Mateusz: Zaczęło się jakieś dwa-trzy tygodnie temu. Miałem umówionych na oprowadzanie 30 wycieczek. Pierwsze anulacje, potem kolejne. Właśnie kończą mi się zapasy. Nie mam z czego zapłacić ZUS-u. Co z ratami za kredyt. Żona pracuje w muzeum jako konserwatorka. Muzeum też teraz zamknięte. Jeśli nic się nie zmieni, będę szukał pracy fizycznej.
Wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego zajmującym się turystyką nie zostawiło już żadnych furtek. Już w piątek wieczorem część największych biur turystycznych ogłosiła: zawieszamy wszystkie wyjazdy.
Sylwia Rusin razem z przyjaciółką prowadzi w Żywcu biuro turystyczne. Specjalizuje się w pielgrzymkach:
- Dzisiaj zadzwonił znajomy ksiądz, stały klient, i pyta, czy bankrutujemy... My, branża turystyczna, błagamy o pomoc!
Mateusz Chyłka, krakowski przewodnik:
- Daję sobie czas do końca marca. Mam małe dziecko i muszę zarabiać. Całe życie pracuję w turystyce, ale jeśli będzie trzeba, pójdę do jakiejkolwiek pracy, żeby chociaż te dwa tysiące do domu co miesiąc przynieść.
Marcin Mikuła, szef firmy transportowej z Wielkopolski:
- Najłatwiej by było sprzedać autokar, ale prawda jest taka, że dziś to produkt niesprzedawalny. Jest tragicznie. Zwolniłem już jednego kierowcę, jak tak dalej pójdzie, będę musiał zwolnić kolejnego.
Będziemy jedli tylko bigos
Branżowe fora kipią. Koronawirus to temat numer jeden. Kiedy na jednym z nich piszę, że szukam bohaterów do reportażu, w ciągu pięciu minut dostaję kilkadziesiąt wiadomości. A potem kolejne i kolejne.
Joanna, pracuje w dużym hotelu w Kotlinie Jeleniogórskiej: - Do końca kwietnia będziemy jedli tylko bigos...
- Bigos? Dlaczego bigos? - dopytuję.
- Śmieję się, taki żart. W tej chwili odwoływane są niemal wszystkie imprezy - szkolenia, konferencje, spotkania biznesowe. Goście indywidualni odwołują przyjazdy, goście biznesowi nie podróżują. Dla hoteli to bardzo trudny czas. Opłacenie pracowników, koszty utrzymania obiektów czy prozaiczne zapasy w chłodniach… W gastronomii nie ma jak w domu - zostało, to zamrożę. Zostanie masa kiełbas, wędlin, mięsa i tak mi się z tym bigosem skojarzyło. Branża cierpi bardzo... Ja mam stałą pensję, ale prawda jest taka, że bardzo się boimy, co będzie, czy nie będzie zwolnień.
Eliza, przewodniczka z Gdańska: - 70 procent imprez jest anulowanych albo przeniesionych na nieznany termin. Nie ma zapytań od turystów, siedzimy bez pracy.
Piotr z firmy transportowej w centralnej Polsce: - Jeśli sytuacja potrwa jakieś dwa miesiące, to 30 procent firm upadnie. Na tę chwilę wszystkie zlecenia mamy anulowane…
Dziecko mojego życia
Sylwia Rusin ma 36 lat. Kocha Bałkany i Izrael. Jej przygoda z turystyką zaczęła się od miłości do gór. - Pasję zamieniłam na pracę i zostałam przewodnikiem górskim. Potem pilotem wycieczek. Pracowałam też jako menadżer w hotelu w Żywcu. Siedem lat temu założyłam własną działalność, od trzech lat działam razem ze wspólniczką. Moje biuro to dziecko mojego życia, które teraz jest zagrożone...
Pierwsza wiadomość, jaką napisała do mnie Sylwia, była pełna emocji.
"Pracownicy zgodzili się pracować za darmo oraz na mniejszy etat, robimy wszystko, aby przetrwać ten ciężki czas. Tracimy oszczędności życia, ponieważ zwracamy klientom wpłacone pieniądze... a te, które już zostały w świecie, przepadły. To nie są małe kwoty... Bardzo proszę o przedstawienie prawdy. To, co w tej chwili oferuje nam rząd, to nic, to nawet nie kropla w morzu... My potrzebujemy wsparcia finansowego, aby wyjść z długów, a nie odroczenia składek ZUS na późniejszy termin!”
Sylwia od zawsze była związana z Kościołem. Jako młoda dziewczyna należała do miejscowej oazy. Teraz jej biuro specjalizuje się w organizowaniu pielgrzymek. - Wycieczka do Ziemi Świętej to, w zależności od terminu i programu, dla turysty koszt 3400-3800 zł. Dla wielu to wycieczka życia, na którą oszczędzali latami.
W biurze dzwonią telefony. Kiedy Sylwia proponuje, że klient otrzyma zwrot zaliczek pomniejszony o koszty, a więc to, co ona już zapłaciła liniom lotniczym czy hotelom, słyszy, że jest oszustką. Część osób grozi sądem. - Ale muszę przyznać, że im dłużej to trwa, tym ludzie są bardziej wyrozumiali.
Wszyscy z branży są zgodni, że to właśnie biura, zwłaszcza te małe, są w najgorszej sytuacji. Wszystko przez zaliczki. Sylwia tłumaczy: - Wycieczkę organizuje się zwykle z półrocznym wyprzedzeniem. To planowanie i przede wszystkim szukanie dobrych połączeń, rezerwowanie hoteli i samolotów. Klient kupuje wycieczkę i my większość tych pieniędzy od razu przeznaczamy na opłacenie tych rzeczy. Czy pani myśli, że teraz taki hotel we Włoszech chce nam oddać pieniądze, bo musimy wycieczkę odwołać? Nie ma mowy! Jeszcze gorzej jest z lotami. Jeśli przewoźnik go nie odwoła, to nie przysługuje nam zwrot pieniędzy za bilety. Jeśli rezerwuję samolot dla grupy, to ja za to płacę nie mniej niż 60 tysięcy złotych! To są naprawdę gigantyczne pieniądze. Prawo doskonale chroni turystę, który ma prawo żądać zwrotu wszystkich pieniędzy, ale nie chroni nas.
Sylwia i jej wspólniczka mają dobrą intuicję. Już w styczniu, po pierwszych doniesieniach z Chin, postanowiły, że nie wypłacą sobie wypłat. Tak samo w lutym. - Czułam, że może być problem, dlatego zacisnęłyśmy pasa i odłożyłyśmy choć trochę pieniędzy. Ale nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak źle. Dwa miesiące, tyle może przetrwamy, ale nie dłużej. Już teraz popadamy w ogromne długi...
W piątek Sylwia Rusin wystosowała petycję do Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski w imieniu polskich biur pielgrzymkowych. Wszystko po to, aby w decyzji o odwołaniu pielgrzymki narodowej do Rzymu, która miała odbyć się w maju, w setną rocznicę urodzin Jana Pawła II, zmieniła jedno słowo: odwołana na przełożona. - Włoskie hotele nie zwrócą nam pieniędzy za rezerwacje, jeśli zrezygnujemy, ale mogą przełożyć termin. Kościół zwrócił się z prośbą o organizację wyjazdów do biur pielgrzymkowych i teraz my poniesiemy konsekwencje. Ode mnie miało wyjechać pół tysiąca pielgrzymów. W skali Polski – nie mniej niż kilkaset tysięcy ludzi.
- Ooo, przepraszam, bo znajomi przyszli! Możemy dokończyć rozmowę jutro? - prosi Sylwia. W telefonie słychać gwar i roześmiane głosy. - To znajomi z branży, na co dzień nasza konkurencja. Ta sytuacja nas bardzo zbliżyła. Spotykamy się i zastanawiamy, co dalej. Razem łatwiej to wszystko przetrwać. To wzajemne wsparcie to jedyna dobra rzecz w tym wszystkim.
Trzeba było zrobić buforek
Z internetowych rozmów:
Agnieszka: - Komentarze pod artykułami o naszej sytuacji są straszne... Sytuacja jest dramatyczna, a mało kto ją rozumie.
Małgorzata: - Przeciętny Kowalski nie rozumie sytuacji, w jakiej znalazła się branża turystyczna, wręcz chce jej upadku - "bo takie drogie te wycieczki" lub "zlikwidować biura, można samemu jeździć…".
Kobiety podsyłają link do tekstu o trudnej sytuacji pracowników branży turystycznej na stronie internetowej bydgoskiej "Gazety Wyborczej". W komentarzach - nikt nie staje po stronie tracących pracę ludzi:
"Czyli podatnik powinien wyrównać straty biurom podróży? To chyba kpina".
"Tak emeryci i sprzątaczki już zrzucają się na sowite pensje. Trzeba było zrobić mały buforek za złe czasy".
"Ciekawe, kiedy branża turystyczna zrzuciła się np. na pensje pielęgniarek czy budżetówki, a oni jęczą, by ich dotować z naszych pieniędzy w okresie słabszej koniunktury".
(pisownia oryginalna)
Normalnie to szczyt sezonu, teraz nie mam nic
Mateusz Chyłka jest krakowskim przewodnikiem. Podobnie jak Sylwia z Żywca - całe życie w turystyce. Dokładnie 15 lat. Jako młody chłopak wyjechał do Anglii do pracy w magazynie. Po miesiącach harówki powiedział sam do siebie: zastanów się, co lubisz robić i zacznij to robić. Padło na turystykę. Zrobił kurs pilota, opiekuna kolonii, został magistrem turystyki i rekreacji. Był przewodnikiem na Rodos, w Turcji, na Krecie, dwa lata na Dominikanie. Dlaczego teraz Kraków? - Bo kocham to miasto. Po prostu tu czuję się dobrze i na swoim miejscu - mówi.
Jak pozostali przyznaje, że w turystyce były już różne kryzysy. Klęski żywiołowe, wojny, także epidemie. Ale nigdy nie było tak źle, jak teraz.
- Wszystko zaczęło się jakieś dwa-trzy tygodnie temu. Miałem umówionych i zaplanowanych 30 wycieczek. Pierwsze anulacje, potem kolejne. Ja nie biorę żadnych zadatków. Wczoraj sobie uświadomiłem, że mogę nie mieć nic.
Dla takich osób jak Mateusz marzec, kwiecień i maj to prawdziwe żniwa. Czas szkolnych wycieczek. I czas, kiedy przewodnicy robią oszczędności na resztę roku. Praca siedem dni w tygodniu. - Oprowadzam przede wszystkim wycieczki szkolne. Trzy-cztery godziny z przewodnikiem po Krakowie. Czasem nawet dwie grupy dziennie, bo dzwonią wieczorem i błagają, czy ich wcisnę - mówi.
W tym krótkim czasie jest w stanie zarobić około 10 tysięcy złotych miesięcznie. - Nawet po potrąceniu kosztów zostaje całkiem sporo. Wystarczająco, żeby coś odłożyć. A właśnie skończyły mi się wszystkie zapasy. Nie mam z czego zapłacić ZUS-u. Co z tego, że ktoś go odroczy, skoro ja nie zarobię tych pieniędzy? Co z ratami za kredyt?
Żona Mateusza pracuje w muzeum jako konserwatorka. - Muzeum też teraz zamknięte. My nie damy rady żyć z jednej pensji. Jej wypłata wystarcza na opłacenie rachunków. To, co ja zarabiam, jest na życie. Daję sobie czas do końca marca. Jeśli nic się nie zmieni, będę szukał pracy, nawet fizycznej, żeby te dwa tysiące do domu przynieść.
Mateusz podkreśla, że tysiące ludzi w Krakowie żyje z turystów. Kryzys odczuwają wszyscy: przewodnicy, hotelarze, handlarze, restauratorzy.
Szef już nawet nie udaje
Z internetowych rozmów:
Julia: Prowadzę domowy hotelik dla psów. Ludzie jadą na wakacje, a ja opiekuję się ich zwierzętami. Do Wielkanocy został miesiąc, a ja mam wolne terminy. Nigdy tak nie było. Normalnie to ja już w grudniu nie mam miejsc na Wielkanoc i majówkę. Klienci odwołali swoje wyjazdy, więc i u mnie anulują...
Jacek: Jestem pracownikiem biura turystycznego z Lublina. Pierwszy padł transport. Woziliśmy grupy chińskich turystów na zachodzie Europy, potem wycofały się grupy izraelskie - młodzież na wyjazdach edukacyjnych po Polsce, a potem stanął cały transport turystyczny. Nastroje są grobowe, ludzie, głównie młodzi, są przybici, bez specjalnych nadziei na najbliższe czasy.
- A szef? Jak on się zachowuje w tej sytuacji? - pytam.
- On już nawet nie udaje, że się nie martwi. Wie pani, kiedy te odwołania się zaczęły? Już w lutym. Dam pani przykład z wczoraj. Śmialiśmy się przez łzy, że w marcu nasza firma wystawiła trzy faktury. Tylko jedna z nich na krótki, lokalny wyjazd. A przecież my mamy 11 autokarów! To tysiące złotych strat dziennie. Szef mówi, że będzie o nas walczył, że sprzeda autokary, ale kto teraz autokar kupi. My się znamy kilkanaście lat, ja, moja żona i część pracowników - znamy swoje rodziny, bywamy u siebie w domach, na ślubach, pogrzebach... ale w czasach zarazy nie będzie sentymentów. Szef może przetrwa, zamknie lub zawiesi firmę, wstrzyma leasingi czy kredyty i będzie czekał. A reszta?
"Marcin, poleciały wszystkie rezerwacje”
Marcin Mikuła w małej miejscowości w województwie wielkopolskim prowadzi własną firmę transportową. Wozi szkolne wycieczki i inne turystyczne grupy. Kierowcą był jego ojciec i on sam nie wyobrażał sobie innej drogi. Firma, którą prowadzi od ośmiu lat, to wszystko, co ma. Podkreśla, że firma autokarowa zarabia od marca do końca września. To, co zarobi w tym czasie, musi wystarczyć do następnego roku.
- Kryzys koronawirusa dopadł mnie jakieś dwa tygodnie temu. Na początku myślałem, że to jakoś przejdzie, obejdzie się tylko na wielkim rozgłosie. Zaczęło się od jednostkowych telefonów ze szkół, że rezygnują z wyjazdów do kina czy teatru. Najgorsze przyszło jednak w zeszłym tygodniu, gdy zostałem poproszony o przybycie do biura podróży, z którym współpracuję od trzech lat. Mój kolega, właściciel tego biura, mówi: "Marcin, poleciały
nam wszystkie rezerwacje na marzec i kwiecień". Wtedy zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę źle. I policzyłem szybko w głowie: w samym marcu jestem do tyłu jakieś 30 tysięcy, w kwietniu - dwa razy tyle.
- Jeśli rząd nie pomoże nam z dopłatami, to leżymy. Niedawno podpisałem umowę leasingową na zakup nowego busa na 22 osoby, ale auta nie odbieram. Zaliczka pięć tysięcy złotych pewnie przepadnie, ale nie stać mnie teraz na kolejną ratę 6,5 tysiąca miesięcznie. Zwolniłem już jednego kierowcę, jeśli będzie tak dalej, zwolnię kolejnego. To system naczyń połączonych. Nie ma wycieczki - pieniądze traci wiele osób. Na przykład piloci, którzy często pracują tylko na umowy-zlecenia.
Żona Marcina jest fryzjerką. Mają dwójkę dzieci. - Już teraz dwa razy zastanawiamy się, co włożyć do koszyka. Na to, co mam, pracowałem całe życie. Oszczędności za chwilę się skończą. Jeśli nic się nie zmieni, wszystko będę musiał zaczynać od nowa. Z długami i bez pewności, co będzie dalej.
"Niech klienci też tracą”
Piotr Kruczek administruje facebookową grupą Turystyka Forum. Należy do niej kilkanaście tysięcy osób z branży. Właściciele biur, firmy transportowe, przewodnicy, piloci, właściciele pensjonatów. Jeszcze zanim ogłoszono zamknięcie szkół, podsumował ankietę, z której wyłania się ponury obraz sytuacji: - Większość ocenia swoje straty jako bardzo duże i duże. Na dzień podsumowania ankiety wychodziło, że tylko 20 procent imprez i zleceń marcowych i kwietniowych się odbędzie. A to był stan przed zamknięciem szkół, uczelni i muzeów - mówi Kruczek. - Właściciele firm zwalniają ludzi, bo nie mają innego wyjścia. Nastroje są złe...
Uczestnicy ankiety w większości (80 proc.) uważają, że kryzys będzie trwał co najmniej do końca wiosny. Niespełna 5 procent optymistycznie założyło, że do majówki wszystko się uspokoi.
Kruczek zadał też pytanie o pomysły na ratowanie sytuacji. Te się powtarzają. Ludzie myślą o akcji protestacyjnej. I domagają się konkretów od rządu. A dokładnie - pieniędzy. Nie chcą odroczenia, a zawieszenia składek ZUS. Nie chcą kolejnych kredytów, tylko rekompensat, "żywej gotówki", której nie będą musieli zwracać. I chcą też systemowego ograniczenia wypłat dla samych turystów, którzy rezygnują z wycieczek. "Np. że klienci tracą 30 procent. My dzięki temu zachowujemy płynność finansową i nie martwimy się, że jakiś hotel czy muzeum nie chce zwrócić pieniędzy za rezerwacje. To spowoduje, że klienci zamiast rezygnować, chętniej skorzystają z opcji przełożenia wycieczki na inny termin i wtedy nic nie stracą" - piszą.
***
Rząd w przyszłym tygodniu ma przedstawić projekt specustawy dotyczącej wsparcia przedsiębiorców. - W ostatnich dniach stworzyliśmy katalog działań, które mogą wesprzeć nasze firmy w obecnej sytuacji – deklaruje minister rozwoju Jadwiga Emilewicz.
W pakiecie osłonowym dla przedsiębiorców mają znaleźć się udogodnienia w płatnościach podatków i składek ZUS, dopłaty do kredytów, wcześniejsze zwroty VAT. Ministerstwo Rozwoju zaznacza też, że przedsiębiorcy mogą liczyć nie tylko na odroczenie terminu płatności składek ZUS czy spłacanie ich w ratach, ale też mogą się ubiegać o umorzenie należności.
Kilka dni temu Światowa Organizacja Turystyki (UNWTO) oszacowała, że w 2020 roku światowa turystyka na epidemii koronawirusa straci nawet 50 miliardów dolarów. Według przewidywań sprzed epidemii - ten rok miał być dla turystyki bardzo dobry, z kilkuprocentowym wzrostem w skali świata. Najbardziej ucierpią regiony Azji i Pacyfiku.
UNWTO wezwało rządy do uwzględnienia turystyki jako priorytetu w planach i działaniach naprawczych w czasie obecnego kryzysu.