W tym roku utonie pół tysiąca osób. Śmierć będzie szybka. Raczej bezbolesna. Wszystko potrwa najwyżej pięć minut. Co sprawia, że zaczynamy się topić?
– Przepłyniesz kraulem 250 metrów bez zatrzymania? Dokładnie 10 basenów. Jeśli tak, to możesz powiedzieć, że jesteś w dobrej formie pływackiej przed urlopem. Ale nawet to może nie wystarczyć, jeśli nagle zaczniesz się topić – przekonuje Apoloniusz Kurylczyk z zachodniopomorskiego WOPR.
Zabije Cię panika i rozpaczliwa chęć walki o życie.
Tonący brzytwy się chwyta
– Najpierw wstrzymujesz oddech, a potem odruchowo chcesz nabrać powietrza i wciągasz wodę. To nie boli. Ale uczucie duszenia raczej nie jest przyjemne. Tonący, którzy tracili przytomność i trafiali do mnie na SOR, często nie pamiętają tych szczegółów. Mówią, że to tak, jakby zasnęli i potem nagle obudzili się w karetce albo szpitalu – informuje dr hab. Włodzimierz Majewski z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.
Lekarz wyróżnia pięć etapów tonięcia.
Pierwsza faza, albo inaczej okres, to góra 15 sekund. Dotyczy przede wszystkim osób, które nagle znalazły się w wodzie. Na przykład zostały zepchnięte dla żartu z pomostu albo gwałtownie tracą grunt pod nogami. Człowiek robi głębokie wdechy i wydechy, może już wtedy wciągnąć trochę wody do płuc.
Druga faza (często to od niej się zaczyna) to wstrzymywanie oddechu pod wodą. Człowiek ma już wówczas świadomość, że znalazł się w kryzysowej sytuacji. – Robi wszystko, aby nie wciągnąć wody do płuc – tłumaczy Majewski. Wtedy pojawia się panika. Wykonuje się gwałtowne ruchy. Czasem "spławikuje", czyli próbuje odbić się od dna i wybić na tyle mocno, aby zaczerpnąć powietrza. Traci się siły. Wypuszcza powietrze pod wodą i jednocześnie połyka duże ilości wody. Trwa to zwykle minutę.
W tym momencie zaczyna się okres trzeci. Kolejne rozpaczliwe wdechy sprawiają, że wody w płucach jest coraz więcej. Może to trwać nawet półtorej minuty. Potem następuje etap czwarty. Człowiek traci przytomność, ale dotyk może spowodować kolejny odruch.
– Jest takie powiedzenie: "tonący brzytwy się chwyta". To właśnie wtedy może bardzo kurczowo się chwycić czegokolwiek, co znajdzie się pod jego ręką. Czasem nawet jakiegoś konara na dnie. To też niebezpieczne dla ratujących, dlatego najlepiej podać tonącemu coś, czego może się chwycić, chociażby kij – mówi Włodzimierz Majewski.
Okres piąty trwa niespełna minutę. Jeśli pojawiają się odruchy oddechowe, to już poza świadomością tonącego. Potem następuje śmierć.
Tyle mówią podręcznikowe definicje. Co jednak sprawia, że w ogóle zaczynamy się topić?
Zwiąż nogi taśmą i spróbuj płynąć
Apoloniusz Kurylczyk uważa, że statystyki utonięć przestały już dawno działać na naszą wyobraźnię. Tak samo jak mówienie, żeby nie wchodzić do wody po alkoholu. Dlatego lubi dosadne porównania. – Wyobraź sobie pusty fotelik dziecięcy w samochodzie wracającym z wakacji albo że siadasz do wigilijnego stołu i nie ma już przy nim najbliższej osoby. My zawsze uważamy, że nas to nie dotyczy. Nieprawda. Toną ludzie, którzy potrafią pływać. Według statystyk najczęściej mężczyźni po pięćdziesiątce – zaznacza.
Nie trzeba wiele, żeby zacząć tonąć. Może to być nagła utrata gruntu pod nogami. Zachłyśnięcie wodą, skurcz, szok termiczny (wtedy może nastąpić gwałtowne zatrzymanie akcji serca) albo po prostu brak sił. To ostatnie często dzieje się w morzu.
– Prądy morskie są bardzo silne. Człowiek chce wrócić do brzegu i mimo coraz szybszych ruchów płynie w miejscu albo wciągany jest w głąb morza. Wpada w panikę, rozpaczliwie chce się wydostać, traci szybko siły i nieszczęście gotowe – mówi Kurylczyk.
To moment, kiedy tonącego może uratować zachowanie zimnej krwi i wiedza, co robić. – Trzeba obrócić się na plecy i chwilę odpocząć. Nawet jeśli to oznacza oddalanie się od brzegu. I liczyć, że ktoś nas zobaczy i wezwie pomoc. Dlatego tak ważne jest, aby zawsze komuś powiedzieć, że wchodzimy do wody. Złym pomysłem jest próba powrotu tą samą drogą do brzegu. Jeśli czujemy się na siłach, można przepłynąć 20-30 metrów wzdłuż brzegu i próbować wrócić kawałek dalej, gdzie prąd być może nie będzie już tak mocny - radzi ratownik.
Najgorzej, jak do wody wchodzą pijani
– Ostatnio w Szczecinie w jeziorze Głębokie utopił się młody chłopak. Wcześniej był ze znajomymi na strzeżonej plaży. Byli wyraźnie pod wpływem alkoholu, chcieli iść pływać. Ratownik im nie pozwolił na wejście do wody, to poszli się utopić gdzie indziej – wspomina Kurylczyk.
Tylko zeszłym roku, będąc pod wpływem alkoholu, utopiło się 126 osób. To niemal co czwarta ofiara wody.
– Pływanie to przede wszystkim skoordynowane ruchy. A nietrzeźwemu ich zwyczajnie brak. Jeśli nie jest w stanie równo iść po lądzie, to skąd przeświadczenie, że da radę utrzymać się na powierzchni wody? To tak, jakby związać sobie nogi taśmą i spróbować płynąć. Do tego alkohol osłabia i spowalnia reakcje – mówi ratownik. – Często jest tak, że po wypiciu kilku piw ludzie wchodzą do wody, bo sądzą, że to ich otrzeźwi. Może na butelkach z alkoholem powinny być jakieś drastyczne obrazki związane z utonięciami, zdjęcia zwłok topielców? Tak jak na paczkach papierosów – zastanawia się.
Włodzimierz Majewski uważa, że powinny być wprowadzone kary za wchodzenie do wody w stanie nietrzeźwości. Tak jak za prowadzenie auta po pijanemu.
Widzę oczy dziecka, które się zanurza
Czerwiec tego roku był wyjątkowo tragiczny. Utonęło aż 113 osób. Każdego dnia co najmniej jedna. Najwięcej, bo aż 10, w ostatni dzień miesiąca. Niewiele brakowało, by ta statystyka zwiększyła się o kolejne osoby.
"Jak zamknę oczy, to widzę oczy dziecka, które się zanurza i wypływa, albo dziadka, jak wyciągam do niego rękę, a on nie może jej dostać. A nie mogę się puścić koła, bo sam utonę” – to słowa Piotra Lisika, ojca, którego dzieci topiły się w Sobieszewie w minioną sobotę. To ich uratował Rafał Dąbrowski, policjant, o którym usłyszała cała Polska. Był akurat z rodziną na spacerze. Nim ruszył do wody, kazał żonie wezwać pomoc. Sam chwycił z plaży dmuchane koło i wbiegł do wody, aby podać je tonącym.
– Gdyby płonęło auto z moją rodziną, to pewnie ruszyłbym na pomoc, a nie po nią dzwonił. Ale powiem o procedurach. Jak działałbym nie jako mąż czy ojciec, ale ratownik – mówi Apoloniusz Kurylczyk.
Pierwsza zasada to wezwanie fachowej pomocy. To właśnie zrobił policjant ratujący rodzinę Lisików na plaży w Sobieszewie, wydając konkretne polecenie swojej żonie.
– Dzwonimy na 112 lub numer ratunkowy nad wodą 601 100 100. Mówimy, co się dzieje, ile osób potrzebuje pomocy i gdzie jesteśmy – tłumaczy ratownik. – Jak wchodzimy na jakąkolwiek plażę, warto znać jakikolwiek punkt orientacyjny, ulicę, która do niej prowadzi, numer lub symbol zejścia. Wszystkim wodniakom i osobom, które planują wypoczynek nad wodą, zalecam ściągnięcie darmowej aplikacji „Ratunek”. Wystarczy trzy razy kliknąć w ekran smartfona, aby wezwać pomoc. Służby jednocześnie dostają naszą lokalizację. To może się okazać zbawienne na przykład kiedy pływamy kajakiem i znajdziemy się w trzcinach, nie wiemy gdzie, a następuje załamanie pogody. Ale też kiedy jesteśmy świadkami tego, że ktoś tonie.
Wystraszeni, wycieńczeni, ale żywi
Jak pomóc tonącemu? Najlepiej jeśli uda się mu podać coś, czego może się chwycić. Kij, ręcznik, dmuchana zabawka, pusta, plastikowa butelka. Cokolwiek, co pozwoli mu utrzymać się na wodzie. Robienie tzw. łańcucha z ludzi nie zawsze jest dobrym pomysłem – zwłaszcza nad morzem, gdzie łatwo stracić grunt pod nogami.
Kiedy morskie fale przekraczają 70 cm, nie bez powodu na kąpieliskach wywieszana jest czerwona flaga. Warunki stają się wówczas zbyt niebezpieczne nawet dla doświadczonych ratowników. Ratownicy są dlatego uczeni, aby nigdy nie wskakiwać do wody w czasie akcji bez zabezpieczenia.
Kurylczykowi zapadła w pamięć tragedia sprzed czterech lat na plaży w Gąskach. Policjant z Wałbrzycha, który był nad Bałtykiem na wakacjach, zauważył tonącego młodego mężczyznę. – Ruszył z pomocą do wody, do morza. Razem z innymi turystami udało się chłopaka wyciągnąć. Jemu już zabrakło sił, żeby wrócić. Ratownicy wydobyli ciało, podjęli akcję reanimacyjną, ale niestety nie udało się... – wspomina.
Kiedy ktoś tonie i przypadkowe osoby próbują ratować, często same zaczynają tonąć i wtedy dochodzi do czegoś, co ratownicy nazywają "tonięciem mnogim". Kurylczyk wspomina inną sytuację z poprzednich sezonów: – Człowieka zniosło na falochrony, ktoś rzucił mu materac. Chwilę utrzymał się na wodzie, ale puścił. Kolejne osoby szły do wody, aby pomóc i po chwili zaczynały same tonąć. Wystraszonych i wycieńczonych, ale udało się ich powyciągać.
Kolejna tragedia, która zachodniopomorskim ratownikom wryła się w pamięć, pochłonęła dwie ofiary. Kilka lat temu rodzina z południa Polski przyjechała na wakacje w okolice Darłowa. Jechali cały dzień. Kiedy dotarli nad Bałtyk, było piękne słońce, ale wiał wiatr, była duża fala i obowiązywał zakaz kąpieli. A oni szybko zostawili bagaże w kwaterze i pobiegli, żeby poskakać na falach. Najpierw zaczął tonąć nastoletni syn, a potem ojciec, który chciał go ratować. Zginęli obaj na oczach żony i drugiego dziecka.
Dr hab. Włodzimierz Majewski apeluje, aby zawsze po epizodzie tonięcia, nawet jeśli nie stracimy przytomności, udać się do lekarza na konsultację. - Powikłania po tonięciu mogą dotyczyć chociażby tego, że nasz mózg był przez jakiś czas niedotleniony. Nawet jeśli mówimy o zachłyśnięciu wodą czy podtopieniu - tłumaczy.
Szukamy ciała, na brzegu czeka prokurator. I rodzina
Jeśli na miejscu nie ma służb, a człowiek wyciągnięty z wody nie daje oznak życia, trzeba prowadzić resuscytację aż do przybycia ratowników. – Te pierwsze minuty są kluczowe. Jeśli wróci oddech, przewracamy człowieka na bok i obserwujemy, bo sytuacja może się za chwilę zmienić i znowu przestanie oddychać – podkreśla Włodzimierz Majewski. – Tu nie ma reguły. Są sytuacje, kiedy po kilkudziesięciu minutach pod wodą udało się przywrócić czynności życiowe. Wiele zależy od temperatury wody. Zimna spowalnia metabolizm, dlatego te rekordowe czasy to zwykle sytuacje, kiedy wyciągano ludzi spod lodu.
Nie udało się uratować chłopców, którzy tonęli w czerwcu na plaży w gdańskim Brzeźnie. Pierwszemu udało się przywrócić czynności życiowe, ale rokowania były bardzo złe i zmarł krótko po przewiezieniu do szpitala. Szanse na ratunek dla drugiego nastolatka malały z każdą minutą. Jego ciało znaleziono po kilku godzinach. O tym, że chłopcy zaginęli w wodzie, powiadomił ich kolega, który kąpał się razem z nimi.
Jeśli ratownicy nie są w stanie znaleźć tonącego, do akcji wkraczają nurkowie. Ich dwugodzinne działania są nazywane akcją ratowniczą. – Po dwóch godzinach to już tylko akcja humanitarna, poszukiwawcza. Szukamy ciała, a na brzegu czeka już zwykle prokurator – wyjaśnia Wiktor Telega, zastępca dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 2 w Gdańsku, w której skład wchodzi specjalistyczna grupa wodno-nurkowa.
Podczas akcji w Brzeźnie nurkowie nie musieli schodzić do wody. Pierwszego z chłopców dostrzeżono ze śmigłowca. Drugiego znaleźli strażacy, którzy szli obok siebie w wodzie, przywiązani liną.
Jednostka, którą kieruje Wiktor Telega, obejmuje swoimi działaniami całe województwo pomorskie. To także akweny w głębi lądu, chociażby kaszubskie jeziora. W Pomorskiem są trzy takie grupy nurkowe.
Pierwszy etap ich akcji to dokładne wypytanie świadków. Chodzi o to, aby wiedzieć, gdzie zacząć szukać. – Najczęściej robimy to za pomocą kołowrotka, który jest pod wodą. Nurek blokuje linę na długości dwóch metrów i w jej promieniu sprawdza dno. Potem wydłuża linę i tak do skutku. Można też trałować, czyli ciągnąć nurków po dnie. Jeśli te sposoby zawiodą, wtedy wykorzystujemy sonary – tłumaczy Telega.
Kiedy nurek znajduje ciało, oznacza je bojką i daje znak pozostałym. To ciężkie momenty, zwłaszcza kiedy na brzegu czeka zrozpaczona rodzina. – Nasza rola to także zadbać o godność człowieka, którego wyciągamy. Wyprosić gapiów z plaży, rozstawić parawan. To wszystko, co możemy w tej sytuacji. Dalsze działania należą już do prokuratora – zaznacza Telega.
Przez głupotę
Mimo że ostatnio w mediach mówi się wiele o śmiertelnych wypadkach w morzu, Arkadiusz Kurylczyk zaznacza, że najczęściej toniemy na śródlądziu. W jeziorach i rzekach.
Jak nie utonąć? Zasady są banalnie proste. Trzeba być rozsądnym, nie kąpać się w miejscach niedozwolonych, szukać strzeżonych plaż. Nie wchodzić do wody po alkoholu. Nie przeceniać swoich sił. Nie robić głupich żartów na wodzie. Nie wchodzić do wody po posiłku i kiedy jest się rozgrzanym. Zawsze poinformować kogoś o tym, że idziemy się kąpać. Nie puszczać dzieci do wody bez opieki. Podczas pływania na kajakach, deskach, żaglach zawsze nosić kamizelkę ratunkową.
Dr hab. Włodzimierz Majewski zawsze prosi pacjentów, którzy tonęli i zostali uratowani, aby wyciągnęli z tego wnioski. - Rzadko coś odpowiadają. Bo zazwyczaj tonęli przez własną głupotę lub bezmyślność - przyznaje.