Do Bundeswehry zaciągają się prawicowi ekstremiści – alarmują politycy i eksperci niemieccy. W ostatnich miesiącach zaobserwowano ekstremistyczne wypowiedzi wojskowych, gloryfikujące Niemcy Hitlera, a kontrwywiad wojskowy przypuszcza, że w szeregach armii mogą funkcjonować skrajnie prawicowe sprzysiężenia oficerów i żołnierzy, którzy gotowi są wystąpić zbrojnie przeciwko obecnemu systemowi politycznemu. Państwo bada teraz zasięg penetracji Bundeswehry przez ekstremistów, ponieważ tolerowanie tego zjawiska może stanowić ogromne zagrożenie dla stabilności współczesnych Niemiec.
Planował zamach, udawał uchodźcę
Styczeń 2017 roku, lotnisko w Wiedniu. Mężczyzna ukrywa broń w toalecie. Jednak austriackie służby, zaalarmowane przez sprzątacza, odnajdują schowany pistolet i zaczynają obserwację miejsca. W lutym tajemniczy mężczyzna wraca. Zostaje zatrzymany. Okazuje się, że jest to niemiecki obywatel Franco A., porucznik Bundeswehry. Próbuje tłumaczyć, że broń miał legalnie jako oficer niemieckiej armii, a do Austrii przyjechał na bal, który odbywa się w Wiedniu.
Austriacy są podejrzliwi. Sprawdzają. Szybko okazuje się, że pistolet nie został zgłoszony oficjalnie jako broń służbowa podczas wizyty i że pochodzi spoza zasobów Bundeswehry. Austriackie służby ostrzegają swoich niemieckich odpowiedników. Kontrwywiad wojskowy RFN zaczyna obserwować oficera. Obserwacja przynosi sensacyjne ustalenia. Historia brzmi bardziej jak naciągany film szpiegowski, ale wydarzyła się naprawdę.
Okazuje się, że oficer Franco A. prowadził od przełomu 2015 i 2016 roku podwójne życie. Z jednej strony służył w armii, a jednocześnie był... uchodźcą. A. zgłosił się do władz niemieckich, prosząc o przyznanie statusu uchodźcy. We wniosku podał, że jest syryjskim chrześcijaninem. Z urzędnikami imigracyjnymi porozumiewał się po francusku, tłumacząc, że w domu rodzinnym nie mówiło się po arabsku, lecz po francusku właśnie.
Zostaje zarejestrowany jako uchodźca, następnie dostaje świadczenie w wysokości 400 euro oraz osobne pomieszczenie. Otrzymuje też prawo opuszczania ośrodka dla azylantów w Bawarii. Przez wiele miesięcy udaje mu się być "uchodźcą" i jednocześnie normalnie funkcjonować w koszarach, odległych o kilka godzin jazdy samochodem. W Niemczech do tej pory zachodzą w głowę, jak mu się to udało.
W kwietniu tego roku Franco A. zostaje aresztowany i wtedy okazuje się, po co była ta cała konspiracja. Franco A. chciał jako uchodźca przeprowadzić duży zamach terrorystyczny w celu wywołania antyislamskich pogromów i antymuzułmańskich wystąpień w Niemczech. Jego motywacje stały się szybko jasne dla śledczych: 28-letni porucznik miał poglądy neonazistowskie i skrajnie antyislamskie. Śledztwo szybko rozszerzono i zaczęto drobiazgowo sprawdzać wszystkie szczegóły z życia zawodowego i prywatnego wojskowego.
Jako absolwent francuskiej uczelni wojskowej i oficer biegle posługujący się językiem francuskim, Franco A. pracował we wspólnych oddziałach, powołanych przez rządy Francji i Niemiec. W jego koszarach w jednostce francusko-niemieckiej w Illkirch w pobliżu Strasburga (po francuskiej stronie granicy) znaleziono symbole Wehrmachtu.
Spisek w koszarach
Dalsze śledztwo wykazało, że Franco A. nie był sam. Tamtejsi oficerowie i żołnierze Bundeswehry też sympatyzowali z III Rzeszą i wypowiadali się krytycznie o uchodźcach i imigrantach. Sam Franco A. miał niemieckich współpracowników – oficera Maximiliana T. i pewnego studenta, którzy razem z nim planowali zamachy na osobistości życia politycznego Niemiec – w tym byłego prezydenta Niemiec Joachima Gaucka i obecnego ministra sprawiedliwości Heiko Maasa.
Kilka tygodni po wykryciu grupy Franca A., w innych koszarach – w Augustdorfie w Nadrenii Północnej-Westfalii – zatrzymano jeszcze porucznika Ralfa G., któremu zakazano nosić mundur, ponieważ gloryfikował III Rzeszę i wzywał do przywrócenia przedwojennych granic Niemiec. Szczególnie pogardliwie wyrażał się o uchodźcach, mówiąc, że gdyby mieli broń, to wtedy żołnierze niemieccy nie mieliby żadnych skrupułów i mogliby do nich swobodnie strzelać.
Obecnie kontrwywiad wojskowy Niemiec prowadzi 284 dochodzenia w sprawie głoszenia poglądów neonazistowskich, ekstremistycznych i ksenofobicznych wśród oficerów i żołnierzy Bundeswehry. Jako przykład takich poglądów podawane jest zamieszczenie zdjęcia wodza III Rzeszy przez jednego z żołnierzy i dopisanie zdania, w którym ów żołnierz "w imieniu narodu niemieckiego wzywał Adolfa Hitlera do powrotu do Niemiec".
Obecnie także wobec przełożonych zatrzymanych oficerów trwają postępowania, które mają wyjaśnić, dlaczego – mimo iż znane były skrajne poglądy zatrzymanych – to nic z tym nie zrobiono.
Nierówność ras
O radykalnych, ekstremistycznych poglądach Franca A. jego przełożeni musieli wiedzieć np. od francuskich kolegów. Aresztowany oficer studiował na prestiżowej francuskiej akademii wojskowej Saint-Cyr, gdzie napisał pracę magisterską "Zmiany polityczne i strategia subwencji". We Francji oceniono, że praca nie zasługuje na miano pracy magisterskiej, lecz jest manifestem skrajnie prawicowych poglądów, opartych na teorii nierówności ras. W Niemczech, po sygnale z Francji, nie zrobiona nic i Franco A. nie niepokojony rozwijał zainteresowania ideologiczne.
Prawdziwy alarm wywołały dopiero doniesienia, że na prestiżowej uczelni wojskowej – tym razem w Monachium – mogą działać zakonspirowani sympatycy ruchu tzw. identytarystów. Identytaryści, działający nie tylko w Niemczech, ale także w innych krajach europejskich, chcą zbrojnie walczyć z – jak to nazywają – "islamizacją Europy". Teraz badane są możliwe powiązania identytarystów ze wspomnianymi wcześniej zatrzymanymi.
Ujawnienie przypadku porucznika Franca A., a zwłaszcza nietypowe okoliczności, kiedy okazało się, że nie jest uchodźcą, a radykalnym ekstremistą w mundurze oficera Bundewehry, spowodowało, że do akcji wkroczyła niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, uważana za jedną z gwiazd rządu i chadecji, a nawet za potencjalną następczynię Angeli Merkel. Von der Leyen znana jest ze świetnych manier, dobrego wykształcenia i elokwencji oraz znajomości angielskiego i francuskiego. Jest ulubienicą mediów elektronicznych, ponieważ sprawnie wypowiada się na tematy wewnętrzne i zagraniczne. Ale po wykryciu ekstremistycznego spisku w Bundeswehrze nie wytrzymała.
Zarzuciła wprost dowództwu armii, że kompletnie nie radzi sobie z walką z ekstremizmem. Do tego doszły inne mocne słowa - że wojsko nie potrafi uporać się z plagą zjawiska, określanego po polsku mianem "fala", to jest znęcaniem się i upokarzaniem młodych stażem i rangą rekrutów. I że niedostatecznie mocno walczy z molestowaniem seksualnym kobiet, zarówno żołnierek Bundeswehry, jak i cywilnych pracowniczek armii.
Wielu dowódców armii oburzyło się na słowa von der Leyen, a politycy współrządzącej socjaldemokracji oraz opozycji zarzucili jej, że nie umie poradzić obie z nadzorem nad wojskiem, ponieważ jest po prostu złym ministrem. W obronę musiała wziąć ją sama kanclerz Merkel.
Czyszczenie z symboli III Rzeszy
Ujawnione skandale w armii oraz spory polityczne wokół wojska niemieckiego spowodowały spadek zaufania do Bundeswehry. Dlatego minister von der Leyen zarządziła przegląd koszar niemieckich i usunięcie z nich jakich jakichkolwiek symboli czy odniesień do tradycji III Rzeszy. Zapowiedziała wprowadzenie nowych przepisów o tradycji armii niemieckiej. Te odpowiednie dla pokazywania w koszarach i innych obiektach Bundeswehry będą związane z armią pruską z XIX w., spiskiem oficerów przeciwko Hitlerowi z 20 lipca 1944 r. oraz z dokonaniami powojennej Bundeswehry, na przykład udziałem jej żołnierzy w misjach pokojowych NATO, UE czy ONZ.
Szczególny rezonans najnowszy skandal w Bundeswehrze ma na prestiżowej uczelni wojskowej w Hamburgu, noszącej imię zmarłego niedawno byłego kanclerza Niemiec Zachodnich i byłego ministra obrony Helmuta Schmidta. Uczelnia zdecydowała o usunięciu ze swoich obiektów zdjęć własnego patrona w mundurze Wehrmachtu z czasów II wojny światowej. Władze uczelni tłumaczą, że nie ma konieczności eksponowania akurat tego okresu życia legendarnego polityka i publicysty, skoro przez kilkadziesiąt lat pełnił on znaczące funkcje publiczne i zawsze krytycznie odnosił się do historii III Rzeszy.
Jednak nie wszyscy poparli decyzję władz uniwersytetu, które, decydując się na usunięcie fotografii młodego oficera armii Niemiec z lat II wojny światowej, włączyły się w ogólnoniemiecką dyskusję o domniemanych lub realnych sympatiach wśród żołnierzy współczesnej Bundeswehry do Wehrmachtu.
Usunięcie zdjęcia nie spodobało się wielu Niemcom, m.in. konserwatywnym chadekom i przedstawicielom lewicy niemieckiej, która zawsze domagała się zdecydowanego odcięcia od tradycji hitlerowskich Niemiec w dzisiejszej Republice Federalnej. Politycy wielu partii argumentują, że nie można wygumkować ot tak po prostu historii III Rzeszy. Że należy raczej stanąć twarzą w twarz z przeszłością i wskazywać nowym pokoleniom Niemców, że czasy rządów narodowosocjalistycznych nie mogą się nigdy powtórzyć.
Zmarły niedawno kanclerz Schmidt, który dożył wspaniałego wieku 96 lat, nigdy nie zacierał przeszłości i zawsze mówił o służbie w Wehrmachcie jako wielkiej traumie swojej młodości. Przestrzegał przed historią, powtarzając, że młodzi ludzie, których zaciągnięto do wojska w czasach II wojny światowej, zostali często brutalnie wykorzystani. Schmidt - jako kanclerz i minister obrony - poświęcił sporą część swojej kariery politycznej na angażowanie się w budowę demokratycznej i nowoczesnej armii zachodnioniemieckiej Bundeswehry, którą chciał możliwie najgłębiej oczyścić ze związków z III Rzeszą. Widział zawsze Bundeswehrę jako filar porządku konstytucyjnego Niemiec.
W 1982 r., w ostatnim roku rządów kanclerza Schmidta, wprowadzono w życie specjalne regulacje dotyczące tradycji Wehrmachtu we współczesnej armii niemieckiej. Związki z III Rzeszą miały zostać wyraźnie przerwane, ale dozwolono na gromadzenie – w odpowiednim kontekście historycznym i politycznym – pamiątek i przedmiotów z czasów II wojny światowej jako elementu zabezpieczenia materialnych źródeł historycznych.
Dzisiaj Niemcy chcą iść dalej i odcinać wszelkie, dosłownie wszelkie konotacje z narodowym socjalizmem, a powodów do tego dostarczyło właśnie aresztowanie Franca A. i kolejne zatrzymania.
Bundeswehra jako ochrona przed ekstremizmem
Zachodnioniemiecka (i od 1990 r. niemiecka) Bundeswehra powstała w 1955 r., kilka lat po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec. Jej twórcami był w sensie politycznym Konrad Adenauer, pierwszy powojenny kanclerz i jego współpracownicy, ale w sensie militarnym i operacyjnym koncepcję Bundeswehry wypracowali niektórzy dawni oficerowie Wehrmachtu pod okiem aliantów, szczególnie Amerykanów, którzy chcieli wzmocnić potencjał zachodniego sojuszu o zachodnioniemiecką armię.
Bundeswehra stała się częścią nowej RFN, a jej funkcjonowanie miało być oparte na wychowaniu nowego Niemca, przywiązanego do pokojowego charakteru armii i do potrzeby ochrony demokracji i konstytucji przed prawicowym ekstremizmem i zagrożeniem ze strony Związku Radzieckiego i NRD. W założeniu Bundeswehra miała być podporządkowana NATO i Stanom Zjednoczonym.
Armia zachodnioniemiecka miała zakaz konstytucyjny działania poza obszarem NATO, dopiero po zakończeniu zimnej wojny w geście solidarności wobec sojuszników ze Stanów Zjednoczonych i NATO Bundeswehra wzięła udział w serii operacji zbrojnych, w tym między innymi w Kosowie, Somalii i Mali, a dzisiaj uczestniczy we wzmacnianiu wschodniej flanki Sojuszu Atlantyckiego (Litwa) w obliczu zagrożenia ze strony Rosji Putina czy w walce przeciwko dżihadystom z tzw. Państwa Islamskiego.
Choć przesycona demokratycznym duchem, Bundeswehra od początku nie zerwała w pełni z przeszłością Wehrmachtu. Po wojnie w Niemczech Zachodnich długo pokutowało przekonanie, że Wehrmacht czasów wojny nie był uczestnikiem zbrodniczej machiny III Rzeszy, ale jego żołnierze i oficerowie z godnością i honorem służyli ojczyźnie. Z jednej strony uznawano hitleryzm za zbrodniczy, ale z drugiej mówiono o micie "rycerskiego Wehrmachtu". Ta sprzeczność sprawiła, że zachowało się w Bundeswehrze szereg wspomnień o II wojnie, ale publicznie o nich nie dyskutowano.
Obraz "rycerskiej" armii niemieckiej z lat 1939-45 został rozbity poprzez wędrującą po zjednoczonych Niemczech wystawę "Zbrodnie Wehrmachtu", która uświadomiła Niemcom, że wojsko niemieckie było istotnym elementem systemu zbrodni III Rzeszy i nie można w żadnym wypadku z Wehrmachtu zdjąć odpowiedzialności za wywołanie i prowadzenie wojny oraz za popełnione zbrodnie.
Podczas obecnej dyskusji o zagrożeniu ekstremizmem w armii niemieckiej przypomina się także, co nierzadko umykało pamięci, że równolegle z Bundeswehrą, w kontrolowanej przez Moskwę NRD, powstała Narodowa Armia Ludowa, która mimo deklaratywnego antyfaszyzmu enerdowskiego państwa, także została sformowana przez byłych dowódców Wehrmachtu. Wielkim osiągnięciem zjednoczenia jest integracja części kadry oficerskiej likwidowanej armii NRD z zachodnią Bundeswehrą. Mimo silnego zideologizowania komunistycznego enerdowskiego wojska, oficerowie NAL, którzy przeszli do Bundeswehry, nie powrócili do żadnych sympatii skrajnie lewicowych, zagrażających zjednoczonemu państwu niemieckiemu.
Kult munduru Wermachtu
Współczesna Bundeswehra (obecnie licząca około 180 tysięcy żołnierzy, a do 2024 r. będzie ich 200 tysięcy) jest jednym z najważniejszych ogniw zachodniego sojuszu i jednym z filarów konstytucyjnego porządku RFN. Nadal jest dobrą szkołą wychowania obywatelskiego, ale rola tej szkoły już jest inna niż w ostatnich dekadach XX w., kiedy armia pochodziła z poboru i była bardziej armią obywatelską niż dzisiaj.
Jedną z przyczyn pojawienia się ekstremistów jest zniesienie przed kilku laty poboru. Do armii zaciągają się teraz często osoby o sympatiach skrajnie prawicowych, które są zafascynowane bronią i żołnierskim stylem życia oraz liczą na uzyskanie wszechstronnego wyszkolenia militarnego. Uzawodowienie armii sprzyja skręcaniu niektórych jej żołnierzy i dowódców w stronę skrajnej prawicy, a to dlatego, że zgłaszający się do służby młodzi Niemcy z natury są przepojeni pewnym uwielbieniem dla armii, hierarchii, broni itd., co może prowadzić do gloryfikacji ciemnych stron historii wojskowości niemieckiej.
Wróćmy na koniec do usuniętego na fali "oczyszczania" z powiązań z nazizmem zdjęcia kanclerza Schmidta w mundurze armii III Rzeszy. Znana w Polsce polityk Erika Steinbach, dzisiaj poza chadecją, ponieważ jej poglądy są znacznie bardziej prawicowe niż te, które reprezentuje CDU, wezwała Niemców, aby pokazywali z dumą zdjęcia swoich przodków w mundurach Wehrmachtu, ponieważ – zdaniem Steinbach – przytłaczająca większość żołnierzy i oficerów nie zhańbiła się zbrodniami.
Ten bardzo kontrowersyjny apel pokazuje, że rzeczywiście wygumkować historii III Rzeszy się nie da i dlatego trzeba wiedzieć, jak o niej mówić i jak ją prezentować. Potrzebne to jest przynajmniej w dwóch celach: aby zniechęcać Niemców do ekstremizmu i zniechęcać do ekstremizmu prawicowego żołnierzy i kandydatów na żołnierzy Bundeswehry oraz po to, by gorliwość w zacieraniu śladów związków z III Rzeszą nie zaowocowała nowym społecznym odruchem sympatii do "ojców i dziadków w mundurach".