Po siedmiu latach od rozpoczęcia budowy w swój pierwszy rejs wyruszył futurystyczny amerykański okręt Zumwalt. Miał być pierwszym z serii 32 niszczycieli, które stałyby się filarem potęgi US Navy w XXI wieku. Teraz jest jednak pewne, że nowy okręt jest z praktycznego punktu widzenia katastrofą. Wraz z dwoma bliźniakami będzie horrendalnie drogim eksperymentem pokazującym, jak mogłaby wyglądać przyszłość, gdyby nie liczyły się pieniądze.
Zumwalt (jeszcze nie USS Zumwalt, bo nie został formalnie przyjęty do służby) wypłynął pierwszy raz w morze w miniony poniedziałek. Do portu wrócił po sześciu dniach. Zapoczątkowano tym samym ostatnią fazę próby okrętu przed planowanym przekazaniem go w ręce marynarzy pod koniec przyszłego roku. Niszczyciel ma trafić do Floty Pacyfiku. W budowie są jeszcze dwa bliźniacze okręty o nazwach Michael Monsoor i Lyndon B. Johnson.
Wielkie wizje na XXI wiek
Te trzy niszczyciele to wszystko, co pozostało z ambitnego programu zbrojeniowego zapoczątkowanego jeszcze w latach 90., który miał przeobrazić US Navy. Planowano zbudowanie 32 okrętów typu Zumwalt, które miały zastąpić szereg starszych niszczycieli. Ponieważ po upadku ZSRR Amerykanie zdobyli totalne panowanie nad oceanami świata, nowy okręt miał być skonfigurowany głównie z myślą o przeprowadzaniu ataków na cele lądowe. Przy tym postanowiono zastosować w nim szereg najnowocześniejszych i eksperymentalnych rozwiązań, aby powstało uzbrojenie godne XXI wieku.
Nowe niszczyciele wpadły jednak w tę samą pułapkę, co wiele innych amerykańskich programów zbrojeniowych z tego okresu. Pentagon wyraźnie zachłysnął się gwałtownym skokiem technologicznym lat 80. i domagał się zupełnie nowego uzbrojenia wykorzystującego najświeższe zdobycze w rozwoju elektroniki. Nie zdawano sobie przy tym jeszcze w pełni sprawy z tego, jak duże cięcia nastąpią w budżecie wojska po zakończeniu zimnej wojny. Projektowano więc broń nadającą się do filmów science fiction, która wraz z postępem prac coraz bardziej odrywała się od rzeczywistości. Zmieniano wymagania, nazwy i plany.
Wiele zapoczątkowanych w tej atmosferze programów zbrojeniowych nie dotrwało do dzisiaj. Praktycznie wszystkie nie mieściły się w zaplanowanych budżetach i terminach. Taki los spotkał między innymi futurystyczne działo samobieżne Crusader, amfibię EFV, śmigłowiec Comanche, kilka wzorów nowych karabinów i granatników dla żołnierzy, wielkie krążowniki typu Arsenal i wiele innych. Część futurystycznych programów przetrwała falę cięć budżetowych, ale zostały przy tym drastycznie ograniczone – to właśnie przypadek niszczycieli Zumwalt.
Spirala cięć
Przekleństwo nowych okrętów, czyli nadmiar zastosowanych w nich ambitnych rozwiązań, okazał się zarazem ich ratunkiem. Wobec rosnących kosztów i problemów z technologiami ograniczano liczbę przewidywanych niszczycieli – najpierw do 10, potem do 3, a w końcu pojawiła się nawet perspektywa całkowitego skasowania programu. W 2005 r. US Navy udało się jednak uzyskać od Kongresu pieniądze na rozpoczęcie budowy pierwszego okrętu. Politycy dali się przekonać głównie tym, że zarzucenie projektu oznaczałoby zmarnowanie dekady prac koncepcyjnych i opracowywania nowych technologii.
Cena niszczycieli jednak nadal gwałtownie rosła. Głównym winowajcą było drastycznie zmniejszenie liczby zamówionych okrętów, co w pierwotnym założeniu miało uczynić program ich budowy możliwym do udźwignięcia przez budżet US Navy. Jednak w efekcie wydatki poniesione na stworzenie niezbędnej infrastruktury i opracowanie technologii trzeba było podzielić nie na 32, ale na 3 jednostki. Każdy okręt musiał więc "udźwignąć" znacznie większą kwotę.
W 2009 r. okazało się, że niszczyciele będą kosztować średnio ponad 5 mld dolarów za sztukę, czyli o ponad 80 proc. więcej niż początkowo zakładano. Program DDG-1000 (DDG to oznaczenie niszczyciela rakietowego, a liczbę 1000 dodano dla efektu w celu podkreślenia futurystycznego charakteru nowych okrętów) trafił ponownie pod lupę księgowych Pentagonu, którzy w tym okresie mieli pełne ręce roboty. Sekretarz obrony Robert Gates dostał od nowego prezydenta Baracka Obamy zadanie dokładnego przyjrzenia się budżetowi wojska, rozbuchanego do wielkich rozmiarów podczas "wojny z terrorem". To z jego polecenia definitywnie pozamykano większość nazbyt ambitnych programów zbrojeniowych rodem z lat 90.
Jednak okręty typu Zumwalt ponownie uciekły spod topora. Flota zdołała przekonać Gatesa, że warto wydać duże pieniądze, aby dokładnie przetestować wszystkie futurystyczne technologie w nich zastosowane. Postanowiono jednak przekonstruować kontrakty, na mocy których budowano niszczyciele. Dotychczas zawierano oddzielne umowy na każdy okręt, a teraz skupiono je w jedną zbiorczą, podpisaną tylko z koncernem General Dynamics (drugi okręt miał budować koncern Northrop Grumman, ale przekazał go rywalowi w zamian za zamówienie na zbudowanie dwóch niszczycieli starszego typu). Zgodnie z nową polityką Pentagonu ustalono nieprzekraczalną kwotę, którą państwo zapłaci za cały program budowy trzech nowych okrętów - 22 mld dolarów.
Pokaz możliwości USA
Po tej wieloletniej serii zawirowań nie było już wątpliwości, że nowe niszczyciele nie będą początkiem serii okrętów przyszłości, ale raczej pływającymi eksperymentami – imponującymi, ale niepraktycznymi w codziennej służbie, czymś, na co w tej skali stać tylko Amerykanów. Za 22 mld dolarów dostaną oni okręty, które szeregiem rozwiązań wybiegają daleko w przyszłość i najpewniej jeszcze przez wiele lat pozostaną unikatowe w skali świata.
Pierwszą futurystyczną i niezwykłą cechą niszczycieli typu Zumwalt (nazwa typu pochodzi od jego pierwszej jednostki), która natychmiast rzuca się w oczy każdemu, kto widzi ich zdjęcie, jest niecodzienny kształt kadłuba. Burty tych okrętów zwężają się ku górze, podczas gdy standardem jest coś odwrotnego. Zupełnie inaczej wygląda dziób, który również jest odwrócony. Zumwalty wracają do idei, które były żywe w budownictwie okrętowym w drugiej połowie XIX wieku, ale przy zastosowaniu nowoczesnych technologii. W efekcie mają być bardzo stabilne na falach oraz trudne do wykrycia przez radary. Na ich ekranach długi na niemal 200 m okręt ma wyglądać jak przeciętny kuter rybacki, przez co ma być trudny do namierzenia przez systemy uzbrojenia skonstruowane z myślą o celach dających znacznie większe echa radarowe.
Stabilność nowych niszczycieli ma natomiast kluczowe znaczenie w kontekście innej nowinki, czyli montowanych na nich nowych dział określanych jako Advanced Gun System (AGS). Na niemal wszystkich współczesnych okrętach działa są bronią raczej pomocniczą, ale na Zumwaltach mają być równorzędne z rakietami i służyć przede wszystkim do ostrzeliwania celów na lądzie. Mają kaliber 155 mm, czyli większy niż standardowe obecnie 127-130 mm, a co za tym idzie – większą siłę ognia. Dzięki specjalnym naprowadzanym pociskom mogą ostrzeliwać z dość dużą precyzją cele odległe nawet o 100 km, co jest daleko poza zasięgiem współczesnych dział okrętowych. Na dodatek każdy niszczyciel będzie miał dwa AGS, podczas gdy standardem są obecnie pojedyncze działa.
Tym, co najbardziej rozpala wyobraźnię fanów science fiction, jest jednak coś, co w perspektywie około dekady ma zastąpić – i tak nowoczesne – działa ASG. Niszczyciele Zumwalt specjalnie pomyślano jako pierwsze okręty, które mają otrzymać bojowe działa elektromagnetyczne (ang. railgun). Obecnie znajdują się one jeszcze w fazie prób lądowych i trwają przygotowania do pierwszych prób na morzu. Jeśli prace nad nimi pójdą zgodnie z planem, to Zumwalty otrzymają imponującą broń. O działach elektromagnetycznych pisaliśmy szerzej w przeszłości, ale dość powiedzieć, że jeśli będą działały tak, jak powinny, to bardzo nowoczesne systemy ASG staną się przy nich reliktami.
Pływające elektrownie
Używanie nowych dział będzie wymagało bardzo dużo prądu, ale niszczyciele są na to przygotowane, bo nie bez przyczyny określa się je czasem "pływającymi elektrowniami". Ich system napędowy jest kolejną nowinką, którą Amerykanie bardzo chcą przetestować. Standardem od pół wieku są turbiny gazowe, czyli w praktyce silniki odrzutowe, które przez serię przekładni napędzają śruby. Najczęściej łączy się je jeszcze z bardziej ekonomicznymi silnikami diesla, używanymi, gdy nie trzeba rozwijać dużych prędkości. Na Zumwaltach natomiast montowane są dwie potężne turbiny Rolls-Royce MT30 (przerobione silniki odrzutowe napędzające między innymi Boeingi B777), które nie są połączone z generatorami prądu. Śruby napędzają dopiero silniki elektryczne. Podobne rozwiązanie testowano w latach międzywojennych, ale przy ówczesnych technologiach nie okazało się ono perspektywiczne.
Teraz Amerykanie deklarują, że taki układ będzie miał szereg poważnych zalet. Co najważniejsze, okręt będzie dysponował znacznym zapasem energii. Siłownia jest w stanie wytworzyć około 78 MW, czyli około 10 razy więcej niż na o 30 proc. mniejszych, starszych niszczycielach Alreigh Burke. Dzięki temu wyjątkowo rozbudowana elektronika będzie miała dość prądu i starczy go jeszcze dla dział elektromagnetycznych oraz laserowych (inna nowinka, która ma trafić na pokład Zumwaltów). Dzięki sieci komputerowej pomagającej zarządzać wszystkimi systemami okrętu można było znacznie zmniejszyć załogę, co jest źródłem istotnych oszczędności. Nowe niszczyciele wymagają 140 ludzi do obsługi, podczas gdy starsze – dwa razy więcej.
Do nowości należy też główny radar okrętu AN/SPY-3, będący wersją rozwojową AN/SPY-1, stanowiącego część systemu AEGIS stosowanego obecnie powszechnie na amerykańskich jednostkach. To dla odpowiedniego umieszczenia jego anten – tak aby nie utrudniały działania szeregu innych systemów elektronicznych – Zumwalty mają tak dużą nadbudówkę. Co ciekawe, są one największymi obiektami zbudowanymi kiedykolwiek z kompozytów. Składają się głównie z warstw wzmocnionego włókna węglowego.
Drogie i imponujące, ale mało praktyczne
Przedrostek "naj" często występuje przy opisywaniu nowych niszczycieli. Jest jednak pewne, że nie będą to najbardziej udane okręty US Navy w ostatnich dekadach. Na ocenie Zumwaltów najbardziej waży relacja koszt – efekt. Za 22 mld dolarów US Navy dostanie trzy okręty o sile ognia porównywalnej z klasycznymi niszczycielami typu Alreigh Burke, które są obecnie budowane w cenie około 2 mld dolarów za sztukę. To właśnie one uzupełniają lukę po skasowanym programie masowej budowy Zumwaltów. US Navy planuje zakup nawet 42 okrętów Alreigh Burke w najnowszej odmianie Flight III. Już teraz są to najliczniejsze seryjnie budowane duże okręty po II wojnie światowej (62 w służbie) i najbardziej udane konstrukcje amerykańskich stoczniowców w ostatnich dekadach.
Skromna trójka Zumwaltów na pewno będzie wykorzystywana jako wizytówka US Navy – pływające pokazy możliwości amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. W praktyce będą jednak głównie platformami do gruntownego testowania nowych rozwiązań technicznych, które następnie zostaną zastosowane w bardziej konserwatywnych nowych konstrukcjach. Bardzo prawdopodobne jest na przykład to, że kolejne amerykańskie okręty też będą miały elektryczny system napędowy. Być może udanym rozwiązaniem okażą się także unikalne kształty Zumwaltów i dzięki przebiegowi służby okrętów uda się do nich przekonać licznych krytyków tej technologii, zwanej "tumblehome".
Jest jednak niemal pewne, że w najbliższej przyszłości nie powstanie więcej dużych okrętów wyglądających tak niesamowicie jak Zumwalty. Wątpliwe, aby po licznych problemach z programem DDG-1000 Amerykanie próbowali jeszcze raz tworzyć coś równie futurystycznego. Raczej będą stawiać na ewolucyjne rozwiązania, a Zumwalty pozostaną unikalnym "wybrykiem" – imponującym, ale mało praktycznym.