Wojna w Bośni pochłonęła 100 tys. ofiar. Połowę stanowili żołnierze i członkowie oddziałów paramilitarnych walczących ze sobą stron konfliktu. Oznacza to, że drugą połową byli cywile. Synonimy tamtej wojny – Srebrenica i Sarajewo – pochowały prawie 20 tys. osób. Gdzie zginęła reszta? Na Zachodzie świadomość dokonywania zbrodni w Bośni już w pierwszych miesiącach konfliktu właściwie nie istnieje, a to właśnie wtedy powstały tam "obozy koncentracyjne". Dziennikarz "Guardiana" Ed Vulliamy jako pierwszy poinformował o ich istnieniu.
W kwietniu 1992 roku bośniaccy Serbowie rozpoczęli wojnę. W Bośni rozpoczęła się kampania czystek etnicznych, niewidzianych na kontynencie od II wojny światowej. Na terenie kraju powstawały obozy koncentracyjne, do których przewożono muzułmańskie (czasami też chorwackie) kobiety i dziewczynki. Tam je gwałcono i mordowano, mężczyzn głodzono i zabijano.
Wojna w Bośni pochłonęła 100 tys. ofiar. Połowę stanowili żołnierze i członkowie oddziałów paramilitarnych walczących ze sobą stron konfliktu. Oznacza to, że drugą połową byli cywile. Synonimy tamtej wojny – Srebrenica i Sarajewo – pochowały prawie 20 tys. osób. Gdzie zginęła reszta? Na Zachodzie świadomość dokonywania zbrodni w Bośni już w pierwszych miesiącach konfliktu właściwie nie istnieje, a to właśnie wtedy powstały tam "obozy koncentracyjne". Dziennikarz "Guardiana" Ed Vulliamy jako pierwszy poinformował o ich istnieniu dokładnie 24 lata temu.
Holokaust odcisnął tak tragiczne piętno na europejskiej historii i kulturze, że dzisiaj pewne terminy zdają się być zarezerwowane tylko dla okresu zagłady Żydów z rąk nazistowskich Niemców i ich sojuszników. Jednym z nich jest "obóz koncentracyjny". O czym w szkołach się z reguły nie uczy, to o tym, że jako pierwsi nie stworzyli ich naziści. Obóz koncentracyjny to wynalazek przełomu XIX i XX wieku z okresu wojen burskich. Brytyjczycy w takich miejscach zbierali wtedy Burów, którzy masowo umierali. Odwołując się do tej historii, Ed Vulliamy napisał więc w 1992 r. i pisze wciąż o obozach koncentracyjnych, które dla muzułmańskiej ludności stworzyli wtedy bośniaccy Serbowie.
Śledząc jakiekolwiek wzmianki dotyczące wojny w byłej Jugosławii trudno się oprzeć wrażeniu, że wiedza zachodnich Europejczyków o niej sprowadza się do ludobójstwa w Srebrenicy i oblężenia Sarajewa. Wygląda to tak, jakby w zbiorowej świadomości starano się zapomnieć o wydarzeniach 1992 roku i w ten sposób ukryć wyrzuty sumienia Europy. Zachód opuścił bowiem Bałkany nie tylko w ich tragedii w lipcu 1995 roku (Srebrenica), i nie tylko w stolicy Bośni, ale robił to stale – wobec ponad trzech lat gwałtów, mordów i innych form czystek etnicznych, wybierając równie wstydliwą co perwersyjną ciszę.
Odkrycie obozów
W kwietniu 1992 roku, zaledwie miesiąc po referendum niepodległościowym, w którym ponad 99 proc. obywateli Bośni i Hercegowiny zagłosowało za opuszczeniem Federacji Jugosłowiańskiej, bośniaccy Serbowie rozpoczęli wojnę. Wiosną i latem tamtego roku Bośnia wiedziała już, czym jest tzw. przemysł wojenny. Określenie, którego używa od ponad 20 lat Trybunał w Hadze, sądząc zbrodniarzy z tamtego czasu, oznaczał obejmującą prawie cały kraj kampanię czystek etnicznych, niewidzianych na kontynencie od II wojny światowej. W miastach i gminach takich jak Focza i Viszegrad, powstawały obozy, do których przewożono muzułmańskie (czasami też chorwackie) kobiety i dziewczynki. Tam je gwałcono i mordowano, o czym donosił już wtedy w swoich raportach dla ONZ Tadeusz Mazowiecki. To on doprowadził później do uznania przez ONZ gwałtów za jeden z elementów świadomej taktyki wojennej mającej poniżyć wroga.
Setki miast, miasteczek, wsi i przysiółków "oczyszczono" z nieserbskiej ludności. W stronę Chorwacji podążyły przez kolejne linie frontu setki tysięcy uciekinierów pozbawionych domów i rodzin. W tamtym czasie na ulicach miast północno-zachodniej i centralnej Bośni dochodziło już do egzekucji. Wtedy też powstały cztery obozy – "zbiorcze", jak chcieli Serbowie lub "koncentracyjne" – jak piszą nieliczni.
Były to: Omarska, Trnopolje, Keraterm i Manjacza. To do Omarskiej 5 sierpnia 1992 r. jako pierwszy zachodni dziennikarz dotarł Ed Vulliamy i to jego relacja opublikowana w "Guardianie" dzień później zwróciła już wtedy uwagę na to, co dzieje się w Bośni.
"Nie będziemy marnowali na nich kul. Nie mają dachu nad głową. Jest słońce i deszcz, zimne noce. Są bici dwa razy dziennie. Nie dajemy im jedzenia i wody. Będą głodowali jak zwierzęta."
Te słowa, wypowiedziane przez jednego z serbskich strażników, zanotowane przez późniejszego wysłannika ONZ, który pojawił się w obozie, być może najlepiej oddają to, czym była Omarska. To tam 5 sierpnia, 24 lata temu setki stojących za drutem kolczastym więźniów zobaczył Vulliamy oraz ekipa brytyjskiej telewizji ITN.
By się tam dostać, dziennikarze musieli odbyć szereg negocjacji, rozmawiając w ciągu kilku dni z przeróżnymi, coraz niższymi rangą wojskowymi i cywilnymi urzędnikami, wyznaczanymi na ich "przewodników". Gdy zgodę na wizytację w "obozach przejściowych" wydał im lider bośniackich Serbów Radovan Karadżić, nie spodziewał się, że już kilkadziesiąt godzin później dziennikarze będą czekali u drzwi jego gabinetu; że przylecą z Londynu najpierw do Belgradu, a potem ruszą w głąb Bośni.
Odsyłani od Karadżicia coraz niżej, Brytyjczycy w końcu trafili tam, gdzie mieli. Na miejscu Serbowie zarządzający obozem nie zdawali sobie sprawy z tego, że więźniowie, do których ich dopuszczą tylko na kilka chwil – wychudzeni, przerażeni, schorowani i zhańbieni – wciąż będą mogli im przekazać tyle informacji o tym, co dzieje się w Bośni; o tym, gdzie mają jechać i o co pytać, by napisać i powiedzieć jak najwięcej o zbrodniach. Choć sami nie mówili o sobie, dziennikarze usłyszeli wtedy od więźniów nazwy: Keraterm, Trnopolje, Manjacza. Wszędzie miało być podobnie albo jeszcze gorzej niż w Omarskiej. Wszystkie te nazwy oznaczały kolejne obozy koncentracyjne, w których przetrzymywano w pierwszych miesiącach wojny tysiące ludzi.
Wszędzie tam więzionych muzułmanów i muzułmanki poddawano torturom i głodzono. Setki gwałcono, a wielu kazano gwałcić się nawzajem, urządzając z tego rozrywkę dla katów.
Wszystkie te obozy zostały założone na terenie Prijedoru – gminy w północno-zachodniej Bośni, dziś będącej częścią Republiki Serbskiej w ramach Bośni i Hercegowiny.
W Prijedorze władzę pełniły wtedy służby cywilne. Obozy również były zarządzane przez nie. Choć Serbowie twierdzili, że przetrzymują tam jeńców wojennych, wiosną i na początku lata 1992 r., w Bośni po stronie muzułmańskiej walczył jeszcze mało kto.
Omarska i Keraterm były obozami, w których przede wszystkim torturowano i mordowano. Trnopolje było miejscem, w którym zbierano głównie ludność cywilną przed deportacjami. Tam przebywały kobiety, dzieci i starcy. Tam również dokonywano gwałtów na masową skalę. Czwarty z obozów – Manjacza – miał rzekomo służyć tylko do przetrzymywania jeńców wojennych, jednak i tam większość stanowili cywile.
Mimo tego, że w 1992 r. Serbowie w Bośni, wspierani przez oddziały i wojskowe zaplecze z Belgradu, nie byli właściwie w żaden sposób zagrożeni przez muzułmańskich mieszkańców kraju, na terenie Prijedoru rozpoczęli pierwszą, wielką kampanię czystek etnicznych. Bywały okresy – całe tygodnie – gdy w gminie nieserbskich mieszkańców zmuszano do noszenia białym opasek na ramionach. Palono ich domy, niszczono meczety i kościoły katolickie (żyło tam też wielu Chorwatów), mordowano na ulicach, w biały dzień, a gdy któryś z prześladowanych nie wytrzymywał i prosił o możliwość wyjazdu (jeżeli wcześniej nie znalazł się w obozie lub nie został przepędzony), serbskie władze nakazywały mu podpisanie odpowiednich dokumentów. W nich zrzekał się swojego mienia. Wyjazd z gminy oznaczał też, że jego nazwisko zostanie wykreślone z urzędowych ksiąg; będzie oznaczało, że nigdy go tutaj nie było.
Tak realizowano plan tworzenia na ruinach Jugosławii tzw. Wielkiej Serbii – czystej etnicznie ziemi, w której wolnością będą mogli się cieszyć w końcu Serbowie. Co tak ciekawe jak i niewiarygodne, wiosną tego roku Trybunał w Hadze za główną rolę w tworzeniu ideologicznych podstaw dla wcielenia w życie tego projektu, serbskiego ultranacjonalistę Vojislava Szeszelję uniewinnił.
Łącznie przez tamte cztery obozy – które wszystkie odwiedził Vulliamy, kierowany kolejnymi głosami więźniów wspierających się wychudzonymi nadgarstkami o drut kolczasty – przewinęło się prawdopodobnie kilkanaście tysięcy osób. Zginęły ich tam setki, setki innych zgwałcono, a tysiące poddano torturom. Wiele ofiar przeżyło jednak wojnę.
To im – i ich woli przetrwania – Ed Vulliamy poświęcił po ponad 20 latach książkę, której Polacy jako jedyni nie muszą czytać po angielsku.
Tym, co osiągnął dla Bośni, ale i dla świata tamtą podróżą w sierpniu 1992 r. Vulliamy, było szybkie zamknięcie tych obozów, Karadżić czytający zachodnią prasę i bojący się jej, przestraszył się bowiem ewentualnych nacisków dyplomatów.
Niestety, kiedy zlikwidował obozy, bośniaccy Serbowie wcale nie przestali zabijać. Nie przestali przez kolejne trzy lata, a największą masakrę, która urosła – nawet w nazewnictwie wyjątkowo zachowawczych sędziów Trybunału w Hadze – do rangi ludobójstwa, urządzili w Srebrenicy, gdzie wymordowali ponad osiem tysięcy muzułmanów.
Dopiero wtedy świat zareagował.
Reportaż "Wojna umarła, niech żyje wojna" przygotowało dla polskiego czytelnika wydawnictwo Czarne.