Zamki, dwory, pałace, schrony, sztolnie, a nawet podziemne miasto. Nie ma w Polsce, a może nawet w Europie, innej krainy, która by kryła tyle tajemnic. Od dekad rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy skarbów. Jeden, wart 100 milionów dolarów, znaleziono na Dolnym Śląsku w latach 80. Na swojego znalazcę wciąż czekają "złoty pociąg" i Bursztynowa Komnata. Każde nowe odkrycie daje nowe nadzieje. Teraz udało się obejrzeć wnętrze schronu pod Górą Kamienną, niedostępne od 1945 roku.
Tekst został opublikowany 25 lipca. Prezentujemy go w ramach przeglądu najważniejszych artykułów Magazynu TVN24 w 2020 roku.
***
"Odcięty od czasów II wojny światowej, podziemny schron pod Górą Kamienną w Lubaniu z pewnością jest obiektem wyjątkowym. Obecnie na terenie Polski jedynym tak dużym, który ma dwie bardzo rzadkie cechy: wiemy z pewnością że istnieje i jednocześnie nie możemy wejść do środka (mamy nadzieję, że tylko chwilowo)" – poinformowała na Facebooku Grupa Eksploracyjna Miesięcznika "Odkrywca" (GEMO).
Grupa - wraz ze Stowarzyszeniem Miłośników Górnych Łużyc - podejmuje próby penetracji podziemi już od kilku lat. Na razie do środka udało się wpuścić kamerę i zobaczyć fragmenty korytarzy, do których nikt od dekad nie wchodził. Wciąż nie wiadomo jednak, co kryją.
Lubański schron to niejedyny sekret regionu. W lutym 2012 roku ruszył projekt "Tajemniczy Dolny Śląsk. Nie do opowiedzenia - do zobaczenia". Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego chce w ten sposób promować region wśród turystów.
"Dolny Śląsk skarbami stoi"
Dlaczego Dolny Śląsk kryje aż tyle tajemnic? Łukasz Kazek, popularyzator historii i jeden z twórców kanału "History Hiking" wyjaśnia: - To wieki wojen i przekazywania sobie tego terenu z rąk do rąk. Tu przecinało się wiele kultur i szlaków handlowych. Bliżej jest stąd do Wiednia, Berlina, czy Pragi niż do Warszawy. Region należał do wielu różnych narodów, a każdy dokładał tu coś od siebie: Czesi wnosili swoje bogactwo, Austriacy swoje, Prusacy swoje, a na końcu my dołożyliśmy nasze. Dzięki temu historia regionu jest tak fascynująca i bogata. A zarazem nie do końca poznana i pełna tajemnic.
Jednak te najbardziej pobudzające wyobraźnię związane są z czasami drugiej wojny światowej.
- To według Niemców był region bezpieczny, z daleka od alianckich nalotów i bombardowań. Po wojnie - poza Wrocławiem - pozostał niemal nietknięty, a nie było tu miejscowości, która nie miałaby pałacu czy dworu. W nich, a także w zamkach i kościołach, tworzono skrytki. Chowano nie tylko zagrabione dzieła sztuki, ale także te pochodzące z niemieckich kolekcji – mówi Kazek.
Jego zdaniem na Dolnym Śląsku było i jest wiele pozostałości po dawnych, burzliwych czasach. Te udawało się odkryć przez przypadek i pewnie jeszcze wiele razy przypadek będzie rządził ich odkryciem w przyszłości. - Dolny Śląsk skarbami stoi – nie ma wątpliwości popularyzator historii.
O to samo pytamy Łukasza Orlickiego z miesięcznika "Odkrywca" i grupy eksploracyjnej GEMO. - Dolny Śląsk wyrósł na skarbową stolicę Polski przez drugą wojnę światową, bo historie wokół ukrywanych tu kosztowności i nie tylko pojawiły się właśnie po 1945 roku. Mamy opowieści o wręcz mitycznych skarbach, "złotym pociągu", podziemnych fabrykach i historie związane ze sztolniami – wylicza Orlicki. I dodaje: - Nie ma miejsca, ruin, czy pozostałości po kopalniach, które nie byłyby łączone z jakąś legendą dotyczącą ukrywania kosztowności albo śmiercią ludzi, którzy czegoś szukali.
Schron czy schowek na skarby?
Na Dolnym Śląsku co jakiś czas rozpoczynają się kolejne prace poszukiwawcze. Za każdym razem eksploratorzy zacierają ręce, a miłośnicy zagadek mają nadzieję na poznanie kolejnych sekretnych historii. Wróćmy do Lubania. Tam, we wzgórzu nazywanym Kamienną Górą, Niemcy mieli stworzyć schron przeciwlotniczy. A przynajmniej tak wynika z odnalezionego w 2009 roku w jednym z archiwów szkicu. I choć od tego czasu minęło kilka lat, to do tej pory nie wiadomo, co dokładnie mogą kryć podziemia.
Niewykluczone, że mogą znajdować się tam przedmioty ukryte w czasie wojny, archiwa lub sprzęt wojskowy. – Wciąż nie wiemy, jaką funkcję schron pełnił w trakcie wojny. Hipotez jest kilka. Według jednej z nich działał tu szpital dla rannych niemieckich żołnierzy, a według innej mieściły się tu magazyny – podkreśla Orlicki.
Z kolei Andrzej Maciaszczyk ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc prezentuje nawet odważniejsze hipotezy. Jego zdaniem z całą pewnością podziemne korytarze nie służyły jako schron przeciwlotniczy. – Taka funkcja była dla Niemców tylko przykrywką. Świadczy o tym między innymi układ chodników, czy rozwiązania podobne do zastosowanych w kompleksie "Riese" – przekonuje.
Co w takim razie może skrywać Kamienna Góra? - Tam może być wszystko. Moim zdaniem najbardziej prawdopodobną teorią jest złożenie tam archiwum gestapo z Krakowa, ale równie dobrze mogą znajdować się tam depozyty okolicznej ludności cywilnej i banków. Początkowo wydawało nam się, że jest tam sztolnia ucieczkowa, ale okazało się, że jest ślepa, a więc na pewno było to miejsce złożenia depozytów – opowiada przedstawiciel stowarzyszenia.
Schron posiada cztery wejścia: dwa główne i dwa zapasowe. Wszystkie zostały jednak zabezpieczone, wysadzone i zniszczone pod koniec wojny. Jednym z nich już w 2011 roku, wraz ze Stowarzyszeniem Miłośników Górnych Łużyc, członkowie Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika "Odkrywca" próbowali wejść do budowli. Po badaniach georadarowych i wierceniach wejście odkopano. Korytarz był jednak nieukończony i nie prowadził do centralnej części podziemi.
Do środka kilkukrotnie wpuszczano kamerę. Ostatnio na początku lipca. "Tym razem się udało i możemy zobaczyć nieznany do tej pory fragment korytarza. Wyraźnie widać obsypany z bocznego korytarza śluzy urobek, zwisający kabel, rozłożone na spągu deski i częściowo zdemontowane tory" – czytamy na Facebooku.
I jak się okazuje, na razie nikt do środka nie wejdzie. Wszystko dlatego, że wejścia zostały przez Niemców wysadzone. - Ich odkopanie wymaga robót górniczych. Koparka tu sobie nie poradzi, bo zawał może mieć nawet 30 metrów. A szacunkowy koszt przeprowadzenia takich robót to nawet około 200 tysięcy złotych, dlatego teraz tak ważne jest określenie tego, jak duży jest ten zawał – podkreśla Łukasz Orlicki z miesięcznika "Odkrywca" i grupy eksploracyjnej GEMO.
Sztolnia pełna ciężarówek
Tajemniczych podziemi i sztolni, które mają skrywać drogocenne przedmioty lub sprzęt wojskowy, na Dolnym Śląsku jest znacznie więcej. Jedną z najbardziej znanych legend jest ta o "szczelinie jeleniogórskiej".
Według niej, że do jednej z dolnośląskich sztolni miało wjechać kilka lub kilkanaście ciężarówek wypełnionych cennymi artefaktami. Tego miejsca szukano wielokrotnie. Zarówno w rejonie Jeleniej Góry, jak i Lubomierza i Wlenia. Bez rezultatu. Przełomowe okazały się ustalenia Krzysztofa Krzyżanowskiego, autora książki "Skarb generała". Wynika z nich, że miejsce, w którym znajdować się mają ciężarówki to Szklarska Poręba.
Przemawia za tym relacja byłego żołnierza Wojsk Ochrony Pogranicza. Ten w swoich wspomnieniach pisał o tym, że był w podziemnym tunelu. Twierdził, że w środku widział ciężarówki. Lokalizację szczeliny wstępnie potwierdziły też badania nieinwazyjne przeprowadzone przez Grupę Eksploracyjną Miesięcznika "Odkrywca" w listopadzie 2016 roku i styczniu 2017.
Co może znajdować się w ciężarówkach, które mają być ukryte pod ziemią? Wersji jest kilka. Niektóre z relacji mówią o tym, że transportowano nimi depozyty z banku w Jeleniej Górze. Według innych przewoziły sprzęt wojskowy. Kolejne, że była to kolumna szpitalnych samochodów. Jednak ci o bogatszej wyobraźni twierdzili, że ciężarówki przewoziły dzieła sztuki, skarby i najcenniejsze przedmioty z kolekcji ostatnich carów Rosji, czyli Jajka Faberge. Od lat mówiło się też o tym, że w środku znajdowały się tylko ciała niemieckich żołnierzy.
Wciąż nie wiadomo jednak, w jakich okolicznościach ciężarówki miały wjechać do podziemi. Do tej pory nie udało się też ich odnaleźć, choć eksploratorzy broni nie składają i zapowiadają kolejne prace.
"Złoty pociąg" z 65. kilometra
Eksploratorzy, a także miłośnicy tajemnic i zagadek twierdzą, że na Dolnym Śląsku skarby można znaleźć nie tylko w zaginionych ciężarówkach, ale też w pociągach. W 2015 roku informacja o namierzeniu zaginionego niemieckiego składu przyciągnęła do Wałbrzycha tłumy zagranicznych dziennikarzy.
I choć w zgłoszeniu Piotra Kopra i Andreasa Richtera, przedsiębiorców z Wałbrzycha, nie było mowy o złocie, to i tak rozpoczęło ono prawdziwą gorączkę złota. A pociąg, który miał znajdować się na 65. kilometrze linii kolejowej Wrocław-Wałbrzych, rozpalił wyobraźnię niemal wszystkich. Niektórzy podejrzewali, że to pociąg, który miał transportować kosztowności mieszkańców Wrocławia i depozyty z tamtejszych banków. Pod koniec wojny część wrocławian ukrywała majątek na własną rękę. Byli jednak i tacy, którzy przekazywali wszystko, co mieli cennego, do bankowych depozytów. Złoto, papiery wartościowe i dzieła sztuki ukryto najpierw w skrzyniach. Później planowano wszystko wywieźć z miasta ciężarówkami albo pociągiem.
Na forach internetowych od lat powtarzano informacje o pociągu, który miał zaginąć w okolicach Szczawienka. Według pogłosek w kwietniu 1945 roku ze stacji w Świebodzicach odjechały dwa wagony towarowe z nieznanym ładunkiem. Opancerzony skład skierowano w stronę Wałbrzycha. Tam jednak miał się nigdy nie pojawić.
"Złoty pociąg" pod Wałbrzychem? »Ponownie szukają "złotego pociągu"
Poszukiwacze chcieli użyć wiertnicy, by namierzyć "złoty...
Przekopali dwa miejsca, a "złotego pociągu" nie ma
Kolejny dzień poszukiwań "złotego pociągu". Eksploratorzy...
Konferencja prasowa odkrywców "złotego pociągu"
Ciężki sprzęt szuka "złotego pociągu"
Kopią, by znaleźć "złoty pociąg". Jeśli on tam stoi, to na...
Przygotowania do poszukiwań "złotego pociągu"
Naukowcy twierdzą, że "złotego pociągu" pod ziemią nie ma....
26.09.2015 | „Złoty pociąg” to niejedyny kolejowy skarb. Kim...
Naukowcy z AGH: pociągu nie ma. Urzędnicy będą analizować raporty
Eksploratorzy i naukowcy przedstawili wyniki na badań na...
Marszałek województwa dolnośląskiego o "złotym pociągu"
Specjaliści z AGH szukają złotego pociągu
Konferencja prasowa dotycząca poszukiwań "złotego pociągu"
Sprawdzą czy pod ziemią jest "złoty pociąg"
Saperzy znaleźli łuski z czasów wojny
Wojsko na miejscu, gdzie ma być ukryty "złoty pociąg"
Wojsko zbada teren, gdzie ma być ukryty "złoty pociąg". Na...
Oczyszczanie terenu na którym ma być ukryty "złoty pociąg"
Według poszukiwaczy skarbów mógł zostać ukryty w podziemnym tunelu. Pierwsze pogłoski na ten temat pojawiły się tuż po wojnie. – Moja siostra twierdziła, że słyszała, jak Niemki mówiły, iż do tunelu przez więźniów zostały wepchnięte dwa-trzy wagony. Więźniowie mieli już nigdy nie wrócić na powierzchnię – opowiadał nam w 2015 roku mężczyzna, który po wojnie mieszkał obok 65. kilometra. Jak twierdził, wówczas wspominano też o tym, że ten, kto odkryje tunel, "zatruje całą Europę gazem".
Jednak tunelu nie udało się odkryć ani wtedy, ani teraz. Bo choć w 2015 roku nawet Piotr Żuchowski, ówczesny generalny konserwator zabytków mówił o tym, że "jest pewien na ponad 99 procent", iż "pociąg" istnieje i widział "dobrej jakości zdjęcie georadarowe", to nikt ponad 100-metrowego składu nie znalazł.
Teren najpierw sprawdzali żołnierze, a później naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Orzekli, że tunel może jest, ale pociągu w nim nie ma. To była tylko woda na młyn eksploratorów, którzy stwierdzili, że skład jest i to nie jeden, a nawet dwa. Po kilku miesiącach rozpoczęto prace eksploracyjne. Te jednak nie przyniosły rezultatów, a poszukiwania "złotego pociągu" zostały zawieszone.
Podziemny "Olbrzym"
Zgłoszenie o "złotym pociągu" uruchomiło falę zawiadomień o kolejnych odkryciach. Tym najbardziej spektakularnym było zgłoszenie o namierzeniu podziemnych korytarzy wchodzących w skład kompleksu "Riese" (z niem, Olbrzym). To jeden z najbardziej tajemniczych obiektów Trzeciej Rzeszy. Jego budowa rozpoczęła się w 1943 roku w dolnośląskich Górach Sowich. Do drążenia podziemnych korytarzy wykorzystywano więźniów obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.
- To miał być zespół kwater podziemnych dla różnego rodzaju dowództw wojskowych i instytucji centralnych Trzeciej Rzeszy. Miały tam się także znajdować placówki badawcze i podziemna fabryka. Całość miała być zapleczem do prowadzenia wojny – wyjaśniał w 2015 roku Igor Witkowski, autor książek o tajemnicach II wojny światowej. - Ukryty przed wzrokiem ciekawskich kompleks prawdopodobnie miał być czymś w rodzaju podziemnej stolicy państwa, takiej zapasowej, na wszelki wypadek – przekonywał. Według innych badaczy podziemia tworzone w Górach Sowich mogły być szykowane na kwaterę główną wodza Trzeciej Rzeszy.
Sieć tajemniczych podziemnych korytarzy miała być odporna na bombardowania. Hitlerowi w olbrzymich, wykutych w skale pomieszczeniach mieli towarzyszyć między innymi minister spraw zagranicznych, dowódcy wojsk i SS. Planowano też stworzyć miejsce dla ochrony i obsługi. W podziemiach "Olbrzyma" schronienie znaleźć miało – według różnych relacji – od 20 do 200 tysięcy osób. Podziemne miasto miało być samowystarczalne. Tak, by dało się w nim przetrwać dwa, a nawet trzy lata. Eksploratorzy, którzy przebijają się przez zasypane poniemieckie tunele i sztolnie, odkrywają tu ślady dawnej inwestycji: resztki instalacji elektrycznej i kable.
W 2015 roku - po tym, jak zrobiło się głośno o "złotym pociągu" - Krzysztof Szpakowski, prezes stowarzyszenia "Riese", zawiadomił władze o istnieniu kolejnych części kompleksu. Jego zdaniem ten w sumie może liczyć nawet 200 kilometrów kwadratowych. A to oznaczałoby, że naziści budowali pod ziemią miasto o powierzchni większej od dzisiejszego Lublina, Katowic czy Rzeszowa. Tego - mimo prowadzonych odwiertów - nie udało się odnaleźć.
Tak naprawdę w sprawie "Riese" do tej pory niewiele jest rzeczy pewnych. Dziś znanych jest siedem kompleksów: Osówka, Rzeczka, Jugowice, Soboń, Gontowa, Włodarz i Zamek Książ. Dla turystów dostępna jest tylko część z nich. Podziemia miały być połączone tajemniczym tunelem z Zamkiem Książ. Korytarza wciąż nie odnaleziono. Wyobraźnię pobudza fakt, że projekt "Riese" był ściśle tajny. Nie ma jego dokumentacji, a plany zostały zniszczone. Szyby starannie zasypano, wejścia wysadzono, a część wnętrz zalano, tak jakby opuszczający Góry Sowie naziści robili wszystko, by ukryć to, co wydrążyli pod ziemią.
Bursztynowa Komnata w Zamku Książ
Z "Olbrzymem" łączony jest też Zamek Książ. Ta dawna rezydencja Hochbergów jest dziś jednym z największych zamków na terenie Polski. Ma kilkusetletnią historię. W tym czasie zamkowe mury gościły między innymi cara Mikołaja I, Izabelę Czartoryską, czy Winstona Churchilla.
Miała też gościć Adolfa Hitlera, bo to tu - z dala od alianckich nalotów - szykowano jedną z kwater wodza Trzeciej Rzeszy. To właśnie podczas przebudowy naziści zniszczyli część budowli. A pod nią wydrążyli tunele. Po nich przyszły wojska sowieckie, które ostatecznie splądrowały i zdewastowały to, co pozostało po dawnej świetności. Dziś Zamek Książ przyciąga tłumy turystów. Niektórych wiedzie tu legenda o tajnych hitlerowskich laboratoriach, a innych o Bursztynowej Komnacie, która miała zostać ukryta właśnie w zamkowych murach. A dokładnie w Sali Konrada, która wymiarami odpowiadać miała właśnie rozmiarom legendarnej komnaty.
- To potwierdzają relacje osób, które pracowały przy drążeniu tuneli. Opowiadają, że pamiętają dużą salę, której dziś nie sposób znaleźć. Może podziemne korytarze skrywają tajne pomieszczenia? –zastanawiał się w rozmowie z TVN24 Bogusław Wołoszański. - Te legendy powiększają tylko olbrzymi znak zapytania. Nie można się dziwić, że rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy skarbów – zaznaczył.
"Duchy" strzegące pozostawionych skarbów
A jeśli mowa o poszukiwaczach skarbów, to wśród nich od lat powtarzane są historie o strażnikach. To osoby, które po odejściu Niemców z Ziem Odzyskanych zostały tu do pilnowania schowków wypełnionych rodowymi kosztownościami. Niektórzy nazywają ich "opiekunami", inni "wartownikami" lub "duchami". Niezależnie od nazwy mieli wspólne zadanie: strzeżenie skrytek, odwracanie uwagi i mylenie tropów tym, którzy pojawiali się zbyt blisko pozostawionych bogactw. W razie czego mieli wszelkimi możliwymi sposobami odstraszać poszukiwaczy. I mają robić to nadal, choć teraz już ich potomkowie.
Jerzy Rostkowski, autor książki "Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju" o strażnikach pisał tak: "Częstym zjawiskiem jest wynajmowanie zaufanych autochtonów lub ich potomków, wynagradzanych drobnymi prezentami, niewielkimi kwotami pieniędzy lub pracą w Niemczech dla kogoś z rodziny".
Skarb ogrodnika z Liebenthalu
Bo Dolny Śląsk to nie tylko sekrety podziemnych kompleksów budowanych przez hitlerowców, czy ukrytych przez nich zagrabionych dzieł sztuki i złota. To także historie rodzin, które po zakończeniu wojny i przejęciu tych terenów przez Polskę musiały opuścić swoje domy. Wiele z takich osób miało nadzieję, że będą mogły tu wrócić. Były zamożne. Ukrywały część swojego majątku w lasach, parkach, ogrodach. Na wszelki wypadek, na potem. Niektóre z takich rodzinnych skarbów, zapomniane, pewnie tkwią nadal w ziemi. Po inne przyjeżdżają potomkowie dawnych mieszkańców tego regionu.
Tak właśnie stało się w 2016 roku, gdy do Lubomierza (dawnego Liebenthalu) przyjechali Niemcy z Hamburga, potomkowie jednego z dawnych mieszkańców. Mężczyzna wyjeżdżając z rodzinnej miejscowości upchnął rodowe pamiątki w słoikach. A później zakopał je w ziemi. W miejscu ukrycia skarbu zasadził drzewo, a dla potomnych sporządził mapę. Ci chcieli szukać skarbu pod osłoną nocy. Nie mieli jednak szpadla. Postanowili pożyczyć go od jednego z mieszkańców. Ten, zaniepokojony, powiadomił policję. Eksploracja została przerwana, bo do prac wydobywczych niezbędna jest zgoda konserwatora zabytków. Niemcy takiej nie mieli. Z ziemi komisyjnie wydobyto biżuterię, zegarki i monety. Rodzinny skarb ogrodnika trafił ostatecznie do miejscowego muzeum.
Niedawno na rozkopaną przez kogoś skrytkę trafili też twórcy kanału "History Hiking". Depozyt, jak przypuszczają, przez kilkadziesiąt lat spoczywał w leśnej kryjówce pod stertą kamieni. Zdaniem Łukasza Kazka w niepozornej skrytce miały znajdować się kosztowności należące do właścicieli pałacu w Cammerau (dzisiejszy Komorów). Decyzję o ukryciu rodzinnego skarbu podjęto, by ukryć majątek przed żołnierzami Armii Czerwonej.
Jedyny do tej pory prawdziwy, wart 100 milionów dolarów
Jeden z dolnośląskich skarbów jest jak najbardziej prawdziwy. Do tego największy w Polsce i jeden z największych w Europie. Nie wiąże się z III Rzeszą, a w ukryciu leżał setki lat.
To skarb ze Środy Śląskiej. Nikt nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Znaleziono go przypadkiem. I to dwukrotnie. Skarb średzki, nie niepokojony przez nikogo, przeleżał w ziemi ponad 600 lat. Aż do 8 czerwca 1985 roku, gdy podczas prac budowlanych łyżka koparki zahaczyła o tkwiący w ziemi przedmiot. "Z czerpaka koparki posypał się grad srebrnych monet. Robotnicy i dzieci przypatrujący się budowie zobaczyli największy skarb, jaki znaleziono dotychczas na Dolnym Śląsku" – relacjonowała "Gazeta Robotnicza".
Ostatecznie, po zamieszaniu na miejscu, naliczono 3472 monety o wadze niemal 12,5 kilograma. Wszystkie okazały się być praskimi groszami, wybitymi w pierwszej połowie XIV wieku. Niecałe trzy lata później, w maju 1988 roku, kilkanaście metrów dalej dokonano kolejnego odkrycia, tym razem znacznie większego. Część skarbu została rozkradziona jeszcze przed tym, gdy na miejscu pojawili się milicjanci i muzealnicy.
W Środzie Śląskiej wybuchła prawdziwa gorączka złota. Za dnia kopali ci, którzy mieli pomóc w odnalezieniu reszty skarbu, nocami ci, którzy chcieli się szybko wzbogacić. Wartość znaleziska oszacowano na około 100 milionów dolarów. Zdaniem historyków właścicielem kosztowności był Mojżesz, bogaty bankier mieszkający w połowie XIV wieku w Środzie Śląskiej. Był to czas, gdy w regionie szalała dżuma. O jej roznoszenie oskarżano Żydów. Mojżesz w obawie przed prześladowaniami zakopał majątek w piwnicy swojego domu. Spieszył się, więc kryjówkę wykonał niedokładnie. Miał zamiar wrócić po kosztowności, ale nigdy tego nie zrobił. Nie wiadomo, jak potoczyły się jego dalsze losy.
Obecnie właścicielem skarbu jest Muzeum Narodowe we Wrocławiu, gdzie wystawiany jest zawsze przez trzy ostatnie miesiące roku. Na co dzień znajduje się w Muzeum Regionalnym w Środzie Śląskiej.
Jednym z elementów skarbu jest złota korona, prawdopodobnie należąca do żony cesarza Karola IV Luksemburskiego, Blanki de Valois.