Żeby się nie pomylić, do każdej z nich mówił "malutka". Mącił w głowach, czarował, później prosił o pieniądze. Coraz więcej pieniędzy. A potem znikał. One zostawały z długami i złamanym sercem. Policja nie mogła go znaleźć, więc same się tym zajęły.
Na początku lipca policja pochwaliła się, że zatrzymała mężczyznę poszukiwanego dwoma listami gończymi w związku z oszustwami matrymonialnymi. Przyłapano go na gorącym uczynku. W kawiarni na gdańskiej Starówce, tuż obok Neptuna, czekał na kolejną ofiarę. Wyszedł w kajdankach.
Informację o zakończonej sukcesem akcji policji podała Polska Agencja Prasowa.
"Jego zatrzymanie było możliwe dzięki żmudnej i szczegółowej pracy operacyjnej funkcjonariuszy z wydziału kryminalnego z Piaseczna" - napisała policja na swojej stronie internetowej.
Martyna: - Mój ojciec strasznie się śmiał, gdy to czytał. Przecież oni przyszli na gotowe.
***
- Ja do pani - wita mnie wysoka, ładna brunetka. Z 29-latkąspotykam się w kawiarni, w centrum Warszawy. Proponowałam park, żeby było bardziej swobodnie. Odmówiła. - Jestem już przyzwyczajona do hejtu, mogę opowiadać przy ludziach - wyjaśnia.
Zaczepił ją na portalu randkowym. Był początek 2015 roku, gdy odezwał się do niej po raz pierwszy. Na głównym zdjęciu na swoim profilu prężył muskuły w lustrze, ale nie wyglądał groźnie. Zapewniał, że szuka miłości i prawdziwego związku.
Dla niej był Adrianem. Pisał, że na portalu jest "nowicjuszem". Że jest "czuły, romantyczny, spontaniczny, szczodry, towarzyski, zrównoważony". Zapewniał, że jest po trzydziestce, że skończył Akademię Wychowania Fizycznego. Opisywał, że prowadzi trzy firmy: ochroniarską (eskorta VIP-ów i celebrytów), detektywistyczną (śledzenie niewiernych małżonków), samochodową (sprowadzanie luksusowych aut).
Dużo opowiadał o zmarłych rodzicach, których śmierć mocno przeżył. Ojciec był profesorem psychologii, a matka - neurofizjologiem.
Tylko to ostatnie było prawdą.
W rzeczywistości nazywa się Konrad K. Ma 29 lat. Z wykształcenia jest ślusarzem.
Martyna jest jedną z kilkudziesięciu oszukanych przez niego kobiet.
***
Martyna: - Zrozumiałam to później. Tyle kobiet przerobił, że bał się którąś spotkać.
Przyjeżdżał tylko luksusowymi autami. Często je zmieniał. W środku zawsze było idealnie posprzątane. - Z podłogi można było jeść - przyznaje Martyna. - Zawsze pachnący, dobrze ubrany. W kontaktach prywatnych - do rany przyłóż. Takich facetów już nie ma. Zawsze pomagał, był na każde zawołanie. Pytał o pracę, o zdrowie. Słuchał uważnie - dodaje. - Szybko wyłapywał nasze słabsze strony. Żadna z nas nie spodziewała się zagrożenia.
***
Nie minęły dwa tygodnie od poznania, gdy poprosił o pierwsze pieniądze. - Zgubiłem portfel - wyjaśnił. Pożyczyła mu 500 zł. Nie minął miesiąc, gdy poprosił o więcej. Wtedy wyznał, że zajmuje się też nielegalnym transportem sterydów. I że tym razem coś poszło nie tak. I że grozi mu mafia.
Martyna wystraszyła się. Wzięła pożyczkę w banku - 40 tysięcy złotych. Sprzedała pierścionek za 2 tysiące. Potem kolejny kredyt - 13 tysięcy. I jeszcze jeden - 20 tysięcy. Tysiąc pożyczyła od kolegi, a 20 tysięcy - od rodziny. Do tego chwilówki. Przez ponad dwa lata pożyczyła Konradowi K. blisko 150 tysięcy złotych, choć umowę pożyczki z nim ma tylko na 60 tysięcy.
Oddał, jak twierdzi Martyna, zaledwie 3 tysiące.
Po romantycznym początku było coraz mniej przyjemnie. Kiedy nie chciała już dawać mu pieniędzy, groził. - Mówił, że wie, gdzie mieszkam i gdzie mieszkają moi rodzice. Że zrobi krzywdę mi lub im. A jeżeli nie dam mu pieniędzy i coś mu się stanie, to będę "miała krew na rękach".
Na wspólne zdjęcia się nie zgadzał. - Mówił, że ma problemy, a ja męczę go o głupią fotografię. Miałam poczucie winy. On nigdy nie przychodził skruszony. Kiedy coś szło nie po jego myśli, robił awanturę. Jeszcze go przepraszałam, choć nic złego nie zrobiłam.
***
Wreszcie powiedziała "koniec".
- Okłamał mnie, że nie dostał pieniędzy, które wysłałam mu przekazem. Sprawdziłam to na poczcie. Wtedy zaczęłam o nim opowiadać znajomym, rodzinie. Wcześniej prosił, aby ze względów bezpieczeństwa związek utrzymywać w tajemnicy. Ojciec pokazał mi w internecie forum na temat Konrada.
A tam:
Izolda, 19 lipca 2014 roku: "Konrad K. jest z Warszawy. Mówi, że ma 29 lat. Wzrost ok. 183 cm. Wysportowana sylwetka, brązowe oczy. Porusza się luksusowymi samochodami. Obecny na portalach randkowych. Jeśli miałyście z nim do czynienia, czekam na wiadomości".
Dżuls, 1 kwietnia 2016 roku: "Cześć, dziewczyny. Czy macie jakieś informacje na temat tego oszusta Konrada? Mnie, podobnie jak i was, okradł z pieniędzy. Jego telefon milczy".
Oszukana przez Konrada, 18 kwietnia 2017 roku: "Czy ktoś ma kontakt z oszustem matrymonialnym Konradem K.? Konrad nie spłaca długów. Szukam osób, które są w podobnej sytuacji jak ja i zdecydują się na złożenie pozwu zbiorowego".
Jak opowiada Martyna, wśród jego ofiar jest kobieta, która miała podejrzenie raka szyjki macicy. - Nie myślał, że będzie potrzebowała pieniędzy na chemioterapię. Nie miał żadnych skrupułów. Zimny cham, który nie oszczędza nikogo - ocenia.
***
Właśnie wtedy, w połowie 2017 roku, Martyna dowiedziała się, że Adrian to tak naprawdę Konrad. Wszystko się zgadzało: sposób działania, opis. Wreszcie jedna z oszukanych kobiet zamieściła na forum jego zdjęcie.
Martyna przeżyła załamanie. Poszła do psychologa, zaczęła brać leki uspokajające.
Później zapragnęła zemsty.
Telefon Konrada wciąż milczał, więc szukała w internecie każdej, nawet najmniejszej informacji. Znalazła jego rodzeństwo. Nie była pierwsza. Brat i siostra wiedzieli, że oszukuje kobiety, ale nie mogli pomóc. Nie utrzymywali z nim kontaktu.
Dowiedziała się, że K. zajmuje się rozkochiwaniem w sobie kobiet od dekady. W 2011 roku stanął za to pierwszy raz przed sądem. Prokuratura oskarżyła go o wyłudzenie od ośmiu pokrzywdzonych blisko 250 tysięcy złotych. Wtedy miał trochę inną legendę. Swoim ofiarom opowiadał o umierającym ojcu, dla którego jedyną szansą była kosztowna operacja w Austrii.
Wśród pokrzywdzonych znalazła się nawet pracownica Komendy Głównej Policji, która nie tylko przekazała Konradowi K. pieniądze, ale też na jego prośbę zaglądała do poufnych policyjnych baz danych. Skończyło się to dla niej zwolnieniem z policji i zarzutami prokuratorskimi.
***
Konrad K. został skazany na dwa lata i dwa miesiące więzienia. Proces był krótki, bo dobrowolnie poddał się karze. Oszukane przez niego kobiety były przeciwne, ale sąd uznał, że taka kara jest sprawiedliwa, a K. szybko wyjdzie z więzienia i będzie mógł prędzej oddać wyłudzone pieniądze.
- Sąd nie patrzy na to, czy dziewczyny zostały mocno ugodzone w serce. Sąd patrzy na sprawiedliwość. Macie, panie, wyrok i możecie go teraz ścigać. Możecie nająć komornika, no ale czy on coś znajdzie, tego sąd nie wie - mówił w uzasadnieniu wyroku nieżyjący już sędzia Leszek Hudała z Sądu Okręgowego w Warszawie. Sąd, oprócz kary więzienia, orzekł też obowiązek naprawienia szkody wobec wszystkich pokrzywdzonych.
Jedną z nich była Izabela. W 2011 roku K. wyłudził od niej 34 tysiące złotych.
- Po wyjściu z więzienia nie oddał mi nawet złotówki - mówi dziś. Proces wspomina z niechęcią: - Długo wojowałyśmy, ale sąd zdecydował o tak krótkiej karze. To jest Polska - dodaje gorzko.
Innym ofiarom poleca ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Wtedy zaciągnięte przez nich długi zostaną umorzone lub rozłożone na mniejsze raty, a pokrzywdzone będą mogły "zacząć od nowa".
***
Ale, jak się dowiedzieliśmy, w tej sprawie nie zapadł prawomocny wyrok. W marcu 2012 roku oskarżeniami wobec Konrada K. zajął się Sąd Apelacyjny w Warszawie. Uchylił pierwsze orzeczenie i nakazał powtórny proces. Ten rozpoczął się ponad rok później - w czerwcu 2013 roku. I nie zakończył do dziś.
Wtedy też, w 2013 roku, Konrad K. wyszedł z aresztu. Niedługo potem do policji wpłynęło pierwsze zgłoszenie, które było początkiem nowego śledztwa. Mieszkanka Piaseczna poinformowała, że K. pożyczył od niej 89 tysięcy złotych i nie oddał.
K. został zatrzymany, prokuratura postawiła mu zarzuty i poprosiła sąd o tymczasowe aresztowanie. Sąd jednak odmówił. Nie zastosował też żadnych innych środków zapobiegawczych.
Na policję zgłaszały się kolejne poszkodowane. Jedna straciła 86 tysięcy złotych, druga 85 tysięcy. W lutym 2015 prokuratura chciała mu postawić kolejne zarzuty, ale K. nie przyszedł na wezwanie. Najpierw wysłał zwolnienie, potem zaczął się ukrywać.
Śledztwo dwa miesiące później zawieszono.
***
Po raz pierwszy Martyna poszła na policję pod koniec lipca 2017 roku. Usłyszała, że to nie sprawa dla nich. Oficer doradził jej proces cywilny. Kobieta znów zostawiła wiadomość na forum:
8 sierpnia: "Oszukana przez Konrada, zgłoś się do mnie".
Chciała dotrzeć do jak największej liczby pokrzywdzonych. Rozważała pozew zbiorowy. Pisały do niej kolejne ofiary. Ich historie były do siebie bliźniaczo podobne. Różniły się tylko straconą kwotą.
Martyna: - Wcześniejsze postępowania były zawieszone. Mnie, kiedy poszłam pierwszy raz na komendę, odesłano z kwitkiem. Od jednego z funkcjonariuszy usłyszałam, że zdesperowane kobiety mogą więcej niż oni, bo kierują nami większe emocje. Musiałyśmy radzić sobie same.
Dopiero kiedy do drzwi prokuratury zaczęły pukać kolejne pokrzywdzone, w tym Martyna, zdecydowano o ponownym wszczęciu dochodzenia, a w efekcie rozesłaniu listu gończego.
Był 29 listopada 2017 roku.
Od zgłoszenia pierwszej kobiety po wyjściu K. z aresztu minęły cztery lata.
***
Było ich siedem. Skrzyknęły się zirytowane biernością policji. Na kobiecych forach codziennie zostawiały nowe wiadomości, prosiły o kontakt. Zbierały informacje.
Znalazły żonę, która wychowuje dwójkę jego dzieci. Nie chciała rozmawiać.
K. pozostawał nieuchwytny.
Ale śledził ich aktywność w internecie. Jesienią 2017 napisał do Martyny kilka SMS-ów.
Godzina 18.06: "Nic nie wiesz o sprawie, angażujesz się w to gówno, a sprawy sobie nie zdajesz, jak może to się obrócić przeciwko Tobie! Mówiłem Ci, że mam kłopoty, i że odezwę się za jakiś czas! Minęły zaledwie dwa miesiące, a Ty zamiast najpierw zadać mi pytania wprost, postanowiłaś z góry uznać mnie za oszusta! A sprawy sobie nie zdajesz, o ile więcej byś zyskała, gdybyś była po mojej stronie. Trudno, to są Twoje wybory!
Godzina 18.13: "Ja bym nigdy nie stanął przeciwko Tobie. Nawet gdybyś okazała się prostytutką. Uczyłem Cię tego, ale Ty obrałaś inną ścieżkę. Do tego stopnia, że jednoczysz ludzi przeciwko mnie i chodzisz po policjach".
Godzina 18.15: "Będę się przyglądał Twoim poczynaniom. Pamiętaj, że za dobre wynagradzam. Zawsze możesz się wycofać i zachowywać normalnie".
***
Konrada K. szukali już nie tylko policjanci z Piaseczna i Warszawy, ale też z Krakowa.
Pytany, na ile pokrzywdzone kobiety pomogły policjantom, Jarosław Sawicki z policji w Piasecznie odpowiada: - Działania prowadzone przez funkcjonariuszy z wydziału kryminalnego opierały się między innymi na informacjach przekazywanych przez osoby, których związku ze sprawą policja nie może ujawnić.
Ale zaznacza: - Mężczyzna nie tylko często zmieniał "tożsamość", ale również miejsce zamieszkania, numery i aparaty telefoniczne. Łącznie było ich 200. Poruszał się różnymi pojazdami. Między innymi właśnie te elementy miały wpływ na zawiłość prowadzonych poszukiwań.
***
W tym czasie oszukane szukały na własną rękę.
W Boże Narodzenie jednej z nich przyszło do głowy, że skoro Konrad nie utrzymuje kontaktu z rodziną, w święta pewnie będzie się bawić. Pojechały na Gocław, do klubu, który lubił. Przyjechał. Wszedł kwadrans przed północą z jakąś kobietą. Był niemal na wyciągnięcie ręki, kilkanaście metrów od nich.
Jedna z nich zadzwoniła na policję.
- Funkcjonariusz powiedział, że nie ma kto przyjechać, ale żebyśmy poczekały i podały policji numery rejestracyjne samochodu, którym przyjechał. Strasznie się zdenerwowałyśmy, ale poczekałyśmy do 4.30. Podałyśmy te numery. Niewiele zrobili. Sama dotarłam do taksówkarza, który go wiózł. Podał mi adres, gdzie wysiadł Konrad. Ale go tam nie było - opowiada Martyna.
Kilka dni później dostała kolejny sygnał. Zadzwonił kolega. Powiedział: "Albo zwariowałem, albo on tu jest". Stał przed sądem przy Marszałkowskiej. Kolega zrobił mu zdjęcie.
- To był on - mówi Martyna.
Tym razem policję poinformował jej prawnik. Powiedział, że chodzi o mężczyznę poszukiwanego listem gończym. Podał numer rejestracyjny lexusa, którym przyjechał K. Patrol zjawił się po kilkudziesięciu minutach.
- Pech chciał, że obok stał inny samochód, też lexus. Policjanci wylegitymowali jakiegoś prawnika. Konrad odjechał.
Policja twierdzi, że każdy sygnał został sprawdzony, ale po przybyciu na miejsce mężczyzny nie było. W związku z tym postępowanie ponownie zawieszono. Był marzec 2018 roku.
***
Tymczasem kobiety nie odpuszczały. Martyna założyła kilkadziesiąt fałszywych kont na portalach randkowych, liczyła, że K. odpowie. Pisała do kobiet, które mogły znać Konrada. Nie wszystkie chciały zeznawać na policji. Tłumaczyły, że chcą tylko odzyskać pieniądze. Nie były zainteresowane tułaniem się po sądach.
Ale policjanci - mimo zawieszenia postępowania - musieli ustalić, gdzie ukrywa się poszukiwany. Dlatego dzwonili do kobiet, które mogły być jego ofiarami. Wśród nich znalazła się Agnieszka.
- Byłam w szoku. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, ale chciałam się łudzić - wspomina moment, w którym zrozumiała, że została oszukana.
Pochodzi z okolic Wrocławia, z religijnej rodziny. Zaradna, od wielu lat utrzymuje się sama. Pracuje, kończy właśnie drugi kierunek studiów. K., jak twierdzi, wyłudził od niej 30 tysięcy. - Nie jest tak źle, u innych kobiet to większe kwoty - pociesza się. - Bardzo dobry słuchacz, szalenie inteligentny, wyłapuje ważne tematy i to sprytnie wykorzystuje. Odezwał się do mnie pierwszy. Od razu przeszedł do konkretów, zaproponował spotkanie. Mówił, że stracił rodziców. Był bardzo otwarty i mi ta otwartość się spodobała - opisuje Agnieszka.
Pamięta, że K. zawsze się spieszył, bo - jak tłumaczył - "rozkręcał swoje biznesy".
- Szalenie mi się to podobało. Kiedy opowiadał mi o swoich rodzicach, mało się nie popłakał. Nie było tematów tabu. Mówił, że nienawidzi pieniędzy - relacjonuje Agnieszka. - Teraz wiem, że wysłał mi taką samą wiadomość, co innymi kobietom. Kopiuj-wklej. Nie wysilał się, czasem lekko modyfikował końcówkę.
***
W jej przypadku schemat był ten sam. Zaczęło się od zgubionego portfela. Pożyczyła mu wtedy dwa tysiące złotych. - Był bardzo wzruszony, dziękował - pamięta Agnieszka.
Później pojawiła się historia o transporcie sterydów i prośba o kolejne pieniądze.
Agnieszka: - Mówił, że ten świat rządzi się swoimi zasadami. Jeżeli jest dług, to trzeba go spłacić. Kolejne 9 tysięcy dałam mu do ręki, wzięłam pożyczkę. Była sobota, przyjechał na krótko. Bardzo się ucieszył, przytulił mnie, powiedział, że na pewno mi tego nie zapomni. Że zwróci, jak tylko sytuacja się unormuje. Powiedział, że musi uciekać. Robić interesy.
Kolejne pieniądze, których potrzebował, pożyczyła od koleżanki. Tysiąc złotych. Mówił, że brakuje mu na życie. Później były jeszcze dwie pożyczki - na dziesięć i dziewięć tysięcy złotych. I cisza. W marcu Konrad przestał się odzywać, a jego telefon odpowiadać.
Agnieszka odchodziła od zmysłów. Myślała, że spotkała go krzywda, że nie żyje. Próbowała się dodzwonić kilkadziesiąt razy dziennie.
Ostatniego SMS-a wysłała mu 2 maja. Mówił, że wtedy obchodzi urodziny. Wkrótce potem dowiedziała się od policji, ze Konrad jest oszustem.
***
Jak się przestrzec przed oszustem w sieci? Według policji nie tak łatwo. - Jeżeli mówimy o jakiejś możliwości, która pozwoli się zabezpieczyć, to jest to na pierwszym miejscu zdrowy rozsądek i pewne chłodne spojrzenie, o które z kolei, w momencie kiedy pojawiają się emocje, jest bardzo trudno. Często mamy do czynienia z kobietami, które poszukują partnera, są nastawione na to, żeby budować pozytywny związek i bardzo często może nie tyle nie chcą dostrzegać jego prawdziwego oblicza, co odsuwają na bok jakąkolwiek myśl, że ta osoba może zrobić im krzywdę.
Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji
Pytam Agnieszkę, czy nie zapaliła jej się żadna ostrzegawcza lampka, czy nie dostrzegła sygnału, że coś jest nie tak. Czy to na przykład normalne, że tak często zmieniał samochody?
- Musiał sprzedawać, żeby spłacić długi - odpowiada.
- Dlaczego znikał?
- Mówił, że znika z eteru, bo kiedy pracuje, to nie może się rozpraszać. Żebym się nie martwiła. Napisał, że mnie kocha. Że to są słowa zarezerwowane dla wyjątkowych osób. Byłam zdziwiona. Odpisałam, że może mi tak powiedzieć, kiedy już zobaczy mnie pijaną, nagą i bez makijażu. Wzburzył się. Tłumaczył, że jesteśmy jak bratnie dusze. Że to dla niego ważniejsze niż pieniądze, które mu pożyczyłam.
- Żadnych wątpliwości?
- Mówił mi kiedyś, że brał udział w mistrzostwach w trójboju siłowym. Nie mogłam znaleźć tej informacji w internecie. Ale nie zapytałam dlaczego.
***
Na początku wakacji Martyna dostała wiadomość.
Napisała do niej Anna (imię zmienione - red.), studentka prawa z Gdańska. Konrad właśnie ją nagabywał, odezwał się do niej 4 lipca.
Skojarzyła, że czytała o nim na forum, gdzie kobiety ostrzegały się przed oszustami. Anna, zanim mu odpisała, już wiedziała, z kim ma do czynienia.
Martyna zaproponowała zasadzkę. Anna, choć wystraszona, zgodziła się.
Umówiła się z Konradem na spotkanie. W tym czasie Martyna dzwoniła już na policję. - Powiedziałam im, że jak tym razem zepsują akcję, to im nogi z dupy powyrywam.
Nauczona doświadczeniem ostrzegła, że Konrad może próbować zmienić godzinę lub miejsce spotkania, więc żeby byli gotowi przyjechać wcześniej lub trochę później.
***
Konrad umówił się z Anną na godzinę 15. Rano potwierdził spotkanie. Pisał, że od świtu spotyka się z klientami. O 11.10, zgodnie z podejrzeniami Martyny, wysłał SMS-a.
Konrad: "Właśnie jeden [klient - red.] mi się odezwał, że będzie wcześniej. A tak na 14 to byś dziś dotarła?".
Anna: "Właśnie nie bardzo, może bym się wyrobiła tak na 14.30 - 14.40, bo mam ważne spotkanie, którego nie mogę przełożyć".
Konrad: "Dobra. To bądź na tą 14.30 i tyle ;)".
Anna: "Wracam do pracy, do zobaczenia niedługo :)".
Konrad: "Buzi, do zobaczenia"
Wszystkie wiadomości Anna konsultowała z policją.
- Był moment, że chciała się wycofać, ale w końcu powiedziała, że robi to dla nas. Powiedziała mi, że gdy go zatrzymali, to miał minę jak dwuletnie dziecko, ale z oczami pełnymi nienawiści - relacjonuje Martyna. I dodaje: - Jednej kobiecie powiedział, że i tak nikt go nie znajdzie. Teraz mam ochotę załatwić sobie widzenie w areszcie i spojrzeć mu w oczy. Mam nadzieje, że zrobiłam komuś przysługę, że wykopałam go z tego świata, choćby na trochę - odpowiada.
- Żal mi nas samych, że dałyśmy się tak oszukać, wpędzić w kozi róg, że dałyśmy zrobić sobie krzywdę. Ale mam satysfakcję. Policja szukała go trzy lata. Tyle minęło od "próby" postawienia mu zarzutów. My znalazłyśmy w dziewięć miesięcy. Nie wiem, jak można tak kpić z wymiaru sprawiedliwości.
***
W piątek 13 lipca 2018 roku Konrad K. stanął przed prokuratorem. Śledztwo znów ruszyło. Usłyszał zarzuty. Jest podejrzany o to, że w latach 2013-2018 oszukał 28 kobiet. Łącznie straciły one 1,8 mln złotych.
- Podejrzany nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i skorzystał z prawa do odmowy złożenia wyjaśnień – informuje Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
K. został aresztowany na trzy miesiące. W tym czasie śledczy mają między innymi sprawdzać, czy oszukanych kobiet jest więcej.
***
Martyna spłaca 7 tysięcy złotych miesięcznie. Chce ogłosić upadłość konsumencką, bo raty ją przygniatają. Czeka na wyrok sądu gospodarczego.
- Staram się normalnie funkcjonować, żyć, chodzić do pracy. Ale 90 procent mojego wolnego czasu to ta sprawa. Będę spokojna dopiero wtedy, kiedy Konrad dostanie wyrok i długo nie wyjdzie - mówi.
Agnieszka płaci mniej, około tysiąca złotych miesięcznie.
Rodzina ani przyjaciele o niczym nie wiedzą. I, jak mówi, dowiedzieć się nie mogą.
- Pierwszy raz w życiu jestem w takiej sytuacji. Choć jestem z Wrocławia, to nie odpuszczę żadnej rozprawy przed sądem. Dla mnie to priorytet. To osoba, która zburzyła wszystkie zasady, którymi się kierowałam. Rodzina, bezpieczeństwo, spokój. Żyję tym cały czas. Myślę o tym cały czas. To się naprawdę dzieje. Nie chcę nawet wiedzieć, ile kobiet krąży wokół mnie i nie chce się przyznać do tego, co przeżyły. Jeszcze nie ochłonęłam.