Ma 62 lata. Ostatnie 30 spędził w więzieniu. Był skazany na dożywocie, ale służby więzienne i sąd uznały, że jest zresocjalizowany, wykazał należytą skruchę i przeszedł stosowną terapię psychologiczną. Ma prawo do zmiany tożsamości. To warunek, by mógł na nowo rozpocząć życie w społeczeństwie. Żeby przeszłość przestała ciążyć na teraźniejszości.
W poprzednim wcieleniu nazywał się Dieter Degowski. 30 lat temu z Hansem-Juergenem Roesnerem napadli na bank, a potem uprowadzili miejski autobus, pełen pasażerów.
Autobus z zakładnikami
Ósma rano, 16 sierpnia, miasto Gladbeck w Nadrenii Północnej-Westfalii. Degowski i Roesner napadają na bank i biorą dwoje zakładników - pracowników placówki. Bandyci są dobrze znani policji niemieckiej. Roesner spędził już w więzieniu 11 lat.
Żądają 300 tysięcy marek okupu i samochodu, którym będą mogli odjechać. Policja i władze landu nie próbują odbić przetrzymywanych, by ich nie narażać. Spełniają żądania napastników.
Degowski i Roesner są brutalni. Przystawiają zakładnikom do głowy pistolety i cały czas grożą, że ich zabiją. Gdy policjant zostawia pod drzwiami banku paczkę z okupem, wykorzystują jednego z zakładników. Musi wyczołgać się przez drzwi i odebrać pieniądze. Na szyi ma sznur, widać, że bandyta w niego celuje.
Porywacze odbierają pieniądze i podstawionym samochodem jadą po przyjaciółkę Roesnera – Marion Loeblich. Policja na jakiś czas traci ich z oczu. Przestępcy błąkają się po drogach Zagłębia Ruhry, aż wreszcie jadą do Bremy, skąd pochodzi Loeblich.
Po mieście poruszają się swobodnie. Funkcjonariusze widzą, jak bandyci i ich towarzyszka robią zakupy. Widzą, kiedy idą do toalety. Bez większego problemu mogliby ich obezwładnić, ale są jak sparaliżowani. W pewnym momencie porywaczom puszczają nerwy i strzelają do śledzących ich policjantów. Degowski i Roesner zatrzymują autobus linii 53, wchodzą do środka i, wymachując bronią, przejmują nad nim kontrolę. Mają 32 zakładników.
Z lufą przy szyi
Wokół autobusu gromadzą się dziennikarze, operatorzy kamer, fotoreporterzy i pełno zwykłych gapiów. Fotograf Peter Meyer rozmawia z porywaczami i staje się nieformalnym negocjatorem. Telewizje i stacje radiowe nie mają oporów, by prezentować porywaczy i zakładników. Roesner opowiada o sobie i na koniec wkłada sobie do ust pistolet. Degowski, śliniąc się na widok dwóch 18-latek - Silke Bischoff i Ines Voitle, straszy, że zabierze je ze sobą, gdziekolwiek by to miało być. Gdy przykłada pistolet do szyi Silke Bischoff, dziewczyna próbuje się uśmiechać i mówi dziennikarzom: - Mam się nawet dosyć dobrze.
Wśród zakładników są dzieci. Rodzeństwu włoskich imigrantów: 14-letniemu Emanuelowi i 8-letniej Tatianie bandyci też przystawiają pistolet do głowy i domagają się kontaktu z władzami. Ale policja i władze Bremy kompletnie nie mają pomysłu, co robić.
Degowski i Roesner są wściekli. Roesner wyprowadza z autobusu ośmiolatkę z pistoletem przy skroni i coś wrzeszczy. Makabryczną scenę transmitują telewizje. Potem wraca do autobusu i pojazd rusza. Sznur policyjnych i dziennikarskich samochodów jedzie za nim. W zamieszaniu drogowym ginie policjant.
Ginie Emanuele
Około godziny 23 na stacji benzynowej w Dolnej Saksonii Marion Loeblich idzie do toalety. Policjanci w cywilnych ubraniach, bez rozkazu, a nawet zgody przełożonych, zakuwają ją w kajdanki i odjeżdżają.
Porywacze stawiają ultimatum: jeśli nie zobaczą Loeblich w ciągu pięciu minut, zastrzelą zakładnika. Funkcjonariusze wpadają w panikę, bo Loeblich jest już daleko od autobusu. Mija pięć minut i Degowski strzela do 14-letniego Emanuele na oczach jego siostrzyczki. Chwilę później wraca Loeblich. Ciężko rannego chłopca wyciągają z autobusu dziennikarze. Nikt nie umie mu pomóc. To kolejny kardynalny błąd policji: w pobliżu autobusu nie ma żadnych ekip medycznych. Chłopiec krwawi, niedługo później umiera w szpitalu.
Porywacze każą kierowcy autobusu jechać na granicę niemiecko-holenderską. Tam zwalniają zakładników, z wyjątkiem dwóch 18-latek: Silke i Ines. W zamian za uwolnienie większości zakładników policjanci podstawiają im samochód osobowy. Porywacze, ich partnerka i dwie zakładniczki zawracają do Kolonii. Auto staje w centrum miasta i natychmiast zostaje otoczone przez tłum reporterów, którzy zadają pytania porywaczom. Degowski cały czas przykłada broń do głowy przerażonej Silke Bischoff.
Tragedia na autostradzie
Po kilku godzinach jeden z dziennikarzy wsiada do samochodu i pomaga porywaczom wyjechać z zatłoczonych ulic miasta. Kierują się na autostradę do Frankfurtu nad Menem. Policjanci decydują się na uderzenie. Blokują autostradę i oddają w stronę auta porywaczy ponad 60 strzałów.
Ines, jedna z zakładniczek, wyskakuje z pojazdu i uwalnia się z rąk bandytów. Przestępcy zostają pojmani, nie odnieśli żadnych obrażeń. Wygląda na to, że akcja zakończyła się sukcesem. Gdy jednak policjanci otwierają samochód, widzą Silke Bischoff z krwawiącą piersią. Roesner zdążył strzelić jej w serce. Dziewczyna umiera na miejscu.
Bilans dwudniowego porwania to trzech zabitych: policjant, 14-letni Emanuele i 18-letnia Silke.
Winni
Zachowanie policji poddane zostaje druzgocącej krytyce. Zawiodło wszystko. Zabrakło koordynacji działań i dowodzenia, nikt nie potrafił wziąć odpowiedzialności za akcję, nie było scenariusza na wypadek porwania autobusu i wzięcia dużej grupy zakładników. Przez dwie doby policja w ogóle nie potrafiła kontrolować wydarzeń, nie wykorzystała dogodnych okazji do zaatakowania porywaczy i odbicia zakładników, a jej błędy bezpośrednio przyczyniły się do śmierci dwojga ludzi.
Ponieważ w Niemczech policja podlega władzom landów, minister spraw wewnętrznych Bremy Bernd Meyer podał się do dymisji. Tylko on miał odwagę wziąć polityczną odpowiedzialność za tragedię.
Rachunek sumienia przeprowadzają niemieckie media, szczególnie telewizje i radia. Transmisje z miejsca porwania, udzielanie głosu porywaczom, pokazywanie sterroryzowanych zakładników oraz uniemożliwianie policji przeprowadzenia sprawnej akcji – to najważniejsze grzechy dziennikarzy. Po wydarzeniach z lata 1988 roku wprowadzono rygorystyczne zasady postępowania w ekstremalnych sytuacjach: media nigdy nie powinny być platformą nagłaśniania żądań porywaczy, terrorystów czy innych przestępców, a ofiary przestępstw powinny być pokazywane jedynie wtedy, gdy nie narusza to ich godności.
Właściwie wszystkie redakcje mają od tamtej pory specjalne kodeksy postępowania. I nikt nie złamał tych ustaleń, nawet w przypadku zdarzeń wyjątkowo dramatycznych.
Tragedia z 1988 roku weszła do kultury popularnej. Grupa rockowa Hammerhead na swojej płycie pokazała zdjęcie Degowskiego z pistoletem przy głowie zakładniczki Silke Bischoff, budząc ogromne kontrowersje.
Publiczna telewizja ARD wyprodukowała dwuodcinkowy film fabularny, który jest wierną rekonstrukcją przebiegu porwania i próby odbicia zakładników. Pokazała też film dokumentalny o tragicznych dwóch dobach w Gladbeck, Bremie i Kolonii. Poznajemy w nim także losy rodzin zamordowanych zakładników.
Pokłosie tragicznych zdarzeń
Włoska rodzina Emanuele szybko wyprowadziła się z Niemiec, a dorosła dzisiaj Tatiana, która była świadkiem zabicia swojego brata, nadal przeżywa tę tragedię.
Matka Silke Bischoff do dziś nie pogodziła się z jej śmiercią. Po 30 latach mówi o córce tak, jakby miała zaraz wrócić. Ines Voitle, druga z zakładniczek, wciąż leczy się na depresję. Fotograf Peter Mayer, który w Bremie "negocjował" z porywaczami, od trzech dekad zadaje sobie pytanie, czy postąpił słusznie, czy jego pośrednictwo w rozmowach nie doprowadziło do śmierci innych osób.
Porywacze zostali skazani na dożywocie, ich koleżanka na kilkanaście lat więzienia. Degowski wyszedł niedawno na wolność. Roesner pozostał w więzieniu. Zdaniem służb więziennych i sądu, niewystarczająco się zresocjalizował.
Jacek Stawiski
ŹRÓDŁA: Korzystałem z materiałów niemieckiej telewizji ARD, niemieckiej telewizji ZDF oraz materiałów ze stron www.spiegel.de i www.ndr.de