– Jeśli zacznę mówić, republika upadnie – miał ostrzegać swoich prawników Alberto Youssef. Brazylijski bon vivant i specjalista od prania brudnych pieniędzy wpadł w ręce policji dwa lata temu. W ramach ugody naprowadził śledczych na intrygę, która zdewastowała wizerunek Brazylii jako gwiazdy wschodzących rynków i właśnie wywraca scenę polityczną tego kraju do góry nogami.
"Brasil não é para principiantes" ("Brazylia nie jest dla początkujących") – zdanie przypisywane Antônio Carlosowi Jobimowi, poecie i kompozytorowi, już dawno nie brzmiało tak aktualnie. Słowa jednego z ojców bossa novy chyba najlepiej oddają złożoność i wyjątkowość pełnego kontrastów południowoamerykańskiego giganta. Są też ostrzeżeniem przed snuciem pospiesznych analiz i wysuwaniem pochopnych wniosków.
Pogubić się w brazylijskiej rzeczywistości ostatnio jest bardzo łatwo. Doniesienia o gigantycznej aferze korupcyjnej, próbach impeachmentu prezydent Dilmy Rousseff, spektakularnym zatrzymaniu charyzmatycznego byłego prezydenta Inácio Luli da Silvy oraz milionowych demonstracjach na ulicach największych miast pobudzają wyobraźnię. W samej Brazylii istnieją jednak obawy, że przeciwnicy obecnego rządu usiłują wykorzystać aferę korupcyjną, by odsunąć od władzy Dilmę, a Luli uniemożliwić kandydowanie w wyborach w 2018 r. Pojawiają się też porównania do zamachu stanu z 1964 r., który zainstalował u władzy prawicową dyktaturę.
Lava Jato, czyli samochodowa myjnia
Afera, przez którą Brazylia trzęsie się w posadach, rozpoczęła się niewinnie. W 2012 r. policja wzięła pod lupę Posto da Torre – stację benzynową w Brasilii, w której niegdyś mieściła się także samochodowa myjnia. Jej właściciel, Brazylijczyk libańskiego pochodzenia Carlos Habib Chater, był podejrzewany o handel narkotykami i przekręty finansowe. W ramach działań operacyjnych śledzono jego kontakty telefoniczne, a szczególną uwagę śledczych zwrócił jeden z rozmówców: Alberto Youssef. Ten 48-letni miłośnik luksusów to znany już wcześniej policji tzw. doleiro, handlarz walutą i specjalista od prania brudnych pieniędzy.
Urodzony w biednej dzielnicy Londriny, miasta w południowej Brazylii, zajmował się m.in. przemytem sprzętu elektronicznego z Paragwaju i latami doskonalił tajniki wprowadzania uzyskanych z nielegalnych źródeł pieniędzy do obrotu. Był aresztowany co najmniej dziewięć razy, jednak nigdy nie zabawił w więzieniu dłużej – z chęcią bowiem dzielił się ze śledczymi informacjami na temat innych doleiros, dzięki czemu zawierał korzystne ugody. Fama kapusia nie przeszkadzała mu nigdy w dalszym prowadzeniu interesów, bo dzięki swojej charyzmie i potężnym koneksjom wciąż był atrakcyjnym partnerem biznesowym.
Śledczy zainteresowali się powiązaniami Youssefa z Posto da Torre. Jeszcze większe było ich zdziwienie, gdy w e-mailach doleiro natrafili na ślad pewnego land rovera, który trafił w ręce Paulo Roberto Costy, byłego dyrektora ds. zaopatrzenia w państwowym gigancie naftowym Petrobras. Zaczęli więc szukać głębiej, a ich dochodzenie doprowadziło w końcu do aresztowania Costy. Razem z Youssefem stali się głównymi informatorami w śledztwie dotyczącym największej afery korupcyjnej w historii Brazylii, które ochrzczono mianem Lava Jato ("myjnia samochodowa").
W sercu wszystkiego leży dość tradycyjny mechanizm łapówkarski. Petrobras to jeden z największych koncernów naftowych świata, który co roku przeznacza miliardy dolarów na rozwój, rozbudowę, serwisowanie infrastruktury itd. Za tym wszystkim stoją intratne kontrakty dla podwykonawców, którzy latami rywalizowali między sobą o względy naftowego giganta. Jak ustalili śledczy, mniej więcej 10 lat temu największe firmy stwierdziły, że nie będą już sobie nawzajem wydzierać kawałków smakowitego tortu, lecz się nim "sprawiedliwie" podzielą. Stworzyły więc nieformalną grupę, w której z góry ustalano, komu przypadną kontrakty, których ceny dodatkowo zawyżano. Aby mechanizm działał sprawnie, potrzebna była pomoc osób takich jak Costa. Z jego zeznań wynika, że kilka procent z każdego kontraktu szło na łapówki, które trafiały do biznesmenów i polityków. Ci ostatni mają olbrzymi wpływ na obsadę stanowisk w Petrobras. Luksusowe prezenty czy wsparcie finansowe były więc doskonałym sposobem, by się odwdzięczyć i zapewnić sobie przychylność na przyszłość.
Gdy śledztwo nabrało rozpędu, w ciągu roku, między marcem 2014 a marcem 2015 aresztowano dziesiątki inżynierów, dyrektorów z firm budowlanych i urzędników Petrobras. Każde zatrzymanie stanowiło nową porcję informacji, często wydobywanych dzięki wyjątkowo chętnie stosowanemu środkowi zapobiegawczemu w postaci aresztu i ugodom zawieranym z podejrzanymi.
Afera toczyła się niczym rozpędzona śniegowa kula, a prawdziwy przełom nastąpił w marcu 2015 r., kiedy sąd najwyższy poinformował o objęciu dochodzeniem kilkudziesięciu polityków z różnych opcji. Znaleźli się wśród nich m.in. przewodniczący Izby Deputowanych Eduardo Cunha czy przewodniczący Senatu Renan Calheiros. Brazylijczycy przecierali oczy ze zdumienia, gdy zarzuty otrzymywały kolejne osoby (do tej pory 179), a za kratki trafiali przedstawiciele biznesowo-politycznej śmietanki.
Na początku marca na 19 lat więzienia skazany został Marcelo Odebrecht, jeden z najbogatszych ludzi w kraju, przedstawiciel "starej elity". Przedsiębiorstwo założył jego dziadek, który w latach 50. i 60. przekształcił je w jedną z największych firm budowlanych w Ameryce Łacińskiej. Grupa Odebrecht ma długą tradycję mieszania polityki i biznesu. Układała się z każdą władzą, zdobywając intratne kontrakty. Przykłady takie jak jego, byłego już, skazanego prezesa irytują Brazylijczyków, bo pokazują jak na dłoni pazerność bogatych, którzy nie wahają się uciec do oszustwa, by stać się jeszcze bogatszymi.
"Tudo acaba em pizza", czyli zawsze kończy się na pizzy
Korupcja nie jest w Brazylii niczym nowym, a jej przyczyn można się doszukiwać w olbrzymich nierównościach społecznych, których korzenie sięgają jeszcze czasów niewolnictwa. Żyjąca w luksusie część brazylijskiego społeczeństwa dbała o to, by utrzymać swoje przywileje i chętnie wykorzystywała bogactwo, by zapewnić sobie przychylność władzy. Jedną z najprostszych metod było przekupywanie urzędników. Niewielka elita, mogąca pozwolić sobie na wszystko, była przekonana, że wiele rzeczy może ujść jej płazem. I najczęściej uchodziło. Nie zmieniły tego kolejne rządy – ani prezydenta Jânio Quadrosa, fotografującego się na początku lat 60. z miotłą, która miała oczyścić kraj z łapówkarstwa, ani prawicowa dyktatura, która doszła do władzy pod pretekstem walki z korupcją i komunizmem.
Zamiast tego korupcja powszedniała, a szanse na to, że ktoś na poważnie zajmie się podejrzanym o łapówkarstwo politykiem lub biznesmenem stawały się praktycznie zerowe. Ten stan najlepiej obrazuje popularne w Brazylii powiedzenie "tudo acaba em pizza" ("zawsze kończy się na pizzy"), używane do podsumowywania skandali politycznych, w których winni nigdy nie zostają ukarani.
Transparency International pod względem skorumpowania umieszcza Brazylię na 69. miejscu ze 175 krajów. Choć wszyscy się oburzają, w sondażach nawet 70 proc. ankietowanych przyznaje, że przyjęłoby nielegalną korzyść majątkową, gdyby w czasie piastowania publicznego stanowiska nadarzyła się ku temu okazja.
Bohaterem nowej odsłony walki z korupcją jest nadzorujący dochodzenie w sprawie nieprawidłowości Petrobras sędzia Sérgio Moro. Dla jednych to kryształowy bojownik o praworządność, dla innych – wykorzystujący skandal do promowania własnych celów politycznych podżegacz. Jego nazwisko pojawia się na plakatach w czasie demonstracji przeciwko rządowi Dilmy Rousseff, a jakiś czas temu drzewa w okolicy jego miejsca pracy udekorowano żółto-zielonymi wstążeczkami – w kolorach brazylijskiej flagi.
Nie wszyscy postrzegają jednak ambitnego sędziego jako dzielnego śmiałka, który nie ugina się, gdy przychodzi mu mieć do czynienia z przedstawicielami elit. Niektórych prawników niepokoi jego tendencja do stosowania aresztu przed procesem. Heloisa Estellita, profesor prawa karnego z Fundação Getulio Vargas uważa np., że Moro nieprawidłowo używa tego środka, usiłując wymusić w ten sposób zeznania. Zarzuca mu się również, że działa jak polityk, a nie przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości. Na falę krytyki naraził się także w ostatnich dniach, gdy upublicznił podsłuchaną przez policję rozmowę Dilmy Rousseff i Luli da Silvy. Nagrywanie urzędującej prezydent, na której formalnie nie ciążą żadne podejrzenia, jest powodem do niepokoju. Kolejną kwestią otwartą na interpretacje jest cel publikacji takiej rozmowy.
"Brasil, o pais do futuro", czyli Brazylia to kraj przyszłości
Prezydent Dilma Rousseff nie jest objęta dochodzeniem w sprawie nieprawidłowości w Petrobras, jednak to właśnie na niej skupia się gniew protestujących Brazylijczyków. Mimo że jej przeciwnicy polityczni zapewne o tym marzą, nie udało się do tej pory udowodnić, że wiedziała o skandalu, mimo że od 2003 do 2010 r. była szefową rady nadzorczej spółki. Fakt, że afera rozwijała się pod jej nosem, nie stawia jej jednak w najlepszym świetle i pozwala wątpić w jej kompetencje oraz umiejętność osądu. Ciemne chmury nad Rousseff zbierają się nie od dziś. Gospodarka jest w recesji, a Brazylijczycy mają dosyć bycia "krajem przyszłości", w którym każdy kolejny rząd obiecuje, że już za chwilę nadejdzie upragniony dobrobyt. Skandal jest olbrzymim ciosem dla rządzącej Partii Pracujących, która po zwycięstwa wyborcze szła z wypisanymi na sztandarach hasła wymierzonymi w skorumpowaną elitę. Kolejnym szokiem było zatrzymanie w ramach Lava Jato Luli da Silvy. Rządzący krajem w latach 2003-2010 charyzmatyczny lider jest mentorem politycznym Dilmy, namaścił ją na swoją następczynię i stanowi punkt odniesienia dla lewicowych rządów w całej Ameryce Łacińskiej. Wiele emocji wzbudził fakt, że kilka dni temu Rousseff mianowała Lulę szefem swojego gabinetu, dzięki czemu nie będzie się mógł nim zajmować już nie ambitny sędzia Moro, lecz Sąd Najwyższy.
Poza zamieszaniem związanym z Lulą nad prezydent wisi procedura impeachmentu, do której niestrudzenie dąży Eduardo Cunha, przewodniczący Izby Reprezentantów. Ciążą na nim podejrzenia o... udział w aferze Petrobras, podobnie jak na kilku innych członkach komisji, która rozpatruje wniosek o usunięcie Rousseff ze stanowiska. Powody do wszczęcia procedury impeachmentu nie mają nic wspólnego z aferą Lava Jato, chodzi bowiem o majstrowanie przy regułach oszczędnościowych przed wyborami prezydenckimi z 2014 r., w których Dilma starała się o reelekcję. Petrobras wciąż może ją jednak zgubić, bowiem jej bardzo słabe notowania i masowe protesty wywołane aferą mogą przekonać parlamentarzystów, że jednak warto ją odwołać. Wymarzony dla jej wrogów scenariusz zakłada natomiast, że uda się w końcu udowodnić, iż część pieniędzy ze skandalu poszła na finansowanie jej kampanii, dzięki czemu można byłoby teoretycznie unieważnić wynik wyborów.
Nawet jeśli Rousseff wyjdzie cało z opresji, Partia Pracujących osłabiona zostanie tak bardzo, że wygrana w wyborach w 2018 r. będzie nie lada wyzwaniem. Sytuacja innych ugrupowań nie jest jednak dużo lepsza – w skandal Petrobras zamieszani są politycy z wielu opcji, a społeczeństwo jest zniesmaczone obecną elitą. Na ulice brazylijskich miast po raz kolejny powróciły więc żółto-zielone flagi, a niezadowoleni z sytuacji w kraju mieszkańcy domagają się zmiany władzy.
Jednocześnie w Brazylii toczy się dyskusja o tym, kto uczestniczy w protestach. W zeszłym tygodniu dziennik "Correio Braziliense" opublikował zdjęcie, które zrobiło furorę w mediach społecznościowych. Widać na nim wybierającą się na protest parę młodych białych Brazylijczyków, za którymi kroczy ciemnoskóra niania pchająca wózek z ich córeczką. Dla niektórych ta fotografia stała się dowodem na to, że w demonstracjach biorą udział przedstawiciele wyższej klasy średniej, którzy nie chcą się dzielić swoim nagromadzonym bogactwem. Sama sfotografowana niania w rozmowach z mediami tłumaczyła, że nie lubi rządu Rousseff i nie ma nic przeciwko pracy w niedzielę, bowiem pracodawcy sprawiedliwie ją za nią wynagradzają.
Brazylijska klasa średnia systematycznie się powiększa, bieda i nierówności społeczne pozostają poważnym problemem. Wiele osób wciąż ma w pamięci, że to właśnie Lula zrobił najwięcej, by tę sytuację zmienić, a za czasów rządów jego i Rousseff rzeszom obywateli przywrócona została godność i podmiotowość. Zdaniem ich obrońców uprzywilejowana, w większości biała część społeczeństwa o poglądach liberalnych i prawicowych wykorzystuje skandal w Petrobras, by odsunąć od władzy nielubianych przywódców i przejąć władzę.
Optymiści twierdzą, że dzięki "skandalowi stulecia" Brazylia ma szansę się oczyścić i zmierzyć się z jednym ze swoich największych demonów: korupcją. Jednak na razie przyniósł jedynie olbrzymi bałagan. Oby miotła została wykorzystana we właściwym celu.