Jako pierwszy po Stalinie rozszerzył terytorium moskiewskiego państwa. Gra rolę twardego przywódcy, który nawet Ameryce potrafi się ostro postawić. A jednak są rzeczy, których się boi. Niektórzy mówią wręcz o paranoi.
Goszcząc w Moskwie 19 kwietnia, szef MSZ Francji Jean-Marc Ayrault przekazał Putinowi zaproszenie od prezydenta Francois Hollande'a do złożenia w październiku wizyty nad Sekwaną. – Sądzę, że przyjedzie, gdyż w zasadzie się zgodził – powiedział szef francuskiej dyplomacji. Czy to tylko kurtuazyjna wypowiedź? W tym wypadku nie.
Otóż od listopada 2015 r. Putin nie wyjeżdża za granicę. Robocza wizyta w Mińsku 25 lutego to wyjątek potwierdzający regułę, wszak sojusznicza Białoruś to prawie jak u siebie. Ostatni raz w stolicy państwa UE na zaproszenie miejscowego przywódcy rosyjski prezydent gościł przeszło rok temu – w Budapeszcie (luty 2015). Ostatnie dwie zagraniczne podróże to końcówka listopada ubiegłego roku – najpierw Teheran, potem konferencja klimatyczna w Paryżu.
Uprawia za to bardzo aktywnie dyplomację telefoniczną. Takim właśnie regularnym kontaktom towarzyszy przyjmowanie zachodnich przedstawicieli w Moskwie, jak choćby wspomnianego Ayraulta. Obecna samoizolacja Putina rzuca się w oczy tym bardziej, że w latach 2000–2014, a więc między objęciem rządów na Kremlu a aneksją Krymu i agresją w Donbasie, Putin złożył ponad 200 różnej rangi wizyt w różnych krajach (w połowie w byłych republikach sowieckich).
Niektórzy rosyjscy komentatorzy (np. Olga Panfiłowa) zwracają uwagę na to, że Putin zachowuje się dziś tak jak Lenin (nigdy nie wyjechał z kraju po objęciu rządów) i Stalin. Ten drugi zrobił tylko dwa wyjątki, wyjeżdżając na konferencje do Teheranu (1943 r.) i Poczdamu (1945 r). W obu przypadkach jednak były to kraje częściowo okupowane przez Sowietów.
Obecną niechęć Putina do wyjazdów za granicę można tłumaczyć na dwa sposoby, które zresztą wzajemnie się nie wykluczają. Po pierwsze, po nałożeniu sankcji prezydent Rosji źle się czuje jako niechciany czy tylko tolerowany gość w krajach nienależących do byłego ZSRR lub tych zaprzyjaźnionych. Jeśli po 2014 r. wyjeżdżał gdzieś poza miejsca, w których mógł czuć się pewnie, to były to na ogół wielostronne szczyty, spotkania organizacji międzynarodowych jak ONZ, G-20 czy ostatnio konferencja klimatyczna w Paryżu. Drugim powodem pozostawania Putina w domu jest rosnąca obawa przed pałacowym przewrotem i/lub rewolucją w kraju. Obecny prezydent Rosji na pewno pamięta, czym skończył się wyjazd ostatniego prezydenta ZSRR w sierpniu 1991 r. – a przecież Michaił Gorbaczow poleciał "zaledwie" na Krym.
Czego boi się Putin?
Ostatnio coraz częściej pojawiają się głosy, a nawet sążniste analizy, które przekonują, że Rosji grozi rewolucja, a Putinowi upadek. Nawet jeśli wciąż jeszcze to tylko myślenie życzeniowe, a reżim jest tak silny, że przez najbliższy rok czy dwa lata nic mu nie grozi, to już sam fakt ożywienia dyskusji na temat losów Putina świadczy o tym, że coraz powszechniejsze staje się przekonanie, iż władza obecnego gospodarza Kremla nie jest wieczna i może się skończyć szybciej, niż to się wielu wydaje.
Kiedy w grudniu 2014 r. na koniec dorocznej konferencji prasowej Putin usłyszał pytanie, czy możliwy jest wymierzony w niego pałacowy przewrót, odpowiedział żartem: "nie mamy tutaj pałaców, tylko oficjalne rezydencje". Ale na pewno pamięta, że pałacowe przewroty doprowadziły do upadku Ławrientija Berię, Nikitę Chruszczowa i Michaiła Gorbaczowa.
Momentem krytycznym może być rok 2016. To rok wyborów do Dumy, a jednocześnie próba generalna przed wyborami prezydenckimi w 2018 r. Nie przypadkiem na posiedzeniu kolegium FSB w marcu 2015 r. Putin oznajmił, że "już planowane są akcje w czasie nadchodzących kampanii wyborczych 2016–2018 roku".
Kluczem do utrzymania władzy będzie panowanie nad strukturami siłowymi. Putin zdaje sobie sprawę, że nigdy nie uzyska pełnej lojalności wszystkich służb, i gdy dojdzie do sytuacji kryzysowej, to może skończyć tak jak Wiktor Janukowycz. W pierwszej kolejności siłowicy będą ratować siebie, ratować system, a nie samego Putina. Prezydent powinien też pamiętać, że zbyt wielka zależność od "twardogłowych" może okazać się niebezpieczna. Przekonał się o tym Michaił Gorbaczow, który w 1990 r. zaczął się wycofywać z pierestrojki i w obliczu rozpadu ZSRR coraz bardziej opierał się na partyjnym "betonie" (premier Walentin Pawłow) i KGB (przewodniczący Władimir Kriuczkow). W efekcie stał się zakładnikiem puczystów, a potem stracił władzę.
Putin coraz wyraźniej dopuszcza możliwość, że kryzys wchodzi w taką fazę, iż nie można już wykluczyć prób zbrojnego przewrotu. Jego inicjatorem nie może być opozycja, bo takiej de facto obecnie w Rosji brak. Mogą to zrobić tylko ludzie dysponujący bronią i możliwościami polityczno-administracyjnymi, mówiąc wprost: ktoś należący do obecnej klasy rządzącej.
Podjazdowe wojny siłowików
Jeśli można mówić dziś o jakimś konflikcie w obozie władzy w Rosji, to nie jest to starcie siłowików z tzw. systemowymi liberałami, w którym główna oś sporu dotyczyłaby gospodarki i polityki zagranicznej, ale konflikt w samym obozie siłowików. Z jednej strony można mówić o Federalnej Służbie Ochrony, dopiero co powołanej Gwardii Narodowej i kadyrowcach. Z drugiej mamy federalnych siłowików z FSB i Komitetu Śledczego na czele. W gorącą fazę wspomniany konflikt wszedł rok temu, po zabójstwie Borysa Niemcowa. Federalni chcieli tę sprawę wykorzystać do osłabienia szefa Republiki Czeczeńskiej Ramzana Kadyrowa. Interweniował jednak Putin i śledztwo zamknięto na etapie bezpiecznym dla Czeczenów.
BĘDZIE TRZECIA WOJNA CZECZEŃSKA? – Kadyrow kontra siłowicy
Niedawno z kolei prezydent Rosji wykonał krok, który Łubianka odbierać może jako zamach na dominującą pozycję FSB w systemie bezpieczeństwa Rosji. Dekret Putina z 5 kwietnia zatrząsł całym blokiem siłowym. Utworzenie Gwardii Narodowej zrodziło skutki dla niemal wszystkich instytucji. MSW straciło swe zęby i muskuły w postaci około 200 tys. żołnierzy wojsk wewnętrznych, policyjnych sił specjalnych (SOBR), oddziałów przeznaczonych do likwidacji ulicznych protestów (OMON). W zamian dostało liczącą ok. 30 tys. ludzi agencję antynarkotykową (FSKN) i podobnych rozmiarów Federalną Służbę Migracyjną (FMS).
PRETORIANIE PUTINA – czytaj więcej o Gwardii Narodowej
Faktyczna likwidacja tych dwóch ostatnich osłabia lobby czekistowskie: wspólnotę służb i organów wywodzących się z KGB, z centrum w FSB. Co istotne, jednemu z bardzo wpływowych jeszcze nie tak dawno czekistów, dotychczasowemu szefowi FSKN Wiktorowi Iwanowowi nie udało się utrzymać podległych mu struktur już w ramach MSW. Ostatecznie okazało się, że "antynarkotykowi" będą pod nadzorem jednego z zastępców szefa MSW Władimira Kołokolcewa.
Putin uderzył – nawet jeśli nie to było głównym celem zmian – we wpływy potencjalnych konkurentów i krytyków, w większości tak jak on wywodzących się z Łubianki. Gwardię Narodową powołał nie po to, żeby była konkurencją dla FSB. Wie dobrze, że wojny siłowików nie służą reżimowi, bo pamięta wojnę FSB z FSKN w roku 2007. Gwardia ma za zadanie tłumienie rewolucji, a nieunikniona w pewnych obszarach, np. walki z terroryzmem, konkurencja z FSB będzie tylko skutkiem ubocznym.
Wyraźnie rośnie znaczenie grupy byłych oficerów FSO – czego przykładem są awanse Wiktora Zołotowa oraz staranne prowadzenie kariery Aleksieja Diumina, teraz gubernatora Tuły. Prezydent 5 kwietnia wzmocnił swoje bezpośrednie zaplecze z Jewgienijem Murowem (FSO), Wiktorem Zołotowem (GN) i Ramzanem Kadyrowem (Czeczenia) na czele. Tego samego dnia, w którym powołał Gwardię, Putin zdecydował, że Kadyrow ma pełnić obowiązki prezydenta Republiki Czeczeńskiej aż do wrześniowych wyborów. To oznacza, że dalej będzie tam panował.
Jednak czekiści nie odpuszczają. "Przewrót 5 kwietnia" wywołał szybką reakcję. Bez tego rozgłosu, który towarzyszył utworzeniu Gwardii Narodowej i wywyższeniu Zołotowa, 11 kwietnia Putin podpisał specjalny dekret zmieniający treść dekretu z 5 kwietnia: Zołotow, ogłoszony początkowo "stałym członkiem" Rady Bezpieczeństwa, został zdegradowany do kategorii "członka". W tym samym czasie w mediach przypuszczono frontalny atak na Kadyrowa. W opublikowanym na łamach "Nowej Gaziety" raporcie o śledztwie w sprawie zabójstwa Niemcowa oraz w raporcie na temat Kadyrowa, ogłoszonym przez Ilję Jaszyna, znalazły się szczegóły, które autorzy mogli dostać tylko z FSB i Komitetu Śledczego. Widać wyraźnie, że ścierający się siłowicy wykorzystują tzw. niezależne media oraz garstkę opozycjonistów. I jeszcze jeden znaczący detal – w przeciwieństwie do poprzednich wrzutek dotyczących sprawy Niemcowa tym razem uderzono także w Zołotowa.
Widmo rewolucji
Znaczna część rządzącej elity, zwłaszcza w bloku siłowym, jest przekonana, że zagraniczni przeciwnicy prowadzą aktywną kampanię przeciwko Rosji, której celem jest obalenie bądź co najmniej osłabienie reżimu Putina. O intrygach, spiskach i prowokacjach "zewnętrznych sił" wielokrotnie mówili i Putin, i Ławrow, i inni dygnitarze – ostatnio choćby przy okazji afery Panama Papers. Nowa strategia bezpieczeństwa narodowego, którą zatwierdzono kilka miesięcy temu, wśród głównych zagrożeń wymienia "kolorowe rewolucje". Z dokumentu wynika, że Rosji zagrażają "radykalne społeczne grupy, używające nacjonalistycznych i religijnych ekstremistycznych ideologii, zagraniczne i międzynarodowe organizacje pozarządowe, ale też prywatni obywatele", którzy działają przeciwko terytorialnej integralności Rosji.
Jeszcze kilka lat temu władza uważała, że rewolucja jest teoretycznie możliwa, ale raczej mało prawdopodobna. Dziś widać, że reżim pogodził się z tym, że rewolucja – w tej czy innej formie – nastąpi. Rozważania o stopniu prawdopodobieństwa wybuchu oraz potencjale rewolucyjnym zastąpiła więc dyskusja, jak rewolucję zdławić. Krótko mówiąc, mowa już nie o zapobieganiu, ale o zwalczaniu. Profilaktyka ustąpiła zatem miejsca terapii, a to należy uznać za wielką porażkę Putina, któremu nawet aneksja Krymu pomogła na krótko (patrząc na efekt, jakim stał się konflikt z Zachodem, wręcz zaszkodziła).
FSB powinna nadal mądrze i konsekwentnie pracować nad demaskowaniem działalności zagranicznych agentów na terytorium Rosji
21 kwietnia 2016, Władimir Putin
Fundamentem putinowskiego myślenia o rewolucji jest głębokie przekonanie, że głównym źródłem tego zła jest czynnik zewnętrzny, w tym wypadku Stany Zjednoczone, CIA i co kto tam jeszcze doda. Narastający od kilku lat antyamerykanizm w każdej dziedzinie życia w Rosji oraz wyraźne, czasem prowokacyjne, dążenie do konfrontacji z interesami i sojusznikami USA w różnych regionach świata nie wynika z dążenia Kremla do odzyskania statusu supermocarstwa, ale ze strachu o utratę władzy, z głębokiego przekonania, że Waszyngton wciąż knuje wokół Rosji i próbuje to robić wewnątrz niej, by obalić obecny reżim i uczynić z niej bezwolny, słaby rezerwuar surowców naturalnych. Takie myślenie przebija zarówno z dokumentów doktrynalnych Federacji Rosyjskiej, jak też z programowych wystąpień, a nawet wywiadów prasowych i telewizyjnych czołowych funkcjonariuszy reżimu – od Nikołaja Patruszewa poczynając, na Aleksandrze Bastrykinie kończąc.
Działania kontrrewolucyjne dotyczyć więc muszą w dużej mierze walki z obcą agenturą. Putin poinformował 21 kwietnia, że FSB udaremniła działalność 80 kadrowych funkcjonariuszy zagranicznych służb specjalnych. Na spotkaniu z oficerami rosyjskich służb specjalnych i resortów siłowych prezydent dodał, że kontrwywiad również zdemaskował ponad 350 agentów obcych służb i osób podejrzanych o prowadzenie nielegalnej działalności.
Gruby kij, marchewki brak
Założenie, że głównym winnym i spiskowcem jest obce państwo, determinuje całą kontrrewolucyjną strategię Kremla. W tej sytuacji nie ma w niej programu pozytywnego (reformy ekonomiczne, pomysł na angażowanie różnych grup społecznych itd.), a tylko represyjny. Bo skoro opozycja jest właściwie jedynie "piątą kolumną Ameryki", to nie ma sensu próbować się z nią porozumieć i zneutralizować poprzez zaoferowanie przysłowiowej marchewki. Takiego "wroga ludu" należy zniszczyć. Znaczące stało się tu przekazanie kurateli nad opozycją niesystemową, taką jak Nawalny, Kasjanow, Jaszyn czy partia PARNAS z gestii Zarządu Polityki Krajowej Administracji Prezydenta w ręce siłowików.
Dużo do myślenia dają też prace w parlamencie i plany zaopatrzenia instytucji siłowych. 21 kwietnia okazało się, że Gwardia Narodowa może dostać zgodę na strzelanie ostrą amunicją do demonstrantów. Do mediów wyciekła rekomendacja parlamentarnej komisji obrony, w której mowa o tym, że w wypadku ataków terrorystycznych, kryzysów związanych z wzięciem zakładników, masowych zamieszek lub ataków na własność państwową "ryzyko postrzelenia przypadkowych osób byłoby usprawiedliwione".
Z kolei MSW dopiero co ogłosiło przetarg na dostawy systemów broni akustycznej do rozpraszania demonstrantów. Chodzi o system LRAD (Long Range Acoustic Device). Takiej broni ultradźwiękowej używa się od kilku lat np. w USA. To kolejny przykład zbrojenia się struktur siłowych na wypadek rewolty wewnętrznej. Z planów budżetowych na bieżący rok wynika, że pięciokrotnie zwiększono zakup specjalnych granatników używanych do rozpraszania demonstracji. Wiadomo też, że Centrum Walki z Ekstremizmem MSW dostanie wysoce zaawansowane technologicznie systemy inwigilacji.
Celem władz jest totalna pacyfikacja wszelkich potencjalnych źródeł niepokojów na jesieni tego roku i później. Jednak jest w tym pewna pułapka. Kreml chciałby jednocześnie zachować pozory demokracji. Chodzi o to, by w wyborach do Dumy startowała jakaś, choćby szczątkowa, reprezentacja opozycji. Te dwa czynniki Kreml będzie więc starał się pogodzić. Istotne będzie też – jak to określił niedawno na spotkaniu z aktywistami Wszechrosyjskiego Frontu Ludowego sam Putin – dopuszczenie "świeżej krwi" do krwiobiegu państwa.
Kilkudziesięciu obecnych deputowanych do Dumy, także tych blisko związanych z Kremlem, ogłosiło, że nie będzie we wrześniu ubiegać się o reelekcję. To świadczy o tym, że Putin zamierza "odnowić" elitę polityczną. Marka partii Jedna Rosja wyraźnie się zużyła, więcej pola da się zatem "niepartyjnej" inicjatywie Frontu – zwłaszcza w okręgach jednomandatowych. Putin idzie tu śladami Stalina, który w momentach przesilenia pozbywał się starych i zasłużonych towarzyszy partyjnych, zastępując ich młodszymi, lojalnymi wobec lidera ludźmi.
Manifest kontrrewolucji. Potem wojna?
Bardzo ważnym wydarzeniem – rzadko kiedy szef którejś z potężnych instytucji siłowych publikuje wielkie artykuły programowe w prasie – był tekst szefa Komitetu Śledczego Aleksandra Bastrykina 18 kwietnia na łamach tygodnika "Kommiersant-Włast'".
"Przez ostatnią dekadę Rosja, jak i szereg innych krajów, żyje w warunkach tzw. wojny hybrydowej, wszczętej przez USA i ich sojuszników. Wojna ta prowadzona jest w na różnych polach: politycznym, gospodarczym, informacyjnym, a także prawnym. Przy czym w ostatnich latach przeszła ona w jakościowo nową fazę otwartej konfrontacji" – pisze Bastrykin. Proponuje przy tym różne metody walki informacyjnej oraz zwalczania "ekstremizmu", korzystając choćby z doświadczeń Chin.
Wystarczy już zabawy w pseudodemokrację, naśladowania pseudoliberalnych wartości. Przecież demokracja (…) to nic innego jak władza samego narodu, realizowana w jego własnych interesach
Aleksandr Bastrykin, szef Komitetu Śledczego
Bastrykin proponuje m.in. stworzenie koncepcji państwowej polityki ideologicznej. Celowe wydaje się – pisze szef Komitetu Śledczego – "zorganizowanie szerokiej i szczegółowej kontroli" organizacji religijnych, młodzieżowych i kulturalnych, by sprawdzić, czy działają one w zgodzie z przepisami ogólnokrajowymi. Wymienia też konfiskatę majątków jako dobry środek w walce z ekstremizmem i terroryzmem.
Bastrykin wezwał zatem tak naprawdę do niczego innego, jak pełnego przywrócenia represji w stylu sowieckim. Jeśli połączyć to z krokami podejmowanymi w sferze prawnej oraz zmianami w aparacie bezpieczeństwa, to widać, jak reżim przygotowuje się na nieuniknione starcie. Nieuniknione dlatego, że bez podjęcia głębokich reform państwa. A na te Putin i jego ekipa nie pójdą, bo to oznaczać będzie – znów nasuwa się słowo "nieunikniona" – utratę władzy. Putin poszedł za daleko w stronę autorytaryzmu. Jego państwo, kształtowane przez ponad 15 lat, ma dziś konstrukcję, która nie pozwala na gruntowny remont. Można ją tylko wciąż umacniać, łatać dziury, podpierać chylące się ściany, ale na "pierestrojkę" nie ma co liczyć. Zresztą Putin pamięta, jak skończył Gorbaczow – a za nim ZSRR –który próbował tak przebudować sowieckie imperium, aby dalej trwało.
To, co się dzieje i co może wydarzyć się w Rosji, dotyczy tak naprawdę dużej części świata, a na pewno jej sąsiadów. Sytuacja wewnętrzna i kryzys w kraju samodzielnie nie stają się bowiem katalizatorem rewolucji. Nie w Rosji. W jej wypadku zachodzi ścisły związek z sytuacją międzynarodową, a dokładniej sukcesami lub porażkami Kremla w polityce zagranicznej. Angażowanie się w kolejne konflikty zewnętrzne odwraca uwagę od problemów wewnętrznych, angażuje struktury siłowe i mobilizuje opinię publiczną do wspierania władz. Sukcesy, jak aneksja Krymu, windują popularność przywódcy do niebotycznego poziomu. Przecież to zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami nie tylko umocniło wewnętrznie stalinowską władzę, ale też dało ZSRR status drugiego – obok USA – światowego supermocarstwa.
Jednak dłuższy okres bez zwycięstw, czy – co gorsza – porażka są dla reżimu jeszcze bardziej niebezpieczne. To przegrana przez Rosję wojna z Japonią walnie przyczyniła się do wybuchu rewolucji 1905 r. To wyniszczająca i naznaczona porażkami wojna z Niemcami i Austro-Węgrami przygotowała grunt pod rewolucję lutową 1917 r., a następnie październikowy pucz bolszewików. Przegrany wyścig zbrojeń i porażka w zimnej wojnie wbiły gwóźdź do trumny Związku Sowieckiego w 1991 r. To ostatnie wydarzenie zaś Putin uznaje za największą tragedię we współczesnej historii Rosji.