jego dom.
Doktorowi wpadła w oko córka jednej z pacjentek. Gdy matka wyjechała z miasteczka, 26-latka przeprowadziła się do domu lekarza. Oficjalnie była jego nową gosposią. Jednak wieś huczała od plotek, że Louisette zajmuje się nie tylko praniem i gotowaniem. Wyobraźnię okolicznych mieszkańców rozbudził stale powiększający się brzuch kobiety. I pewnie nadal plotkowaliby o romansie gosposi z lekarzem, gdyby nie jej nagłe zniknięcie. Petiot wydawał się bardziej przygnębiony niż zwykle. Pytał ludzi, czy nie widzieli Louisette. W końcu znaleziono ją w rzece. Jej pozbawione głowy ciało dryfowało w dużym kufrze. Takim samym, jaki wcześniej doktor pakował do swojego samochodu.
"Przyznaję, że jestem winny poważnej zbrodni"
Załamany śmiercią ukochanej Petiot ogłosił nielicznym znajomym, że zostanie politykiem. Nie dowierzali, aż zobaczyli jego nazwisko na liście wyborczej. Nie interesowały go liche posadki, więc od razu wystartował na urząd mera. Niewielu dawało mu szansę, ale jego płomienne mowy przekonywały coraz więcej osób. "Przyznaję, że jestem winny poważnej zbrodni" - ogłosił podczas jednego z wieców. Wyznaniem wprawił tłum w osłupienie, ale bardzo szybko dodał: "Mogę być oskarżony o to, że za bardzo kocham ludzi. Przyznaję się. To prawda". I tak w 1926 roku został burmistrzem.
Wraz z objęciem przez niego urzędu z miejskiej kasy zaczęły ginąć pieniądze. Przymykano na to oko, bo był skuteczny. Remontował i modernizował. Walczył o to, by pospieszny pociąg z Paryża zatrzymywał się w jego miasteczku. W trakcie jednej z podróży po prostu rzucił się z pociągu. Takie działania przysparzały mu zwolenników. Otwierały też serca kobiet. W rok po objęciu urzędu Marcel ożenił się, a kilkanaście miesięcy później na świat przyszedł jego syn. Po kilku latach – jeszcze przed końcem kadencji – został zawieszony. Wszystko przez coraz większą dziurę w budżecie miasteczka i podejrzenia, że za wypływem gotówki stoi właśnie on.
Obiecywał pomoc
Petiot spakował walizki i wyjechał do Paryża. Pacjenci znowu pukali do drzwi doktora. Choć szybko pojawiły się plotki, że dokonuje nielegalnych aborcji i przepisuje zbyt duże dawki uzależniających leków. Medyk zrzucał wszystko na złe języki i zawiść kolegów po fachu. Chętnych do skorzystania z usług lekarza przybyło wraz ze zdobyciem Paryża przez Niemców. To wtedy, w 1940 roku, zaczął wypisywać fałszywe zaświadczenia tym, którzy mieli być wysłani na roboty przymusowe do Trzeciej Rzeszy. Jednak nie to było jego głównym źródłem dochodu.
Niektórych - głównie szukających ratunku Żydów - przekonywał, że za opłatą pomoże im wydostać się z okupowanej Francji. Zapewniał, że dzięki niemu będą bezpieczni w Ameryce Południowej. Cena? Jedyne 25 tysięcy franków za osobę. Nieświadomi zagrożenia ludzie płacili majątek. Pod pretekstem wykonania obowiązkowych szczepień lekarz wstrzykiwał chętnym do ucieczki cyjanek. Następnie zabierał im kosztowności i pozbywał się ciał.
Początkowo swoje ofiary wrzucał do Sekwany. Miał doświadczenie, bo kilkanaście lat wcześniej to samo zrobił ze zwłokami ukochanej Louisette. Później zmienił metodę, bo transport ciał nad brzeg rzeki mógł przysporzyć mu kłopotów. Do pozbywania się dowodów zbrodni wykorzystywał niegaszone wapno. Ten sposób później porzucił na rzecz rozczłonkowywania ciał i palenia szczątków w domowym krematorium.
Petiot na tropie Petiota
Gdy na początku marca 1944 roku policjanci odkryli ludzkie szczątki w domu Petiota, ten rozpłynął się w powietrzu. Części ludzkich ciał znaleziono nie tylko w piecu i ogrodzie, ale też w stajni i w piwnicy. Paryska policja wydała nakaz aresztowania Petiota. Niemcy, którzy wciąż byli w Paryżu, przekonywali, że to groźny szaleniec. A Francuzi wyszli z założenia, że skoro okupanci chcą dopaść lekarza, to może faktycznie jest ich wrogiem i narodowym bohaterem, a nie bezlitosnym mordercą. Szukano więc doktora, ale nie za wszelką cenę.
W tym czasie Petiot ukrywał się u znajomych i oddanych pacjentów. Często zmieniał miejsca zamieszkania i nazwiska. Zapuścił też brodę. Kryjówki opuszczał tylko po zmroku. To, że nikt go nie poznaje, ośmieliło doktora. Pod pseudonimem Henri Valeri dołączył w końcu do ruchu oporu. Został nawet mianowany kapitanem. I wkrótce musiał – wraz z nieświadomymi niczego kompanami – tropić Marcela Petiota.
Wszystko przez artykuł w gazecie dla działaczy wolnościowych. Petiota przedstawiono tam jako żołnierza Rzeszy, który mordował francuskich patriotów. Dawny pełnomocnik lekarza otrzymał od niego list. Wyczytał z niego, że artykuł go szkaluje i jest stekiem obrzydliwych kłamstw. To przekonało śledczych, że poszukiwany wciąż jest w Paryżu. Siedem miesięcy po makabrycznym odkryciu Marcel Petiot został aresztowany. Wprawne policyjne oko zauważyło go na jednej ze stacji metra. Lekarz miał przy sobie dokumenty wystawione na sześć różnych nazwisk i cały worek gotówki.
Oskarżony: zabijałem, ale...
Gazety opisywały schwytanie "wampira", "potwora" i "demonicznego ogra". A ten do znudzenia powtarzał, że jest niewinny. Wprawdzie przyznał, że zabijał "wrogów Francji", ale twierdził, że działał jako członek ruchu oporu. Zaprzeczał, by miał zabijać dla zysku. Przekonywał też, że większość zabójstw w jego mieszkaniu nie była jego dziełem. Jego słowom nie dawano wiary.
Nie bronił go nikt z członków ruchu oporu. Jeden z lekarzy Petiota, oskarżonego o dokonanie kilkudziesięciu zabójstw i grabież około 200 milionów franków, podsumował słowami: "Jako polityk wiedział, jak schlebiać ludziom i sprawiać, by go kochali. Nie był jednak altruistą, a człowiekiem owładniętym żądzą pieniędzy i władzy. Był bardzo inteligentny, ale przechodził załamania nerwowe, które sprawiały, że daleko było mu do normalności. Jako mer, lekarz i jednostka nigdy nie był szczery".
"Proszę was, nie patrzcie. Nie będzie to ładny widok"
Petiot był niewzruszony. Cały czas przekonywał, że jest bohaterem i patriotą. Oskarżono go o dokonanie 27 zabójstw. Choć on sam twierdził, że życia pozbawił ponad 60 osób, które były "wyłącznie agentami Gestapo". Przed sądem powtarzał: "Nie muszę tłumaczyć się z morderstw, których nie popełniłem". I dodawał, że niektóre z osób – których zabójstwa mu się zarzuca – mają się dobrze i żyją w Ameryce Południowej.
- Dlaczego nie możemy ich tam odnaleźć? - pytali śledczy. - Bo się ukrywają, a poza tym to duży kontynent – odpowiadał oskarżony. To nie przekonało sądu, który skazał Petiota na śmierć.
Gdy czekał na wykonanie wyroku, był spokojny. Miał nawet uśmiechać się do strażników i pytać, kiedy w końcu zostanie ścięty. Odmówił spotkania z księdzem. Bo wolał "zabrać swój bagaż ze sobą". Chwilę przed tym, jak 25 maja 1946 roku na jego głowę spadło ostrze gilotyny, powiedział jeszcze do gapiów: "Proszę was, nie patrzcie. Nie będzie to ładny widok".
***
Przy tworzeniu tekstu korzystałam z "The Unspeakable Crimes of Dr. Petiot" Thomasa Maedera, "Death in the City of Light: The Serial Killer of Nazi-Occupied Paris" Davida Kinga, "Star Tribune" z 18 marca 1946 roku, "The Courier Journal" z 18 marca 1946 roku i "The Morning News" z 20 marca 1946 roku.