Wszystko wskazuje na to, że amerykańskie wojsko wie o niektórych katastrofach lotniczych szybciej i więcej niż ktokolwiek inny. Pentagon nie chwali się tym oficjalnie, bo mowa tu o ściśle tajnych możliwościach, ale wskazują na to liczne przecieki. Do wypadku musi jednak dojść w określony sposób i na określonym obszarze.
W listopadzie 2015 r. telewizja NBC News podała nieoficjalną informację na temat katastrofy rosyjskiego samolotu nad Półwyspem Synaj. Anonimowy "wysoki rangą urzędnik" powiedział dziennikarzom, że "satelita wykrył w podczerwieni błysk gorąca" w chwili i miejscu zaginięcia maszyny. Według niego oznaczało to eksplozję na pokładzie, choć "wykluczono trafienie rakietą".
Podobna informacja nadeszła po niedawnej katastrofie samolotu egipskiego nad Morzem Śródziemnym. Tym razem agencja Reutera poinformowała, powołując się na źródła w "agencjach rządu USA", że po "wstępnej analizie informacji z satelitów", nic nie wskazuje na eksplozję samolotu.
Znacznie wcześniej, jeszcze w 2014 r., amerykańskie media, powołując się na anonimowych informatorów w Pentagonie, podawały, że satelity USA wykryły start i lot rakiety, która zestrzeliła malezyjskiego boeinga nad Donbasem. W przypadku innej tragedii samolotu linii Malaysia Airlinies, czyli zaginięcia boeinga lecącego z Kuala Lumpur, pojawiły się nieoficjalne informacje o niewykryciu żadnej eksplozji w rejonie zniknięcia maszyny.
Samolot EgyptAir runął do morza »
Więcej czasu na jądrową odpowiedź
Amerykanie dowiadują się takich rzeczy przypadkiem. To efekt uboczny działania dużej sieci satelitów wczesnego ostrzegania, które zaczęto wysyłać na orbitę w czasach zimnej wojny. Początkowo ich głównym celem było wypatrywanie startów dużych radzieckich rakiet międzykontynentalnych. Naziemne radary mogły je dostrzec dopiero mniej więcej w połowie trwającego 30-40 min lotu do celów w USA. Dawało to w najlepszym wypadku 20 min na przygotowanie się i rozpoczęcie własnego kontruderzenia.
Szukając sposobu na wcześniejsze wykrywanie radzieckich rakiet, naukowcy wpadli na pomysł wykorzystania do tego satelitów. Okazało się to jednak poważnym wyzwaniem technicznym. W latach 60. Amerykanie stworzyli sieć pierwszych prymitywnych satelitów wczesnego ostrzegania w ramach programu MiDAS. Zastosowane w nich technologie okazały się jednak na tyle niedoskonałe, że nigdy nie spełniały swojej funkcji zgodnie z założeniami.
Ostatecznie cały program MiDAS uznano za eksperyment. Na jego bazie postanowiono stworzyć zupełnie nowe satelity w ramach Programu Wsparcia Obronności (Defense Support Program – DSP). Bardzo ogólnikowa nazwa miała pomóc ukryć jego przeznaczenie, wszystkie prace były bowiem prowadzone w całkowitej tajemnicy. Pierwszy satelita został wystrzelony w 1970 r. i zapoczątkował długą, udaną serię ciągle udoskonalanych urządzeń, których część prawdopodobnie służy do dzisiaj. Łącznie wystrzelono ich 23. Ostatni pojawił się na orbicie w 2007 r.
Ciepło widziane z kosmosu
W latach 90. rozpoczęto prace nad systemem mającym zastąpić DSP. Chodzi o Space Based Infrared System (SBIRS), czyli Kosmiczny System Podczerwony. Główną różnicą było zwiększenie możliwości wykrywania startów mniejszych rakiet balistycznych krótkiego zasięgu. Impulsem do zadbania o to była pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, podczas której Irak atakował sąsiednie państwa przy pomocy rakiet balistycznych typu SCUD. Starszy system DSP umiał je wykrywać, ale najwyraźniej nie dość dobrze, bo postanowiono go w tym zakresie wzmocnić.
Do dzisiaj na orbitę trafiło osiem satelitów systemu SBIRS. Kontroluje je USAF, czyli lotnictwo wojskowe USA. Dodatkowe trzy wystrzelono w ramach wydzielonego ze SBIRS programu STSS, który prowadzi Agencja Obrony Przeciwrakietowej. Razem daje to 11 nowych satelitów wczesnego ostrzegania plus nieznaną liczbę wciąż aktywnych satelitów ze starszego systemu DSP. Wszystkie znajdują się na tak zwanych orbitach geosynchronicznych, czyli – w dużym uproszczeniu – ciągle znajdują się nad jednym obszarem Ziemi.
Szczegółowe możliwości satelitów wczesnego ostrzegania są objęte ścisłą tajemnicą. To, że satelitów jest dużo, sprawia, iż prawdopodobnie swoim zasięgiem obejmują one większość kuli ziemskiej. Starty rakiet wykrywają dzięki czujnikom podczerwieni, których każdy satelita ma mieć co najmniej kilka tysięcy (najnowsze satelity systemu DPS podobno mają ich po 6 tys.). Działają na podobnej zasadzie jak termowizory. Gorące gazy wyrzucane z silnika rakiety wyraźnie odcinają się na tle zimniejszej powierzchni Ziemi i chmur, co pozwala satelitom wykrywać ją z dużą dokładnością. Później ma być również możliwe śledzenie samych głowic zmierzających do celu, bo są silnie nagrzane od tarcia powietrza.
Część czujników satelity ma za zadanie nieustannie obserwować całą widoczną powierzchnię Ziemi. Kiedy wykryją jakąś anomalię, nakierowywane są na nią bardziej szczegółowe czujniki, które rozpoczynają śledzenie. Inne czujniki są na stałe wpatrzone w wybrane obszary, na których jest największe prawdopodobieństwo zaobserwowania startu rakiety, na przykład znane bazy wojsk rakietowych obcych państw.
Informacje są przekazywane natychmiast do centrum kontroli w USA. Satelity systemów DSP i SBIRS mają też za zadanie wykrywać eksplozje jądrowe. Ich największym ograniczeniem są… zwykłe chmury, które rozpraszają promieniowanie podczerwone.
Skąpo dawkowane informacje
Przecieki do mediów wskazują, że najwyraźniej amerykańskie satelity są w stanie dostrzec również eksplozję samolotu lecącego na wysokości przelotowej. Co więcej, skoro uzyskane przez nie informacje pozwalają też stwierdzić, czy w kierunku maszyny odpalono rakietę przeciwlotniczą, to muszą one móc znacznie więcej niż tylko silny wybuch. Potwierdza to jedna odtajniona, ale ocenzurowana prezentacja możliwości systemu SBIRS, według której satelity mogą wykrywać odpalenia rakiet ziemia-powietrze, powietrze-powietrze i ziemia-powietrze, choć nie wszystkich.
Jednak to, co dokładnie widzą Amerykanie, pozostaje ich tajemnicą i nie można liczyć na to, aby podzielili się swoją wiedzą. Wojsko USA jest bardzo konsekwentne, jeśli chodzi o ukrywanie możliwości swojej sieci satelitów zwiadowczych i wczesnego ostrzegania. Do dzisiaj szersze informacje ujawniono jedynie o kilku najstarszych programach zapoczątkowanych w latach 60. i 70., takich jak CORONA, HEXAGON i MiDAS. O tych obecnie aktywnych nie mówi się praktycznie nic.
Pentagon nie będzie więc oficjalnie i otwarcie wspomagał śledztw w sprawie wypadków lotniczych. Same nieoficjalne przecieki na temat tego, co widziały, a czego nie widziały satelity, są daleko idącym krokiem jak na standardy Pentagonu. Można przyjąć, że są one kontrolowane, bo zawsze brzmią podobnie i są tak samo skromne. Szersze ujawnienie informacji o tym, co mogą satelity, nie wchodzi w grę. Potencjalni przeciwnicy nie mogą wiedzieć, co widzi, a czego nie widzi Pentagon.
Inne państwa nie wchodzą tutaj w grę. Związek Radziecki swego czasu zbudował własny system wczesnego ostrzegania oparty o satelity OKO, ale do 2014 r. wszystkie przestały działać. Z racji na duże koszty (kontrakt na dwa najnowsze i największe satelity systemu SBIRS opiewa na 1,8 mld dolarów) i problemy techniczne program stworzenia ich zastępców się przeciąga. W 2015 r. prawdopodobnie wystrzelono prototyp nowej generacji, ale najwyraźniej służy głównie do testów. Inne państwa nigdy nie porywały się na tak kosztowne i skomplikowane przedsięwzięcie. Amerykańskie oczy nad Ziemią są jedyne.