Widziały gały, co brały. Jak się chciało być prezydentem, to trzeba płacić za to cenę – mówi Robert Biedroń. Rok temu przekonał mieszkańców Słupska, że zmieni ich życie, i dostał kredyt zaufania. Nie ukrywa, że to było 12 trudnych miesięcy, bo na ręce patrzyła mu cała Polska. Z prezydentem rozmawiałam o jego (nie)spełnionych obietnicach, porażkach i planach na przyszłość.
Co obiecał? Wyciągnąć miasto z długów, zrobić porządek w radach nadzorczych, ograniczyć wydatki prezydenta i administracji, rozwiązać mieszkaniowe problemy słupszczan. Po roku sprawdzamy, z których obietnic nowy prezydent się wywiązał, a co czeka "na litość". Na pewno jednego nie można mu odmówić: o Słupsku jest głośno. Ile w tym lansu, a ile politycznej strategii? Co łączy go z Joanną Krupą? Czy miłość w związku na odległość przetrwała? Czy następna wielka przeprowadzka będzie do pałacu prezydenckiego?
Z Robertem Biedroniem rozmawia dziennikarka tvn24.pl Wioleta Stolarska.
"Kibicuję Beacie Szydło"
Miasto jest zadłużone na 275 mln zł, w tym roku pojawiło się nad nim widmo bankructwa. Pójdziecie z torbami?
Po raz pierwszy od wielu lat udało mi się przygotować budżet, który nie zawiera deficytu. Nie będziemy się w końcu zadłużali, ja nie zamierzam brać żadnych kredytów, mam pierwszą od wielu lat nadwyżkę budżetową. To miasto tonęło, teraz odbijamy się od dna.
Sprawa aquaparku wciąż nie ma szczęśliwego finału. Obiekt miał powstać do czerwca 2012 r., a jak na razie nie widać końca prac na budowie zaawansowanej już w 70 procentach. Sąd w tym roku nakazał wam zapłatę 24 mln zł podwykonawcy, z którym zerwaliście kontrakt. Nie jest przesądzone, że miasto nie będzie musiało zapłacić. 10 mln zł rządowego wsparcia wystarczy?
Odwołaliśmy się od decyzji sądu, na razie nie musimy płacić. Pani premier Ewa Kopacz dotrzymała słowa, obiecała i dostaliśmy pomoc (10 mln zł). Nie wiem, jak do tematu podejdzie Beata Szydło. Ja jej bardzo kibicuję, tym bardziej że sama była burmistrzem małego miasta i powinna znać takie problemy. Zaprosiłem już premier Szydło. Mam nadzieję, że przyjedzie i porozmawiamy. Na pomoc rządu czeka nie tylko Słupsk, ale wiele innych miast i miasteczek, które chcą – jak wielkie metropolie – być nazywane Polską A.
Do końca pana kadencji mieszkańcy Słupska zdążą się wykąpać w basenach aquaparku?
Wszyscy wiemy, że aquapark to inwestycja, która w kontekście naszego miasta była przestrzelona, ale dziś, kiedy jest skończona w 80 procentach, nie mamy odwrotu. Na szczęście zgłosiło się sześć firm, które chcą z nami dokończyć tę inwestycję, mają środki i pieniądze. W przyszłym miesiącu zostanie rozpisany przetarg, wyłonimy wykonawcę i myślę, że już pod koniec mojej kadencji mieszańcy będą mogli się w końcu w tym wymęczonym aquaparku wykąpać. Zasłużyli na to.
Czy jest jeszcze jakaś firma podległa miastu, w której nie obciął pan pensji członkom rad nadzorczych i zarządów?
Obciąłem wszędzie. Rady nadzorcze zarabiają minimum swojego wynagrodzenia, zarządy również nie mają już tak wysokich pensji. Zmniejszyliśmy też ich składy. Wszystkie nagrody i premie zostały wstrzymane albo uporządkowane i to wszystko dało nam w tym roku milion złotych oszczędności. Niestety, trzeba było też przeprowadzić zwolnienia i na tym wygenerowaliśmy 1,5 mln zł oszczędności. I ja będę takich oszczędności szukał, będę konsekwentny, nawet jeśli to się komuś nie podoba. Bo inaczej za jakiś czas musielibyśmy to wszystko pozamykać.
Młodzież protestuje, bo prezydent zamyka szkołę. To już otwarty konflikt.
Teraz każde miasto staje przed dylematem, czy zamykać szkoły, czy je ratować, łącząc. Ja nie chcę zamykać szkół, ale ze względu na oszczędności i niż demograficzny będę zmuszony łączyć niektóre placówki. Rachunek ekonomiczny musi się zgadzać. A młodzieży też ubywa. W okresie 10 lat w naszym mieście zrobiło się o 10 tys. młodych ludzi mniej, a system szkół praktycznie się nie zmienił. Także dzieciaków w dużym tempie nie przybędzie. W Słupsku w tym roku urodziło się 600 dzieci. Dzisiaj jeszcze nie pójdą do szkoły, ale za te kilka lat będą miały ofertę, która jest skrojona dla prawie 20 tys. dzieciaków. Ciekaw jestem, jak poradzi sobie z tym wyzwaniem prezydent, który będzie miał 19 tys. wolnych miejsc w szkołach.
Dużo im pan obiecał. Gabinety dentystyczne, nowy sprzęt. Co z tego trafiło już do słupskich szkół?
Ściągamy kolejne firmy do naszych szkół. Ruszyliśmy, jako pierwsi w regionie, z programem szachów w szkole, jest Magda Gessler, która otworzyła tu swoją klasę mistrzostwa kulinarnego. Będą prawdopodobnie gabinety dentystyczne albo dentobusy. Już teraz w Słupsku niektórzy stomatolodzy leczą nieodpłatnie dzieciaki z biedniejszych domów.
Zapowiadał pan "zieloną transformację" i ponad pół miliona oszczędności, też dzięki "zielonej polityce". Idea ekomiasta korzystającego z odnawialnych źródeł energii ma szanse na realizację?
Projekt zielonego miasta jest i ma się bardzo dobrze. Otworzyliśmy ostatnio w słupskim inkubatorze przedsiębiorczości jedną z największych farm paneli fotowoltaicznych, czerpiemy już energię, która sprawia, że stajemy się coraz bardziej samowystarczalni. Nasze Wodociągi dążą do tego, żeby wprowadzić taki system, żebyśmy mogli przetwarzać wszystkie odpady i z nich korzystać. Na jednej ze szkół zamontowaliśmy panele, które generują energię – każdego roku to 6 tys. zł oszczędności. Niestety nie możemy odsprzedać tej nadwyżki, ale mamy nadzieję, że już niedługo prawo się zmieni. Staramy się też o dotacje z UE na Zielony Instytut.
Straż miejska zostanie zlikwidowana? W ubiegłym roku zapowiedział pan, że daje straży miejskiej rok na udowodnienie tego, czy są potrzebni. Zbliża się deadline – decyzja podjęta?
Wiem, że wiele osób utożsamia straż miejską z fotoradarami, ale Słupsk jest jednym z miast w Polsce, które jest wolne od fotoradarów. Stereotypów jest bardzo wiele, ale to nie jest czarno-białe. Jak trzeba zdjąć kotka z dachu, zająć się osobami bezdomnymi, to się dzwoni po straż miejską. Może trzeba ją przekształcić, może dać nowe zadania? Będziemy jeszcze debatować o jej przyszłości.
"Jak Biedroń nic nie robi, to można go zacząć trochę szarpać"
Kalendarz wypełniony spotkaniami i każdy może zobaczyć, kiedy i z kim. Biedroń się chwali, że jest zapracowany?
Macie dostęp do mojego kalendarza online i możecie sprawdzić, co robię każdego dnia. Jak Biedroń nic nie robi, to można go tam zacząć trochę szarpać. Wiem, że jestem z każdej strony bardzo surowo oceniany.
Liczyliście już gniazdka, krzyże, krzesła... Tym właśnie zajmują się słupscy urzędnicy?
Jeszcze zapałek w tym urzędzie nie policzyliśmy. To czasami sprowadza się do absurdu, ale wynika tylko i wyłącznie z dojrzałości obywateli. Niektórzy, chcąc dokuczyć urzędnikom, pytają np., ile jest okien, ile jest kartek ksero. My jako urzędnicy mamy obowiązek odpowiadać obywatelom, ale obywatele powinni w sposób racjonalny korzystać z możliwości pytania. My tutaj też musimy pracować.
To brzmi dobrze, że "nie macie nic do ukrycia".
Ten urząd pracuje w sposób maksymalnie transparentny. Niewiele jest takich w Polsce, gdzie każda faktura, każdy rachunek jest do wglądu w internecie. Można zobaczyć, co Biedroń zrobił, dokąd jechał, co zjadł, co kupił itd. To jest standard, który my wyznaczamy w całym kraju. Nie ma innej drogi, jeśli chce się budować zaufanie mieszkańców. Ukrywanie czegokolwiek rykoszetem uderzy w nas.
Ludzie wciąż chcą się spotykać z prezydentem?
W każdy czwartek mam dyżury i rozmawiam z mieszkańcami. W ciągu roku przyjąłem tysiąc osób, to znaczy, że co setny mieszkaniec mojego miasta mógł się ze mną spotkać – to jest na pewno rekord. Czasem wyciągam taką czerwoną kanapę, ustawiam ją gdzieś i rozmawiam z ludźmi. Jeśli przychodzą osobiście z problemem, to dla mnie ważne, bo wtedy wiem, co w trawie piszczy. To mieszkańcy podpowiedzieli mi, że brakuje mieszkań. 1500 rodzin czeka na mieszkanie. Muszę zrobić wszystko, żeby tę kolejkę rozładować. Dzięki takim rozmowom udało nam się np. wyremontować 170 mieszkań – tyle Słupsk nie oddał w ciągu 10 ostatnich lat.
I żadnych kłótni, awantur?
To trzeba brać na klatę. Widziały gały, co brały. Jak się chciało być prezydentem, to trzeba płacić za to cenę. Ludzie się czasami denerwują, mają inne opinie i trzeba ich z pokorą wysłuchać, a nie zamykać się w czterech ścianach. Oczywiście, kiedy jest agresja, przemoc i nie ma możliwości dialogu, to nawet ja nie będę rozmawiał i miałem już takie momenty. Ale mieszkańców trzeba słuchać. Odpowiedzialność za decyzje ponoszę ja, ale konsekwencje ponoszą oni i musimy razem współpracować, żeby tych złych konsekwencji nie było.
Dla Słupska choćby i na Antarktydę
Czy prezydent Słupska musi tyle podróżować? Na liście wyjazdów są Bruksela, Berlin, Kopenhaga, Paryż, Tarnopol, Nowy Jork, Waszyngton, Ankara, słynne już Las Vegas. Dużo podróżuje pan także po Polsce... Gdzie pan jeszcze nie był?
Jak się jest takim prezydentem jak ja, który budzi zainteresowanie, to jest się zapraszanym. Na szczęście na koszt zapraszających. Moje miasto jest zbyt skromne, żeby wydawać na takie rzeczy. W tym roku wydaliśmy o 40 tys. mniej na wyjazdy zagraniczne i krajowe, niż w ubiegłym roku wydał mój poprzednik. Pojadę nawet na Antarktydę, żeby pomóc mojemu miastu, bo ono na to zasługuje.
Tym wszystkim, którzy mówią, że prezydent częściej jeździ, więcej wydaje, pokazuję fakty: przywiozłem 10 mln zł wsparcia rządowego dla Słupska. Żaden inny prezydent w Polsce tego nie zrobił. Rozpoczęliśmy współpracę z firmami Microsoft, Samsung, Apple dla naszych szkół, z fundacją Wiewiórki Julii zrobiliśmy badania stomatologiczne, lodowisko po raz pierwszy w historii stanęło przed naszym urzędem. Bardzo wiele działań i dobrych praktyk jest podpatrzone z innych miast.
Biedroń miał być prezydentem na rowerze. Obiecał Pan przesiąść się z limuzyny, tymczasem największą kwotę w całym urzędzie za delegacje dostaje prezydencki kierowca.
On jest biedny (śmiech). To jest niestety niezrozumienie, bo jak jest jakakolwiek delegacja i korzystają z niej urzędnicy, to on jedyny ma kartę służbową i płaci za wszystkich. Za hotele, przejazdy i wszystkie kwestie związane z wyjazdem, więc jak jedzie cała ekipa, to wszystko jest pokrywane jego służbową kartą płatniczą.
Mieszkałem do tej pory dość daleko od ratusza, kilka kilometrów, i jeździłem rowerem, ale dziś mieszkam po drugiej stronie ulicy. Jeśli chodzi o limuzynę, to ostatnio zrobiłem awanturę, bo zobaczyłem, że jakiś samochód podjechał koło lodowiska przed urzędem, i zacząłem krzyczeć: co to za samochód i co tam robi. Okazało, że to jest właśnie moja limuzyna, której ja nawet nie rozpoznaję, bo nią nie jeżdżę (śmiech). Czasami korzystam z pomocy mojej asystentki, która podwiezie mnie gdzieś swoim prywatnym samochodem, korzystam też z komunikacji miejskiej.
Specjalista od PR-u czy zapracowany samorządowiec?
Do czasu, gdy objął Pan fotel prezydenta w Słupsku, to miasto było jednym z wielu w Polsce. Odkąd pojawił się Biedroń, o Słupsku mówi się zdecydowanie więcej zarówno w Polsce, jak i za granicą. Skąd to nagłe zainteresowanie miastem? To lans czy marketing polityczny?
Jak Biedroń rozdaje urzędnikom kranówkę, to wszyscy chcą to zobaczyć. Wiele moich działań jest nowatorskich. Dzisiaj słyszałem, że w wielu miastach mieszańcy domagają się ujawnienia list płac urzędników, powołując się przy tym na Biedronia. Podobnie było z cyrkiem, któremu zakazałem wjazdu do miasta. Inni prezydenci też powielali te ruchy. U mnie wszystko wynika z mojej wizji tego miasta. Jesteśmy bardzo biednym miastem, ale nawet z nas, jak widać, można wiele wycisnąć, zrobić kilka fajnych rzeczy, jakich pozazdroszczą nam wielkie i bogate miasta z wypasionymi mostami, filharmoniami, teatrami, aquaparkami, które jednak powiedzą: u nas tego nie ma, a tam jest.
I to tu, do Słupska, przyjeżdża Joanna Krupa i przebiera się za renifera. Cieplej jest w blasku gwiazd, celebrytów?
Joanna Krupa sama napisała, że marzy o tym, żeby mnie poznać. Więc skoro ktoś chce mnie poznać, to dlaczego miałbym się zamykać? Szczególnie że z Joanną łączy mnie wielka miłość do zwierząt i – jeśli chodzi o zwierzęta – mówimy tym samym językiem. W tej kwestii często rozumiemy się bez słów.
Dziś w sprawie ochrony zwierząt w Polsce brakuje głosu, one nie mają swojego rzecznika. Może prezydenta RP Joanna też zmobilizuje do pomocy?
Zdjął pan ze ściany portret papieża, który wisiał w gabinecie prezydenta. To kolejny zabieg, który miał zwrócić uwagę na Słupsk?
Ja jestem strażnikiem konstytucji w mieście. Jestem urzędnikiem i powinienem postępować zgodnie z konstytucją, która mówi o wyraźnym rozdziale państwa od kościoła. To jest mój gabinet, tutaj pracuję na co dzień i uważam, że byłoby hipokryzją, gdybym udawał, że nie zauważam pewnego symbolu. Od tego są kościoły, żeby świętych mieli u siebie, i od tego jest urzędnik, żeby miał u siebie godło i herb miasta.
Zawsze pan mówi, co myśli? Prezydentowi miasta przystoi przyznawać się do palenia marihuany?
Gdybym miał gryźć się w język, to pewnie nie spotkalibyśmy się w miejscu, w którym jestem. Pamiętam, wiele lat temu moja mama powiedziała mi coś, co zapamiętałem do dzisiaj: że moi koledzy i koleżanki zrobili kariery, a ja jej nie robię. Powiedziała: "gdybyś nie powiedział ludziom, że jesteś gejem, to byłoby ci łatwiej, mogłeś to przemilczeć". Ja tego nie przemilczałem, ponieważ uznałem, że są pewne rzeczy, o których nie warto milczeć, i oczywiście za to, że o tym mówiłem, płaciłem wielką cenę. Za to, że mówiłem, że jestem gejem, za to, że u mnie np. w domu była duża przemoc, za to, że uważam, że penalizacja posiadania marihuany, palenia jej jest jakimś absurdem, za to, że trzeba rozdzielić państwo od Kościoła. To nie są rzeczy łatwe, one budzą kontrowersje szczególnie w polskim społeczeństwie, ale jeśli chce się godnie przeżyć życie i trzymać się tego kręgosłupa moralnego, to czasami warto zapłacić pewną cenę, nawet jeśli ciąży nade mną prokurator (postępowanie ws. posiadania marihuany przez Roberta Biedronia jest w toku – red.) .
To samo było w parlamencie. Musiałem zapłacić swoją cenę, ciężko pracować, żeby komuś, kto po mnie przyjdzie, było łatwiej, bo nie będzie już pierwszym gejem w parlamencie. Dlatego dzisiaj ze zdwojoną siłą muszę pracować ciężej niż pozostali prezydenci 106 miast.
22 wesela w rok
Słupsk zostanie polskim Las Vegas, polskim miastem ślubów?
22 śluby to chyba był rekord, a jeszcze czeka mnie maraton sylwestrowy. Jestem przekonany, że żaden urzędnik – wójt, burmistrz czy prezydent – nie udzielił tylu ślubów. A byłoby ich więcej, ale często musieliśmy odwoływać moje udzielanie ślubów i udzielała pani kierownik USC – ze względu na moje obowiązki prezydenckie.
Czy to znaczy, że Robert Biedroń był na 22 weselach?
Były miłe także momenty poślubne (śmiech). Na szczęście nie słyszałem, żeby był jakiś rozwód. Mam nadzieję, że wszystkie pary są szczęśliwe. Dostaję informacje od nich, niektórym już urodziły się dzieci, niektórzy mają gromadkę złożoną z kota i psa, więc całkiem duże rodzinki połączyłem.
Można powiedzieć, że prezydent Biedroń skończył roczek.
Jestem pierwszakiem i dopiero zaczynam swoje urzędowanie. Nie ma w Polsce szkoły prezydentów, nikt nie przygotowuje do tej roli, szczególnie do takich wielkich wyzwań. Oczywiście prawdopodobnie przez ten rok popełniłem wiele błędów i nie udało mi się zrealizować wielu rzeczy, które założyłem. Ja jestem bardzo ambitny i pracowity, ciężko pracuję i chciałbym wszystko załatwić w ten jeden rok, ale widzę, że nie jestem w stanie przeskoczyć wielu murów.
Czy "w Słupsku" znaczy "w domu"?
Ja się czuję w Słupsku jak w domu. Od razu wpadłem w wir pracy, mieszkańcy pozytywnie mnie przyjęli. Mam swoje ulubione restauracje, kawiarnie, miejsca. Słupsk to naprawdę ciekawe i fascynujące miasto. Żałuję, że mam tak mało czasu, bo pracę zaczynam o 7.30 i wychodzę stąd bardzo późno, ale np. nadal biegam, chociaż już coraz rzadziej.
Jest i miłość, jest i tęsknota...
Miał być ślub, jest związek na odległość...
To zdecydowany minus, ale na szczęście człowiek po 14 latach patrzy na ten związek bardziej racjonalnie. Oczywiście i miłość jest, i tęsknota, lecz człowiek z czasem staje się bardziej stonowany w wyrażaniu swoich potrzeb i emocji. Nasz związek na szczęście się ustabilizował emocjonalnie w kontekście miłosnym, więc jest nam pewnie łatwiej. Poza tym już jako poseł często byłem poza domem. Krzysztof często przyjeżdża do mnie, ja staram się każdą okazję, kiedy jestem w Warszawie, wykorzystać na to, żeby się z nim zobaczyć. Takie życie, dzisiaj tak wygląda świat. Wielu Polaków wyjechało za granicę, żyje w separacji i w tęsknocie. Nie tylko ja mam tak przerąbane.
Gdzie będzie Biedroń za trzy lata?
Jakby pani zapytała mnie trzy lata temu, czy będę prezydentem Słupska, to bym powiedział: no way (nie ma mowy – red.). Gdyby zapytała pani pięć lat temu, czy będę posłem, to też bym powiedział, że to jest niemożliwe. Niezbadane są wyroki społeczeństwa. Myślę, że nikt z nas nie wie, gdzie Biedroń będzie siedział, na którym stołku. Poza tym czasy są dziś tak niepewne, że w każdej chwili o 6.00 rano może przyjść jakaś służba specjalna, która powie, że jest z CBA, ja powiem, że nie wierzę, a oni powiedzą, że my właśnie w tej sprawie. Naprawdę nie warto się przywiązywać do swoich stołków czy łóżek w tych czasach (śmiech).
Ale są takie osoby, które już umeblowały panu przyszłość w pałacu prezydenckim.
To na pewno dodaje skrzydeł, daje "powera".