Taka praca to jest duże obciążenie psychiczne, nie będę mówić, że nie. Ale zatrudniając się w szpitalu zakaźnym, wiedziałam, gdzie idę od samego początku, nikt mnie nie zmuszał. Dziś cieszę się z tego wyboru. Ale tu to tylko pasjonaci wytrzymują - mówi dla Magazynu TVN24 pielęgniarka oddziałowa warszawskiego szpitala zakaźnego.
Elżbieta Iwanicka jest pielęgniarką oddziałową w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, gdzie przebywają pacjenci z koronawirusem.
Kojarzy pani słynne zdjęcie włoskiej pielęgniarki z odciskami na twarzy po maseczce?
Oczywiście, bardzo poruszające zdjęcie. Maseczka musi bardzo ciasno przylegać. My wyglądamy podobnie. Na czas epidemii musimy zapomnieć, że jesteśmy kobietami. Nie ma mowy o makijażu.
A wcześniej był?
No pewnie! Jak większość kobiet nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez makijażu. Ale teraz to nie jest ważne. Żyjemy w innym wymiarze. Po epidemii wszystkie pójdziemy na kwarantannę, ale do jakiegoś spa, żeby zadbać o siebie... Teraz, cóż. Nie jest komfortowo, pocimy się, nawet podrapać się nie ma jak, kiedy zaswędzi. Skóra rąk strasznie się wysusza. Non stop mycie, dezynfekcja. To odruch, codzienna mantra.
A ja sobie teraz uświadomiłam odruchy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Na przykład, że często dotykam twarzy w ciągu dnia. Robię to i natychmiast się łapię, że nie powinnam...
Ale pielęgniarkom też się zdarza. I same się strofujemy, nawzajem pilnujemy. Bo jak dotknę maseczki, to trzeba ją zmienić. A czasem to się robi bezwiednie, szczególnie na początku.
Porozmawiajmy jeszcze o stroju. Przychodzi pani na oddział i…
Normalnie moje zadania jako oddziałowej są inne, a teraz, w czasie walki z epidemią, pracuję tak jak wszystkie moje koleżanki z zespołu. Idę do szatni i zostawiam ubranie, w którym przyszłam do pracy. Ubieram się w jednorazowy strój chirurgiczny, to spodnie i bluza. Kiedy idę do pacjenta, zakładam już pełen strój ochronny - rękawiczki, fartuch wodoodporny, maseczkę, przyłbicę, ewentualnie kombinezon. Maseczki to dla nas, pielęgniarek pracujących w szpitalu zakaźnym, nie jest nic nowego. Takie same używa się chociażby przy chorych na gruźlicę.
To taki strój, jaki często widzimy teraz w telewizji?
Dokładnie. Bywa czasem, że odczuwamy dyskomfort, że robi się człowiekowi słabo…
Dlaczego?
Jest duszno. Już samo założenie maseczki i przyłbicy sprawia, że nie oddycha się normalnie, swobodnie. Można to porównać do długiego przebywania w małym i dusznym pomieszczeniu. My dbamy nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale też pacjentów. Mycie, dezynfekcja, mycie, dezynfekcja i kolejny pacjent, i kolejny zestaw ochronny...
To ile razy podczas dyżuru pani się przebiera?
Dokładnie nie powiem, ale będzie z kilkadziesiąt. A wszyscy wiemy, że teraz środki ochronne są dosłownie na wagę złota. Nie możemy ich marnować.
No, ale chyba nie da się ich oszczędzać?
Nie mówimy tu o oszczędzaniu, że ubiorę jedną rękawiczkę. Chodzi o logistykę i bardzo dobre planowanie. Pielęgniarki wykonują różne zabiegi i realizują zlecenia lekarskie, podają leki, podłączają kroplówki. Pacjent musi się też przecież umyć, zjeść. W normalnej sytuacji idąc do pacjenta, pielęgniarka podaje leki, a na przykład za pół godziny pomyśli – a może doniosę mu jeszcze coś do picia, a za kolejne pół zaprowadzę na badanie. Teraz oznaczałoby to zmarnowanie trzech zestawów. Teraz musimy myśleć o tym, żeby za jednym wejściem załatwić wszystko, co się na ten moment da. Na tym polega ta oszczędność. Każda z nas ma świadomość, że tego dodatkowego zestawu może potrzebować jutro moja koleżanka. Działamy trochę jak w korporacji. Jest zadanie i trzeba je wykonać. Wszystko ma być zsynchronizowane, puzzle muszą do siebie pasować.
Pamięta pani pierwszego pacjenta z koronawirusem?
Oczywiście! Takie rzeczy zawsze się pamięta. Jak to uczucie nazwać... Wiem! To tak, jak po otrzymaniu dyplomu idzie się na swój pierwszy dyżur. Taki trochę lęk przed czymś nowym. Ale to bardzo szybko mija. Zanim pacjent do nas przyjechał, zebrałam cały swój zespół, pielęgniarki, opiekunki medyczne, panie salowe i zrobiłam szkolenia. Szkolenia były wielokrotnie, przypomnienie procedur. Uczyłyśmy się, ja również, i przygotowywałyśmy do nowej sytuacji. Dzięki temu dziś mogę być spokojna o swój zespół. Jest przygotowany do walki z epidemią.
A pacjent? W jakim był stanie?
Nie rozmawiajmy o pacjentach. Ja nie czuję się upoważniona, aby mówić o stanie ich zdrowia.
Jak pacjenci znoszą tę całą sytuację?
Różnie. Nie jest fajne, jak człowiek jest w izolatce, oddzielonej śluzą, jak widzi nas dziwnie ubrane. Ale my jesteśmy też po to, aby z nimi rozmawiać, dodać otuchy. Każdy się boi, tym bardziej że to coś zupełnie nowego.
Pacjenci mają kontakt z rodzinami?
Tak, większość pacjentów ma swój telefon komórkowy. To jest zbawienie w tych czasach. Dzięki temu mają stały kontakt z bliskimi. Z drugiej strony dostęp do informacji nie zawsze jest dobry. Zwłaszcza jeśli te informacje nie są pozytywne. Myślę sobie o epidemii zakażenia wirusem HIV, którą też przecież przeżyłam jako pielęgniarka. Bo chyba tylko do tego mogę próbować porównać to, co dzieje się teraz. Strach przed czymś nowym, lęk o siebie i swoich bliskich. Teraz medycyna jest na zupełnie innym poziomie. A jednorazowy sprzęt to coś, bez czego nie wyobrażamy już sobie funkcjonowania.
A pani się nie boi?
Ta sytuacja jest wyjątkowa. A według prognoz wszystkich specjalistów, najgorsze dopiero przed nami. Mamy już kilkanaście śmiertelnych ofiar w Polsce. Trudno nie myśleć, że za chwilę to mogę być ja. To jest duże obciążenie psychiczne, nie będę mówić, że nie. Zatrudniając się do pracy w szpitalu zakaźnym, wiedziałam, gdzie idę od samego początku. Nikt mnie nie zmuszał, dziś cieszę się z tego wyboru. Ale na zakaźnym to tylko pasjonaci wytrzymują.
Pani jest pasjonatką?
No chyba tak (śmiech).
Pielęgniarka z powołania?
Nie lubię tego słowa. Po prostu wykonuję swoją pracę tak, jak należy. To bardziej jak misja.
Ile pani ma lat?
A mogę nie mówić? Powiedzmy, że pracuję w zawodzie ponad 30 lat.
Rozmawiałam z wieloma pielęgniarkami. Są takie, które wyprowadziły się od bliskich. Ze strachu, że ich zarażą koronawirusem. Pani mieszka z rodziną?
Tak, ale oni już są przyzwyczajeni przez te wszystkie lata. Wiedzą przecież, gdzie pracuję. Przeżyliśmy pacjentów z AIDS, gruźlicą... Teraz koronawirus. Zanim się z nimi normalnie przywitam, najpierw myję zawsze ręce, teraz bezwzględnie dezynfekuję, idę do łazienki, biorę prysznic, przebieram się. Te ręce to naprawdę podstawa!
Ubranie do prania?
Tak, po każdym dyżurze.
Miała pani robiony test na koronawirusa?
Nie było takiej potrzeby.
A czy osoby pracujące w szpitalach nie powinny mieć robionych takich testów w czasie epidemii? Chociażby dla komfortu psychicznego, że mogą spokojnie wrócić do rodziny.
Każdy pracownik ochrony zdrowia, niezależnie czy z oddziału zakaźnego, czy jakiejkolwiek innej placówki, jeśli poczuje się źle i będą to objawy wskazujące na koronawirusa, bezwzględnie powinien mieć możliwość wykonania testu. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Każdego dnia mam świadomość, że może zdarzyć się coś, co spowoduje, że będzie konieczna kwarantanna.
Ale mówię raczej o takim testowaniu na zapas, bez objawów.
Pracownicy ochrony zdrowia muszą dzisiaj czuć się bezpiecznie. To jest podstawa. Ja nie czuję w tej chwili potrzeby robienia testu, bo nie mam objawów sugerujących ewentualne zarażenie.
Rozmawia pani o tym, co się dzieje, z innymi pielęgniarkami?
Oczywiście. Często do siebie dzwonimy, piszemy SMS-y, wspieramy się. Ja z racji swojego doświadczenia zawodowego odbieram dużo wiadomości od koleżanek, które mają jakieś wątpliwości związane z procedurami, zabezpieczaniem się, chcą się w czymś upewnić albo zwyczajnie pogadać. Dziewczyny, z którymi nie widziałam się całe lata, odzywają się teraz i dodają otuchy, bo wiedzą, gdzie pracuję, że mam pacjentów z "kowidem". Ta solidarność zawodowa jest niezwykła. Ważne zadanie teraz mają też do wykonania osoby nadzorujące pionem pielęgniarskim - dyrektorzy do spraw pielęgniarstw, pielęgniarki naczelne, pielęgniarki oddziałowe i koordynujące. To oni powinni być tymi, którzy wspierają personel, rozwiewają wątpliwości, mówią o procedurach i ich pilnują. Dobra polityka informacyjna w szpitalu to podstawa.
Ile godzin trwa jeden dyżur?
To zależy, jak ułożymy zmiany - 8 albo 12. Teraz, przy epidemii, ten czas na pewno będzie się wydłużał z oczywistych względów.
W całej Polsce restauratorzy gotują dla lekarzy i pielęgniarek. Dostała pani coś dzisiaj?
Tak! Dostałyśmy przepyszną kawę i ciastko. I rewelacyjną pizzę. I zamarzyłam przez chwilę o torciku. (śmiech)
Pojawił się torcik?
Nie, nie. Tak żartuję sobie, bo wszystkie diety poszły w kąt i człowiek myśli o rzeczach, o słodkościach, na które normalnie sobie nie pozwala, bo tu boczki, a tu pół kilo za dużo, a zaraz wakacje i chce się w strój kąpielowy ubrać, bo wczasy zaplanowane. Teraz to nie ma znaczenia. A te dodatkowe kalorie chyba są naszym organizmom po prostu potrzebne.
A co jedliście przed epidemią?
Tak jak w każdej pracy – same przynosimy sobie jedzenie. Ale jak jesteśmy przy tym jedzeniu, to wie pani, co jest najlepsze? To wszystko, co jest napisane na tych opakowaniach, te wiadomości do nas. Że nam dziękują, że trzymają kciuki, rysują serduszka. To jest dla nas ogromnie ważne, naprawdę. Sama jestem tym poruszona, bo jak widzę, że zupełnie obcy ludzie nas tak wspierają, to jest to po prostu coś niesamowitego, taka solidarność z nami. To daje ogromną motywację i siłę. Bardzo za to dziękujemy! I mam jeszcze jedną prośbę. Proszę koniecznie napisać, że mam wspaniały zespół i bardzo dziękuję mu za wszystko, co robi.