Na to, co wyprawia Mutaz Essa Barshim, trzeba użyć określenia "szaleństwo". Właśnie on może dokonać niemożliwego, czyli poprawić rekord świata w skoku wzwyż – bardzo zakurzony, bo liczący prawie ćwierć wieku. W tej historii decydujące jest to, że z tego skakania nic by nie było, gdyby Katarczycy nie kusili, a w końcu nie skusili trenera z dalekiej Polski.
Najlepszy będzie obrazowy przykład. Mieszkanie w bloku, przynajmniej w tym z wielkiej płyty, ma 250 cm wysokości. Bramka do piłki nożnej mierzy dokładnie 244 cm. Co by nie mówić – bardzo dużo. Trzeba się wyciągnąć jak struna, by rękoma dotknąć poprzeczki. A co dopiero nad nią przelecieć! O takich wyczynach będzie tu mowa.
Mister High Jump
Dawno temu, 27 lipca 1993 r. Kubańczyk Javier Sotomayor poprosił sędziów, by poprzeczkę zawiesili na poziomie 245 cm. Musieli wejść na drabinki, inaczej nie daliby rady. "Soto" skupił się, podumał i przefrunął nad poprzeczką. Do dziś tyle wynosi rekord świata w skoku wzwyż. Nic dziwnego, że Kubańczyk jest legendą. Był tak dobry, że nazywano go Mister High Jump, na bardziej wyrafinowany pseudonim nikt się nie silił. Po co?
Rekord życiowy Mutaza wynosi imponujące 243 cm. Wyżej od niego w historii ludzkości skoczył tylko "Soto".
– Nie myślałem, że rekordzistą będę tak długo. Trzy, może pięć lat, ale nie ponad 20 – przyznaje Sotomayor. Otwarcie mówi też, jak nerwowo patrzy na konkursy, w których Barshim próbuje mu "podskoczyć". A jest jeszcze najgroźniejszy rywal Katarczyka, Ukrainiec Bohdan Bondarenko, który ma za sobą udaną próbę na 242 cm. I bardzo dobrze, że jest, bo zmusza Mutaza do większej i większej harówki.
Zakrzywienie czasoprzestrzeni
Pewność siebie ma w tej bitwie duże znaczenie. Stojąc na rozbiegu, trzeba sobie wmówić, że niemożliwe jak najbardziej jest możliwe. Katarczyk twierdzi, że stracił szacunek dla 240 cm. Musiał, bo tylko wtedy podskoczenie tak wysoko staje się realne.
"What gravity, huh?!!" – to napis z czapeczki Mutaza. On wymyślił to hasło, on zaprojektował logo. – Zrobiłem to, bo czuję, że grawitacja nie ma na mnie wpływu. Bo rzucam jej wyzwanie – twierdzi.
Rzucić wyzwanie prawom fizyki to jest coś! Niby wiadomo, o co chodzi, ale warto, by przemówiła nauka. Według niej grawitacja, czy inaczej ciążenie powszechne, to zjawisko naturalne, polegające na tym, że wszystko, co ma masę, oddziałuje na siebie i wzajemnie się przyciąga. Mowa jest i o zakrzywieniu czasoprzestrzeni, i o różnych formach materii. Jest też siła proporcjonalna do iloczynu, a nawet kwadrat odległości. Szukających szczegółów trzeba odesłać do sir Isaaca Newtona. W każdym razie Barshim wyznaczył sobie trudne zadanie.
Byli Maradona i Pele
W języku arabskim "mutaz" znaczy "duma". I niespełna 25-letni Barshim jest dumą swojego kraju. Jego rodzina pochodzi z Sudanu, ale chłopak urodził się w Ad-Dausze. Ojciec, pan Essa Mohammed był i chodziarzem, i biegaczem. Chłopiec tak samo. Pamięta doskonale, choć był wtedy maluchem, jak oglądał w telewizji zawody z udziałem taty. Jak skakał i krzyczał z radości, kiedy tata wygrywał.
Bieganie i maszerowanie szybko mu się znudziły, chciał zmiany, chciał ekscytacji. Skoki – w dal i wzwyż – to było to. Duża zabawa. – Patrzyłem na chłopaków, którzy wariowali na trampolinie. Też tak chciałem – wspomina. Wreszcie dopiął swego i zaczął skakać wzwyż, ale, w co dzisiaj trudno uwierzyć, długo przegrywał z rówieśnikami. Mało tego, był z nich najgorszy. To wtedy ojciec powtarzał, że sport polega na tym, by być cierpliwym, robić swoje i czekać.
Do pracy w Katarze zjeżdżają ludzie z całego świata, więc w szpitalu zatrudnionych jest blisko 130 tłumaczy, żeby lekarze dobrze zrozumieli swoich pacjentów. Dla Katarczyków opieka medyczna oczywiście jest darmowa, nawet dentysta. Co to za problem dla tak bogatego kraju? Jak się wahałem, czy przyjąć ich propozycję, to do kontraktu dorzucili mi dom
Stanisław Szczyrba
Mutaz jest chudzielcem, przy wzroście 192 cm waży 70 kg. Oficjalnie, bo – słowo daję – wygląda na mniej. W lewej nodze, czyli tej, z której się odbija, a potem szybuje w przestworza, ma jednak ogromną siłę. Slangowych określeń jest na to sporo: winda, torpeda, petarda. Są i te uważane za wulgarne, więc lepiej ich nie przytaczać.
W każdym razie moc w tej lewej, chudziutkiej nodze, jest nieludzka. Na co dzień Mutaz trenuje w Aspire Zone, obiekcie-marzeniu w Ad-Dausze. Kompleks otworzono w 2004 r., w uroczystości brali udział i Maradona, i Pele. Dlaczego nie, skoro Katarczyków stać na sprowadzenie każdej gwiazdy. Tylko w Aspire Dome, czyli gigantycznej hali, w tym samym czasie może się odbywać siedem imprez sportowych w siedmiu różnych dyscyplinach. Centralne miejsce to Khalifa Stadium, na 50 tys. miejsc. Jest też Centrum Medyczne, tylko dla sportowców. Tyczkarz Renaud Lavillenie w sezonie 2010 został tam na kilka dni po halowych mistrzostwach świata, by przeprowadzić badania. A został z prostego powodu – to jedna z najlepszych klinik na świecie.
Głupie 1500 m za karę
W 2009 r., kiedy jego rekord życiowy wynosił skromne 214 cm, rozpoczął treningi ze Stanisławem Szczyrbą. Oj, niełatwe były te początki, bo Szczyrba to osobowość, więc panom trudno było się dogadać. – Wiele razy chciałem wyjść z treningu, chciałem, by wyrzucono go z pracy. On był szalony, wydzierał się, za karę kazał biegać jakieś głupie 1500 m. Ja, skoczek wzwyż, musiałem się męczyć na 1500 m! – wspomina Mutaz.
Szczyrba też opowiada, jak to w tych początkach wyglądało. – Zarządzałem zajęcia, powiedzmy, na 17.00, a Mutaz i cała grupa przychodzili o 17.30, rozgadani, rozkojarzeni. Jak tak można? Po kilku miesiącach naprawdę byłem gotowy to rzucić, na dodatek pogoda w Katarze bardzo źle na mnie wpływała – opowiada Szczyrba. Dzisiaj Polak przyznaje, że są rodziną, a Mutaz nazywa go drugim ojcem.
Zaczął wierzyć trenerowi, kiedy w Malmoe, w hali, pokonał 220 cm. Zaczął uważać na to, co je, i dbać o wypoczynek. Skakanie zaczęło się na serio i sezon 2010 zakończył wynikiem 231 cm. Już wtedy kilka college'ów w USA zaoferowało mu stypendia, ale chłopak wszystkie propozycje odrzucił. Był zadowolony z tego, jak rozwija się jego kariera. Potem, na prośbę Szczyrby, przerwał studia na Uniwersytecie Katarskim – kierunek biznes i marketing sportowy.
Zarządzałem zajęcia, powiedzmy, na 17.00, a Mutaz i cała grupa przychodzili o 17.30, rozgadani, rozkojarzeni. Jak tak można? Po kilku miesiącach naprawdę byłem gotowy to rzucić, na dodatek pogoda w Katarze bardzo źle na mnie wpływała
Stanisław Szczyrba
Do kontraktu dorzucili dom
Z tego skakania bez Szczyrby, zwanego Stanleyem, nic by nie było. Zaczęli współpracę, kiedy trener z dalekiej i nieznanej Polski był już po sześćdziesiątce. Nigdy nie bał się wyzwań. Po raz pierwszy ruszył w świat w 1990 r., do Szwecji, za chlebem. Wcześniej jeździł tam na saksy, był operatorem maszyny ziemniaczanej. W ekipie miał najgorszy tytuł naukowy – on magister, a razem z nim zasuwało dwóch doktorów i dwóch profesorów. To, co zarabiał wcześniej w Polsce jako trener, nie starczało nawet na benzynę. A w Szwecji zarobki trenerskie były godne, warunki pracy znakomite. Zanim doprowadził skoczka wzwyż Linusa Thornblada do wyniku 238 cm oraz brązowego medalu halowych mistrzostw świata, szkolił Islandkę Valę Flosadottir, która na igrzyskach w Sydney wywalczyła trzecie miejsce w skoku o tyczce.
Przedstawiciele katarskiej federacji lekkoatletycznej podeszli do niego na igrzyskach w Pekinie w 2008 r. Zaproponowali pracę. Odmówił, nie chciał zostawić Linusa.
Nie ustąpili. W czerwcu 2009 r. dostał z katarskiej federacji e-mail. – Nowy sztab szkoleniowy chciał się ze mną spotkać. Przyleciałem do Ad-Dauhy na dwa miesiące, pogrzałem się w słońcu i spotkałem zawodników, których miałbym trenować. Jednym z nich był Mutaz. Kiedy go zobaczyłem, wiedziałem, że zostanę – mówi Szczyrba. – Tam do pracy zjeżdżają ludzie z całego świata, więc w szpitalu zatrudnionych jest blisko 130 tłumaczy, żeby lekarze dobrze zrozumieli swoich pacjentów. Dla Katarczyków opieka medyczna oczywiście jest darmowa, nawet dentysta. Co to za problem dla tak bogatego kraju? Mało mieszkańców, dużo pieniędzy. Jak się wahałem, czy przyjąć ich propozycję, to do kontraktu dorzucili mi dom.
Wypady do Złotych Tarasów
W 2010 r. Mutaz powiedział, że chciałby skakać tak jak Artur Partyka, wicemistrz olimpijski z 1996 r. Jest za młody, by pamiętać zawody z udziałem Polaka, do znudzenia oglądał je za to w internecie. – Ten skok na 237 cm z igrzysk w Atlancie, kiedy Partyka walczył o złoto z Charlesem Austinem, jest najlepszym, jaki w życiu widziałem. Bardzo mnie zainspirował – twierdzi Mutaz.
Ten skok na 237 cm z igrzysk w Atlancie, kiedy Partyka walczył o złoto z Charlesem Austinem, jest najlepszym, jaki w życiu widziałem. Bardzo mnie zainspirował
Mutaz Essa Barshim
Co na to Partyka? – Naprawdę tak powiedział? To miłe, dobrze, że tak się zapatrzył. To ja teraz powiem, że mnie zauroczył jego skok na 243 cm. Był lepszy od tamtego z Atlanty – mówi rekordzista Polski. A rekord od 1996 r. wynosi 238 cm, czyli jest sporo skromniejszy od wyniku Katarczyka. – Mutaz to facet na 246, zdecydowanie. Widać to po sposobie jego skakania, po pewności siebie. Rola Stanisława Szczyrby jest w tym wszystkim ogromna, decydująca. On Mutaza ukształtował od początku, wszystkiego nauczył. To taka fajna, stara polska szkoła – zapewnia Partyka.
Szczyrba przywozi Barshima na zgrupowania do Spały. Mutaz bardzo lubi tam przebywać. W wolnych chwilach wyskakiwał do Warszawy, zawsze podobało mu się w Złotych Tarasach. Czasami skacze w Polsce w zawodach – w spalskiej hali uzyskał 233 cm, w Warszawie 231 cm. Kilka dni temu znowu do nas przyjechał, w łódzkiej Atlas Arenie był gwiazdą mityngu Pedro's Cup.
W sezonie 2012, zaledwie tydzień przed igrzyskami, zdiagnozowano u Mutaza pęknięcie w piątym kręgu lędźwiowym. Po takiej kontuzji zdołał wystartować w finale olimpijskim w Londynie. I zdobyć brąz. – Biorąc pod uwagę problemy z plecami, ten medal był perfekcyjnym zakończeniem igrzysk – stwierdził.
Do klubu "2,40" Barshim wskoczył 1 czerwca 2013 r. W następnym sezonie został w Sopocie halowym mistrzem świata, a 5 września w Brukseli z powodzeniem porwał się na 243 cm. Poprzeczka nawet nie zadrżała, nawet jej nie musnął. To ta próba zachwyciła Partykę.
Na emeryturę do Polski
Powoli traciłem szacunek do 240 cm i wreszcie dałem radę tej wysokości. Teraz trochę szacunku muszę stracić do 246 cm, ale to wciąż bardzo trudne. Na szczęście mam trenera, a on zawsze wie, co należy zrobić. Wierzę w ten rekord, przy odrobinie szczęścia wreszcie go poprawię. Chciałbym, bo dla mnie skok na taką wysokość to latanie
Mutaz Essa Barshim
To, co Szczyrba mówi u progu sezonu, brzmi naprawdę mocno. – Mutaz jest zdrowy i robi postępy – przyznał trener. Czy to oznacza rekord świata? – Nie wiem, po prostu nie wiem. Na razie forma najwyższa nie jest, ale z tym się nie spieszymy.
Barshim widzi to tak. – Powoli traciłem szacunek do 240 cm i wreszcie dałem radę tej wysokości. Teraz trochę szacunku muszę stracić do 246 cm, ale to wciąż bardzo trudne. Na szczęście mam trenera, a on zawsze wie, co należy zrobić. Wierzę w ten rekord, przy odrobinie szczęścia wreszcie go poprawię. Chciałbym, bo dla mnie skok na taką wysokość to latanie – wyznaje.
Kiedy Szczyrba zaczynał współpracę z Barshimem, miał marzenie – na emeryturę wrócić do Polski, do remontowanego dworku, którego ruiny wykupili kiedyś jego rodzice. Wymyślił, że w stodole zrobi małą halę lekkoatletyczną, w której zorganizuje konkurs skoku wzwyż. Może z udziałem Linusa i Mutaza.
240 cm lub więcej w stodole? Z Mutazem wszystko jest możliwe, skoro nie przejmuje się ani zakrzywieniem czasoprzestrzeni, ani kwadratem odległości.