Jeśli w polskiej historii Rosja zapisała się w szczególnie ponury sposób, to co mają powiedzieć Turcy? Nie dość, że wojowali z Moskwą 12 razy, to większość tych wojen przegrali. Teraz zaryzykowali kolejną. Pierwsza reakcja Rosji na zestrzelenie Su-24 była jednak wstrzemięźliwa. I choć Władimir Putin o zemście nie zapomni, to otwartej wojny Rosji z Turcją nie będzie.
Jeśli w polskiej historii Rosja zapisała się w szczególnie ponury sposób, to co mają powiedzieć Turcy? Nie dość, że wojowali z Moskwą 12 razy, to większość tych wojen przegrali. Teraz zaryzykowali kolejną. Pierwsza reakcja Rosji na zestrzelenie Su-24 była jednak wstrzemięźliwa. I choć Władimir Putin o zemście nie zapomni, to otwartej wojny Rosji z Turcją nie będzie.
Objęli rządy w swoich krajach kilkanaście lat temu (Putin w 1999 r., Erdogan w 2003 r.). W ciągu ostatniej dekady ich państwa coraz bardziej zacieśniały ekonomiczną współpracę. Widać było, że między tymi dwoma przywódcami jest chemia.
– Jeśli w Putinie jest coś z cara, to w Erdoganie coś z sułtana – powiedział kilka lat temu pewien turecki dziennikarz. Nic dziwnego, że po zestrzeleniu rosyjskiego bombowca przez Turków jeden prezydent musiał ostro zareagować, zaś drugi twardo bronić słuszności decyzji wojskowych. Ani Putin, ani Erdogan nie mogą pozwolić sobie na to, by w oczach rodaków wyglądać na słabych liderów.
Retoryka a czyny
Prezydent Rosji oświadczył, że zestrzelenie Su-24 w Syrii wykracza poza ramy walki z terroryzmem. – To cios zadany Rosji w plecy przez popleczników terroryzmu – powiedział Putin.
Pierwsza reakcja Rosji była może emocjonalna w retoryce, w praktyce zaś dość wstrzemięźliwa. Choćby z tego powodu, że Moskwa nie ma w tej chwili możliwości skutecznego i bolesnego odwetu. Ten będzie być może rozciągnięty w czasie, a konkretne decyzje zapadną po analizie zysków i strat oraz szans powodzenia. Na razie nastąpiło zamrożenie dyplomatycznych kontaktów na najwyższym szczeblu, wprowadzenie pewnych sankcji handlowych, turystyczny bojkot Turcji i wstrzymanie współpracy wojskowej.
– Wojować z Turcją nie zamierzamy, nasz stosunek do narodu tureckiego się nie zmienił. Nasuwają się tylko pytania do władz tureckich – powiedział szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow. – Nie mieliśmy absolutnie żadnej intencji, żeby wywołać eskalację napięcia z Rosją – zapewnił z kolei Recep Tayyip Erdogan. Żadnej ze stron nie zależy na otwartym konflikcie, który wiązałby się z zerwaniem stosunków dyplomatycznych i kontraktów, wzajemnym embargiem handlowym czy wreszcie starciem zbrojnym. Przy czym wydaje się, że na takiej wojnie więcej straciłaby przede wszystkim Rosja.
Turcy zestrzelili rosyjski samolot »
1) Straty wojenne
Przez długie dekady świat przed wybuchem wielkiej wojny zabezpieczała względna równowaga sił obu obozów i świadomość, że konflikt zakończyłby się wzajemnym unicestwieniem. W pewnym sensie podobnie jest dziś z Rosją i Turcją. Modernizowane wojsko rosyjskie jest jednym z największych na świecie, ale naprzeciwko stoi druga w NATO (po USA) armia.
Tureckie siły powietrzne mają ponad 650 nowoczesnych samolotów bojowych, w tym F-16C/D, zmodernizowane F-4 Phantom oraz AWACS. Taka siła błyskawicznie mogłaby zmieść z powierzchni ziemi niewielki rosyjski kontyngent koło Latakii. Rosjanie mają tam słabą obronę przeciwlotniczą i dopiero teraz na gwałt ją wzmacniają. Minister obrony Siergiej Szojgu zapowiedział przerzucenie do Syrii rakietowego systemu obrony przeciwlotniczej S-400 Triumf. Rozkaz przebazowania dostał też krążownik Moskwa, uzbrojony w zmodyfikowany S-300, czyli system rakietowej obrony przeciwlotniczej dalekiego zasięgu Fort.
Ankara dysponuje też silną flotą. 16 fregat, 8 korwet i kilkanaście okrętów podwodnych to wystarczająco, by zamknąć Rosjan na Morzu Czarnym i nie wpuścić ich na Morze Śródziemne.
Z kolei Rosjanie mają dość siły, by przeprowadzić zmasowane uderzenie na bazy morskie i porty przeciwnika. Obrona przeciwlotnicza Turcji jest przestarzała i po prostu słaba (dlatego Ankara starała się w ostatnim czasie o zakup nowoczesnego systemu, choćby od Chin). Świadczy o tym np. fakt, że gdy doszło do zaognienia sytuacji w północnej Syrii, Turcy musieli poprosić sojuszników z NATO o przysłanie baterii patriotów na granicę turecko-syryjską. Dziś Turcja polega głównie na bateriach rakietowych Hawk i Rapier.
2) Konflikt z NATO
Zmasowany atak rosyjski mógłby natomiast sprowokować Amerykanów, którzy mają swoje samoloty w tureckich bazach. Ale przede wszystkim Ankara może w razie potrzeby wezwać na pomoc sojuszników zgodnie z art. 5. A wojny Rosji z NATO nie chce dziś nikt, ani w Ankarze, ani tym bardziej w Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie. Zwołanie na wniosek turecki nadzwyczajnego spotkania ambasadorów NATO miało właśnie na celu m.in. powstrzymanie Moskwy przed gwałtownymi ruchami.
3) Otwarcie kolejnego frontu walk
Wojna z NATO to czarny scenariusz rozpatrywany na Kremlu, bo nawet lokalne starcie militarne o niskiej intensywności byłoby poważnym obciążeniem dla państwa, które już prowadzi dwie wojny. Moskwy nie stać na otwarcie kolejnego frontu, kiedy wciąż nierozstrzygnięta pozostaje kwestia Ukrainy, a w Syrii trzeba zwiększać militarne zaangażowanie.
4) Zamknięcie Bosforu
Obecnie Turcja pozwala rosyjskim okrętom wojennym i statkom cywilnym przepływać przez Bosfor. Jeśli chodzi o te pierwsze, jest to ważne dla Moskwy taktycznie (zaopatrzenie dla misji w Syrii) i strategicznie (budowa śródziemnomorskiej eskadry, która na stałe zagości na tym akwenie). Zgodnie z konwencją z Montreux z 1936 r. Ankara może jednak zamknąć cieśninę dla rosyjskich jednostek. Gdyby doszło do otwartego konfliktu, Turcy z pewnością skorzystaliby z tej opcji.
5) Stosunki z Zachodem
Wpływ na umiarkowaną reakcję Rosji mają też polityczne kalkulacje związane z budową "wielkiej koalicji" przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu. W sytuacji, gdy po zamachach w Paryżu Moskwa robi wszystko, by Zachód zmienił politykę wobec niej i m.in. zniósł sankcje, nie można zaostrzać konfliktu z członkiem NATO. Kreml będzie prędzej dążył do obciążania Turcji winą za incydent i izolowania Ankary. Rosja będzie grała na nieufności i pretensjach, jakie mają sojusznicy Turcji w NATO. Wszak wiadomo, że to Turcy są głównymi nabywcami nielegalnej ropy od IS, a Turcja jest krajem tranzytowym dla ochotników podążających do Syrii i Iraku, by walczyć po stronie dżihadu. To nie przypadek, że Putin od razu nazwał Turków poplecznikami terroryzmu, a Ławrow powiedział, że terroryści wykorzystują tureckie terytorium, by przygotowywać zamachy w innych krajach.
Dla Turcji to, co się wydarzyło dotychczas, było korzystne. Uzyskała poparcie sojuszników w konflikcie z Rosją i w ten sposób wzmocniła swoją pozycję w rozgrywce syryjskiej. Ale Erdogan wie też, że Zachód nie chce eskalacji sporu turecko-rosyjskiego, więc jej unika. Jednak rewanżuje się Rosji za oskarżenia o wspieranie terroryzmu, zarzucając, że jej naloty zwiększają liczbę uchodźców z Syrii. Taki zaś argument na pewno trafia do zachodniej Europy. Nie przypadkiem w pierwszym publicznym komentarzu do incydentu Erdogan powiedział: "jesteśmy zdeterminowani podjąć wszelkie konieczne kroki, by zapobiec nowej fali imigracji".
6) Turystyka, handel, inwestycje
Głównym ekonomicznym argumentem przeciwko "gorącemu" konfliktowi z Rosją jest dla Turków strata, jaką odczułby sektor turystyczny. Od 13 lat Turcja jest najpopularniejszym miejscem zagranicznego wypoczynku Rosjan. Moskwa też wie, że to czuły punkt przeciwnika, i dlatego faktyczne zablokowanie wyjazdów turystycznych do sąsiada po drugiej stronie Morza Czarnego było jednym z pierwszych kroków odwetowych. W 2014 r. Turcję odwiedziło 3,2 mln rosyjskich turystów (więcej przyjeżdża tylko Niemców), którzy zostawili ok. 2,5 mld dolarów.
Rosja zaostrzyła kontrole produktów rolnych i spożywczych importowanych z Turcji. Według resortu rolnictwa ok. 15 proc. tych produktów nie spełnia rosyjskich norm. Nie wiadomo, czy to początek większej wojny handlowej, ale boleśniej odczułaby ją raczej Moskwa. Udział tureckich towarów w handlowych obrotach Rosji wynosi 4 proc. Rosja z kolei odpowiada za 3 proc. obrotów handlowych Turcji. Obroty handlowe między obu krajami w 2014 r. przekroczyły 31 mld dolarów. Wartość rosyjskiego eksportu do Turcji wyniosła 25 mld dolarów. To głównie gaz (70 proc.), metale (15 proc.) i żywność (7,5 proc.). Import rosyjski z Turcji wyniósł zaś 6 mld dolarów. Ok. 30 proc. to maszyny i sprzęt, 20 proc. - tekstylia i odzież, 17 proc. - żywność.
Premier Dmitrij Miedwiediew zapowiedział, że niektóre ważne wspólne projekty mogą zostać unieważnione, w wyniku czego tureckie firmy mogą stracić udział w rosyjskim rynku. Tyle że to Rosjanie dużo więcej zainwestowali na rynku tureckim. Ich bezpośrednie inwestycje rosyjskie w Turcji w ub.r. wyniosły 1 mld 183 mln dolarów, zaś tureckie w Rosji – tylko 135 mln. Rosjanie są obecni m.in. w sektorze bankowym (w 2012 r. Sbierbank kupił za 2,8 mld euro Denizbank, jeden z 10 największych banków w Turcji) i paliwowym (Łukoil ma sieć ok. 600 stacji paliwowych). Rosja ma też zbudować elektrownię atomową w Akkuyu (projekt wart 20 mld dolarów). Na fiasku tego projektu straciliby głównie Rosjanie (utrata lukratywnego kontraktu), a nie Turcy, którzy i tak mają nadwyżkę energii.
7) Gaz
Rosja jest największym dostawcą gazu i jednym z największych dostawców ropy oraz produktów ropopochodnych na turecki rynek. Wiceminister energetyki Rosji Anatolij Janowskij już zapowiedział, że dostawy będą kontynuowane zgodnie z kontraktem. Przerwanie lub ograniczenie tej współpracy poważnie zaszkodziłoby obu stronom – choć i tu chyba więcej do stracenia mają Rosjanie.
Gazprom dostarcza nawet 60 proc. gazu zużywanego w Turcji. W 2014 r. było to 27 mld m sześc. surowca. Na rynek turecki przypada aż 17 proc. eksportu poza były ZSRR. Więcej surowca kupują od Rosji tylko Niemcy. W 2014 r. Gazprom dostał od Turków za gaz ok. 10 mld dolarów. Duża część dostaw idzie po dnie Morza Czarnego, oddanym do użytku w 2003 r. gazociągiem Blue Stream (16 mld m sześc. rocznie). Tą samą drogą Rosjanie chcieli zwiększyć transport gazu, budując kolejny wielki gazociąg.
Turcja odgrywa ważną rolę w rosyjskich planach ominięcia Ukrainy w eksporcie gazu do Europy i zablokowania niezależnych od Moskwy dostaw węglowodorów z basenu Morza Kaspijskiego. Gazprom nie może pozwolić sobie na utratę tureckiego szlaku eksportu gazu, jeśli chce się pozbyć problemu tranzytu przez Ukrainę. Jeszcze w grudniu 2014 r. Putin zaproponował w Ankarze budowę podmorskiego Turkish Stream. Początkowo miały to być cztery nitki gazociągu z mocami transportowymi rzędu 64 mld m sześc. rocznie, z czego 14 mld miało trafiać do Turcji, zaś reszta byłaby reeksportowana do Europy. Współpraca w tej kwestii Gazpromu i Turków nie wyglądała najlepiej i już wiadomo, że rozmiar Turkish Stream będzie dużo mniejszy. Jeśli w ogóle powstanie – w świetle obecnego konfliktu jest to mało prawdopodobne.
Zimna wojna
Nie ulega wątpliwości, że powrotu do takich relacji, jakie panowały jeszcze miesiąc temu, o tych sprzed wybuchu wojny w Syrii nie wspominając, nie będzie. Z jednej strony mamy upokorzonego mściwego Putina, z drugiej Erdogana, który nie wahał się już w przeszłości dwa razy zrywać przyjaźnie i zmieniać je we wrogość: raz wobec Izraela, drugi raz – reżimu Asada.
Ale otwartej wojny też nie będzie też. Zaczęła się ta zimna. Putin nie zapomni upokorzenia, jakim było zestrzelenie rosyjskiego samolotu. Należy oczekiwać uderzenia pośredniego – np. wsparcia kurdyjskiej partyzantki i zamachów na gazociągi i ropociągi we wschodniej Turcji. Rosja też będzie wciąż prowokowała w Syrii. Jeśli jednak znów doszłoby do podobnych incydentów co 24 listopada, konflikt może przybrać naprawdę groźną formę.