Natalia Rolleczek. W sierocińcu zakonnice biły ją drewnianym różańcem albo pięściami. O mało nie oślepła, kiedy z rozpaczy wlała sobie w oczy denaturat. Zrobiłaby wszystko, byle tylko nie szorować kościółka do trzeciej nad ranem. Potem wszystko opisała.
Natalia Rolleczek zmarła 8 lipca 2019 roku.
W stołówce domu opieki Eden w małopolskim Bukówku pod sufitem wiszą kolorowe balony. Na stoliku w wazonach pełno bukietów kwiatów. 16 lutego Natalia Rolleczek, góralka, pisarka, matka dwóch synów, świętowała tu swoje setne urodziny. Jeszcze dwa tygodnie temu dziękowała ze wzruszeniem za kwiaty, balony i za obecność wielu gości. Dzisiaj tylko na chwilę otwiera szeroko oczy na widok pąsowych róż.
Jej powieść autobiograficzną "Drewniany różaniec" władze PRL wykorzystały do walki z Kościołem. Ona po latach starała się łagodzić wymowę historii o okrutnych zakonnicach i prowadzonym przez nie sierocińcu. Ale to ona jako pierwsza ukazała świat nędzy, dziecięcej pracy ponad siły, głodu i bicia – ukrytych pod płaszczykiem miłosierdzia.
Przysięgłam, że to moje ostatnie sprzątanie
"Nadszedł październik. Rozmokła ziemia wokół klasztoru zamieniła się w grząską maź. W sypialni stały na podłodze miednice i wiadra, z dziurawego sufitu kapała na łóżka woda. Glina, błoto i żwir naniesione stopami wiernych przyschnęły do podłogi kościoła dając skorupę grubą na kilka centymetrów. Siostra Modesta z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wysłuchała mej prośby, którą wykrztusiłam ze ściśniętego lękiem gardła, o zwolnienie mnie z obowiązku sprzątania starego kościoła. A wysłuchawszy odprawiła z kwitkiem. Właśnie pewnej soboty przykucnąwszy na stopniu ołtarza cerowałam podarty dywan, gdy do kościoła weszła siostra Modesta. Przyjrzała się z uwagą podłodze i stawiając świece na ławie powiedziała: – Deski trzeba wyszorować. Byłoby wprost grzechem narażać księdza na wdychanie tego kurzu. Zwłaszcza, że jutrzejsza msza święta będzie śpiewana. Zmywanie podłogi nie zajmie ci więcej czasu niż zamiatanie trocinami. Tylko nie żałuj wody. Przed oczami stanęła mi droga do kranu w zakładzie przez sień, korytarz, schody, podwórze, łąkę aż do kościoła. – To ja mam sama nosić wodę? Zakonnica uniosła wysoko brwi, jakby dziwiąc się naiwności tego pytania, i tonem wyjaśniającym odparła: – Weź szczotkę na kiju i niech ci siostra Romana da z kuchni ścierkę workową i trochę sody.
Za dwie godziny, jeśli tylko nie będziesz umyślnie marudzić, powinnaś skończyć z podłogą. Była trzecia godzina po północy, gdy opuściłam kościół. Zimne światło oblewało trawę ściętą przymrozkiem. Wlokąc z trudem nogi po schodach prowadzących do sypialni pomyślałam sobie, że wszystko co siostra Modesta poleciła mi wykonać w trosce o zdrowie księdza, zostało wykonane. Podłoga, stopnie ławek, podesty ołtarzy, przedsionek, zdrapane z błota, wymyte ługiem, wyszorowane szczotką – aż lśniły. Od sody i wykręcania ścierki skóra na rękach popękała mi w drobne krwawiące ranki. Zwijając się w koc na łóżku, przysięgłam sobie, że to było moje ostatnie sprzątanie".
Góralka Natalia urodziła się w 1919 roku. Pierwsze lata jej życia były szczęśliwe. Ale bezpieczne życie skończyło się wraz ze śmiercią głowy rodziny. Józef stał się jedną z ofiar szalejącej po I wojnie światowej grypy hiszpanki. Na świecie była już starsza córka Łucja. Natalia urodziła się po śmierci ojca.
Zakopane było wtedy biedną mieściną.
Matka dziewczynek utrzymywała rodzinę, szyjąc kapelusze w domach zamożnych pań. Wyszła ponownie za mąż, kiedy Natalia miała 10 lat. Ale w początkach lat 30. przyszedł kryzys światowy. Rodzina wyjechała najpierw pod Tarnów, potem do Krakowa. Kiedy urodziło się kolejne dziecko, Iza, Natalia, mieszkająca dotąd u ciotki w Zakopanem, trafiła do prowadzonego w tym mieście przytułku sióstr felicjanek przy ulicy Kościeliskiej. – Kiedy pytałem mamę o to, co zapamiętała sprzed wojny, odpowiadała krótko: "nędzę" – mówi Hubert Korombel, młodszy syn Natalii Rolleczek. Jego starszy brat Paweł dodaje: – Kiedy mieszkali pod Tarnowem, codziennie chodziła z bańką po mleko do mleczarni. Pięć kilometrów w jedną stronę, pięć kilometrów z powrotem. Bo mleko w tej mleczarni było tańsze.
Obaj w dzieciństwie przeczytali "Drewniany różaniec", najgłośniejszą książkę ich matki. Hubert Korombel miał wtedy 10 lat i do dzisiaj pamięta fizyczny ból, jaki towarzyszył tej lekturze. W domu było ponad tysiąc książek, które zebrał ich ojciec. Książki się tam niemalże pożerało. Ale ta jedna niosła ze sobą ból i przerażenie. – To była moja trauma. Czytałem "Drewniany różaniec" i widziałem moją mamę. Czytałem "Litość", opowiadanie z tego samego tomu, i widziałem naszą ciotkę Łucję, której nigdy nie poznaliśmy. To nie były jakieś wymyślone historie, wymyśleni ludzie. To była opowieść o naszej rodzinie. Dlatego taka trudna – przyznaje młodszy syn pisarki.
"Drewniany różaniec" ukazał się w 1953 roku. 35–letnia Natalia Rolleczek z dnia na dzień stała się popularną. Odbywała spotkanie autorskie za spotkaniem, w bibliotekach, domach kultury, stołówkach przy zakładach pracy.
Gdzie chleb?!
"Siostra Modesta schwyciła mnie za ramię i szarpnięciem zwróciła twarzą do siebie: – Gdzie chleb? Wyrwałam się jej z rąk i obróciwszy plecami do klnących sierot wybuchnęłam płaczem. Sala szumiała. Dziewczęta, mające o kubku kawy pozostać do południa, wołały "świnia!", ja płakałam coraz głośniej, a ta, która ukradła chleb, siedziała za stołem i drwiła ze mnie w duchu".
Taka kradzież chleba i wściekłość ciągle głodnych dziewcząt nawet w rzeczywistości powojennej biedy musiały szokować czytelników. Rolleczek była pierwszą pisarką, która pokazała świat zamknięty za klasztornymi murami takim, jakim widziało i doświadczyło go dziecko. Dziecko, które nie mogło liczyć na wsparcie instytucji państwowych czy dorosłych – bo ci z własnej nędzy oddawali je do klasztornej ochronki, licząc na to, że przy Kościele dostaną opiekę.
Reakcje na książkę były różne. Nierzadko w czasie spotkań dochodziło do awantur, bo część sali uważała, że pisarka atakuje Kościół katolicki, a część, że prawdę o tym Kościele trzeba głośno mówić. Na jednym z takich mityngów ktoś ze słuchaczy wykrzyczał Rolleczek w twarz, że gdyby nie zakonnice, które tak brutalnie przedstawiła, zostałaby prostytutką. Trudno się jednak dziwić, że ówczesne władze zdecydowały, iż książka powinna być lekturą szkolną. W 1953 roku w Warszawie rozpoczął się proces biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka, któremu zarzucano między innymi usiłowanie obalenia komunizmu przemocą.
Kradłyśmy krowom karpiele
Sierociniec, który Natalia Rolleczek opisała w swojej książce, a w którym spędziła dwa lata, prowadzony był przez siostry felicjanki, zgromadzenie żyjące z jałmużny. Zakonnice i ich podopieczne miały więc to, co wyżebrały od górali sieroty. "Nie miałyśmy wyjścia, chodziłyśmy do piekarni, do sklepów i mówiłyśmy: "Sieroty z zakładu sióstr Felicjanek od świętego Franciszka przychodzą prosić was o co łaska, będziemy się za was modlić o szczęśliwą śmierć”. I za to dostawałyśmy jakiś stary chleb czy bułki. Bywało też, że podkradałyśmy karpiele (brukiew – red.) krowom ze żłobu. A te karpiele z trudem zdobywałyśmy podczas kwesty, objeżdżając z zakonnicą góralskie wsie, w których ludzie rzucali nam po kilka główek kapusty, karpiele i kartofle. Górale byli biedni i niezbyt hojni" – opowiadała Natalia Rolleczek w 2003 roku Marcie Dvorak na łamach krakowskiego dodatku "Gazety Wyborczej".
Sieroty z "Drewnianego różańca" były nie tylko ciągle głodne, ale i zawszone. Pracowały ponad siły. Były karane za różne przewinienia. Niedokładnie wytarte kurze, nie dość błyszcząca podłoga czy nie dość starannie wygłoszona modlitwa oznaczały brak chudej zupy na obiad, ciemnego chleba na kolację. Ale czasem też i bicie drewnianymi różańcami, bo felicjanki takie właśnie miały przywiązane przy habitach. Albo pięściami.
Natalia zbuntowała się przeciwko sprzątaniu drewnianego kościoła tak, jak umiała. Wcierając w oczy denaturat, czego o mało nie przypłaciła utratą wzroku. Ale przynajmniej przestała sprzątać świątynię, w której z zazdrością i upokorzeniem mijała podczas niedzielnych mszy odświętnie ubranych uczniów i uczennice należących do Sodalicji Mariańskiej (katolickiego stowarzyszenia świeckich).
"Szybko oblałam denaturatem wierzch dłoni i przeciągnęłam nią po oczach. Straszliwy, nieoczekiwany ból, jak gdyby rozżarzony piasek dostał mi się pod powieki, zmusił mnie do ich zaciśnięcia. Schowałam twarz w poduszeczkę i oddychałam wolno z głęboką ulgą, szczęśliwa mimo szarpiącego bólu w oczodołach i łez spływających po policzkach. Wiedziałam, że jutro będę wolna od sprzątania kościółka".
W mieście podopieczne sierocińca pogardliwie nazywano "zakładówkami". Gdy szły do szkoły, gdzie sadzano je w ostatnich ławkach, budziły litość mieszaną z odrazą. I nie interesował się nimi nikt. Sierocińca nie kontrolowała żadna władza państwowa, nie zaglądali tutaj lekarze. Kiedy wśród dziewcząt wybuchła czerwonka, zakonnice leczyły je same. Kaszą i ziółkami. Zresztą medyk, gdyby przyszedł, mógłby zobaczyć, w jakich warunkach żyją kilkulatki i dorastające dziewczęta, jak nie dojadają i marzną. A jakby zobaczył, to może by i nagłośnił?
"Zanim zdążyłam dopaść płotu, u furty rozległ się przeraźliwy pisk. Zawróciłam w miejscu i co siły w nogach ruszyłam w tamtą stronę. Tymczasem pisk przeszedł we wrzask bólu. Helka usiłowała wyrwać się z drobnych, silnych rąk zakonnicy, która wczepiła palce w rozpuszczone włosy i biła głową Helki o furtę. – Siostro Modesto! Siostro Modesto! – wrzeszczałam pędząc zziajana. – Niech siostra jej nie bije! Proszę siostry, co siostra robi? – Chwyciłam zakonnicę za rękaw i nagle ręce mi opadły. Spod czarnego welonu wyjrzało ku mnie wykrzywione spazmem wściekłości oblicze mateczki. Nazajutrz Hela miała czoło obwiązane bandażem i zapuchnięte powieki".
W 2009 roku Natalia Rolleczek złagodziła wymowę swojej książki. W wywiadach twierdziła, że bicie różańcem nie było regułą, raczej wyjątkiem, więc pewnie dlatego je zapamiętała. I że nie chciała się mścić na zakonnicach, ale kiedy pisała książkę, była zbuntowana przeciwko Bogu. – Mogłam zupełnie swobodnie pisać o zakonnicach i zakonie jako miejscu dla mnie piekielnym – tłumaczyła Rolleczek, przyznając, że kiedy 40 lat po opuszczeniu sierocińca spotkała siostrę Modestę, postrach dziewcząt w "zakładzie", nie była w stanie z nią rozmawiać jak kobieta z kobietą. Wciąż się jej bała.
Ceną za sukces "Drewnianego różańca" był brak akceptacji Natalii Rolleczek ze strony środowiska krakowskiego "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego". Ten dystans ugruntowała ekranizacja książki w reżyserii Ewy i Czesława Petelskich. – Film mamie się nie podobał. Nie polubiła Petelskich, choć chwaliła Zofię Rysiównę w roli mateczki – mówi Paweł Korombel.
Nawrócenie
"Stojąca przede mną nieruchomo zakonnica wydała mi się w swym ciemnym habicie istotą bez twarzy i bez ciała. Czarna dziupla, z której życie wywiało jak ptak uciekający rankiem z wypróchniałego pnia. Naraz to coś stojące przede mną poruszyło się. Brzęknęły trącone nogą puste konewki. – Straciłaś wszystek rosół! I w ślad za tym posypały się uderzenia. … Siostro Alojzo, siostro Alojzo, która miotasz się i szalejesz. Czy to, co naprawdę straciłam tutaj, to był rosół? A może straciłam coś bez porównania cenniejszego, a ty, siostro, nie zauważyłaś tego wcale?"
W dniu setnych urodzin Natalii Rolleczek Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego zamieściło na Twitterze wpis:
Natalia Rolleczek znała się z Karolem Wojtyłą jeszcze z czasów okupacji niemieckiej. O tej młodzieńczej znajomości przypomniała sobie po wyborze kardynała z Krakowa na głowę Kościoła katolickiego. Impulsem była myśl: czy papież pamięta jej "Drewniany różaniec"? Napisała dlatego list do Jana Pawła II i przekazała do Watykanu przez Grzegorza Turowskiego. Papież odpisał jej w liście datowanym na 1 sierpnia 1980 roku. Rok później Rolleczek pojechała do Rzymu.
W Watykanie znalazła się 13 maja razem z Żywym Różańcem dziewcząt ze Śląska. Papież dostał wcześniej listę z nazwiskami osób, z którymi miał się spotkać. I zbliżając się do grupy Polek, nagle zawołał: "A gdzie jest Tala, pokażcie mi Talę". – Wtedy ja buchnęłam na kolana, a on zatrzymał się przede mną, wziął mnie za nos: "Nie trzeba tak, Tala, nie trzeba". Ja jednak klęczałam, wszystkie inne panie elegancko stały. Pamiętam, że zastanawiałam się wtedy: czy on w tej chwili myśli o tym, jak z jednej miski jedliśmy ziemniaki w jego mieszkaniu, które tatuś pan Józef Wojtyła gotował, a z braku omasty posypywał zielenizną? Jedliśmy we trójkę tylko to, bo nic więcej nie było.
Nie do wiary. Pamiętam, jak odwracając się powiedział: "Módlcie się dzisiaj za mnie". A po południu był zamach – opowiadała pisarka Katarzynie Bielas. Przyznała, że była na placu świętego Piotra, że widziała wyciągniętą rękę Alego Agcy, ale pistoletu nie widziała. Wszystkich oślepiło majowe słońce.
– Jak wyglądał powrót mamy do wiary? Moim zdaniem zaczął się po rozwodzie rodziców. Ojciec nie mógł znieść tego, że jest panem Rolleczkiem, choć miał własną pozycję. Po upadku stalinizmu został dyrektorem budowy osiedli robotniczych w Nowej Hucie, a potem już w Krakowie, między innymi dyrektorem Zarządu Inwestycji Miejskich – mówi Paweł Korombel.
– Miałem pięć lat, kiedy ojciec stwierdził, że trzeba mnie ochrzcić, bo to jest problem być nieochrzczonym w katolickim kraju. Byłem chrzczony w tajemnicy, na drugim końcu miasta. Ale na mamie ani ten chrzest, ani ta tajemnica nie robiły wrażenia. A po rozwodzie zaczęła chodzić do kościoła. I sprawdzała nas. Pamiętam, jak mnie mroziło pytanie padające w niedzielę koło 16: "byłeś już w kościele?" – przyznaje jego młodszy brat Hubert. Po chwili milczenia – bo jak tu rozmawiać o cudzej tajemnicy – synowie pisarki mówią, co było dla niej w życiu ważnie.
– Nigdy nie padło ani jedno słowo sakralizujące jej pracę, ale wiedziałem, że najważniejsze jest to, że mama siedzi przy biurku i tłucze w maszynę do pisania – opowiada Paweł Korombel, dodając, że dzięki matce mają z bratem w sobie dystans do tego, co przynosi życie. Czy może być bowiem coś gorszego od nędzy, głodu i zakonnego sierocińca? – Mama zbierała meble, więc mieszkaliśmy w XIX, a nawet i XVIII stuleciu. Telewizor w tym naszym stuleciu był niemile widziany – wspomina Hubert Korombel. Przyznaje, że żyli w zimnym domu. I w przenośni, bo jego mama była skupiona na pisaniu, i dosłownie. Ciepło szkodzi zabytkowym meblom. Może dlatego ulubionym pomieszczeniem małego Huberta była łazienka – jedyne pomieszczenie, w którym nie dało się zakręcić kaloryfera.
Rodzina Szkaradków
W 2009 roku książkę, która po zmianie ustroju zniknęła ze spisu lektur, wznowiła Korporacja Ha!Art.
"To historia polskich magdalenek" – pisali recenzenci, nawiązując do skandalu związanego z azylami sióstr magdalenek w Irlandii, przez które przeszło co najmniej 30 tysięcy kobiet: sierot, samotnych matek, prostytutek. Miały być nawracane, a odbierano im nieślubne dzieci i zmuszano do ciężkiej i nieodpłatnej pracy, najczęściej w pralniach. Powrót opowieści o przedwojennym sierocińcu sióstr felicjanek zbiegł się też z głośnym procesem siostry Bernadetty, oskarżonej o stosowanie przemocy w ośrodku wychowawczym w Zabrzu. Zakonnicę skazano w 2010 roku na dwa lata więzienia, choć wykonanie wyroku kilkakrotnie odraczano ze względu na stan zdrowia kobiety.
"Drewniany różaniec" jest dla synów Natalii Rolleczek książką ważną, ale nie ulubioną spośród napisanych przez ich mamę. Tą jest trylogia o rodzinie Szkaradków, w której widać, że autorka miała poczucie humoru i była niezależna. W domu opieki Eden dowodem tej niezależności jest anegdota o tym, jak to kilka lat temu zastano Natalię Rolleczek siedzącą na parapecie otwartego okna. Z nogami wiszącymi na zewnątrz. Kiedy przerażony opiekun zawołał: "Pani Natalio, co pani robi?!", odpowiedziała bez wahania: "Przyrodę chłonę. Ona jest najważniejsza".