Zakaz prowadzenia działalności gospodarczej przez posła lub partię bardzo łatwo obejść. Na tę chwilę wygląda to tak, że prezes PiS kieruje Srebrną, tak jak kieruje rządem – bez żadnego trybu i umocowania prawnego, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Trzeba chronić polską demokrację przed praktykami, jakie ujawniły "taśmy Kaczyńskiego".
We wtorek rano, gdy "Gazeta Wyborcza" ujawniła "taśmy Kaczyńskiego", politycy PiS zniknęli z audycji radiowych i telewizyjnych. A główny bohater publikacji, Jarosław Kaczyński, w ogóle nie zabrał głosu. Aktywni byli za to bliscy partii publicyści. "Kapiszon", "niewypał", "nadmuchany balon", "prezes Kaczyński powinien podziękować za laurkę" – kpili z publikacji "Gazety". Wkrótce dołączyli do nich politycy PiS, przekonujący, że "na taśmach nic nie ma". Po kilku dniach widać już wyraźną linię obrony w "aferze Kaczyńskiego", którą Nowogrodzka będzie rozbudowywać i doskonalić.
Od tego, jak ta linia obrony utrzyma się przed sądem opinii publicznej, zależeć będzie bardzo wiele w polskiej polityce najbliższych miesięcy. Opinia publiczna zaś ma prawo być oburzona. To, co słychać na taśmach, to próba budowy systemu oligarchicznego na wzór węgierski, gdzie przy pomocy politycznych wpływów konsoliduje się finansowe zaplecze, dostarczające środków do realizacji celów jego szeroko pojmowanego środowiska. Fakt, że Kaczyński – raczej kalkulując ryzyko, niż kierując się pryncypiami – wycofał się na razie z tej próby i że nie wzbogacił się ani o złotówkę nie zmienia absolutnego faktu naruszenia standardów.
Nic się nie stało
Tymczasem pierwsza linia obrony Kaczyńskiego składa się z serii argumentów, które zbiorczo można streścić jednym zdaniem: "nic się przecież nie stało". Afery ma nie być, gdyż:
- Na taśmach nie padła żadna propozycja korupcyjna;
- Nie ma na nich żadnego dowodu na chęć obejścia prawa;
- Prezes wyraźnie chce zapłacić Gerardowi Birgfellnerowi, austriackiemu deweloperowi, przygotowującemu inwestycję dla Spółki Srebrna. Prezesowi PiS zależy tylko, by wszystko odbyło się zgodnie z prawem. A zgodnie z przepisami Austriakowi nie można zapłacić – nie przedstawił bowiem odpowiednich faktur, więc wypłata byłaby nielegalna. I nie pomagają tu koneksje rodzinne.
Słowem, jak powiedział premier Mateusz Morawiecki, taśmy dowodzą tylko uczciwości Jarosława Kaczyńskiego. Oraz, jak dodają bliscy prawicy komentatorzy, potwierdzają wizerunek prezesa jako uprzejmego, staromodnego inteligenta – w przeciwieństwie do osób nagranych w Sowie i Przyjaciołach Kaczyński nie przeklina, nie rzuca mięsem, nikogo nie obraża.
Z tymi argumentami jest szereg problemów. Po pierwsze warto zauważyć, że nawet jeśli na taśmie słychać, że Kaczyński chce, by Birgfellner otrzymał wynagrodzenie za swoją pracę i zwrot poniesionych kosztów, to ostatecznie Austriak żadnych pieniędzy nie dostał. A przecież z ujawnionych przez "Gazetę Wyborczą" rozmów wynika, że w imieniu Srebrnej prezes PiS podjął ustnie odpowiednie zobowiązania.
Kaczyński odsyła austriackiego przedsiębiorcę do sądów, które jego partia właśnie przejmuje za sprawą reform Ziobry. Konflikt między Birgfellnerem i Kaczyńskim nabrzmiał do tego stopnia, że Austriak poszedł z całą sprawą do mediów – co jest opcją atomową, bardzo ryzykowną dla obu stron. Fakt, że lider PiS dopuścił do takiej eskalacji, nie świadczy o nim najlepiej jako o negocjatorze.
Najważniejszy problem z tymi nagraniami tkwi jednak gdzie indziej: to pomieszanie porządków wielkiej polityki i wielkiego biznesu. Jarosław Gowin bronił tego, co mogliśmy usłyszeć na pierwszej opublikowanej taśmie, twierdząc, że przecież to po prostu "zwykłe negocjacje biznesowe". Jest to jednak tak naprawdę argument przeciw Kaczyńskiemu. Bo czy lider partii politycznej naprawdę powinien zajmować się prowadzeniem negocjacji biznesowych i deweloperką? Zgodnie z prawem - nie może.
Pokusa nadużycia
Ustawa o partiach politycznych jasno stanowi, że nie mogą one prowadzić działalności gospodarczej. Partyjne nieruchomości mają zgodnie z przepisami służyć działalności tylko politycznej, nie komercyjnej. Po to finansujemy partie dotacjami z budżetu państwa, by nie szukały środków w działalności gospodarczej. Połączenie polityki i biznesu rodzi bowiem pokusę nadużycia. Jako obywatele musimy mieć gwarancję, że politycy, gdy piszą nowe prawo albo gdy podejmują decyzje administracyjne, kierują się interesem publicznym, nie finansowym interesem swojej własnej formacji.
Jak taka pokusa nadużycia wygląda w praktyce, widać bardzo dobrze na taśmach Kaczyńskiego w co najmniej dwóch miejscach. Wartego 300 milionów euro kredytu na inwestycję miał udzielić bank Pekao SA. Ten sam bank obiecał utworzonej przez Srebrną spółce Nuneaton dwie pożyczki pomostowe w kwocie 15,5 mln euro na przygotowanie inwestycji.
Bank ten w 2016 roku został przejęty przez państwo. Na jego czele stanął Michał Krupiński, nazywany przez media "złotym dzieckiem PiS". Pojawia się pytanie, na ile obietnica kredytu mogła być motywowana politycznie? Czy Krupiński spłacał dług wdzięczności wobec partii, która mianowała go na stanowisko?
Pokusę nadużycia widać także w kontekście samorządowym. Prezes Kaczyński wyraźnie mówi na taśmach, że wybory mają odblokować bliską PiS-owi inwestycję.
W odpowiedzi na to słyszymy następujące argumenty:
- Bank zarabia sprzedawaniem kredytu, nie można robić zarzutu z tego, że chce sfinansować najpewniej opłacalną inwestycję – w ten sposób argumentował m.in. Patryk Jaki;
- Prezes Krupiński oświadczył, że to nie on podejmuje decyzje o kredytach. Zależą one od wewnętrznych procedur banku;
- To PO zachowywała się w tym wszystkim patologicznie oraz uznaniowo i z czystych politycznych przyczyn blokowała inwestycję PiS w stolicy. Kaczyński zapowiada po prostu przywrócenie normalności.
Trudno jednak będzie przekonać wyborców, że prezes banku nie ma nic do powiedzenia w sprawie kredytowania wartych ponad miliard złotych inwestycji. Jak donosi "Gazeta", sam Krupiński miał co najmniej raz - w 2018 roku - uczestniczyć w spotkaniu na Nowogrodzkiej z udziałem Kaczyńskiego i Birgfellnera. Prezes Pekao SA nie zdementował tych informacji.
Jeśli chodzi o zgodę na budowę, faktem jest, że przeciw warszawskiej Platformie przemawia to, iż w ścisłym centrum Warszawy nie ma uchwalonego planu zagospodarowania przestrzennego – skonsultowanego z mieszkańcami, urbanistami, ekologami – gwarantującego, że kolejne inwestycje nie zapewnią zysku inwestorom kosztem jakości życia w mieście. Problem w tym, że prezes PiS wyraźnie nie chce zmiany modelu zarządzania miastem - chce tylko, by decyzje służyły finansowemu zapleczu jego partii. Na taśmach nie słychać propozycji uzdrowienia standardów, tylko ustawienia ich pod własne środowisko.
Mówimy Srebrna, myślimy Prezes
Właśnie dlatego, by polityka na żadnym poziomie nie służyła biznesom partii, prawo zabrania stronnictwom politycznym prowadzenia działalności gospodarczej. Czy taśmy ujawnione przez "Gazetę" są dowodem, że PiS, a konkretnie prezes Kaczyński, złamali ten zakaz?
Obrońcy Kaczyńskiego przekonują, że nie. Wysuwają następujące argumenty:
- PiS i Srebrna to osobne byty. Jak mówił Patryk Jaki, łączący oba podmioty łańcuszek jest "wysoki" i tylko szukające sensacji media wbrew faktom wskazują na bardzo bliskie powiązania.
- Jarosław Kaczyński nie jest członkiem zarządu Srebrnej. Firma jest normalną spółką handlową. Na taśmach pada w pewnym momencie sformułowanie, że przecież spółka ma autonomiczny zarząd i on może różnie zdecydować. Jak przekonuje bliski PiS portal wPolityce, związki Kaczyńskiego ze Srebrną wynikają tylko z tego, że jej udziałowcem jest instytut imienia brata prezesa PiS.
- Pieniądze, jakie Srebrna zarabiałaby na inwestycji, nie miałyby bezpośrednio finansować działalności partii. Jak w Telewizji Republika argumentowała Katarzyna Gójska-Hejke gdyby inwestycja doszła do skutku, także Kaczyński nie wzbogaciłby się na niej osobiście ani o złotówkę (sama Telewizja Republika jest kapitałowo i personalnie powiązana ze Srebrną).
Te argumenty nie są zupełnie nieprawdziwe. Z każdym jest jednak problem. Zacznijmy od tego, który mówi o "wysokim łańcuszku" oddzielającym PiS i Srebrną. Fakt, to osobne byty. Powiązania między nimi są jednak bardzo ścisłe.
Srebrna zajmuje się wynajmowaniem powierzchni biurowych na bliskiej Woli. Swoje nieruchomości otrzymała w 1995 roku od Fundacji Prasowej "Solidarność". Fundację w 1990 roku Jarosław Kaczyński założył wspólnie z Krzysztofem Czabańskim – dziś posłem PiS i szefem Rady Mediów Narodowych. W ramach procesu likwidacji superkoncernu prasowego PRL RSW "Prasa-Książka-Ruch" fundacja wchodzi w posiadanie dziennika "Express Wieczorny" oraz stanowiących własność pisma nieruchomości. Kaczyński marzy o własnym koncernie prasowym – wydawanie gazety nie jest jednak tym, z czym jego środowisko radziłoby sobie dobrze. Kierowana przez Czabańskiego gazeta lawinowo traciła czytelników, fundacja w końcu musiała się pozbyć tytułu. Zachowała jednak nieruchomości, które do dziś stanowią zabezpieczenie ekonomiczne politycznych projektów prezesa PiS.
W 1997 roku większość udziałów w Srebrnej od FP "S" przejmuje Fundacja "Nowe Państwo" – także założona przez Kaczyńskiego. Po Smoleńsku zmienia nazwę na Instytut Lecha Kaczyńskiego. Instytut mieści się w bliźniaku przylegającym do prywatnego domu Jarosława Kaczyńskiego na Żoliborzu. Ma zajmować się propagowaniem myśli Lecha Kaczyńskiego oraz upamiętnianiem jego dziedzictwa.
Jak widzimy, głównym udziałowcem Srebrnej jest instytucja realizująca metapolityczne cele, zgodne z interesem PiS. Instytut jest mało widoczny w przestrzeni publicznej, często służy za to jako wewnętrzny salon partii, do którego dostęp mają tylko osoby darzone przez prezesa największym zaufaniem. Z kolei Srebrna jeszcze w okresie Porozumienia Centrum zapewniała utrzymanie bliskim Kaczyńskiemu politykom. Dziś w zarządzie spółki zasiadają osoby, którym prezes ufa: jego kierowca i radny PiS Jacek Cieślikowski oraz Janina Goss – związana z Kaczyńskim od czasów PC. Goss pożyczyła Kaczyńskiemu w 2014 roku 200 tysięcy złotych na opiekę nad chorą matką.
Co więcej, z nagrań wynika, że prezes Kaczyński faktycznie sam prowadzi negocjacje w sprawie inwestycji Srebrnej. Jak podaje "Gazeta", otrzymał zresztą do tego stosowne pełnomocnictwa od wspólników spółki w lutym 2018 roku. Taka sytuacja nasuwa szereg wątpliwości. Czy Kaczyński nie powinien zgłosić tego marszałkowi Sejmu? Jest posłem zawodowym i prawo nakłada na niego taki obowiązek. Czy nie powinien wspomnieć o tym w oświadczeniu majątkowym? Wreszcie, czy nie mamy do czynienia z sytuacją, w której formalny zarząd Srebrnej jest słupem, a spółkę realnie kontroluje Kaczyński? Nawet jeśli prezes wybroni się z zarzutów naruszenia przepisów, to trudno pozbyć się wrażenia, że mocno naruszono tu standardy.
Także argument: "pieniądze ze Srebrnej nie poszłyby do partii ani na konto Kaczyńskiego" trudno do końca przyjąć za dobrą monetę. Nikt nie zarzuca Kaczyńskiemu, że na dwóch wieżach chciał wzbogacić się osobiście. Wiemy akurat, że prezesa nie interesują pieniądze na osobistą ekscesywną konsumpcję, ale jako środek do prowadzenia polityki. Możemy też być pewni, że liderzy PiS nie byliby tak głupi, żeby bezpośrednio łamać prawo i pompować nielegalnie pieniądze w partię. To zbyt wielkie ryzyko.
Środki uzyskane z wynajmu powierzchni w "dwóch wieżach" finansowałyby za to najpewniej bliskie PiS inicjatywy: medialne, społeczne, edukacyjne itd. Już dziś Srebrna ma udziały w spółkach wydających portal Niezależna.pl, oraz „Gazetę Polską Codziennie”. Zyski z wynajmu powierzchni w dwóch wieżach byłyby najpewniej inwestowane w rozbudowę „koncernu medialnego Nowogrodzkiej”. Dawałoby to środowisku Kaczyńskiego potężną przewagę w politycznej grze z innymi partiami. PiS nie musiałby nawet wycofywać dofinansowania dla partii, żeby móc przepłacić innych graczy, budować swoje media, instytucje dobroczynne itd. Podczas kampanii o "reformę sądów" powołana przez PiS Polska Fundacja Narodowa wykorzystywała swoje środki do ataków na sędziów. Można by się spodziewać, że zyski z K-Towers byłyby wykorzystywane podobnie.
Co z tym możemy zrobić?
Najbardziej na korzyść Kaczyńskiego przemawia jedno: do inwestycji w końcu nie doszło. Lider PiS uznał, że jest zbyt ryzykowna politycznie i się wycofał. Jedynym poszkodowanym jest austriacki deweloper, którego strata najpewniej nie rozpali oburzenia polskiej opinii publicznej.
Dlatego skandal raczej lekko skruszy poparcie rządzącej partii, niż doprowadzi do jego załamania. Z drugiej strony afera jest niewątpliwym problemem dla PiS. Razem z innymi – KNF-ową, lekową, Misiewiczową – może odebrać partii te głosy, jakie będą jej potrzebne do samodzielnych rządów. Linia obrony, że nic się nie stało i nie naruszono żadnych standardów nie utrzyma się przed sądem opinii publicznej – poza bańką wiernego PiS elektoratu.
Jakie z tego wszystkiego wnioski dla społeczeństwa? Takie, że warto wrócić do dyskusji o finansowaniu partii. Na razie "Taśmy Kaczyńskiego" pokazują, że w systemie jest luka, zakaz prowadzenia działalności gospodarczej przez partię bardzo łatwo obejść. Kaczyński kieruje faktycznie Srebrną, tak jak kieruje rządem – bez żadnego trybu i umocowania prawnego, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Trzeba chronić polską demokrację przed takimi praktykami. Prezes partii nie może działać jako deweloper, tak jak szeregowy poseł nie powinien być faktycznym naczelnikiem państwa. Być może warto nawet płacić partiom więcej, żeby nie stwarzać pokusy szukania przez nie dodatkowych środków. Uwidocznione na "taśmach Kaczyńskiego" luki w systemie trzeba po prostu zatkać - niezależnie od tego, kto by w przyszłości miał na nich korzystać.