Symbol męskości i statusu społecznego – tak papierosy postrzegane są w Chinach, największej palarni świata. W państwie tym powstaje przeszło 40 proc. światowej produkcji papierosów, a od ich palenia umiera co roku ponad milion osób, czyli tyle, ile liczy populacja Estonii. Chińskie władze zostały zmuszone, by to zmienić – a od powodzenia tych starań zależy już nie tylko zdrowie palaczy, ale też przyszłość chińskiego systemu emerytalnego, systemu opieki zdrowotnej, a nawet rynku pracy.
Spieszę się na poranne zajęcia. Na 17. piętrze w moim bloku w Pekinie zatrzymuje się winda. Jej drzwi otwierają się, a w zaspaną jeszcze twarz buchają mi kłęby tytoniowego dymu. W ciasnym wnętrzu stoją inni spieszący się mieszkańcy budynku, co drugi z zapalonym papierosem w dłoni. Poczekać na następną? Raczej będzie tak samo. Głęboki wdech i wsiadam – w końcu się spieszę.
Symbol statusu i męskości
O wszechobecności palaczy i tytoniowego dymu może powiedzieć każdy, kto choć przez krótki czas przebywał w Chinach. Są one bowiem największym na świecie producentem tytoniu – z ponad 3 mln ton tego surowca wytwarzają 42 proc. światowej produkcji papierosów; największym rynkiem produktów tytoniowych – pali je ok. 350 mln osób – i jednocześnie książkowym przykładem nieskuteczności walki z tym nałogiem.
Palenie dla milionów Chińczyków jest równie naturalną częścią codzienności co jedzenie i picie, a dawanie papierosów uniwersalnym i dobrze widzianym zwyczajem na każdą okazję. Adrian Brona, związany z Centrum Studiów Polska–Azja oraz Instytutem Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, zwraca uwagę na jeszcze dwa czynniki odpowiadające za skalę nałogu tytoniowego w Chinach.
– Po pierwsze, papierosy to symbol męskości. Zdecydowana większość palaczy w tym kraju to mężczyźni. Po drugie zaś, papierosy są często symbolem statusu. W kioskach można kupić paczkę za równowartość kilku złotych, ale też za 90 złotych. To, jakie papierosy palimy, jest więc elementem słynnego azjatyckiego "budowania twarzy" – podkreśla.
Kampania wreszcie "na poważnie"
Chińskie władze, świadome trudności walki z tak powszechnym nałogiem, od lat podejmowały takie próby, ale robiły to bez zaangażowania i jedynie na skalę lokalną. Do niedawna można było wręcz odnieść wrażenie, że w Chinach więcej jest tabliczek zakazujących plucia niż palenia tytoniu, a sięgnąć po papierosy można było nawet w szpitalach.
Teraz jednak ma to się zmienić. Kilkanaście największych chińskich miast samodzielnie zaostrzyło już regulacje dotyczące palenia tytoniu. Prym wśród nich wiedzie Pekin, w którym ustanowiono bezprecedensowe w Chinach ograniczenia zakazujące palenia papierosów we wszystkich miejscach publicznych. W trosce o skuteczność tego zakazu zorganizowano szeroko zakrojoną kampanię społeczną, zaś w połowie września uruchomiono nawet w najpopularniejszym chińskim komunikatorze – WeChacie specjalne konto, na którym Chińczycy mają zgłaszać palaczy łamiących zakazy.
Jednocześnie władze centralne w Pekinie od dwóch lat intensywnie pracują nad ogólnopaństwową ustawą, która ograniczyłaby nikotynowy nałóg wśród obywateli. Prace te postępują z olbrzymim trudem.
Nie puścić reform z dymem
Co jednak najciekawsze, w Chinach nietrudno usłyszeć przekonanie, że moment, w którym władze zabrały się za zdecydowaną walkę z paleniem tytoniu, nie jest przypadkowy. I nie chodzi jedynie o fakt, że walkę tę od lat odwlekano, ponieważ państwowy monopol tytoniowy przynosi rocznie setki miliardów dolarów. Szacuje się, że stanowią one nawet 10 proc. przychodów budżetowych drugiej gospodarki świata.
Domysły idą znacznie dalej.
Chiny, po kilku dekadach forsowania polityki jednego dziecka, skutecznie ograniczyły liczbę urodzeń i powstrzymały przeludnianie się państwa. Teraz, gdy liczba Chińczyków już się nie zwiększa, priorytetem stała się poprawa poziomu ich życia. A jest co poprawiać – w Państwie Środka szczątkowy jest nie tylko państwowy system emerytalny, ale też dramatycznie słaba jest dostępność powszechnej opieki zdrowotnej.
Konieczność reformy tych świadczeń, teoretycznie fundamentów państwa socjalistycznego, jest oczywista od lat, jednak jej wprowadzenie zasadniczo utrudniało właśnie obowiązywanie polityki jednego dziecka. Nie dość, że liczba płacących podatki Chińczyków lada moment zacznie maleć, to jeszcze muszą oni z tych podatków sfinansować świadczenia dla pokolenia wyżu demograficznego, które właśnie się zestarzało.
Im później, tym lepiej
I tu nierzadko spotkać się można z domysłem tyle przerażającym, ile niemożliwym do zweryfikowania – że chińskie władze przez lata świadomie, choć niekoniecznie celowo, nie rozpoczynały zdecydowanej walki z paleniem papierosów, godząc się z wysoką śmiertelnością pokoleń wyżu demograficznego.
Palenie papierosów jest obecnie odpowiedzialne za śmierć miliona Chińczyków rocznie, w tym za co trzeci przedwczesny zgon wśród mężczyzn. Zwlekanie z rozpoczęciem zdecydowanej walki z nałogiem sprawiało, że zmniejszała się liczba potencjalnych świadczeniobiorców, nim władze utworzą dla nich powszechny system emerytalny oraz system opieki zdrowotnej. Pekin, jak miałem okazję usłyszeć od wielu obserwatorów, nie miał więc specjalnych zachęt do pośpiechu z reformami.
Co więcej, uzależnienie Chińczyków od tytoniu i związane z nim problemy zdrowotne jednocześnie doskonale kryją dramatyczny problem zanieczyszczenia powietrza w Chinach. Smog według różnych szacunków powoduje tam co roku przedwczesną śmierć kilkuset tysięcy mieszkańców. Oczywiście szkodliwość smogu i papierosów się kumuluje, lecz żaden palacz zrzucający winę za swoje chore płuca na zanieczyszczenie powietrza nie będzie przecież brany poważnie.
Zdaniem Adriana Brony obserwując działania chińskich władz, trudno nie odnieść wrażenia, że walka z paleniem papierosów była dotychczas bardzo nisko na liście priorytetów władz w Pekinie. – Teraz jednak doszły one do wniosku, że problem nikotynowy jest na tyle poważny i niebezpieczny, że trzeba się nim zająć na poważnie – twierdzi Brona.
– W Chinach z roku na rok coraz więcej osób choruje na raka. Władza kalkuluje, że lepiej teraz ograniczyć państwowe zyski ze sprzedaży tytoniu, ale dzięki temu za 10-15 lat mniej wydawać na ochronę zdrowia. A na nią i tak wydają każdego roku coraz więcej – tłumaczy ekspert.
Reforma systemu opieki zdrowotnej w Chinach jest już zresztą nie tylko intensywnie dyskutowana na poziomie akademickim, ale też pojawiły się pierwsze faktyczne działania. – W pojedynczych miastach wprowadzono programy, które ustanawiają powszechne ubezpieczenia zdrowotne. Na razie obowiązują one jednak na małych obszarach, nie obejmują najbardziej kosztownych zabiegów i dotyczą głównie biedniejszej ludności lokalnej – mówi Adrian Brona. Dodaje, że "wprowadzanie reform w Chinach zawsze zaczyna się od eksperymentów na małą skalę".
Zacznie brakować Chińczyków?
Na horyzoncie jest jeszcze jeden istotny powód, dla którego nadszedł najwyższy czas, by zadbać o zdrowie Chińczyków. Zbyt mała liczba rodzących się dzieci sprawia, że myślące długofalowo władze zaczynają się martwić widmem braku rąk do pracy w przyszłości.
W 2015 r. liczba zatrudnionych w Chinach osiągnęła maksimum – od teraz liczba zdolnych do pracy Chińczyków będzie z roku na rok spadać. Spowoduje to, że w niedalekiej przyszłości słabnąć zacznie (nie)sławna chińska rywalizacja. Dziś o każde miejsce na uczelni czy o dobrą posadę walczyć muszą tysiące chętnych. Wkrótce jednak niż demograficzny sprawi, że konkurencja ta będzie coraz mniejsza.
W dalszej perspektywie niewykluczone jest również, że konieczne stanie się szersze otwarcie rynku pracy na mieszkańców innych państw. Choć otwarcie to będzie najprawdopodobniej ograniczone i sektorowe, to ze względu na gigantyczną skalę chińskiej gospodarki wizja ta ma olbrzymie znaczenie zarówno dla nisko wykwalifikowanych pracowników z państw ościennych, jak i dla wysoko wykwalifikowanych kadr z Zachodu, w tym z Polski.
Chińczycy się zmieniają
Pozostaje jedynie kwestia, czy wobec głębokiego zakorzenienia zwyczaju palenia tytoniu w Chinach nawet nasilona kampania chińskich władz może okazać się skuteczna. Adrian Brona nie ukrywa, że pozostaje sceptyczny. – Nawet gdy jest zakaz, to jest on z reguły ignorowany. Ludzie, stojąc pod tabliczkami z zakazem, proszą o popielniczki, a obsługa lokalu nie ma problemu, by im je podać – mówi.
Zmiana nawyków i stylu życia Chińczyków będzie więc bardzo trudna, ale nie niemożliwa. Zwłaszcza że liczba palaczy w ciągu ostatnich 20 lat zaczęła już powoli maleć. – W Chinach pojawił się trend, by żyć zdrowo, widoczne to jest zwłaszcza w dużych miastach. Dla coraz większej liczby Chińczyków palenie staje się więc świadomym wyborem – przyznaje Adrian Brona.
– Poza tym wcześniej ludzie palili papierosy tak jak ich przywódcy, choćby Mao Zedong, który był znany ze swojego nałogu. Teraz w najwyższych kręgach chińskiej władzy nie ma nałogowych palaczy. Co więcej, żona obecnego prezydenta (który sam rzucił palenie) Peng Liyuan, oprócz tego że jest znaną piosenkarką, prowadzi również kampanię przeciwko paleniu. A w Chinach władza zawsze wskazywała ludziom wzorce – mówi ekspert.
Chińczycy zmieniają się więc sami, a władza stara się tylko na ten proces wpływać. Stawka jest jednak bardzo wysoka – od powodzenia walki z paleniem zależy już nie tylko zdrowie palaczy, ale też przyszłość chińskiego systemu emerytalnego, systemu opieki zdrowotnej, a nawet rynku pracy.