Próbował reformować PZPR, przekonywał, że konspiracja w latach 80. nie ma sensu. Jego pasja do tajnych służb zaczęła się w nocy po wprowadzeniu stanu wojennego. W jej wyniku zmienił stosunek do Okrągłego Stołu, dostrzegając jego "czarną legendę". Życiorys Andrzeja Zybertowicza jest nie mniej barwny niż wypowiedzi, z których słynie.
Pałac Prezydencki w Warszawie, 5 lutego. Przy historycznym okrągłym stole kończy się debata oksfordzka z udziałem licealistów z Ostrzeszowa i Olsztyna. Głos zabiera Andrzej Zybertowicz. Występuje w roli jury.
- Podczas rozmów Okrągłego Stołu władza podzieliła się władzą ze swoimi własnymi agentami. Gdy uświadomimy sobie ten wymiar Okrągłego Stołu, to obie strony zupełnie inaczej powinny skonstruować swój wywód. Zabrakło mi tej świadomości historycznej – kończy prezydencki doradca. Młodzież reaguje brawami.
Zybertowicz jest związany z Prawem i Sprawiedliwością od samego początku. Jego teoria na temat wszechobecnego układu stała się jednym z fundamentów tej partii. Bez sukcesu kandydował do europarlamentu, doradzał prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdy był premierem. Rola doradcy i obserwatora odpowiada mu najbardziej. Twierdzi, że w polityce jest dzięki niej tylko "jedną nogą".
1988 rok. Toruń. W mieszkaniu opozycjonistki Krystyny Sienkiewicz tłum wypełnia przedpokój, kuchnię i pokój. W wiadrze parzy się herbata Madras. Na stole domowy smalec z jabłkiem i cebulą, powidła śliwkowe, chleb, ciasto drożdżowe. W powietrzu jest gęsto od dymu. Do opróżniania popielniczek służy blaszany nocnik. Wśród przyjezdnych jest Lech Kaczyński, mało wówczas znany działacz Solidarności z Gdańska i socjolog Andrzej Zybertowicz, wtedy pracownik naukowy miejscowego uniwersytetu. – Kim pan jest z zawodu? – zagaja Kaczyński Zybertowicza, którego widzi pierwszy raz na oczy. – Jestem myślicielem – odpowiada naukowiec.
– To było typowe dla Zybertowicza. Zawsze był trochę narcyzem i lubił na sobie koncentrować uwagę – wspomina Robert Ziemkiewicz, działacz opozycji z Torunia, który bywał w mieszkaniu na czwartym piętrze na osiedlu Mokre.
Między 1986 a 1989 rokiem niełatwo było tam przykuć uwagę, bo w ramach Klubu Myśli Politycznej, oprócz lokalnych działaczy podziemia, pojawiała się tam śmietanka opozycji antykomunistycznej: Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Gwiazda, Leszek Moczulski, Anna Walentynowicz, Zofia i Zbigniew Romaszewscy.
– Czasami, gdy próbowałam wejść do własnego mieszkania, to stojący przy drzwiach mówili, że już nie ma miejsca. Ludzi bywało tyle, że żeby wszystkich napoić, herbatę parzyłam w wiadrze. A miałam tylko 30 szklanek – śmieje się Sienkiewicz, która została potem wiceministrem zdrowia w rządzie Mazowieckiego, senatorem i posłem.
– Zybertowicz? Nie mam za wiele do powiedzenia. Bywał u mnie. Nie za wiele pamiętam go też z kampanii w czerwcowych wyborach 1989 roku. Byłam wtedy szefową sztabu, ale nie pamiętam, by się angażował nawet w roznoszenie ulotek – wspomina.
"Nie był przeciwnikiem Okrągłego Stołu"
Nieco inaczej aktywność Zybertowicza przed wyborami 4 czerwca pamięta Stanisław Śmigiel, znany w Toruniu działacz podziemia, który kierował kampanią.
– Udzielał się w wyborach. Nawet latał z kubełkiem kleju i rozklejał plakaty. Wtedy było pospolite ruszenie – zauważa nasz rozmówca.
Według niego toruński socjolog nie był przeciwnikiem Okrągłego Stołu, którego efektem były czerwcowe wybory. – Mógł krzywo na niego patrzeć, ale aktywnie nie występował przeciw – twierdzi były opozycjonista.
– Działał w kampanii wyborczej. Nie był w szpicy sztabu wyborczego, ale się udzielał – dodaje Jan Wyrowiński, działacz opozycji, późniejszy poseł i senator, który w wyborach w 1989 roku był jednym z kandydatów na posła.
Poseł PO Antoni Mężydło, który zna prezydenckiego doradcę od lat 80., zaznacza w rozmowie z Magazynem TVN24, że Zybertowicz absolutnie nie miał wtedy tak radykalnych poglądów jak Andrzej Gwiazda, którego słowa o "władzy i agentach" zacytował w Pałacu Prezydenckim.
– Sam nie wierzy w to, co mówi. W trakcie obrad Okrągłego Stołu był jego zwolennikiem. To ja miałem inne zdanie i bojkotowałem wybory – przyznaje Mężydło.
Jego słowa przytaczam Andrzejowi Zybertowiczowi. – Nie byłem aż tak krytyczny jak Mężydło – przyznaje.
Prezydencki doradca przyjmuje mnie w swoim skromnym gabinecie w opustoszałej siedzibie Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Oprócz nas i ochrony w gmachu nie widać żywego ducha. Zybertowicz wrócił właśnie z TVP, gdzie brał udział w debacie na temat Okrągłego Stołu. Tego samego dnia rano był gościem TOK FM.
- Okrągły Stół ma białą i czarną legendę. Wtedy nie widziałem tej czarnej. Rzeczywistość wymaga uwzględnienia zarówno sceny, jak i kulis. Powiedziałem młodzieży: ten aspekt też trzeba uwzględnić, by zrozumieć Okrągły Stół – wyjaśnia.
Jego zdaniem to tajne służby pociągając za sznurki i mają wpływ na to, co dzieje się za kulisami. Wraz z rosnącym przekonaniem o ich roli socjolog staje się coraz bardziej krytyczny wobec rozmów przy Okrągłym Stole.
W opinii Antoniego Mężydły jego kolega zbyt mocno „uwypukla optykę traktowania Okrągłego Stołu jako zdrady”, jest za mocno zaangażowany po jednej stronie, jakby uprawiał propagandę. - Choć nie podejrzewam, że gra koniunkturalnie, bo aż tak mu na stanowisku nie zależy i jest niezależny od Kaczyńskiego – ocenia poseł.
- Popełnia błąd jako naukowiec. Środowiska, które kontestowały Okrągły Stół były marginalne. Sam jako jedyny w Toruniu nie poszedłem na wybory 4 czerwca, ale miałem potem moralnego kaca – dodaje.
"Ostatnia szansa PZPR”. "Uwierzyłem w iluzję socjotechniczną"
Zybertowicz nie sprawia wrażenia, by odczuwał moralnego kaca po tym, jak na początku lat 80. angażuje się w tzw. struktury poziome, czyli oddolny ruch, którego celem było zdemokratyzowanie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Podkreśla jedynie, że nie był członkiem partii.
– Było to zamierzenie utopijne, ale jak się jest młodym człowiekiem, to się uważa, że masy partyjne, których jest więcej od funkcjonariuszy etatowych, powinny móc rządzić – mówi Magazynowi TVN24 prof. Roman Baecker, dziekan Wydziału Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, który działał z Zybertowiczem w strukturach poziomych.
- Napisał "Ostatnią szansę PZPR", manifest, który zmusił partię do ustępstw i zwołania nadzwyczajnego zjazdu. Ja go podpisałem. To było coś niewyobrażalnego jak na system sowiecki. Po zjeździe struktury poziome zostały jednak wycięte – dodaje Baecker.
Zybertowicz: - Uwierzyłem wtedy w iluzję socjotechniczną, że da się skopiować aktywność społeczną wzorowaną na Solidarności. Gdybym wtedy wiedział, jak działa partia i jakie są relacje ze służbami, to bym uznał to za iluzję.
W grudniu 1980 roku w czasie festiwalu Solidarności w piśmie "Wspólne Rozmowy” wydawanym przez Socjalistyczny Związek Studentów Polskich socjolog przekonuje, że "PZPR nie jest organizacją z natury niereformowalną – jak chcą niektórzy".
"Mamy też do czynienia z nową jakością – masy uzyskały swoją organizację. Nie pozwolą narzucić sobie bezkarnie polityki sprzecznej z ich odczuciami. Nie wolno jednak pokładać w nowych niezależnych związkach zawodowych zbyt wiele nadziei (…). Krajowi i klasie robotniczej potrzebna jest partia robotnicza.(...) Dziś najkrótsza ku temu droga, to odnowa PZPR" – ocenia.
Baecker zauważa, że jego kolega miał wówczas poglądy, które należały do "szeroko rozumianego marksizmu". – To nie był marksizm urzędowy, był daleki od oficjalnej propagandy. Zybertowicz był członkiem redakcji jednego z najciekawszych intelektualnie czasopism. Były tam reprezentowane wszelkie możliwe nurty – socjaldemokracja, trockizm, anarchizm, socjalizm demokratyczny itd. – podkreśla profesor.
Doradca prezydenta tłumaczy w rozmowie z nami, że było to "środowisko ludzi, którzy czuli się zainspirowani ideologią marksistowską, ale nie czuli żadnej lojalności wobec aparatu partyjnego".
- To było dla mnie środowisko debaty o ważnych problemach Polski i świata – przyznaje Zybertowicz.
Areszt i początek fascynacji służbami
W 1981 roku koncepcja budowy struktur poziomych ponosi fiasko, zostaje ogłoszony stan wojenny, a Zybertowicz i Baecker angażują się w działalność opozycyjną. Zajmują się kolportażem ulotek i podziemnych wydawnictw. W 1982 roku ich siatka zostaje jednak zdekonspirowana. Następują zatrzymania. Zybertowicz od lipca do września jest w areszcie.
Baecker: – Po wyjściu z aresztu śledczego się zmienił. Zaczął się pasjonować służbami.
– Tak było? – pytam Zybertowicza.
– Tak, choć zainteresowanie zaczęło się wcześniej – w nocy po wprowadzeniu stanu wojennego – odpowiada profesor. – Chciałem zrozumieć jego mechanizm, a zajęcia na uczelni przez kilka miesięcy były zawieszone i jako asystent wolny czas poświęciłem na zgłębianie książek na temat funkcjonowania państw policyjnych.
– Przełomowa była pozycja napisana przez oficera operacyjnego CIA, który działał w Ameryce Południowej. Opisał, jak sieć agenturalna CIA w tamtych krajach manipulowała rządami aż do poziomu wiceprezydenta. Pomyślałem, że modus operandi służb musi być taki sam. Że u nas musi być podobnie – dodaje.
O rosnącym zainteresowaniu służbami mówią znajomi socjologa z tamtego okresu.
– W 1986 roku powiedział, że SB ma profile psychologiczne każdego z nas i podrzuca nam określone informacje, wywołując określone reakcje. Byliśmy w dużym szoku – relacjonuje były działacz opozycji Robert Ziemkiewicz.
Mężydło: – Jest wyznawcą spiskowej teorii dziejów.
„Uniwersalne analizy Marksa” i „głupota burżuazji”
W 1983 roku, już po okresie aresztowania, nie przestaje flirtować z marksizmem. W filozoficznym zeszycie "Acta Uniwersitatis Nicolai Copernici" ukazuje się jego artykuł "O obiektywnej funkcji społecznej ruchu robotniczego i ideologii marksistowskiej w XIX wieku”.
"Marks w najpełniejszy sposób wskazał na historyczny i przemijający charakter panowania burżuazji. Jego analizy — zakotwiczone w ogólnym zarysie teorii rozwoju społecznego nie odnosiły się wyłącznie do dziejów narodowych, miały zakres uniwersalny" – pisze Zybertowicz.
"Podjęcie przez proletariat walki klasowej skierowanej przeciwko burżuazji stało się w pewnym momencie dziejów jedynym wariantem praktyki społecznej (…) Podjęcie tej walki stało się koniecznością historyczną" - ocenia socjolog.
"Wolnokonkurencyjny kapitalizm powoduje, iż w skali masowej występuje zjawisko doprowadzenia wyzysku do niebezpiecznego poziomu. Niebezpiecznego zarówno dla burżuazji, jak dla robotników, choć w nierównym stopniu. Wyzysk sięga szczytu, poziom życia robotników – dna. Czym jest to spowodowane? Głupotą czy chciwością burżuazji? Jednym i drugim?” - pyta.
"Szczęściarz" przekonuje, że konspiracja nie ma sensu
W 1985 roku zaczyna ukazywać się "Przegląd Pomorski", najważniejsze podziemne czasopismo w tamtym regionie, kierowane przez Ziemkiewicza. Zybertowicz publikuje pod pseudonimem "Szczęściarz".
– Pierwsze starcie publicystyczne mieliśmy krótko po tym, jak zaczął pisać – wspomina Ziemkiewicz. Nowy autor – jak relacjonuje – twierdził, że tylko to, co dzieje się na poziomie Solidarności i partii, ma znaczenie, a mniejsze organizacje podziemne tylko "zaogniają i szkodzą". Był trudny we współpracy. W tekstach używał kwiecistych porównań, które nieraz musiałem skracać. Bardzo się o to wykłócał.
Po trzech latach współpraca się kończy. – Napisał, że niepotrzebnie narażamy ludzi, a zabawa dorosłych w konspirację nie ma sensu. Wydrukowałem jego stanowisko, ale napisałem polemikę. Zapytał: "po co drukujecie, skoro się nie zgadacie?" I się na nas obraził – opowiada Ziemkiewicz.
Książka dla mamy prezesa PiS
"Nie jest łatwo przyjąć prawdę bardzo oddaloną od tego obrazu świata, z którym nasze umysły są oswojone" – takim mottem zaczyna się najgłośniejsza książka toruńskiego socjologa zatytułowana "W uścisku tajnych służb", która ukazuje się w 1993 roku.
"Nie zgadzam się, że wśród współczesnych sporów o Polskę, spór o lustrację i dekomunizację jest w istocie mało ważny i ma charakter zastępczy. Moim zdaniem, należy do sporów podstawowych" – pisze we wstępie Zybertowicz.
Według niego głównym wytłumaczeniem faktu, iż w Polsce komuniści oddawali władzę w sposób pokojowy jest "wbudowanie w proces transformacji wielu zabezpieczeń ich interesów ekonomicznych i politycznych". "Zabezpieczenia te powodują, że państwo polskie jest obecnie sparaliżowane przez liczne, pasożytnicze układy nieformalne – w znacznej mierze o charakterze agenturalnym – pochodzenia nie tylko krajowego i nie tylko wschodniego" – tłumaczy profesor.
Przed publikacją rozmawia z wieloma znajomymi, w tym z ludźmi służb. Jednym z nich był Robert Ziemkiewicz, który w latach 90. trafił do Urzędu Ochrony Państwa.
Ziemkiewicz: – Szukał potwierdzenia, że służby wszystkim sterują. Miał lekką obsesję. Był zdecydowanym zwolennikiem lustracji.
Teoria o "układzie" jest potem wykorzystywana przez Jarosława Kaczyńskiego i polityków założonego w 2001 roku Prawa i Sprawiedliwości.
W czasach pierwszego rządu PiS Zybertowicz dzięki współpracy z ministrem koordynatorem służb Zbigniewem Wassermannem zostaje doradcą premiera Jarosława Kaczyńskiego. Krótko przez nominacją na tę funkcje daje szefowi rządu "W uścisku tajnych służb".
Zybertowicz: – On na to: "świetnie, że pan mi to przywiózł, bo mama dała mi to na wykazie książek, które chce ode mnie dostać na Gwiazdkę". Poczułem się podbudowany. Przyznał, że sam jej nie czytał.
W 2008 roku socjolog zostaje doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Nie miał silnej pozycji, ale wyróżniał go styl. Potrafił barwnie przedstawiać problemy, którymi się zajmował. Trzymaliśmy go na dystans, bo się baliśmy, że jak odleci, to będzie problem – mówi ówczesny bliski współpracownik prezydenta.
"Z nonszalancją" odmawiał startu do Sejmu
Mimo że jest blisko środowiska PiS-u, to jednak utrzymuje kontakty z Antonim Mężydłą, który zmienia barwy partyjne na Platformę Obywatelską.
Mężydło: – Od czasu powstania PiS-u uważałem, że trzeba wciągnąć Zybertowicza do czynnej polityki, ale mi się to nie udało. Nie chciał kandydować. Potem, gdy byłem w PO, wciąż się spotykaliśmy. Wypytywał mnie o mechanizmy funkcjonowania władzy i Platformy. Miał podejście obserwatora, a nie uczestnika polityki.
Po odejściu Mężydły z PiS-u Zybertowicz dostaje propozycję startu do Sejmu z listy tej partii, ale ją odrzuca.
Polityk PiS: – Czekaliśmy na jego decyzję. Z nonszalancją odmówił, tłumacząc, że to nie jest jego cel i że jako obserwator polityki zrobi więcej.
Z tej roli wychodzi w 2013 roku, gdy pojawia się w kawalerce przy ulicy Wiejskiej, będącej biurem Piotra Glińskiego. Obecny wicepremier pełnił wtedy rolę "premiera technicznego" i był wskazany jako kandydat tej partii na szefa rządu we wniosku o wotum nieufności dla gabinetu Donalda Tuska. – Mieszkanie było wynajęte po to, by naukowcy, którzy doradzali Glińskiemu, mogli swobodnie do niego przyjść, bez pokazywania się w siedzibie partii. Zybertowicz był jednym z nich – wyjaśnia nasz rozmówca zbliżony do Nowogrodzkiej.
W kolejnym roku toruński socjolog już oficjalnie wchodzi do polityki. Startuje z listy PiS w wyborach do europarlamentu. Dostaje niemal 40 tys. głosów, ale nie zdobywa mandatu.
Poseł PiS: – Miał nawet poparcie ojca Rydzyka, choć jest rozwodnikiem i agnostykiem. Walczył w kampanii. Widać było, że zależy mu na europarlamencie i był rozgoryczony, że się nie dostał. To było jego pierwsze przetarcie w polityce. Zderzył się ze ścianą.
"Młodzieniaszek potrafi adorować kobiety"
W 2015 roku Zybertowicz trafia do kancelarii prezydenta jako społeczny doradca Andrzeja Dudy. Równocześnie doradza szefowi Biura Bezpieczeństwa Narodowego Pawłowi Solochowi.
– Siedzi w BBN i robi swoją robotę. Nie nadużywa dostępu do ucha prezydenta, ale nie ma problemu, by się umówić na spotkanie z cztery oczy. Jest z boku i nie prowadzi gierek z żadną z frakcji – mówi Magazynowi TVN24 rozmówca zbliżony do kancelarii prezydenta.
Współpracownik z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego zauważa, że Zybertowicz – rocznik 1954 – zmienił image. – Wtedy robił się na dziadka, wyglądał na starszego, niż jest. Teraz widać przechył w drugą stronę – jest jak młodzieniaszek. Nowa fryzura, modnie przycięta broda. Poza tym nie jest nudny i potrafi adorować kobiety. Wyróżnia się pozytywnie na tle obecnej kancelarii prezydenta, która jest słaba – ocenia nasz rozmówca.
Zybertowicz jako przedstawiciel kancelarii prezydenta aktywnie udziela się w mediach. Jest wyrazisty. Czasem za bardzo. Przed rokiem wywołuje burzę stwierdzeniem, że "antypolonizm w Izraelu bierze się z poczucia wstydu za bierność Żydóww czasie Holokaustu".
– Formalnie nie dostał nagany, ale Soloch musiał z nim porozmawiać. Zawsze można powiedzieć, że to tylko społeczny doradca, który nie przedstawia oficjalnego stanowiska kancelarii prezydenta – przyznaje nasz rozmówca zbliżony do pałacu.
Sam ocenia, że największą bolączką rządu PiS jest nieumiejętność kształtowania właściwego obrazu Polski za granicą. Dlatego należy w tym celu stworzyć MaBeNę, czyli maszynę bezpieczeństwa narracyjnego. Pomysł odbija się szerokim echem i staje się powodem kpin.
– Analitycznie jako badacz transformacji jest ciekawy. Czasem idzie uogólnieniem, zagalopuje się, ale to jedna z kilku osób, które mówią za siebie, a nie "przekazem dnia" – ocenia w rozmowie z Magazynem TVN24 Paweł Kowal, były poseł i współpracownik Lecha Kaczyńskiego.
– Jest zdolny, ale jest też figurantem, bo jego rola jest żadna. W sposób zbyt jednoznaczny przedstawia stanowisko kancelarii prezydenta, bo Andrzej Duda jest miękki – dodaje socjolog Jadwiga Staniszkis.
– Mój kolega mi powiedział: Andrzej, ty możesz odejść z socjologii, ale socjologia nie wyjdzie z ciebie. Moje niektóre wpadki medialne biorą się stąd, że zamiast pilnować przekazu dnia, jak to robi polityk, instynkt analityczny mi mówi: rozważmy to lub tamto – przyznaje Zybertowicz.
I dodaje: – Polityk wie, że nieważne, co mówisz, ale ważne, co zostanie usłyszane. Czasami o tym pamiętam, miałem jakieś szkolenia medialne, ale instynkt analityka sprawia, że naświetlam problem z kilku stron. Można to wyrwać z kontekstu i jest rykoszet.