Poseł zły, bo głodny. Kłóci się wtedy na sali obrad, nie zważa na skutki podejmowanych decyzji, bo marzy tylko o tym, by skończył się koszmar ssania w brzuchu. O tym, jak pora posiłków wpływa na politykę i konflikty zbrojne, pisze dla Magazynu TVN24 Ludwik Dorn.
Wieczerza wigilijna i śniadanie wielkanocne - dwa najważniejsze posiłki w roku. Wierzący lub nie, zasiadamy za stołem z rodziną, potwierdzamy i umacniamy tę najważniejszą wspólnotę i czujemy się włączeni w coś od nas większego. Tym czymś są obroty sfer niebieskich. Przesilenie zimowe i równonoc wiosenna zostały bowiem przez chrześcijaństwo włączone w religijny cykl roczny.
Czas spożywania posiłków także wiąże nas z obrotami Ziemi i narzuconym przez nie naturalnym rytmem biologicznym. Porządkuje nam dzień i wpływa na zachowania jednostek.
Polityka a posiłki
Posiłki są wydarzeniami społecznymi - tak jak wydarzenia polityczne. W czasach stabilizacji rytm polityki podporządkowuje się rytmowi spożywania posiłków. A co z czasami buntów, rewolucji, wojen? Czy rewolucjonista lub głównodowodzący może zasiąść do obiadu, gdy wróg zachodzi od flanki albo szturmuje Bastylię?
Czy premier może o stosownej porze wieczerzać w zaufanym gronie, gdy większość rządowa w parlamencie wisi na włosku? Wtedy logika działań regulowanych rytmem biologicznym i działań o dużej zmienności wchodzą sobie w paradę.
Rewolucja a kolacja
Jean-François Paul de Gondi, późniejszy kardynał Retz, był jednym z przywódców Frondy - politycznego buntu przeciwko rządom kardynała Jules'a Mazarina w latach 1648-1653. Jego wróg, książę de La Rochefoucauld, podjął nawet próbę własnoręcznego zamordowania Retza, usiłując mu wbić sztylet w plecy. A jednak tenże niedoszły zabójca pisał o swoim wrogu, że sprawia wrażenie jasnowidza - tak dobrze umie wypadki przeczuć i zachować się wobec nich tak doskonale, że sądzono powszechnie, iż sam je wywołał.
Gdy w pierwszych dniach Frondy lud Paryża rwał się do stawiania barykad, Retz chciał nieco tę chwilę opóźnić. Wiedział, że jego słowa będą miały swoją wagę, a że głowy pospólstwa były mocno rozognione, świadomie wybrał godzinę swojej przemowy. Uspokoił tłum, "co zbyt trudnym nie było, gdyż zbliżała się pora kolacji. Śmieszna się wyda ta okoliczność (…), ale jest uzasadniona; zaobserwowałem, że w Paryżu w czasie rozruchów ludowych najbardziej zacięci nie chcą, jak to mówią, z godziny się wybić i rezygnować z regularnie spożywanych posiłków" - pisał w pamiętnikach. ("Pamiętniki kardynała Retza", PIW 1981)
Zyskał czas potrzebny do porządnej organizacji buntu. Nazajutrz po śniadaniu, gdy nikt pustki w brzuchu nie czuł, "bunt, jak pożar nagły i gwałtowny, rozszerzył się (…) na całe miasto. Mniej niż w dwie godziny powstało wtedy w Paryżu więcej niż tysiąc dwieście barykad najeżonych sztandarami...". ("Pamiętniki")
Retz starannie dobierał też czas wystąpień w parlamencie, uwzględniając to, kto już zjadł obiad, a komu burczało w brzuchu. Gdy ostro się poróżnił z wpływowym zastępcą prezydenta parlamentu panem de Mesmes, przez dwa tygodnie znosił "setki słów gorzkich i kłujących", aż znalazł okazję, by się odgryźć. Wygłosił krótkie, ociekające kurtuazją przemówienie, którego istotna treść była jednak jadowita. "Prezydent de Mesmes chciał odpowiedzieć na to, co rzekłem, ale słowa jego zagłuszyły krzyki na sali. Piąta godzina wybiła; wiele osób nie jadło obiadu, wielu było nawet bez śniadania, a panowie prezydenci już jedli; nie było to korzystną okolicznością dla nich w tego rodzaju sprawie".
Parlament a przerwa na lunch
Współczesne parlamenty nic nie mają wspólnego z tamtymi czasami, poza nazwą – parlament to miejsce, gdzie się gada (franc. "parler" – "mówić").
W początkach naszego wieku, jako szef klubu parlamentarnego PiS, uczestniczyłem w Konwencie Seniorów. Marszałek Marek Borowski zagaił, dla rozluźnienia dość napiętej wtedy atmosfery: "Skarżycie się, że ciągle nie ma dobrych warunków do poselskiej pracy, a ja właśnie miałem wizytę przewodniczącego parlamentu rumuńskiego, który zauważył, że mamy trzy punkty gastronomiczne. Oni nie mają ani jednego!".
Przypomniałem sobie wówczas kardynała Retza i doszedłem do wniosku, że o realnej pozycji parlamentu kraju świadczy to, czy zapewnia swoim deputowanym możliwość spożywania regularnych posiłków w spokojnej atmosferze.
Jak widać, w Rumunii pozycja parlamentu była słaba.
W Polsce Sejm zwoływany jest obecnie z rzadka i niechętnie. Jak coś istotnego władza PiS musi przepchać, to czyni to po nocy i nie ma znaczenia, czy i kiedy posłowie mogą się posilić.
W krajach o długiej tradycji parlamentarnej pracę izb wyznacza się między tradycyjnymi porami posiłków. W Wielkiej Brytanii posiedzenia komisji Izby Gmin zaczynają się rano od 9.30, a po południu od 15.30. Nie trwają zwykle dłużej niż dwie godziny – pora lunchu jest święta.
We francuskim Zgromadzeniu Narodowym i Parlamencie Europejskim – z małymi wyjątkami - komisje zaczynają się albo o 9.30 albo o 15.30-16.30. Inaczej być nie może, bo we Francji i innych krajach romańskich restauracje otwiera się o 12, a zamyka o 15.30, by ponownie otworzyć o 18.00. Kto się nie zastosuje do tego rozkładu, musi jadać w fast foodzie albo sieciówce.
Ma to głęboki sens. Głodni deputowani, to deputowani rozzłoszczeni. Wtedy obrady są zakłócane nikomu niepotrzebnymi sprzeczkami albo wybrańcy narodu nie zwracają uwagi na konsekwencje podejmowanych decyzji, marząc tylko o tym, by skończył się koszmar ssania w brzuchu.
Posiłek a wojna
Na polu bitwy żołnierze i dowódcy liniowi nie są w stanie przestrzegać godzin posiłków. Inaczej się ma z dowództwem naczelnym i dowództwami dywizji, armii i korpusów. Marc Bloch, wielki historyk francuski, który w 1940 roku służył w sztabie 1. armii, w analizie przyczyn porażki z Niemcami ("Dziwna klęska"), dowodził m.in.: "Do szybkiego upadku sił duchowych naszego dowództwa przyczyniła się w dużym stopniu niewłaściwa higiena pracy (…) Gdy sytuacja, choć poważna, nie dawała najmniejszych powodów do paniki, obserwowaliśmy, że wielu oficerów zajmujących stanowiska wymagające podejmowania niezwykle ważnych decyzji zarywa noce, jada w pośpiechu i nieregularnie (…) nie zostawiając sobie ani chwili do spokojnego namysłu, który mógłby zaowocować ocaleniem (…) Często słyszeliśmy, jak wojskowi wychwalali legendarną drzemkę papy Joffre'a. Czemu nie potrafiliśmy go lepiej naśladować?".
Drzemka po obiedzie, wojna poczeka
Przywołanie "drzemek papy Joffre'a" było wtedy powszechnie we Francji zrozumiałe.
Generał Joseph Joffre był pod względem operacyjno-strategicznym nieprzygotowany do roli wodza naczelnego, a został szefem sztabu generalnego z powodów czysto politycznych. Ale to on w dramatycznych tygodniach poprzedzających bitwę nad Marną, która zatrzymała ofensywę niemiecką, ocalił Francję w I wojnie światowej.
Morale w armii zaczęło się załamywać, w sztabach pojawiły się nastroje histeryczne i panikarskie.
Doszło do sytuacji, którą opisał Carl von Clausewitz w traktacie "O wojnie", po dziś dzień jest to lektura obowiązkowa we wszystkich uczelniach wojskowych: "Gdy zamierają siły w jednostkach (...) cała bezwładność masy zaczyna ciążyć stopniowo na woli wodza. (...) Kieruje on masą i panuje nad nią tylko o tyle, o ile potrafi ją rozbudzić, a z chwilą, gdy panowanie to ustaje (...) wtedy masa pociąga go za sobą w niski padół natury zwierzęcej, która ucieka przed niebezpieczeństwem i nie zna poczucia hańby".
Joffre nie wygłaszał płomiennych przemówień. Jego oddziaływanie na "masę" polegało na czym innym. Przelewał w nią swój spokój i niezachwianą pewność siebie. "Masywny i brzuchaty – tak charakteryzuje go Barbara Tuchman w "Sierpniowych salwach" - w workowatym mundurze, z mięsistą twarzą ozdobioną ciężkim, prawie białym wąsem i takimiż krzaczastymi brwiami, z jasną młodzieńczą cerą, spokojnymi niebieskimi oczami i szczerym, rozważnym spojrzeniem – Joffre wyglądał jak święty Mikołaj i sprawiał wrażenie dobrodusznego i naiwnego". Dlatego żołnierze nadali mu przydomek "papa Joffre".
Nic nie było w stanie wytrącić go z równowagi i z żadnego też powodu nie pozwalał sobie przerwać poobiedniej drzemki. Wstawał bardzo wcześnie, w porze obiadowej był głodny, a ponadto był smakoszem i obżartuchem - jego ulubioną przekąską między posiłkami był pasztet sztrasburski z otłuszczonej gęsiej wątróbki. Niektórzy biografowie uważają, że odbijał sobie w ten sposób niedostatki czasów dzieciństwa - jego ojciec był bednarzem i drobnym handlarzem winem, w domu się nie przelewało, a drobiazgu było jedenaścioro i mały Joseph często nie dojadał.
Trochę wbrew tradycji francuskiej Joffre jadał bardzo sute obiady, a im obfitszy posiłek, tym więcej energii organizm musi poświęcić na jego strawienie, odciągając krew od mózgu, a sprowadzając senność i ociężałość. Generał Joffre ucinał więc sobie regularnie drzemkę i żadna katastrofa na froncie nie miała prawa jej przerwać: wojna mogła sobie poczekać.
Działało to kojąco na jego oficerów, bo skoro "papa Joffre" po obfitym obiadku słodko sobie drzemie, to choć Niemcy przełamują linie obronne, a my się wycofujemy na "z góry upatrzone pozycje", to w gruncie rzeczy nic strasznego się nie dzieje. "Papa" wszystko ma pod kontrolą.
Nie dajmy się gastroanomii
Socjologowie, którzy wszystko, co nowe, muszą jakimś dziwnie brzmiącym terminem określić, wprowadzili do obiegu pojęcie "gastroanomii" jako przeciwstawienie gastronomii (po grecku "gaster" to "żołądek", a "nomos" to "prawo"). Anomia to stan rozchwiania norm społecznych w wyniku szybkich zmian, gdy stare normy nie pasują do nowej rzeczywistości, a nowe jeszcze się nie narodziły bądź nie utrwaliły. W rezultacie w społeczeństwie anomicznym dominuje poczucie niepewności i bezcelowości.
Zgodnie z tym gastroanomia polega na zanikaniu rytualnych posiłków o charakterze wspólnotowym i na nieprzestrzeganiu wyznaczonych pór jedzenia. Jest to stan uciążliwego niepokoju i niejasności dotyczący tego, co, z kim i kiedy jadać.
W Święta Wielkanocne gastroanomia nie ma do nikogo przystępu, wszyscy wiedzą, co i jak jeść. Życzę zatem wszystkim, by było tak, jak było: rodzinnego śniadania wielkanocnego przechodzącego płynnie, po obowiązkowym spacerze dla lepszej konkokcji żołądka, w obiad świąteczny, a po obiedzie słodkiej drzemki à la papa Joffre. No i oczywiście Wesołego Jajka.