Jeden z najlepszych kierowców w Służbie Ochrony Państwa po odejściu dorabia, wożąc wycieczki autobusem. Były wysoki funkcjonariusz SOP, który odpowiadał za ochronę prezydenta, deklaruje, że woli jeździć taksówką niż "firmować ten syf". - Co musi się stać, by wyciągnęli wnioski? – zastanawia się nasz informator.
Tekst został opublikowany 15 grudnia 2018 roku. Prezentujemy go w ramach podsumowania najlepszych artykułów Magazynu TVN24 2018 roku
******
Przez kilka miesięcy rozmawialiśmy z kilkunastoma obecnymi i byłymi funkcjonariuszami SOP i BOR. Z rozmów tych wyłania się obraz źle zorganizowanej służby, w której szybko awansują młodzi, niedoświadczeni funkcjonariusze. Starsi i doświadczeni w dużej mierze odeszli. Kierownictwo SOP przekonuje, że nie ma powodu do niepokoju, a za ochronę i transport naszych VIP-ów odpowiadają najlepiej przeszkoleni fachowcy.
Karateka za kierownicą
Początek listopada, kancelaria premiera. Trwają polsko-niemieckie konsultacje rządowe. Politycy pozują do wspólnego zdjęcia. Angela Merkel i Mateusz Morawiecki uśmiechają się szeroko. Tuż za szefami obu rządów stoi Olaf Scholz, wicekanclerz Niemiec.
Przed gmachem stoją samochody Służby Ochrony Państwa, która odpowiada za bezpieczeństwo niemieckich polityków. Za kierownicą limuzyny Scholza, polityka numer dwa w rządzie Merkel, siedzi Katarzyna R. (zmieniliśmy dane, by nie zdradzić jej tożsamości). Według naszych źródeł w SOP funkcjonariuszka ma kilka miesięcy doświadczenia jako kierowca zagranicznych polityków goszczących w Polsce. W SOP rozdzwaniają się telefony.
- Wszyscy łapali się za głowy, jak tylko zobaczyli ją za kierownicą. Wcześniej to było nie do pomyślenia, by taka nowicjuszka jechała z tak ważną delegacją – relacjonuje nasz informator.
- O Katarzynie zrobiło się głośno, gdy kilka miesięcy temu pojawiła się w garażu. Nikt jej nie znał. Na pytanie, co tam robi, odpowiedziała, że jutro jedzie jako kierowca z zagraniczną delegacją i chciałaby zobaczyć samochód, bo jeszcze nigdy takim nie jechała - śmieje się funkcjonariusz SOP.
I dodaje: - Trzeba jednak jej oddać, że miała przynajmniej odwagę, by zapytać. Z zagranicznymi VIP-ami jeżdżą teraz zupełni nowicjusze, którzy nieraz mają problem z odnalezieniem samochodu w garażu czy z zamontowaniem na nim flagi.
Według naszych informacji ze źródeł zbliżonych do SOP Katarzyna R. w maju tego roku trafiła do Wydziału Zabezpieczenia Specjalnego, który jest kuźnią kadr ochroniarzy polityków, a nie kierowców. Funkcjonariusze trenują tam głównie walkę i strzelanie.
Oficer, który szkolił funkcjonariuszkę: - Jest wysportowana, bo trenowała karate, ale dopiero zaczęła się uczyć. Wcześniej głównie stała na winklu (pełniła służbę wartowniczą – przyp. red.). Potrafi sobie za to robić dobry PR. Opowiada, że zna Anną Lewandowską, która też uprawiała karate.
- Zwróciłem na nią uwagę latem. Widziałem, jak ćwiczyła jazdę w kolumnie na parkingu przy Podchorążych (w siedzibie SOP – przyp. red.). Umiejętności można jednak zdobyć na torze, a po ćwiczeniach na parkingu wyłącznie papierek, że ma się zaliczone szkolenie - dodaje nasz inny rozmówca.
SOP: tajemnica
Wysłaliśmy do SOP pytania o doświadczenie i odbyte kursy Katarzyny R., podkreślając, że nie ujawnimy jej nazwiska. Odmówiono nam odpowiedzi. "Nie przekazujemy informacji dotyczących składu grup ochronnych, ewentualnych rotacji i zmian liczebnych, nie potwierdzamy faktu lub czasu podjęcia lub zakończenia czynności ochronnych, a także zapobiegamy identyfikacji funkcjonariuszy realizujących zadania określone w dokumentacji niejawnej. Klauzulą niejawności objęta została również struktura organizacyjna SOP, która uniemożliwia szczegółowe odnoszenie się do przebiegu kariery indywidualnych funkcjonariuszy" – napisały po 14 dniach służby prasowe SOP.
Z pytaniem o to, jakie wymagania musi spełniać kierowca, by usiąść za kierownicą samochodu wicekanclerza Niemiec, zwróciliśmy się do attaché prasowej niemieckiej ambasady Christiny Wegelein. Odpowiedź przyszła następnego dnia: - Musi być to zawodowy kierowca, który przeszedł szkolenie z przewozu VIP-ów i ma poświadczenie w zakresie bezpieczeństwa.
To oznacza, że funkcjonariuszka SOP w Niemczech nie przejechałaby z zastępcą Merkel ani metra, bo zawodowym kierowcą nie jest. Jednak podczas polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych jeździ z nim kilkukrotnie, bo program całodniowej wizyty jest napięty. Wicekanclerz, który jest też ministrem finansów, uczestniczy w rozmowach w kancelarii premiera, w składaniu kwiatów przy Grobie Nieznanego Żołnierza i spotka się z Teresą Czerwińską, swoją odpowiedniczką w resorcie finansów.
Tę sytuację można porównać z ostatnim wypadkiem Beaty Szydło – oceniają byli funkcjonariusze.
Przypomnijmy, do kolizji z udziałem wicepremier doszło 25 października w Imielinie na Śląsku. W jej limuzynę uderzył jadący z tyłu drugi samochód SOP-u. Kierował nim funkcjonariusz, który – jak ujawnił portal tvn24.pl - miał zaledwie dwa lata służby. Do grupy wicepremier trafił kilka tygodni przed zdarzeniem, a wcześniej woził szefostwo SOP-u.
Na skróty za kierownicę
Komendant SOP Tomasz Miłkowski jest nazywany przez podwładnych "wtorek-czwartek". Przydomek to efekt licznych wyjazdów na weekend do domu na Śląsku w czwartek i powrotów do Warszawy we wtorek. Nasi rozmówcy zauważają, że praca z Miłkowskim nie należy do łatwych, bo jego kierowca nieraz musiał wyjeżdżać z siedziby SOP około 2 w nocy, by o 5 być pod domem szefa w Rudzie Śląskiej, by zdążył on na 8 rano do pracy. Twierdzą, że szef SOP wielokrotnie korzysta z samochodów służbowych, gdy jedzie na weekend do domu, mimo że przy ul. Czerskiej, kilka minut spacerem od siedziby SOP, ma mieszkanie służbowe.
Funkcjonariusz SOP: - Miłkowski wozi się jak VIP. Po Warszawie korzysta ze zwykłych samochodów, ale do domu wożą go Audi A8, A6 albo Mercedesem klasy S, który był wcześniej w grupie prezydenta Komorowskiego.
Według naszych źródeł w SOP komendanta i jego zastępców wożą najczęściej młodzi kierowcy, z których kilku trafia potem do grup ochronnych najważniejszych polityków.
Jednym z nich jest funkcjonariusz B. (nie ujawniamy nazwiska, by nie zdradzić tożsamości funkcjonariusza), który z wygolonymi włosami na zdjęciu profilowym na Facebooku nie wygląda na swoje 25 lat. W listopadzie – jak pisała "Rzeczpospolita" – trafił do grupy Mateusza Morawieckiego. Według naszych informacji nowy kierowca premiera wstąpił do służby na początku grudnia 2016 roku, a jego doświadczenie polega głównie na prowadzeniu samochodów ciężarowych, na których w SOP przewozi się samochody VIP-ów. - Miał być wysyłany na służbę w nocy pod domem premiera, ale w końcu pojechał z nim w kolumnie - mówi nasz informator.
Młodzi kozaczą
Wczesny ranek 29 października. Długa ulica Kingi w Rudzie Śląskiej świeci pustkami. Na podwórku obok domu Tomasza Miłkowskiego stoi zaparkowany prywatny samochód. Komendant SOP woli korzystać ze służbowego. Wyjeżdża do Warszawy wyjątkowo wcześnie, żeby zdążyć na poranną odprawę dowództwa SOP. Tematem jest problem, jaki służby mają z przeciekami informacji do mediów. Kilka dni wcześniej ukazał się artykuł tvn24.pl na temat wypadku Beaty Szydło.
Nie była to jedyna stłuczka byłej premier w tym miesiącu. Według naszych źródeł w SOP, do innej doszło 8 października w Busku-Zdroju. - Samochód ochronny uderzył w główny. Sprawa nie wyszła na jaw, bo w stłuczce nie uczestniczył żaden pojazd spoza SOP-u – mówi nasz informator.
- Młodzi kierowcy kozaczą, ale najgorsze jest to powszechne przekonanie, że nic się nie stało. Co musi się stać, by wyciągnęli wnioski? - zastanawia się kierowca, który od lat wozi VIP-ów, wcześniej w Biurze Ochrony Rządu, teraz w SOP. - Ochrona powoduje obecnie największe zagrożenie dla ochranianych. Jakby Szydło jeździła pociągiem, byłaby bardziej bezpieczna - komentuje krótko.
- Z Szydło zawsze jeździło się szybko. 200 km/h na godzinę przez Warszawę to nie był dla niej problem. Na trasie do Brzeszcz nawet więcej. O żadnej stłuczce wtedy nie słyszałem. Potem doświadczeni kierowcy poodchodzili i zaczęły się problemy – dodaje inny kierowca z długim stażem w BOR i SOP.
Z informacji uzyskanych przez tvn24.pl w Służbie Ochrony Państwa wynika, że od lutego 2018 roku - gdy SOP zastąpiła BOR - ze służby odeszło około 200 z ponad 2 tysięcy funkcjonariuszy, w tym 20 z kilkudziesięciu kierowców, w większości bardzo doświadczonych. Wielu z nich skorzystało z możliwości przejścia na emeryturę po 20 latach służby.
W Biurze Ochrony Rządu kierowca, zanim usiadł za kółkiem z polskim VIP-em, zdobywał kilka lat doświadczenie w wydziale transportu, a także praktykę przy pracy z delegacjami zagranicznymi goszczącymi w Polsce. Zdaniem naszych źródeł w SOP, obecnie młodzi kierowcy nie muszą przechodzić takiej ścieżki. Są nieraz brani "z łapanki", zwanej też "castingiem".
– Młodzi zaliczają często kompromitujące wpadki. Rekordzista zgubił się na trasie z siedziby SOP do Sejmu. Droga zajęła mu pół godziny – śmieje się jeden z naszych rozmówców. Odległość między gmachem Sejmu przy Wiejskiej a siedzibą SOP-u przy ul. Podchorążych wynosi... dwa kilometry. Nawigacja szacuje, że pokonanie tego dystansu samochodem powinno zająć 6 minut, pieszo - 28.
Na skróty w ochronie
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że problem z doświadczonymi kadrami nie dotyczy tylko kierowców. Występuje zarówno w wydziale szkolenia, jak i w grupach, które odpowiadają za przygotowanie tzw. miejsc czasowego pobytu, czyli wizyt najważniejszych osób w państwie, a także w ochronie osobistej polityków. Nawet w dwóch najważniejszych grupach ochronnych - premiera i prezydenta.
Były wysoki oficer SOP: - Kiedyś trzeba było przejść długą drogę, zanim się trafiło do ochrony bezpośredniej. Najpierw trzy lata służby przygotowawczej, stanie na winklu, potem kilka lat w elitarnym wydziale zabezpieczenia specjalnego, gdzie najpierw doskonaliło się umiejętności i zdobywało doświadczenie przy pracy z delegacjami zagranicznymi. Dopiero na końcu można było się dostać do grupy ochronnej. Teraz można iść na skróty.
Nasi rozmówcy podkreślają, że młodzi często nie mają się od kogo uczyć, bo ze służby odchodzą też instruktorzy. Dwóch z nich zostało odsuniętych od prowadzenia zajęć po tym, jak nie zgodzili się na zaniżanie standardów przy egzaminach sprawnościowych.
- Były naciski z góry, by ponownie dopuścić do zaliczenia kilku młodych, którzy nie zdali WF-u. Koledzy się nie zgodzili, więc zostali odsunięci od prowadzenia zajęć - relacjonuje nasz informator.
Braki występują również wśród instruktorów technik jazdy. Lukę trzeba było wypełnić osobami, które najpierw same musiały zdać egzamin na instruktora. Dwie z trzech takich osób nie zdały.
Pytana o tę sprawę rzeczniczka SOP odpowiada, że do egzaminu na instruktora technik jazdy w SOP przystąpiło trzech funkcjonariuszy, z czego jeden "zaliczył egzamin w pełni, natomiast dwóch funkcjonariuszy częściowo".
Zapewnia jednocześnie, że "Służba Ochrony Państwa deleguje do realizacji przedmiotowych zadań funkcjonariuszy o odpowiednim poziomie wyszkolenia oraz największym doświadczeniu" oraz "gwarantuje grupom ochronnym ogniwo wsparcia w postaci dodatkowych funkcjonariuszy, którzy wyróżniają się ogromnym potencjałem".
Doświadczeni odchodzą. Wozić wycieczki
Z naszych ustaleń wynika, że jako instruktorów nie zatrzymano w SOP wielu kierowców zaliczanych w BOR do elity. Ci, którzy mieli 20 lat służby, odchodzili na emeryturę. Jeden z nich w rozmowie z nami przyznał, że nie może teraz znaleźć pracy i dorabia jako kierowca autobusu wycieczkowego. - Nie wykorzystuje się naszego doświadczenia. Żal patrzeć na to, co się dzieje w byłej firmie. Muszę jednak iść do przodu, bo trzeba utrzymać rodzinę - komentuje.
Podobne refleksje ma były oficer BOR i SOP, który pełnił jedną z kluczowych funkcji w ochronie prezydenta, ale odszedł ze służby na własną prośbę. – Byłem na wysokim stanowisku. Ode mnie wielokrotnie zależało bezpieczeństwo prezydenta. Ale teraz wolę jeździć taksówką niż firmować ten syf, który jest w SOP - denerwuje się.
Rozgoryczenia nie kryje nasz kolejny rozmówca, który pełnił funkcje kierownicze w BOR i odpowiadał między innymi za szkolenie. Odszedł na emeryturę.
- Jestem na bezrobociu. Wolę siedzieć w domu z młodymi i z psem niż być w SOP. W BOR spędziłem 25 lat. Teraz wszystko jest w gruzach, ale gdyby się to zmieniło, to chciałbym wrócić - przyznaje.
SOP za BOR
Służba Ochrony Państwa zastąpiła BOR w lutym tego roku, gdy weszła w życie ustawa o SOP. Powołanie nowej formacji miało być lekarstwem na zepsutą przez liczne wypadki reputację BOR-u. Pierwszy z nich to wypadek Andrzeja Dudy z marca 2016 r., do którego doprowadziło pęknięcie starej opony w limuzynie prezydenta.
W lutym 2017 roku limuzyna z ówczesną premier Beatą Szydło po kolizji z seicento w Oświęcimiu uderzyła w drzewo. Wypadek – jak pisał portal tvn24.pl – był efektem błędu mało doświadczonego funkcjonariusza, który usiadł za kierownicą, bo trzech znacznie lepszych kierowców szefowej rządu nie mogło z nią jechać.
Według naszych rozmówców z brakiem doświadczonej kadry zmagał się już BOR, ale w SOP skala tego problemu jest znacznie większa. - Kiedyś w BOR w każdej grupie funkcjonariuszy była większość doświadczonych i kilku młodych, którzy się uczyli. Teraz jest często na odwrót. Tylko ci młodzi nie mają już od kogo się uczyć – przyznaje jeden z naszych rozmówców.
Dowództwo SOP przy pomocy statystyk próbuje udowadniać, że liczba stłuczek jest na tym samym poziomie, co w BOR. Sęk w tym, że znacznie częściej wypadkom ulegają samochody wiozące ochranianych polityków. Za rządów PO-PSL najpoważniejsze takie zdarzenie to niegroźna stłuczka, którą pod Belwederem zaliczył prezydent Bronisław Komorowski.
Za Tuskiem do Włoch
Jednym z największych "grzechów" BOR-u była uległość szefów tej formacji wobec przedstawicieli władzy i spełnianie żądań polityków, które prowadziły do obniżenia ich bezpieczeństwa. Za rządów PiS było to widać podczas organizacji miesięcznic, podczas których borowcom wydawali polecenia ochroniarze z prywatnej firmy Grom Group, która dba o bezpieczeństwo Jarosława Kaczyńskiego.
Również za czasów Platformy PR nieraz wygrywał z bezpieczeństwem. Zwłaszcza podczas kampanii wyborczych, gdy premierem był Donald Tusk, który nie lubił, jak ochrona rzucała się w oczy. Oficerowie ochrony przyznawali, że musieli podczas spotkań z wyborcami dbać o to, by nie wchodzić w kadr. Szef ochrony Tuska i późniejszy szef BOR-u Krzysztof Klimek zgadzał się niemal na wszystko i zasłużył na przydomek "Nic Nie Mogę".
Premier jeździł po rodzinnym Sopocie prywatnym samochodem, co uniemożliwiało jego skuteczną ochronę. Dbając o swoją prywatność, szef rządu nie chciał widzieć ochrony na oczy również podczas urlopu, choć się jej formalnie nie zrzekł. W efekcie, gdy jechał z rodziną samochodem na narty do Włoch, szefostwo BOR-u w tajemnicy wysłały za nim ochronę w specjalnie wynajętych samochodach.
"Borowiki" i "psy"
Uchwalona pod koniec 2017 roku ustawa o SOP daje tej formacji uprawnienia do czynności operacyjno-rozpoznawczych w celu uzyskiwania informacji o zagrożeniu dotyczącym chronionych polityków (BOR uzyskiwał te informacje dzięki współpracy z policją i ABW).
Najważniejsza zmiana polega jednak na powierzeniu kierowania formacją głównie byłym policjantom. Oprócz Tomasza Miłkowskiego, byłego komendanta policji w Krakowie, jest tu jeszcze dwóch byłych policjantów: Robert Nowakowski i Krzysztof Król. Jedynym z zastępców komendanta, który pracował wcześniej w BOR, jest Paweł Tymiński. W SOP wyraźnie widać podział na "borowików" i "policjantów".
- Kiedyś siedzibę BOR nazywało się chlubnie "Pentagonem". Teraz mówi się na nią "Paluch". To schronisko dla "psów" - komentuje były wysoki oficer BOR.
- Miłkowski powywalał ludzi z kierowniczych stanowisk, by powstawiać policjantów, a przecież ci nie mają pojęcia o tej robocie. Często boją się podejmować decyzje i zrzucają odpowiedzialność na "borowików" – zaznacza jeden z naszych informatorów.
Niskie zarobki
Frustracja w SOP wynika też ze słabych zarobków, które po powstaniu nowej formacji miały znacznie wzrosnąć.
- Nie tylko nie dostaliśmy znaczących podwyżek, ale w każdej chwili mogą nam obniżyć pensje. Wszystko przez to, że zarobki podzielono na stałą podstawę i sięgający 1/3 wypłaty dodatek, tak zwany szantażownik, który może być uznaniowo odebrany przez dowództwo - komentuje oficer SOP.
- Obiecano wiele, ale okazało się, że to ściema. Największą podwyżkę, o 1000 złotych, mieli dostać funkcjonariusze z ochrony osobistej (VIP-ów - przyp. red.), ale zamiast stałej podwyżki dostali jednorazowy dodatek tej wysokości - mówi były oficer SOP.
Nasz kolejny rozmówca zwraca uwagę, że obietnice składane przez kierownictwo służby i polityków mają jeszcze inny skutek. - Policjanci zaczęli nas nienawidzić, jak przeczytali w mediach o wielkiej kasie w SOP. Ma to negatywny wpływ na naszą współpracę. Zawsze musimy zaczynać od tłumaczeń, że wcale nie dostaliśmy złotych gór - przyznaje.
W BOR popularna była anegdota o kierowcy śmieciarki, którego jeden z funkcjonariuszy zapytał o zarobki. Okazało się, że z pensją wysokości 4 tys. złotych na rękę zarabia więcej niż kierowca prezydenta, który dostawał wtedy około 3,5 tys. złotych.
SOP łowi w technikum
Funkcjonariusze wskazują też na bardziej przyziemne problemy. Połowa grudnia, mroźne popołudnie. W stołówce szkoły podstawowej vis a vis siedziby SOP panuje zaduch. Na schabowy albo placek po węgiersku wpadają tu uczniowie, nauczyciele i... zmarznięci funkcjonariusze SOP. To jedyne miejsce w okolicy, gdzie można tanio zjeść. Szlabanu po drugiej stronie ulicy pilnuje trzech młodych funkcjonariuszy w bejsbolówkach na głowach. Mają szczęście, że dostali zimowe mundury, które zaczęto wydawać dopiero w połowie grudnia.
Funkcjonariusz SOP: - Okazało się, że nie ma zimowych czapek, dlatego większość chłopaków marznie. To idealny obraz tego, jak teraz działa SOP – komendant sobie przyznał nagrodę (14 tys. zł, jak ujawnił "Super Express"), a zabrakło na czapki.
To wszystko sprawia, że niełatwo jest pozyskać nowych funkcjonariuszy do służby. Kierownictwo chwyta się różnych sposobów. Koniec października, technikum w Nowej Wsi pod Grójcem. Na spotkanie z uczniami klas 1-3 przyjechali przedstawiciele Służby Ochrony Państwa. Celem jest "przedstawienie oferty rekrutacyjnej do pracy w służbach" – informuje serwis Grójec.pl.
"Uczniowie z zaciekawieniem wysłuchali opowieści funkcjonariuszy i po spotkaniu nie wykluczają możliwości złożenia podania do pracy w organizacji" - relacjonuje dziennikarka.
Co na to SOP
O odniesienie się do zarzutów, które padają w tekście, poprosiliśmy rzeczniczkę SOP. "Opinie, zasłyszane przez Pana Redaktora, to prawdopodobnie efekt niedoinformowania osób, które wyciągają błędne wnioski na podstawie tego, co jednostkowo zaobserwowały lub być może usłyszały" – odpisuje krótko Anna Gdula-Bomba. I zapewnia: "Funkcjonariusze SOP, kierowani m.in. do zadań ochronnych, legitymują się wymaganymi kwalifikacjami oraz odbytymi szkoleniami z zakresu techniki i taktyki".
Na rozmowę próbujemy namówić Tomasza Miłkowskiego. Komendant SOP odbiera telefon, kiedy jednak słyszy, że ma do czynienia z dziennikarzem, szybko się rozłącza. – To jest mój prywatny numer, proszę na niego nie dzwonić. Kłaniam się – ucina. Bez odpowiedzi pozostaje też SMS z prośbą o krótką rozmowę.
Szef SOP bardziej rozmowny był pod koniec października, gdy w wywiadzie dla TVN24 przekonywał, że młodzi kierowcy muszą gdzieś zdobyć doświadczenie, a kolizje z udziałem limuzyn rządowych zdarzają się, bo "tak wygląda czasami ruch drogowy".
Po fali krytyki, jaka spotyka go po wywiadzie, szef SOP zapadł się pod ziemię. Według rzeczniczki, "wykorzystywał zaległy urlop wypoczynkowy".
- Miłkowski po cichu uciekł do domu na Śląsk. Szkoda, bo wszyscy chcą mu pogratulować udanego wywiadu - uśmiecha się funkcjonariusz SOP.
Inny przyznaje, że kuriozalny wywiad Miłkowskiego wpłynął na atmosferę w całej formacji. - Następnego dnia wszyscy "darli łacha" po pokojach. Gdy palnął, że po odejściu 20 kierowców zostało stu, zaczęły się żarty, że policzył razem z kierowcami komunikacji miejskiej w okolicy - śmieje się.
Były kierowca SOP: - Jestem wdzięczny za ten wywiad. Dopiero po jego zobaczeniu moja rodzina zrozumiała, dlaczego już nie chcę tam pracować.