logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Robert Jałocha, Daniel Nowak Tajemnica śmierci na Górze Ducha
  • 2
    Katarzyna Świerczyńska Nie pijesz? Jesteś w ciąży, czy jesteś chora?
  • 3
    Jakub Majmurek Drużyna Korwina. Ekstremiści w garniturach
  • 4
    Grzegorz Łakomski Burza przed ciszą. "Oszustwa wielkich rozmiarów nie było"
  • 5
    Justyna Kobus "Zabierzcie ją z powrotem do Ameryki". Miłość w świecie brudnych newsów
  • 6
    Ewelina Witenberg Lipnicka: Zasuwałam ostro, grałam koncerty, a nie widziałam pieniędzy. Nie było mnie na nic stać
  • 7
    Tomasz-Marcin Wrona Wielkie "lo" i zasada gorącego ziemniaka. Jak Baran przewidział naszą rzeczywistość
  • 8
    Wanda Woźniak W trumnie leży nie to ciało. Zegar na dworcu wciąż wskazuje 10.25
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Robert Jałocha, Daniel Nowak

Tajemnica śmierci na Górze Ducha

Zobacz

Tytuł: Rita Bladyko została znaleziona martwa rankiem 28 września przed swoim namiotem Źródło: Magdalena Gorzkowska

Podziel się

Rita Bladyko zmarła 28 września 2019 na górze Manaslu na wysokości około 6700 metrów. Jak Polka, która z zawodu była krawcową, znalazła się na tym nepalskim ośmiotysięczniku? Czy wyjście w góry było odpowiednio przygotowane? Jak wyglądały ostatnie chwile Polki na ośmiotysięczniku? Próbujemy to odtworzyć dzięki nagraniom i relacjom świadków, którzy na Manaslu mieli z nią kontakt.

Zapowiedź reportażu Roberta Jałochy "Tajemnica śmierci na Górze Ducha" / Wideo: Robert Jałocha

 

28 września z redakcją "Faktów" TVN skontaktowała się Magdalena Gorzkowska - była lekkoatletka, obecnie himalaistka, zdobywczyni trzech ośmiotysięczników. Napisała z bazy pod Manaslu, która jest ósmą najwyższą górą świata.

Wiadomość od Gorzkowskiej nie traktowała jednak tylko o sukcesie jej wyprawy, ale także o innej Polce - Ricie Bladyko i ich dramatycznym spotkaniu, do którego doszło 27 września, gdy była lekkoatletka schodziła ze "strefy śmierci", czyli z wysokości powyżej 8000 metrów. Tego samego dnia cała Polska usłyszała o śmierci 50-letniej Rity Bladyko na Manaslu.

Rita

 

Rita Bladyko miała 50 lat, od dziesięciu mieszkała w Londynie. Była uznaną krawcową. - Widzisz tę sukienkę? To moje dzieło - mówiła koleżankom, gdy na ekranie telewizora pojawiała się sama księżna Kate.

Ale sukcesy zawodowe nie wystarczały Ricie. Kobieta zakochała się w górach. Zaczęła od nart, potem zamieniła zjazdy ze stoków na zdobywanie szczytów.

Przed wyprawą na Manaslu uczestniczyła w kilku wyprawach organizowanych przez Stowarzyszenie Klub Alpinistyczny "Homohibernatus". Na swoim koncie miała między innymi zdobycie najwyższego szczytu Alp - Mont Blanc, najwyższej góry Afryki - Kilimandżaro, kaukaskiego Elbrusa, a nawet siedmiotysięcznika Pik Lenina w Tadżykistanie.

Jej bliscy podkreślają, że dla spełnienia swoich górskich ambicji potrafiła wiele poświęcić. Odmawiała sobie wszystkich przyjemności, by zaoszczędzić pieniądze na wyjazd. Takie wyprawy są bardzo drogie. Według informacji zamieszczonych na stronie stowarzyszenia "Homohibernatus" wyprawa na jeden z himalajskich ośmiotysięczników - Dhaulagiri - kosztuje około 34 tysiące złotych. Ekspedycja na Mount Everest to już koszt od 30 do 40 tysięcy dolarów.

Najwyższa góra świata była marzeniem Bladyko, a Manaslu miał być pierwszym krokiem na tej drodze. Dopięła swego i we wrześniu zjawiła się pod ósmym najwyższym szczytem.

 

Rita Bladyko miała 50 lat, od 10 mieszkała w Londynie. Spełniała się w zawodzie – była uznaną krawcową / Źródło: Victoria Dobbs

Świadkowie

 

Rita Bladyko przyjechała pod Manaslu z pięcioosobową grupą. Organizatorem wyprawy był Zbigniew Bąk, założyciel Stowarzyszenia Klub Alpinistyczny "Homohibernatus".

Jedyną osobą z ekipy, która zgodziła się rozmawiać o wyprawie, jest właśnie Bąk. Za pośrednictwem portalu społecznościowego zadaliśmy mu kilkadziesiąt szczegółowych pytań. Odpowiedział na niektóre.

Pozostałe osoby z ekipy nie zgodziły się na publikację swoich danych. Nie odpowiedziały też na nasze prośby o rozmowę o wyprawie.

Ale uczestnicy wyprawy "Homohibernatusa" nie są jedynymi osobami, które miały kontakt z Ritą Bladyko. Lekkoatletka Magdalena Gorzkowska poznała ją już w bazie pod ósmą najwyższą górą świata, która znajduje się na poziomie około 4800 metrów. Później Gorzkowska i Bladyko spotkały się ponownie - 27 września na wysokości około 7500 metrów.

Polkę spotkał na Manaslu także lider trzeciej polskiej wyprawy, która działała tam pod koniec września - Paweł Michalski, członek kadry narodowej Polskiego Związku Alpinizmu i zdobywca pięciu ośmiotysięczników.

Wyprawa

 

Manaslu - droga na szczyt

 

Góra Ducha - bo tak brzmi przetłumaczona nazwa Manaslu - jest według himalaistów jednym z najłatwiejszych ośmiotysięczników do zdobycia. Najtrudniejszym elementem wyprawy jest zdobywanie 20-metrowej lodowej ściany.

Pod koniec września droga na szczyt była już przetarta. Szerpowie rozwinęli właściwie od samej bazy do szczytu liny poręczowe. Dzięki nim zdobycie ośmiotysięcznika było dużo łatwiejsze i bezpieczniejsze.

W tym roku pogoda na Górze Ducha była na ogół kiepska. Słońce wychodziło tylko na dwie godziny, prawie codziennie padał deszcz lub śnieg. To nie zniechęciło wspinaczy. Ruch na Manaslu był duży.

Grupa, której członkiem była Bladyko, miała swój plan na zdobycie szczytu. Zakładał, że od obozu trzeciego (około 6700 metrów) wszyscy będą korzystali z butli tlenowych.

Uczestnicy zaatakowali szczyt 27 września, ruszając z obozu czwartego, który znajduje się na wysokości około 7400 metrów. Wyruszyli jeszcze w nocy, ale atak nie obył się bez problemów.

Najpierw jeden z uczestników - kiedy grupa była jeszcze blisko obozu - zrezygnował i zawrócił. Zbigniew Bąk, Rita Bladyko, dwoje pozostałych uczestników ekspedycji i dwaj szerpowie ruszyli dalej. W trakcie ataku grupa zaczęła się rozdzielać. Rita i jeden z szerpów pozostali w tyle.

Zbigniew Bąk opisuje to w następujący sposób (pisownia oryginalna - red.):

"Oprócz mnie na każde 2 wspinaczy przypisane był jeden doświadczony szerpa. Razem na atak szczytowy wyszło nas 7 osób z obozu 4. na 7400 m. Jeden z uczestników natychmiast zawrócił i do Rity Bladyko został przypisany jeden szerpa, który miał tylko ją na uwadze".

Tego samego dnia, 27 września, Manaslu zdobyła Magdalena Gorzkowska, która schodząc, spotkała Ritę na wysokości około 7500 metrów. Tak relacjonuje to spotkanie:

- Była w bardzo słabej jakby dyspozycji. Zaczęłam zadawać jej różne pytania i wywnioskowałam, że kompletnie straciła świadomość. Nie wie, gdzie jest, kim jest. I też przestała widzieć - mówiła Gorzkowska w trakcie rozmowy telefonicznej z "Faktami" 28 września. - Namówiłam ją, żeby schodzić. Ona się zgodziła, no ale nie była w stanie w ogóle iść o własnych siłach, dlatego zaangażowałam kilku szerpów, żeby ją ciągnęli do obozu czwartego. Wzięłam radio i zadzwoniłam do bazy, do szefa. Powiedziałam, że stan tej Rity jest bardzo poważny i że ona musi natychmiast iść w dół - relacjonowała himalaistka.

Gorzkowska nagrała też film, na którym widać, w jakim stanie była Rita Bladyko.

 

Rita Bladyko zginęła po zejściu z Manaslu / Wideo: "Fakty po południu"

 

Dla byłej lekkoatletki Manaslu był trzecim ośmiotysięcznikiem, który zdobywała. Dla Bladyko pierwszym, choć miała na koncie inne zdobyte szczyty. Gorzkowska zdawała sobie sprawę, że Rita nie ma doświadczenia w Himalajach. Jednak podczas dramatycznego spotkania na wysokości około 7500 metrów zaskoczyło ją coś innego. Kilka dni przed tragedią himalaistka była świadkiem sceny, która dla Bladyko powinna oznaczać koniec wyprawy. - (Rita - przyp. red.) skarżyła się na objawy zapalenia oskrzeli. Prosiła o antybiotyk, pytała też o lekarza, no ale w bazie go nie było - wspomina Gorzkowska.

Ostatecznie Bladyko została sprowadzona do obozu czwartego, gdzie razem z członkiem wyprawy, który zawrócił na początku ataku, czekała na resztę grupy "Homohibernatusa". W tym czasie Zbigniew Bąk i dwójka uczestników wyprawy zdobyli szczyt ośmiotysięcznika. Organizator twierdzi, że o problemach Bladyko dowiedział się dopiero po powrocie ze szczytu do obozu czwartego. Po dołączeniu do Rity cała wyprawa rozpoczęła marsz w dół.

Zbigniew Bąk opisuje to w następujący sposób:

"W campie 4. (Bladyko - przyp. red.) zgłaszała problem zimna, który towarzyszył wszystkim uczestnikom oraz ograniczonego widzenia, który ustąpił po ok. 1 godzinie, kiedy schodziliśmy w dół. Żaden z podstawowych symptomów choroby wysokościowej jej nie dotyczył. Tuż przed campem trzecim nawet osobiście na przyrządzie zjazdowym pokonała sama 20-metrową ścianę zjazdową. Rozmawiała konkretnie i rzeczowo. Nigdy nie była ciągnięta przez szerpę, chyba, że uważamy asekurowanie jej na krótkiej linie przy zejściu, ale w ten sposób wielu ludzi wchodziło i schodziło ze szczytu oraz wspinało się między obozami".

 

Tragedia na Manaslu. Pytania o sposób organizacji wyprawy / Wideo: Fakty TVN

 

Zupełnie inaczej o stanie Bladyko mówi Gorzkowska. - Ta sytuacja od początku była dla mnie bardzo poważna i wiedziałam, że priorytetem jest zejście. To, żeby ją sprowadzać na dół - zaznacza była lekkoatletka. - Kierunek "dół" to jest podstawa przy takich objawach, jakie ona miała - dodaje.

W trakcie schodzenia, między obozem czwartym (około 7400 metrów) a trzecim (około 6700 metrów), Ritę Bladyko spotkał Paweł Michalski.

Himalaista twierdzi, że kobieta schodziła bardzo powoli i musiała być asekurowana. - Spotkałem ich właściwie powyżej obozu trzeciego, kiedy sprowadzali poszkodowaną. Usłyszałem tylko fragment, ponieważ wiał wiatr. Ktoś się zapytał "jak się czujesz?", ona powiedziała "no, już lepiej widzę". Właściwie to tylko mi utkwiło w pamięci - wspomina Michalski.

Choroba wysokościowa

 

Relacje Bąka i Gorzkowskiej odnośnie stanu zdrowia Rity Bladyko znacząco się różnią. Gorzkowska mówi o zaburzeniach orientacji, Bąk wspomina jedynie o problemach ze wzrokiem. O tym, że Bladyko miała problemy ze wzrokiem mówił też Paweł Michalski.

A co o chorobie wysokościowej mówi ekspert?

- Klasyczne kryteria rozpoznania choroby wysokościowej to zaburzenia orientacji, to ból głowy, to problemy z poruszaniem się, to zaburzenia snu, zaburzenia łaknienia. Wiadomo, że żeby rozpoznać to w sposób w pełni obiektywny, należałoby pacjenta zbadać, przeprowadzić z nim wywiad i ocenić, natomiast już sytuacja, w której pacjent jest splątany, w którym jego odpowiedzi są nieadekwatne do pytania oraz jego zdolność poruszania się drastycznie spada, wskazują na prostą sytuację: na brak odpowiedniej aklimatyzacji, a więc na brak możliwości funkcjonowania na tej wysokości, a więc chorobę wysokościową - tłumaczy profesor nauk medycznych Tomasz Banasiewicz, lekarz wypraw wysokogórskich.

Zbigniew Bąk twierdzi, że nie widział objawów, które wskazywałyby na chorobę wysokościową. Jednocześnie w opublikowanym na Facebooku oświadczeniu przyznaje, że to właśnie podczas schodzenia Bladyko miała "odzyskiwać siły".

"Z każdym metrem stan Rity się poprawiał, miała więcej siły, na końcówce wyprzedziła cały zespół i przybyła pierwsza przy namiotach. Zbliżał się zmierzch, postanowiliśmy z zespołem pozostać w bezpiecznych namiotach i kolejnego dnia zejść do basecampu. Rita spała ze mną w namiocie i Piotrkiem, znowu trzeba sprostować nierzetelne informacje jakoby była sama pozostawiona w namiocie. Uzupełniliśmy płyny, trochę podjedliśmy, nawet zebrało się na żarty i poszliśmy spać. Nic nie zapowiadało tragedii" - napisał 28 września Bąk.

- Zasada w przypadku osób z chorobą wysokościową lub problemami aklimatyzacyjnymi jest prosta: należy schodzić jak najniżej jest to możliwe. Strefa regeneracji, strefa, w której można odtworzyć naturalne rezerwy organizmu, to strefa w granicach pięciu, pięciu i pół tysiąca metrów - podkreśla profesor Banasiewicz.

Manaslu mierzy 8,163 km / Źródło: Wikipedia

 

- Z doświadczenia wiem, że różnie może być z chorobą wysokościową. Ta choroba może na chwilę przycichnąć, a później znowu ze zdwojoną siłą uderzyć, więc ja bym nie czekał, tylko sprowadzał. Tym bardziej że Manaslu znam dobrze. Byłem tam dwa razy i z obozu trzeciego na 6700-6800 metrów do obozu drugiego, który jest 500 metrów niżej, jest stosunkowo krótka droga. Mnie tam udawało się zbiegać w 20 minut, więc transportując czy pomagając poszkodowanej, zajęłoby to godzinę, dwie - dodaje Paweł Michalski.

Relacje świadków i ocena lekarza wskazują więc na to, że sygnały, które powinny zdecydować o natychmiastowej ewakuacji, zostały zignorowane. Wraz z pozostałymi uczestnikami grupy Rita Bladyko spędziła noc na wysokości 6700 metrów.

Śmierć

 

Rita Bladyko została znaleziona martwa rankiem 28 września przed swoim namiotem.

"Obudziły nas nawoływania szerpów z drugiego namiotu, że pora wstawać. Piotrek spał po środku, ale nie zauważył Rity. Powiedział, że wyszła za potrzebą jakiś czas temu. Kiedy wychyliłem się z namiotu dostrzegłem ją tuż obok. Wyglądała tak jakby spała, skulona w kucki. Musiała na sekundę usnąć i to wystarczyło. Była zamarznięta. Wydarliśmy ją górze, a i tak góra postawiła na swoim…" - napisał w oświadczeniu na Facebooku Zbigniew Bąk, organizator ekspedycji.

Warto tu zwrócić uwagę na stwierdzenie "wydarliśmy ją górze". W większości wypowiedzi dotyczących wyprawy na Manaslu Bąk twierdzi, że z Ritą Bladyko nie działo się nic, co miało świadczyć o poważnym stanie zdrowia Polki. Nawet w tym samym oświadczeniu, kilka linijek wyżej, pisze, że "nic nie zapowiadało tragedii". Dlaczego więc 28 września - w dniu śmierci Rity Bladyko - napisał o "wydzieraniu jej górze"? W wypowiedziach Bąka trudno znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Po informacji o tragedii skontaktowała się z nami jedna z przyjaciółek Rity Bladyko. Poprosiła o spotkanie.

Jej wątpliwości budzi zachowanie organizatora. Gdy Rita Bladyko miała problemy na wysokości 7500 metrów, o czym świadczą nagrania wykonane przez Gorzkowską, nie było go obok. Pozostałych uczestników także. Słaniająca się na nogach kobieta została z jednym szerpą. W tym czasie Zbigniew Bąk był w okolicy szczytu. - Czy on (organizator - przyp. red.) mógł zrobić coś więcej? Czy mógł zostawić grupę? Czy mógł zostawić ten swój biznes na chwilę? – zastanawia się Victoria Dobbs Perebeynos, przyjaciółka Bladyko. - Gdzie jest ta granica między biznesmenem a osobą, która niesie odpowiedzialność za życie innej osoby? - kontynuuje.

- Kiedy ona umierała, kiedy walczyła za swoje życie, ktoś spał w namiocie. Ktoś, kto był w pełnej satysfakcji, że pokonał tę górę i że zarobił na tym pieniądze - przekonuje Victoria.

Rita Bladyko z przyjaciółką Victorią Dobbs Perebeynos / Źródło: Victoria Dobbs

 

"Homohibernatus"

Kwestia odpowiedzialności pojawia się nie tylko w sprawie śmierci Rity Bladyko.

W czerwcu 2018 roku Zbigniew Bąk i jego Stowarzyszenie Klub Alpinistyczny "Homohibernatus" zorganizowali inną wyprawę, podczas której także doszło do tragedii.

Podczas podejścia do schroniska na zboczu Mont Blanc zginęła pani Aneta. Miała 41 lat.

- Zobaczyłem, jak plecak ją ściągnął na łachę śniegu i zaczęła po prostu spływać, tak jak na saneczkach, powolutku w dół - mówił o wypadku Krzysztof Tęcza, uczestnik wyprawy na najwyższą górę Europy.

- Kiedy kątem oka zobaczyłem, że Aneta zaczyna się zsuwać po tym zboczu i zaczyna nabierać z każdą sekundą coraz większej prędkości, dopadłem do mojego plecaka, wyszarpałem z niego czekan i rzuciłem się po tym stoku za nią - wspominał Maciej Frączek, partner pani Anety. - Biegłem tak szybko, jak mogłem. Wyrąbywałem butami stopnie. W pewnym momencie też straciłem równowagę i też zacząłem się w bardzo szybkim tempie zsuwać na dół. Szukałem Anety wzrokiem, krzyczałem do pana Bąka: "dzwoń ku**a po śmigło" - dodał.

Do wypadku doszło na wysokości 2700 metrów. Dla Anety był to już prawie cel wyprawy. 41-latka jako jedyna nie miała wchodzić na szczyt, a jedynie dojść do pobliskiego schroniska.

 

Polka zginęła w drodze na Mont Blanc. Wyprawę zorganizował pseudoprzewodnik / Wideo: Fakty TVN

 

Sprawę tej śmierci nadal bada polska prokuratura. Śledztwo we Francji zostało umorzone.

- Wynik postępowania przygotowawczego w Republice Francuskiej nie ma znaczenia dla oceny materiału dowodowego w Polsce. Prokuratura gromadzi materiał dowodowy, zostali przesłuchani wszyscy świadkowie związani ze zdarzeniem - poinformowała Magdalena Ziobro z Prokuratury Rejonowej Sosnowiec-Południe.

Od tragedii w Alpach minęło 16 miesięcy. Mimo to prokuratura nadal nie przesłuchała Zbigniewa Bąka. Śledczy twierdzą, że to element strategii procesowej. Jednak w naszym dziennikarskim śledztwie telefon do organizatora był pierwszym, jaki wykonaliśmy.

Dzięki temu już w lipcu 2018 roku udało nam się zdobyć dowody na to, że budując zaufanie do swojej organizacji, Zbigniew Bąk wprowadzał w błąd swoich potencjalnych klientów.

6 lipca 2018 roku w rozmowie telefonicznej z "Faktami" twierdził, że jego organizacja działa "pod Ministerstwem Sportu i Turystyki". Resort stanowczo jednak temu zaprzeczył.

"MSiT nie prowadzi 'listy stowarzyszeń'. Resort prowadzi wykaz związków oraz (informacyjnie) części organizacji pozarządowych - na żadnej z tych list nie znajduje się stowarzyszenie o nazwie 'Homohibernatus'. (…) W związku z powyższym informujemy, że departament prawny MSiT zwrócił się do organizacji 'Homohibernatus' z wnioskiem o usunięcie ze swojej strony internetowej nieprawdziwej informacji" – brzmiała odpowiedź ministerstwa na pytanie o stowarzyszenie Zbigniewa Bąka.

Po tej reakcji resortu wpis o nadzorze MSiT nad stowarzyszeniem zniknął ze strony "Homohibernatusa". W sieci pozostały natomiast informacje między innymi o masowym wprowadzaniu klientów na Mont Blanc.

W wyprawie, w trakcie której zginęła pani Aneta, brało udział 11 klientów. I nie był to wyjątek. Zbigniew Bąk chwalił się w internecie, że w trakcie ośmiu zorganizowanych przez niego wypraw na szczyt weszło 116 osób. To oznacza, że na każdą jechało średnio 14 klientów. Dla porównania licencjonowany przewodnik może na Mont Blanc zabrać maksymalnie dwie osoby. Wszystko dlatego, że szef stowarzyszenia "Homohibernatus" formalnie nie jest przewodnikiem, a jedynie organizatorem wyprawy.

Pozostali uczestnicy - jako członkowie stowarzyszenia - są współorganizatorami. Na stronie "Homohibernatusa" można przeczytać: "Nasze wyprawy są kierowane przez długoletnich członków naszego stowarzyszenia, posiadających duże doświadczenie górskie, ale nie będących przewodnikami górskimi".

 

Mont Blanc mierzy 4810 m.

 

- Jeżeli chodzi o odpowiedzialność, to organizator takich wypraw zrzeka się jej w prosty sposób: uczestnicy podpisują deklarację wstąpienia do stowarzyszenia i jako członkowie stowarzyszenia są w zasadzie partnerami organizatorów - komentuje Ludwik Wilczyński z Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich.

Bezpieczeństwo

By dowiedzieć się, jak działa stowarzyszenie "Homohibernatus", skontaktowaliśmy się z jedną z uczestniczek wyprawy na Pik Lenina w Tadżykistanie. Pani Agnieszka Polityło-Aluwihare podczas tamtego wyjazdu dzieliła namiot z Ritą Bladyko. Obie zdobyły szczyt.

- Są to wyjazdy klubowe i nikt nie sprawdza czyichś - że tak powiem - uprawnień, bo to jest sprawa indywidualna. Zbyszek Bąk dzieli się z nami swoim doświadczeniem, ale to wszystko. I pomaga, jeżeli ktoś ma z czymś problem. Natomiast każdy może się w każdej chwili odłączyć i zdobywać szczyt samodzielnie, niezależnie od grupy - mówi Polityło-Aluwihare.

Pani Agnieszka nie ma zastrzeżeń co do organizacji wypraw przez Stowarzyszenie Klub Alpinistyczny "Homohibernatus" i podkreśla, że wszyscy uczestnicy zdają sobie sprawę z obowiązujących tam zasad.

- Uczestnikami tej wyprawy (na Pik Lenina - przyp. red.) były osoby z doświadczeniem alpejskim, kaukaskim. Były to osoby, które wcześniej zdobywały szczyty z Korony Ziemi, takie jak Denali, Kilimandżaro, Aconcagua. To są bardzo trudne, wymagające góry - zaznacza.

Zapewnienia dotyczące doświadczenia i przygotowania uczestników wyprawy na Pik Lenina skonfrontowaliśmy z relacją doświadczonego wspinacza, który widział tam grupę.

- Powiedziałbym, że są to ludzie, którzy są miłośnikami gór, ale amatorami. Są to miłośnicy gór, którzy mają jakieś wyższe ambicje - ocenił alpinista, który chciałby pozostać anonimowy. - Całe swoje zaufanie pokładają w liderze - dodał.

- Byłem świadkiem takiego szkolenia. Wyglądało to tak, że lider wyprawy zebrał całą grupę, a następnie wyciągał z plecaka poszczególne rzeczy i mówił na przykład: ten przyrząd nazywa się "małpa", no i będziemy go używać tam, gdzie będą rozwieszone liny poręczowe. Tak wygląda szabla śnieżna - wspomina alpinista.

- Moją uwagę przykuł fakt, że usłyszałem, że nie ma potrzeby uczenia się technik wyciągania ze szczeliny, jeżeli dojdzie do takiego wydarzenia, no bo będą szli w tak dużych zespołach. Że po prostu, jeśli ktoś wpadnie, to cała reszta - mówiąc kolokwialnie: siła razy gwałt - wyciągnie tę osobę - dodaje świadek wyprawy na Pik Lenina.

Wspinacz, z którym rozmawialiśmy, zwrócił uwagę na jeszcze jeden element - tym razem psychologiczny. - Wyrażam taką obawę, że niektórzy członkowie jadą na taką wyprawę z poczuciem bezpieczeństwa, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę jadą tam wszyscy osobno i że w momencie kiedy coś się wydarzy, to nie ma się kto nimi zaopiekować - wyjaśnił.

To, jak wygląda podejście do kwestii bezpieczeństwa podczas wypraw organizowanych przez stowarzyszenie Zbigniewa Bąka, pokazują też sytuacje związane ze sprzętem.

Pierwsza dotyczy raków na zboczu Mont Blanc. Pani Aneta ich nie miała i zdecydował o tym jeden SMS od organizatora. Pytanie o nie wysłał do Zbigniewa Bąka parter pani Anety.

"Zbyszku, zastanawiam się, czy brać dla Anety raki, o tej porze rok jak ew. mogą wyglądać warunki na 3200? Będzie potrzebowała raków do poruszania się???" - brzmiała wiadomość od Macieja Frączka. "Nie ma potrzeby" - odpisał Zbigniew Bąk.

Drugi przykład dotyczy Manaslu i wyprawy, podczas której zginęła Rita Bladyko. Jeden z szerpów, z którym skontaktowaliśmy się po śmierci Polki, napisał, że grupa Zbigniewa Bąka nie miała nawet puchowych kombinezonów. Podobną wersję przedstawia Magdalena Gorzkowska.

- Zorganizowano im kombinezony od szerpów, którzy byli poręczować szczyt, czyli takich, którzy już nie potrzebowali tego sprzętu – wspomina Gorzkowska. - Szerpowie byli bardzo zaskoczeni i wręcz zdenerwowani. Po wyprawie też mi powiedzieli, że rozważali powiedzenie tej grupie, że nie pozwalają im na wyjście. No, ale jako że grupa zapłaciła za wyprawę, to nie można tak do końca zrobić, więc po prostu zorganizowali te kombinezony i pożyczyli im za opłatą - dodaje.

Zapytaliśmy o ten aspekt wyprawy na Manaslu Zbigniewa Bąka. Organizator wyprawy odpowiedział, że "uczestnicy posiadali wymagany sprzęt i odzież, który zapewnili sobie indywidualnie, poza tym można było dodatkowo od agencji doposażyć się w campie 2., ale nie było takich potrzeb".

Nieco inną wersję Zbigniew Bąk przedstawił w rozmowie z bliskimi Rity Bladyko.

"Panie Zbyszku oglądałam jakieś zdjęcia. To na pewno Rita w żółtym? Nie kojarzę, że ona miała takie ubrania" - napisała do organizatora wyprawy przyjaciółka Rity, Victoria Dobbs Perebeynos. "Tak, kupiła tu specjalistyczne puchy" - odpisał Bąk.

- Poziom ryzyka powinien określić organizator wyprawy, Rita nie wybrała się sama. Nie mogę powiedzieć, że Rita źle określiła swoje możliwości. Był organizator, ktoś powinien pokazać, gdzie jest ryzyko utraty życia, zdrowia - uważa Perebeynos.

Prokuratura?

Sprawa śmierci Rity Bladyko nie została zgłoszona do prokuratury. Jeśli tam trafi, jej wyjaśnienie może być trudne.

W Polsce nie ma dziś prawa, które regulowałoby, kto i na jakich zasadach może organizować wyprawy w wysokie góry. Zawód międzynarodowego przewodnika wysokogórskiego został usunięty z przepisów pięć lat temu.

- Ludzie świadczący takie usługi umawiają się ze swoimi klientami, że są grupką przyjaciół, która po prostu postanowiła sobie któregoś dnia wyjść na ten szczyt. W ten sposób po prostu omija się prawo, no i omija się przede wszystkim odpowiedzialność za to, co się dzieje w górach - komentuje Ludwik Wilczyński.

A ludzi, którzy decydują się na takie wyjazdy, nie brakuje. Rita Bladyko była jedną z takich osób. Do udziału w wyprawach ze Stowarzyszeniem Klub Alpinistyczny "Homohibernatus" nie zniechęciły jej nawet tragiczne wydarzenia na Mont Blanc. Bladyko pojechała ze Zbigniewem Bąkiem na kolejną wyprawę dwa tygodnie po śmierci pani Anety.

- Ona była tak zapatrzona, tak zauroczona. Nie przyjmowała żadnych wyjaśnień, nic nie dochodziło, nie docierało. Koleżanka jej powiedziała: "Rita, ale zobacz, tu zmarła dziewczyna, tu był wypadek, z tą samą osobą, z tą samą firmą". Rita na znak protestu napisała na Facebooku, że ona poleca tą firmę, że ona ufa tej firmie - wspomina Victoria Dobbs Perebeynos.

Wpis na profilu Rity Bladyko brzmiał: "Nie wybrałabym się na żadną "wysoką" wyprawę pod innym przewodnictwem. Polecam… wspaniali ludzie. Veni, Vidi, Vici. Kluczem jest twój zdrowy rozsądek".

Reportaż Roberta Jałochy "Tajemnica śmierci na Górze Ducha" / Wideo: Robert Jałocha

******************

Ciało Rity Bladyko zostało zniesione do bazy pod Manaslu i przetransportowane do Polski. Nepalskie władze potwierdziły, że przyczyną śmierci kobiety była choroba wysokościowa. Pogrzeb Bladyko odbył się 22 października 2019 roku.

Zbigniew Bąk nadal organizuje wyprawy w góry.

Podziel się
-
Zwiń

Katarzyna Świerczyńska

ZobaczNie pijesz? Jesteś w ciąży, czy jesteś chora?

Czytaj artykuł

Tytuł: "W Polsce jak nie pijesz to albo jesteś w ciąży, albo chora, albo coś się stało"

Jakub Majmurek

ZobaczDrużyna Korwina. Ekstremiści w garniturach

Czytaj artykuł

Grzegorz Łakomski

ZobaczBurza przed ciszą. "Oszustwa wielkich rozmiarów nie było"

Czytaj artykuł

Justyna Kobus

Zobacz"Zabierzcie ją z powrotem do Ameryki". Miłość w świecie brudnych newsów

Czytaj artykuł

Tytuł: Książe Harry i Meghan wypowiedzieli wojnę tabloidom Źródło: Chris Jackson - Pool/Getty Images

Ewelina Witenberg

ZobaczLipnicka: Zasuwałam ostro, grałam koncerty, a nie widziałam pieniędzy. Nie było mnie na nic stać

Czytaj artykuł

Tytuł: Anita Lipnicka: moja kariera muzyczna toczyła się często w zaskakujący sposób Źródło: Warner Music Poland

Tomasz-Marcin Wrona

ZobaczWielkie "lo" i zasada gorącego ziemniaka. Jak Baran przewidział naszą rzeczywistość

Czytaj artykuł

Tytuł: Paul Baran tłumaczy swoją koncepcję różnych modeli sieci komunikacyjnych Źródło: Wydawnictwo Agora/ materiały prasowe

Wanda Woźniak

ZobaczW trumnie leży nie to ciało. Zegar na dworcu wciąż wskazuje 10.25

Czytaj artykuł

Tytuł: Ratownicy i pielęgniarze działali w gruzach długie godziny Źródło: Wikimedia CC-BY-SA-3.0

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Katarzyna Świerczyńska, Robert Jałocha, Daniel Nowak, Jakub Majmurek, Grzegorz Łakomski, Justyna Kobus, Ewelina Witenberg, Tomasz Marcin Wrona, Wanda Woźniak

 

Redakcja

Aleksandra Majda, Mateusz Sosnowski

 

Produkcja

Estera Prugar, Klara Styczyńska, Joanna Smolińska

 

Korekta

Jarosław Butkiewicz, Krzysztof Wojciechowski

 

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Michał Sadowski, Jacek Barczyński, Wiktoria Diduch

Poprzedni weekend 19-20.10.2019
2 tygodnie temu 12-13.10.2019
3 tygodnie temu 05-06.10.2019
4 tygodnie temu 28-29.09.2019
5 tygodni temu 21-22.09.2019
Zobacz wszystkie