- Byłam agentką działającą pod przykrywką, ale bez oficjalnych powiązań z rządem, czyli bez immunitetu dyplomatycznego lub możliwości powoływania się na wpływy na górze. Jeden fałszywy ruch, dekonspiracja i byłabym spalona. Mogłabym liczyć tylko na siebie. Nikt by się o mnie nie pytał i nikt by się do mnie nie przyznał - mówi w rozmowie z Jackiem Tacikiem Amaryllis Fox.
Amaryllis Fox - była agentka CIA. Do służby trafiła w wieku 21 lat. Zaledwie po pół roku pracy w centrali w Langley została skierowana na kurs dla oficerów działających w terenie. Szkolenie trwało sześć miesięcy: uczono ją korzystania z broni, znoszenia tortur, przygotowywano na ewentualną śmierć. Była odpowiedzialna za infiltrację grup terrorystycznych w Azji i na Bliskim Wschodzie. Działała pod przykrywką, bez immunitetu dyplomatycznego. Jej książka "Tajne życie. Kobieta w służbie CIA" wywołała dyskusje o roli kobiet i matek w służbach, bo Fox – w czasie misji w Szanghaju – urodziła córkę Zoe. Jej książka sprowokowała też pytania – przede wszystkim o wiarygodność samej autorki. CIA chroni swoje tajemnice, nie zezwala na nieocenzurowane publikacje na jej temat.
Jacek Tacik (TVN24): Jak długo byłaś w CIA?
Amaryllis Fox, była agentka CIA: Dziesięć lat.
I?
Odeszłam. Zrobiłam to dla Zoe, mojej córki. Przełożony - próbując mnie zatrzymać - przekonywał, że mam czas, że dziecko jest na tyle małe, że nic nie będzie pamiętać, że kolejna misja to nowa tożsamość, że…
Nowa tożsamość dla ciebie i Zoe?
Nie da się oddzielić pracy agenta od jego rodziny. Zoe była częścią mojej opowieści, zawsze nowej historii. Za każdym razem byłam kimś innym, a co za tym idzie - także moja córka musiała być kimś innym.
Co dokładnie robiłaś?
Byłam agentką działającą pod przykrywką, ale bez oficjalnych powiązań z rządem, czyli bez immunitetu dyplomatycznego lub możliwości powoływania się na wpływy na górze. Jeden fałszywy ruch, dekonspiracja i byłabym spalona. Mogłabym liczyć tylko na siebie. Nikt by się o mnie nie pytał i nikt by się do mnie nie przyznał.
Ben Affleck pokazał ten mechanizm w filmie "Operacja Argo". Iran, 1979 rok, rewolucja, atak na amerykańską ambasadę w Teheranie, zakładnicy i grupa dyplomatów oraz urzędników, której udało się schronić w ambasadzie Kanady. Jak ich wydostać z wrogiego kraju? Agenci stworzyli fikcyjną firmę producencką, która miała kręcić film science fiction w irańskich plenerach. Mieli nazwę, wizytówki, dziennikarze pisali o niej w prasie, kolejni aktorzy podpisywali umowy… Dało się to sprawdzić.
A ty?
Spędziłam trochę czasu w Szanghaju z mężem Danem, agentem CIA. Byliśmy… handlarzami dzieł sztuki. To była przykrywka. Nie wykonywaliśmy żadnej misji. Chodziło o odcięcie się od naszego kraju, stworzenie wiarygodnej historii, która byłaby do wykorzystania przez nas w przyszłości. Wynajmowaliśmy apartament w wieżowcu w centrum miasta. Zachowywaliśmy się tak, jak powinni zachowywać się ludzie związani ze sztuką. Chodziliśmy do galerii, uczyliśmy się chińskiego. Mieliśmy nawet chińską gosposię, która pracowała dla partii. Szpiegowała nas… a my ją. Zachowywaliśmy się naturalnie, byliśmy do znudzenia przewidywalni i nieciekawi. CIA dała nam nawet wytyczne w sprawie seksu: mieliśmy go uprawiać regularnie, ale nie za często.
Urodziłaś Zoe.
- Chciałam zostać matką. I to nie była trudna decyzja. Mam wielu przyjaciół - dziennikarzy, którzy pracują w niebezpiecznych miejscach (Szanghaj był oazą spokoju). Relacjonują wojny, kataklizmy, ataki terrorystyczne. Moja przyjaciółka jeździ po Zachodnim Brzegu. Mieszka w Jerozolimie. I nie powstrzymało jej to przed założeniem rodziny.
Jest różnica między reporterem a agentem CIA.
Praca dziennikarza jest niebezpieczna. Ludzie mediów stali się celem terrorystów. Nie chronią ich już żadne międzynarodowe umowy i konwencje. Ryzyko jest ogromne, może nawet większe niż w pracy agenta CIA.
Narodziny Zoe - i mówię to z perspektywy czasu - spowodowały, że stałam się lepszym człowiekiem. Uświadomiłam sobie, co jest stawką tej gry. Kiedy nie masz dzieci, możesz mówić o cierpiących kilkulatkach, ale… chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę, na co są narażone i co może im się stać.
Matki i ich dzieci są po obu stronach konfliktu. Dzięki Zoe zrozumiałam, że decyzje, które podejmowałam, mogły ukształtować świat, w którym one żyły… I to na bardzo długo.
Znam to z serialu "Homeland".
Widziałam pierwszy odcinek.
Carrie Mathison, agentka CIA, jest obsesyjnie oddana swojej pracy. Traci wręcz kontakt z rzeczywistością, zaniedbuje kilkuletnią córkę. Sąd odbiera jej w końcu prawa rodzicielskie, a ona się na to godzi.
Bohaterka "Homeland" miała zaburzenia psychiczne, z którymi sobie nie radziła. Doprowadziło to do katastrofy.
Narażała życie dziecka.
Ktoś mi może zarzucić, że moja córka była ze mną, gdy prowadziłam rozpoznanie, że jej życie też było w niebezpieczeństwie. Uprzedzam kolejne pytanie: nigdy nie towarzyszyła mi w miejscach, w których toczyły się walki. Zawsze głośno myślałam, czy w niebezpiecznym kraju, wrogim Ameryce, bezpieczniej byłoby zostawić ją z kimś obcym, poleconą przez kogoś opiekunką, czy mieć ją cały czas przy sobie.
I była z tobą.
Od momentu, kiedy pojawiła się w moim życiu, byłam nie tylko lepszym człowiekiem, ale też bardziej skutecznym agentem. I tu nie chodzi o możliwości manipulacyjne, tylko o zwykłe zaskarbienie sobie czyjejś sympatii. Tak było w Pakistanie. Spotkałam się z jednym z liderów Al-Kaidy. Staliśmy po dwóch stronach politycznej i kulturowej barykady: ja reprezentowałam rząd USA, on terrorystów. Ale poza tym…. byliśmy też ludźmi i rodzicami. Usłyszałam kwilenie jego kilkumiesięcznego dziecka. Miało astmę. Zaczęliśmy narzekać na rząd, że nie radzi sobie z problemem zanieczyszczenia powietrza, które zabija nas i naszych najbliższych. Dałam mu olejek goździkowy, który dobrze działał na Zoe. W końcu urodziła się w Szanghaju, gdzie problem zanieczyszczenia powietrza to temat numer jeden. Spojrzał na mnie z wdzięcznością - jak rodzic na rodzica.
I?
Do planowanego ataku nie doszło.
Brzmi to…
…niewiarygodnie? Tak to jednak działa.
Ilu ludziom uratowałaś życie?
Nie wiem. To jest specyfika tej roboty. Ja odpowiadam za wycinek całego ciągu przyczynowo-skutkowego. Czy moje działania doprowadziły do tego, że osoby, które miały dostęp do broni i wiedziały, jak się z niej korzysta, postanowiły się wycofać? Czy na pewno to zrobiły? A może swój atak po prostu przesunęły w czasie? To nie tak, że wracam po robocie do domu, kładę się do łóżka i mówię sobie: Dałaś dzisiaj radę. Jesteś świetna.
A ilu ludziom życie odebrałaś?
Mam to szczęście, że nigdy nie znalazłam się w sytuacji, w której musiałabym podjąć najtrudniejszą z decyzji: zabić czy nie. Z drugiej jednak strony czuję się odpowiedzialna za politykę Stanów Zjednoczonych i jej skutki. Na wojnie… także tej z terrorem giną ludzie, czasem ci niewinni.
CIA to dobre miejsce dla kobiety?
Zdecydowanie lepsze niż dziesięć, dwadzieścia lat temu. Coraz więcej kobiet pnie się po szczeblach kariery i trafia na stanowiska dyrektorskie w Agencji. Mnóstwo wspaniałych i utalentowanych kobiet pracuje w terenie. Bez ich pracy, uporu, sprytu nie odnosilibyśmy tak wielu spektakularnych, choć objętych tajemnicą sukcesów.
Im więcej będzie kobiet w służbach, dyplomacji i polityce, tym szybciej i bardziej efektywnie będziemy osiągali nasze cele. Nie jest tajemnicą, że kobiety lepiej się dogadują, a wynegocjowany przez nie pokój… jest po prostu trwalszy.
Zawsze chciałaś być w CIA?
Kiedy dwa pasażerskie samoloty wbiły się w bliźniacze wieże WTC 11 września 2001 roku, byłam w domu rodzinnym w Waszyngtonie. To był szok. Miałam zacząć ostatni rok na uniwersytecie w Oksfordzie. Zdecydowałam o kontynuowaniu studiów magisterskich z konfliktu i terroryzmu na Uniwersytecie Georgetown.
Pracowałam nad algorytmem, który - wykorzystując bazy danych - miał pomóc w zidentyfikowaniu potencjalnych schronień terrorystów. Zajęcie analityczne, które ma się nijak do filmów akcji, w których młode agentki wyważają drzwi, biegają po dachach i strzelają do złych ludzi próbujących podpalić naszą cywilizację. Moja praca przykuła uwagę ludzi z CIA.
I?
Jeden z wykładowców, akurat nie mój, zaprosił mnie na kawę. Był zainteresowany moimi badaniami. Chciał wiedzieć więcej. Interesowało go praktycznie wszystko. Pytał, a ja odpowiadałam.
Ile miałaś lat?
Dwadzieścia dwa. Byłam jedną z najmłodszych agentek CIA.
Rodzina wiedziała?
Nie. Dowiedziała się, gdy odeszłam.
To była dobra decyzja?
Tak, chociaż nie chciałabym już tam wrócić. Kolejnych trzydzieści lat? Nie. To był bardzo samotny czas. Dzięki niemu dużo bardziej doceniam każdą chwilę spędzoną z moimi dziećmi. Zoe jest już dużą dziewczynką, ma jedenaście lat. Chciałam ją uchronić przed życiem w napięciu, pod ciągłą obserwacją i podsłuchami. Zaczęła rozumieć, zadawać pytania, na które nie chciałam udzielać odpowiedzi.
Dzisiaj dużo rozmawiamy. Zoe jest fantastyczna. Rozumie świat. Angażuje się w walkę o prawa zwierząt. Od czwartego roku życia nie je mięsa. Została wegetarianką.
Można uwolnić się od Agencji?
Książka, którą napisałam, zamyka rozdział mojego życia w CIA. Oczywiście przy pracy nad nią musiałam konsultować się z byłymi kolegami, żeby nieopatrznie nie zdradzić żadnej tajemnicy państwowej. Zmieniałam nazwiska, nazwy miejsc i pewne okoliczności, ale udało mi się zachować klimat pracy agenta.
Stare nawyki jednak zostają. Mój mąż irytuje się, gdy zatrzymuję auto przed każdym żółtym światłem. A tak nas uczono. Bądź nudny, przewidywalny, przezroczysty. Jeśli masz ogon, nie daj po sobie poznać, że o tym wiesz. Daj się śledzić, nie uciekaj.